Kataklizmy przewalają się przez nasze życie jak chcą, hałaśliwie i w ilościach hurtowych. Dlaczegóż to? Ano, pewnikiem po to, żebyśmy poczuli, że żyjemy.
Armagedon
nastąpił punktualnie o godzinie 10.00 dnia 14 szóstego miesiąca.
Spodziewanie. Wyczekiwanie nawet. Ucieleśnił się pod postacią swych wysłanników: rosłego
Pana Waldka - kierowcy i delikatnie mówiąc- mniej... bardzo mniej rosłego Pana Gienia-
nazwijmy go Nosicielem. Dwaj Panowie przyjechali własnym transportem
wielkości samicy smoka w sprawie przesiedlenia naszego dorobku życia. Przesiedlenie
nie miało być w założeniu zbyt czasochłonne, bo odbywało się w miejsce
niezbyt odległe, może ze 2km na północ od dotychczasowego miejsca
bytowania, lecz jakże pracochłonne. Postanowiliśmy bowiem na walnym
zgromadzeniu rodziny, że łączymy siły rodzinne w jedność. Jednością
silni, rozumni szałem łączymy się z Maminą i przenosimy dwa mieszkania
do wspólnego domu. Dotychczasowe M3 Maminy wesoło bytowało vis-à-vis naszego. Blok w blok. Okno w okno. Firanka w firankę. A między nami
stado srających srok. Po zmroku siadają zawsze równiusieńkim rzędem na gałęzi
zwieszającej się nad parkującymi pod nią automobilami mieszkańców, a zaraz potem słychać konspiracyjny szept: Panowie,
mobilizacja! Na trzyyyyyyy, czteeeeeee.....ryyy!
Zostawmy jednak te malownicze obrazy blokowiska i przenieśmy się z powrotem do dnia X.
Parze
naszych zuchów towarzyszyli najemnicy. W dodatku wzięci w jasyr z
łapanki. Obławę przeprowadził Małż poprzedniego ranka w akademiku swej
Alma Mater. Przyszłe magistry inżyniery sztuk dwie stawiły się na miejscu kaźni punktualnie o godzinie 9.00. Czekały na wcielenie
myśli w czyn na kanapce przed TV,
grzecznie spijając zaserwowany soczek z malin. W Telewizji śniadaniowej nadawano
program o wakacyjnym seksie małżeńskim. Jako, że po rekordowym czasie
minuta osiemnaście, rumieniec już przebrał miarę i zaczął wylewać się na
niewinne lica żaków, ulotniłam się w inne rejony klęski żywiołowej.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz