sobota, 19 lipca 2014

(134) Skorpion na globusie! Jak to się zaczęło?

     Dawno, dawno temu, kiedy Mat i Mim nawet nie byli w planach, Małż był jeszcze narzeczonym, a i ja nie byłam stara, gruba i brzydka, przeciągając się o poranku i kłując Giewontem w piętę, miętosząc jedną ręką lasy WPN, a drugą macając Wdzydze, zahaczając nosem o Hel i mocząc włosy w Bałtyku,  pomyśleliśmy sobie, że można by sobie wyjechać urlopować się gdzieś dalej, gdzie oczy poniosą, gdzie zgrzytający piach w zębach nie smakuje flądrą i meduzą, a ludzie i choroby są egzotyczniejsze.
     W tych prehistorycznych czasach dopiero co upolowałam prywatny, pokryty łuską komputer wielkości młodego diplodoka, w którym, tak, tak, Młodzieży, tu Was zaskoczę - wcale nie było internetów! Trzeba było wsiąść w czerwony październik (łada sputnik pisana cyrylicą) i pomknąć analogowo do nielicznych biur podróży, jakie rozkwitły świeżo w młodym kapitalizmie jak glony na stawku i złowić w sieć kilka katalogów wycieczkowych. Ileż radości przysparzały te brawurowe jazdy palcem po mapie! Ile herbatek z cytryną się nad nimi wypiło! To czytanie soczystych opisów wędrówek po arabskich sukach, mentalne brodzenie po pustyniach, sączenie soku z owoców tak egzotycznych, że aż bezimiennych. Budowle, które znaliśmy tylko z encyklopedii, dzieła mistrzów pochowane w cieniach Alhambry, Gaudi machający nam z wieży na samiuśkim szczycie Sagrada Familia, Delfy, Mykeny, Kair, Lion, ach! Ileż miejsc nas wzywało w trybie pilnym!
     W takim samym trybie pojechaliśmy do biura Alpina Tour, na Placu Cyryla Ratajskiego, który pełen rozkwit, zwłaszcza patologicznych mikroorganizmów wewnętrznych, przeżywał po zmroku, chowając się pod woalem tajemnicy, spalin, stringów i lekko wyczuwalnej woni ryby.
     
     W końcu ulegliśmy Egiptowi. Jak szaleć to szaleć. Wycieczka życia. Faluki na Nilu, Sfinks, Dolina Królów. Piaski, 40 wieków historii i my. Bajka. Zarzuciliśmy worek banknotów na plecy, monety wesoło pobrzękiwały w przytroczonych do łady sakwach, weszliśmy bezbronni do saloonu i rzuciliśmy okup na biurko. Zdążyliśmy! Na zegarze 17.50, jeszcze chwila, a wycieczka życia pokazałaby nam soczyste cztery litery. Wymienilśmy gotówkę na kawałek papieru z pieczątką, by spokojnie przejść do historii w rodzinnych albumach. 
     Przeszliśmy już nazajutrz i to tak gwałtownie, jak Cezar Rubikon. Alea iacta est. Cała Polska w szoku. Zdarzenie bez precedensu, dziki zachód, samowolka! Biuro podróży Alpina Tour zwinęło kram, poskładało biureczka, wywiesiło białą flagę.*
     Jak podróżować, to z przytupem! Tupnęliśmy więc nóżką i cóż, wróciliśmy do katalogów. Teraz lżej, bo bez sakw i worów, które Alpina gładko zutylizowała. Magia!
     Afryka nas nie chce, to zaczniemy od początku. Od kolebki cywilizacji. Grecjo! Nadchodzim!

Zdecydowaliśmy się nawiedzić ww miejsca.
Czas 15 dni!
Start!

     Po nieoczekiwanym i brzemiennym w skutkach zdarzeniu, które miało miejsce tuż przed wyjazdem, osiągałam jednak szczyt. Jak? - opowiadałam tutaj:

     Całą drogę do Grecji - przesiedziałam wyprostowana jak niemiecka guwernantka z laską dynamitu wystającą górą i dołem. Nie było łatwo, bo autokar wiózł nas 2 dni, a prom kolejną dobę. W końcu wypluł nas w Olimpii.

Olimpia.
Palestra - sala, w której sportowcy trenowali zapasy,
walkę na pięści i skok w dal.

     Odzyskawszy władzę w kończynach, stałam zauroczona przyrodą, w małym gaju oliwnym, w którego omszonych koronach aż ćwierkało od chmary cykad. Pod nimi dom Fidiasza, w którym rzeźbił jeden z siedmiu Cudów Świata- Zeusa Olimpijskiego. Tu rodzi się ogień olimpijski, a potem wędruje przez kontynenty, by ogrzewać serca sportowców i widzów na całym świecie. Niesamowite uczucie stać u źródła. O ile w tamtych zamierzchłych czasach w stan taki wpadałam nawet dosyć często i każdorazowo mogłam się nim nurzać i delektować się nim do woli, tak w takich chwilach obecnie jestem ściągana za piętę na ten łez padół małymi lepkimi łapkami i okrzykiem - chce mi się kupę! Albo: mamo, a on mi wsadził z premedytacją patyk do oka! Zostaw mnie ty świnio! Ale wtedy nie. O nie. Wtedy byłam drobna, filigranowa, delikatna, a gdzie stąpnęłam wyrastał kwiatek, a z ust mych wyfruwały skowronki. W zasadzie jakby się zastanowić z tymi kwiatkami, to byłam równie dobra jak nawóz.

     W pewnym mieście portowym zaginęliśmy bez wieści. (Młodzieży, tu drugi zaskok - nie było wtedy komórek!). Zaginęliśmy na jakąś godzinę. Nie lubię ginąć, nie lubię nie być na czas, bo wtedy wstyd mi okrutnie, płonę rumieńcem, a ciśnienie mi zwyżkuje. Do tego z daleka już słyszałam ten wyśrubowany szept zniecierpliwionej zawartości autokaru, kiedy to zbliżaliśmy się do niego objuczeni dywanem i narzutą na łóżko, którą osłaniałam się przez zwisającymi ze sznurów długimi i śliskimi mackami ośmiornic. Jak się wieczorem okazało, brodziliśmy w kolacji. Do tego były moje ulubione kalmary i maleńkie fioletowe ośmiorniczki w całości. Jeść takie pyszności pod greckim niebem w tawernie i patrzeć jak przyrządza to przystojny Geek - bezcenne. Dookoła wesoła grecka muzyka, krasi z okolicznych winnic w dzbanie, za które płaciło się prawdziwymi drachmami. Grecki teatr on line.
Do każdej kolacji zamawialiśmy dzban krasi. W każdej tawernie, w każdym hotelu smakowało inaczej.
     Jedno było tak dobre, że w pewnym momencie straciłam zdolność przeliczania drachm na złotówki i dwukrotnie zachodziłam z drobniakami i szklaneczką, którą ze śmiechem napełniano do pełna. 

     Będąc w uroczej miejscowości Kalambaka, gdzie góry wyglądały jak maczugi Herkulesa, tylko w ciemniejszym kolorze, a po każdej wspinały się ludzkie mrówki uwieszone na cieniuśkiej niteczce, zeszliśmy na kolację. Na kolację podano ouzo. No, nie tylko, ale ono, powiedzmy, zagrało pierwsze skrzypce. Dla mnie ouzo nalał wcześniej Małż, tfu, Narzeczony jeszcze. Jako, że ouzo pije się z wodą i w szklankach, a podczas procesu dolewania wody staje się z przezroczystego cudownie mleczne, zaczęłam od tegoż mleka. Nie spodziewając się mleka z procentami, zakrztusiłam się tak skutecznie, że moja solówka trwała bez mała 20 minut. Małż dostał ataku śmiechu, ja rzęziłam, a ratowało mnie starsze małżeństwo. Ona trzymała mnie za omdlałą prawicę, on walił w plecy, albo na odwrót. Byłam bliska oddania ducha Panu, każdemu wciąganiu powietrza towarzyszyła orkiestra szkocka dudziarzy, mówić nie mogłam przez godzinę. Nigdy wcześniej ani później nie przeżyłam tak drastycznego i jednocześnie upokarzającego zdarzenia. Przepraszam wszystkich myśliwych, którzy udali się tego wieczora na nieudane polowanie na kozice. Na Małża, a jakże,  obraziłam się śmiertelnie. Do śmierci. Całe 20 minut.
     Po kolacji jesteśmy w windzie, do zamykających się drzwi dopada zdyszany Grek i pyta, czy się jeszcze zmieści. Kiwamy potakująco głową, a on, zrezygnowany - to pojadę później.**

A w ten sposób czekaliśmy na zrealizowanie zamówienia w tawernie.

W drodze do Pirgos Diru.
Jeszcze wtedy nie miałam klaustrofobii
i dałam się wwieźć łodzią do jaskiń wydrążonych w skałach.

Mistras.
Górne Miasto i ruiny Kastro.
Po wdrapaniu się tutaj byłam w podobnym stanie, co one.

Mistra.
Kościół bizantyjski Agia Sofia stoi tylko dzięki mojemu wsparciu.

Epidauros.
Współczesne zajęcia szkolne powinny być prowadzone w teatrze
zaprojektowanym przez Polikleta Mniejszego w IVw.
Średnica teatru 114m, a mógł pomieścić 14 000 widzów.
Wystarczyło zgnieść papierek na dole,
a było to słyszalne w ostatnim rzędzie u góry.
Niesłychane!

Nafplion.
W XXw. nie mieliśmy cyfrówki, więc posługiwaliśmy się analogiem.
Zanim Małż nastawił parametry, ja zdążyłam poznać skład geologiczny skał.

Mykeny. Grób Agamemnona.
Jeśli czytać Słowackiego, to tylko tu. Sprawdziliśmy!
A kuku, widzicie mnie?

"Nad drzwiami grobu, na granitu zrębie
Wyrasta dąbek w trójkącie z kamieni:
Posadziły go wróble lub gołębie,
I listkami się czarnemi zieleni —

I słońca w ciemny grobowiec nie puszcza;
Zerwałem jeden liść z czarnego kuszcza"

https://www.youtube.com/watch?v=7XpPrj-HrFw

Kanał Koryncki.
Tutaj uwiecznione początki lęku wysokości.
Dł. 6,3km, szer. 24.6m.
Tylko na zdjęciach wygląda niewinnie!
Aż dziw, że w ogóle nie ma barierek.

Delfy.
Omfalos - Pępek Świata!

Meteory znaczy "zawieszone w powietrzu"
Widać tęczę!

Meteory.
Na piaskowcowych szczytach stoją jedne z najwcześniejszych
średniowiecznych klasztorów bizantyjskich.
Widok na Klasztor Varlaam ze schodów wiodących do Megalo Meteoro
najstarszego i najwyżej położonego (623m) klasztoru.

Meteory. Klasztor Varlaam (św Warłama).
Założony w 1518r
Że ja tam wlazłam!

Gwardziści (evzones) przed Pałacem Prezydenckim w Atenach.
Zmiana warty jest bardzo śmieszna :D
Naprawdę, warto obejrzeć!


     Po Grecji łaziliśmy kilkanaście dni. Naprawdę trudna wędrówka w górzystym terenie. Ale ostatnie trzy dni to była laba! Mieszkaliśmy na przecudnej wyspie Korfu. Hotel położony był na wzgórzu, a z okien rozpościerał się widok na las, góry i morze równocześnie. Pod stopami przyjemnie chłodzący marmur, przed wejściem drzewa cytrynowe i pomarańczowe, o liściach tak intensywnie zielonych, że można by patrzeć na nie godzinami. W morzu szmaragdowej zieleni ukryte cykady, a w morzu ławice niezwykle kolorowych ryb. Patrząc na dno, człowiek spodziewa się go pół metra pod powierzchnią wody. Po czym zeskakuje z pomostu i ląduje 3 metry pod powierzchnią wody, nie dotykając jeszcze dna. Woda tak klarowna i turkusowa, że zapomina się o wszystkim.


Z łodzi wysiadamy z dziarską miną, adekwatną do ilości spożytego wina.
Śmiechu było po pachy. Jedliśmy, piliśmy, kąpaliśmy się po pijaku w zatoce.
Najzabawniejsze były podskoki na falach, lewitacja to nie mit!

    10 lat później, szukając anglistki dla dzieci, mam okazję poznać Dorotę. W życiu bym nie przypuszczała, że Doroty chłopakiem jest Grek Jani! I że zwiąże się na stałe z Grecją i z Korfu! Teraz, po latach Dorota, prócz całej wiedzy z historii sztuki, zna już grecki, Jani jest Jej mężem i mają swoje biuro podróży! Moim ogromnym marzeniem jest tam trafić po raz drugi, teraz z dziećmi. 
Zawsze mówię, że na świecie nie ma przypadków. Albo wszystko jest przypadkiem! :)

Warto zajrzeć na Jej blog, w którym opisuje życie w Grecji : Sałatka po grecku i drugi, o Korfu, gdzie można zamówić przewodnika po wyspie w Jej własnej osobie! Sałatka po grecku w podróży.



* Sprawa Biura Turystycznego Alpina Tour była bardzo głośna. Oszukanych zostało wielu ludzi. Straciliśmy całą kwotę. Kilka lat później toczyła się sprawa karna przeciwko właścicielom. Okaząło się, że właściciele nie mają żadnego majątku, bidulki. Cały majątek - samochody, domy, konta, mają ich żony, z którymi podpisali intercyzę.
My dostaliśmy ... 80 zł.
**  Grecji kręci się głową dokładnie odwrotnie niż w Polsce. W dodatku tak po grecku wymawia się jako ne.

Na kolejne odcinki
Skorpiona na globusie 
czyli lekkich jak morska piana wspomnień
zapraszam w każdy weekend wakacji!

A wieczorem proszę wrócić, by obejrzeć zdjęcia.
Paluszek mój omsknął się i opublikował przedwcześnie post, 

jeszcze przed wkroczeniem części dla oka.
Niestetyż muszę czekać, aż pokolenie zstępujące przywlecze aparat fotograficzny.
Zdjęcia sa bowiem, o zgrozo! Analogowe! Jednakowoż w kolorze.
Część będzie miła, bo przedstawiać będzie różne ładne rzeczy. O!

Zdjęcia dodane :)
Wybaczcie jakość, ale i w XXI wieku nie mam skanera ;)



8 komentarzy:

  1. Ale, ale! Komórków nie było, internetów nie było, a geeki już były! Bo się pleni, zaraza ;))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łoterlu, jestes czujna jak ważka!
      Literówka, ale jaka ładna! Teraz już na zawsze tu pozostanie geek nad garem! ;)

      Usuń
    2. Bo cudne to przejęzyczenie (przepalcowienie?) :)

      Usuń
  2. Aaaach, zapachniało wakacjami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, jedząc lody, zaśpiewajmy! :)
      https://www.youtube.com/watch?v=NEJe1yBbPe0

      Usuń
  3. Piękniasto aż do możliwości bezdechu! Wrzesień przywita mnie Grecją, już przebieram nóżkami, to z niecierpliwości a nie że siku albo co grubszego.
    pandeMonia czy mówiłam już że uwielbiam pióro Twe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, zazdraszczam! Będę z niecierpliwością wypatrywać zdjęć u Ciebie!

      No cóż, zapłonę tylko rumieńcem i w pas się skłonię :)

      Usuń