Ach, jesień, jesień! Jesień, ach to ty! Tjaa. Jakże tęsknię to mokrych butów, przesłaniania widoków na świat czapą parasola, a uszu czapą. Co prawda w zeszłym roku jakoś tak jesień i zima szybko przeszły, że nie zdążyłam nawet wyjąć tych atrybutów z przepastnej szafy.
No chyba, że będzie nas rozpieszczać pogodowo pani jesień odziana li i jedynie w złoty szlafroczek z babiego lata i porannej mgiełki, paląc sobie z kominka w długiej fifce. Błękit nieba nad głową, złoto u stóp, a pomiędzy tym kowalik i inne ptactwo (miałam dzisiaj bliskie spotkanie z
narzeczonym kowalikiem) na tle tarczy słonecznej, która nareszcie grzeje w normatywie akceptowanym przez mój organizm.
Czegóż będzie mi brakować w jesienne długie wieczory? Jako fotofilka zatęsknię (właściwie to już in progress) za jasnością. Co prawda dzięki małemu natężeniu luksów nie widzę swoich
mętów, co mnie bardzo uspokaja, kołysze, a wręcz koi i usypia.
Będzie mi brakować fauny kipiącej i odurzającej narząd powonienia. Feerii barw i chromatografii chmurowej. Zachodów słońca pomarańczowo-koralowych. Ciepła piachu pod stopą i łaskotek trawnych. Wyjazdów weekendowych w nieznane, mniej znane i zupełnie znane. Już tęsknię za pomidorami! Niedługo nastąpi ten moment, kiedy zaśpiewam adijos pomidory! Witajcie atrapy o smaku dykty!
Tęsknić będę do klapek i sukienek zwiewnych, chociaż, w tym roku moje ciało zrobiło mi psikusa i nic mi nie powiewało, hm. Chyba, że falbany z tłuszczu. Winą obarczam Małża, oczywiście, albowiem to on przynosi mi śniadanie i kawkę poranną do łóżka, a w przerwach między posiłkami (wiadomo, że trzeba jeść pięć głównych), przynosił mi a to lody, a to truskaweczki i to matkojedyna, z cukrem! A to wafelka, a to ciasteczko. A ja, jako posłuszna żona, cóż miałam robić? Jadłam pokornie! Co się ma zmarnować.
Poza tym padłam w progu lata ścięta straszliwą chorobą. Choroba nazywała się baklawa. Z baklawą zakolegowałam się intymnie na niedzielnym Targu Śniadaniowym na Sołaczu. Idę sobie ja z familiją grzecznie, tu kwiatek, tam staw, tu drzewko kwitnące, tu kaczka nie całkiem dzika. Aż nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy, staję oko w oko z blachami. A na blachach baklawy. Jezu. Słodki Jezu. Lubieżne marzenia, natychmiastowa poligamiczna konsumpcja, wybieranie miss-ternej baklawy ever. Obłęd zmysłów, rozkosz oralna, grzech obżarstwa. A intymność płatna, więc podwójnie potępiona. Przepadłam. Gdybym była Ewą, w życiu nie dałabym się skusić jabłkiem. Jeszcze szarlotką może, ale już na pewno baklawą! Bez dwóch zdań!
Nie mogłam o nich przestać myśleć, schizofrenia baklawoidalna. Pożerałam wzrokiem zdjęcia na fb Targu, w końcu pękłam na połowy i skomentowałam... I szczerbaty los chciał, że Targ Śniadaniowy nieoczekiwanie zareagował na mój komentarz, zapraszając mnie na wyżerę! W dodatku nie tylko mnie, ale i moją rodzinę! I to po moim lojalnym uprzedzeniu, że mam zamiar pobić rekord wszechświata w ilości zjedzonych baklaw!
fot. Pi, Małż, ja.
|
Obiekty mych westchnień! |
|
Były też kanapeczki pięciu przemian. |
|
Dla ducha i dziecięcej duszy tez coś było! Stoisko Zakamarków. |
Radości nie było końca! Cały tydzień spałam na kocu z koszem piknikowym pod głową i termosem w garści (nauczona doświadczeniem, że nie można dopchać się po kawę, bo wpada się w korkociąg. Czekając w kolejce po kawusię zjada się już ciacho, potem dopycha się do początku kolejki, kupuje się kawę, a wiadomix, że jak kawka to i ciasteczko. Bo tu zonk, ciasteczko już zżarte. No i znowu trzeba stać po kolejne, popijając kawkę. To się nazywa choroba kolejkowa dwubiegunowa i stan kompulsywno-maniakalny).
Aż wreszcie nadszedł dzień X, roboczo zwany sobotą. W soboty Targ Śniadaniowy rozkładał swe kuszące habasy w Parku Kasprowicza przy Arenie. Lokalizacja dla mnie bolesna, gdyż muszę minąć mój dom rodzinny, w którym od roku mieści się galeria sztuki. Na razie mam wyrwę zamiast serca przejeżdżając tamtędy, więc oczywistym było zasypać tę wyrwę taczką baklaw. A jak organ rozszarpany, to podatny na poezję.
Targu Śniadaniowy! Ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną
do tych pagórków miejskich, do tych trawników zielonych
szeroko nad Areną, Sołaczem rozciągnionych.
Do tych kramów malowanych barwą rozmaitą,
pobielonych wapnem, niebiańskim błękitem.
Gdzie kwitnie lipa, tawuła jak śnieg biała,
gdzie panieńskim rumieńcem koniczyna pała.
A stoły przepasane kratką, toć to wszyscy wiedzą.
Przy nich, w ławach, zgłodniałe, wielkie tłumy siedzą.
I jedzą
i jedzą
i jedzą.
Bożena nie ma pojęcia, jak smakuje baklawa, ale jeżeliż jest pikantna i z boczkiem, to chętnie. Podwójnie chętnie by chciała taki piknik. Może nie zaraz tam śniadaniowy, ale jakis w okolicy obiadu to i owszem. Na śniadanie to jej by się nie chciało wstawać. :)
OdpowiedzUsuńKiedy pierwszy raz zobaczyłam baklawy, Sekretarko Bożeny, miałam identyczne skojarzenia: że jest z boczkiem, kiełbachą, mięchem, że pachnie zniewalająco smażeniną mmmm.... Ale piętami zaryłam w trawnik, gdy okazało się że e-e. Baklawy są słodkie jak jasny gint, zapychające, syte, tłuste jak ja, wypchane od dechy do dechy zmielonymi orzechami, miodem i innymi orientalnymi specjałami, Były np kokosowe.Ociekały tłuszczem i rzeczonym wytworem pszczół, na blachach zawsze zostawało jezioro, w którym mogłabym się wykąpać. A na szczycie jak w Madrycie starte pistacje, dodające całości sznytu.
UsuńA to śniadanie ciągnie się zawsze do 16, więc jest szansa, że się dobudzicie z Bożeną!
I ja nie wiem jak baklawa smakuje. No jakoś tak wyszło, nooo...
UsuńTkwisz jeszcze w bezgrzesznej niewiedzy, Ewo :D
UsuńAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa trzeszcze w szwach od samego patrzenia na zdjęcie baklawy. Muszę kiedyś spróbować!.
OdpowiedzUsuńKoniecznie spróbuj! Mnie wzięły, jak brankę, w jasyr. Powinnam być niewolnicą w alladynkach w baklawowni. Jakiś feeder pasłby mnie obrzydliwie, aż do rozpuku alladynek i odpalenia latającego dywanu. Ach! Baklawa ma turbodopalacze w postaci niesłychanie upchanych kalorii. To chyba rekord świata, by w tak małym ciasteczku było ich milijon!
UsuńAlbo i dwa milijony, sądząc po kosmicznym poziomie slodkosci. Naprawde potrafisz zjesc wiecej niz jedną na raz? :) Bo ja wymiekam i mam dosc na tak mniej wiecej rok. Chociaz sa pyszne. I chociaz codziennie przechodze kolo tureckiego stoiska gdzie wylozone sa wypasione baklawowe blachy.
UsuńNaprawdę. Wiem, powinnam chodzić z kneblem. Albo chociaż knedlem.
UsuńJaj! Że też u mnie za rogiem nie czają się takie cuda!
To jednak prawda, że podróże kształcą. Nawet jeśli mam na myśli wyprawę na latającym łóżku, po cybernetycznych ścieżkach wprost na bloga pandeMonii. Baklawa była mi wcześniej zjawiskiem obcym, a teraz proszę - wiem jak wygląda, jak smakuje, co ma w środku, a nawet ile można zjeść i przeżyć :) Być może nigdy nie będzie mi dane ocenić zjawiska osobiście, ale podoba mi się samo słowo. BAKLAWA. Baklawa. Baklawa. Chodzę sobie teraz i wypowiadam nabożnym szeptem: baklawa. Abrakadabra, baklawa. Małżonek mocno zaniepokojony. Na wszelki wypadek wypuścił koty na podwórko. BAKLAWA...
OdpowiedzUsuńO latającym łóżku było w poprzednim poście :) yhyhy
UsuńOd tyłu też brzmi fajnie - awalkab. Awalkab baklawa, asani! i Abrakadabra bimsalabim! No to wiesz, w jakim ja transie przez całe lato!
Reminiscencje, zapowiadają coś przykrego, czytać, nie czytać?
OdpowiedzUsuńSerdeczności!
Czytać! Tutaj wyłącznie same przyjemności Cię czekają! Hehe.
UsuńRozgość się. Goloneczki? Konwersacji?
Odserdeczniam serdeczności! :)
Lubię wszystkie milion kalorii baklawy... Wogóle lubię dużo,niestety.Ale warto czasem posybarycić (jeśli nie było takiego czasownika,to już jest).
OdpowiedzUsuńKażda kaloria smaczniejsza, to prawda! I człowiek tak mało asertywny, że nie odmawia.
UsuńWłasnoręcznie zrobiony neologizm widzi mnie się!