wtorek, 4 lutego 2014

(111) Finka z kominka cz.3

      To już trzeci odcinek walki piórem i klawiaturą w konkursie pt.Finka z kominka".  Mam nadzieję Was nią znokautować, gdyż wspięłam się na wyżyny.

     Po pierwszym odcinku lirycznym, drugim - monodramie nad grobem, czas na moją trzecią twarz - zabawę lingwistyczną, w której staję się prekursorem oszczędnego stosowania czasowników. :)

***

JA

Jaśniejący Janioł Jasiek jawi się Janinie Jabłecznej:

- Jam Jasiek Janioł. Jaki jadłospis jasnooka Janino?

- Jacie... ja... jakby jabłkowy, Jaśnie Jaśku...

- Jasna japa! Jarski?! Jarzmo jarzyn!

- Jarmużu, Jaśku?

- Jałmużny!

- Jam jaroszka! Jarzysz?! Jagód? Jabłka?

- Jakie jałowe jadło, Janino!

- Jałowe?! Jadalne, jakby! Jajecznicy? Jagodzianki?

- Jagnięcia i jałowcówki!

- Jagnię jadasz Jaśku?! Jatka jakaś!

- Jarząbka i jastrzębia! Jałówki! Jabola! Jachtu i jaccuzzi! - jam Jaśnie Jan!

- Jachtu? - janiemoge! Jaka jakość! J'accuse, jaszczurze!

 - Ja jaszczur?!... Jam Janioł, jadowita jaszczurko z jajnikami!

- Jaka jaszczurko?! - jara się Janina.

- Jakakolwiek! Jasnozielona z jadłowstrętem!

(Jacie, jaka jazda! Jazgot jaki! Jawny jarmark w jadalni! Jasełka na jardy!)

- Jamochłonie z Japonii! Jakobinie z Jarosławca! Jasnowidzu z Jastarni! Jabcoku z Janowca! Jamajski jajcarzu w jarmułce! Jamo jawajska i Jawo jamista! - jadaczkuje Janina

- Jak?! Ja?! Ja Jahwe! Jasność! Jaśniepan!

- Ja, ja! Jawohl! Jasne! ;)

***

GŁOSOWANIE, a także wszystkie teksty biorące udział w konkursie "Finka z kominka [tutaj]

Zbiórka głosów też tutaj:



***


I specjalne przesłanie dla Kaczki ;)


***

Po przeczytaniu - wrzucajcie złotówkę  a'konto przyszłych i przeszłych postów :)
Czyż każdy z odcinków Finki nie zasługuje na 40 groszy?
 Szczegóły na co i po co TU.

Wszak uczestnikom Finki przypadnie rykoszetem gloria, chwała i rozgłos, prawda?!

 Nadmieniam, że nie chodzi tu o setki głosów. Skorpion zebrał ok 40 głosów, zajmując na razie 26 miejsce. Zróbcie podwójny dobry uczynek - osieroconym dzieciom, a przy okazji mnie :)


Wystarczy wysłać SMS o treści G00209 na numer 7122

Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero.
 Pamiętaj także, aby nie wstawiać w treść SMS-a spacji!

GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 6 LUTEGO GODZ. 12.00
Koszt SMSa to 1,23zł


Całkowity dochód z SMSów przekazywany jest łódzkiej fundacji GAJUSZ, która prowadzi  hospicjum dla dzieci osieroconych. 

Za wszystkie głosy dziękuję :*


sobota, 1 lutego 2014

(110) BLOG ROKU i najkrótsza recenzja "Trafnego wyboru" Rowling


     Skoro wszyscy monitują, agitują i namawiają, no to się przyłączam, a co mi tam ;) Zwłaszcza, że spadłam z początkowego 12 miejsca na 20 (z 350 możliwych)! A tylko 10 blogów przechodzi dalej!



Dziś zajmuję 12 16 20 22 24 26 25 26 27 25 
i bęc 26! miejsce z 350
(przechodzi dalej tylko 10)

A więc, UWAGA:

Białogłowy i Czarnołebki, Czytacze  i Oglądacze, Komentatorzy i Podglądacze przez dziurkę od klucza! Do Was ta odezwa! Nadarza się bowiem niepowtarzalna okazja ujrzenia Skorpiona na żywca, wciśniętego w sukienkę i z pomalowanym okiem. Za Skorpionem będzie cwałował orszak męski sześciojajeczny w postaci raczkującego, acz rączego Małża, na którym brawurowo na oklep siedzieć będą nieletnie pacholęta sztuk dwie - Mat i Mim. Może będziecie mieli szczęście i ujrzycie jak się leją krawatami i kłują ostrogami w podżebrze. By zobaczyć ten wstrząsający widok wystarczy zastosować się do poniższych wskazówek:


Wystarczy wysłać SMS o treści G00209 na numer 7122

Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero.
 Pamiętaj także, aby nie wstawiać w treść SMS-a spacji!

GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 6 LUTEGO GODZ. 12.00

Koszt SMSa to 1,23zł

Całkowity dochód z SMSów przekazywany jest łódzkiej fundacji GAJUSZ, która prowadzi  hospicjum dla dzieci osieroconych.

Z jednej komórki - jeden SMS, więc bierzcie i wysyłajcie z komórek małżonków, dzieci, kochanków, przygodnych przechodniów!

Liczę na Wasze głosy i za każdy dziękuję. NAPRAWDĘ KAŻDY jest bezcenny! W tym roku prócz nagród materialnych, oferowana jest nagroda, która mi się marzy – możliwość wydania książki przez Wydawnictwo Zielona Sowa. Wierzę, że marzenia się spełniają!  I to głównie zmobilizowało mnie do tego skoku.


A było to tak.
Najpierw Skorpion wpadł do kategorii KULTURA I POPKULTURA, ponieważ nie czytałam opisu kategorii. Skryby wszak powinny siedzieć w szufladzie kultura, zdawało mnie się. Siadłam w kącie i konsumuję bułkę przez bibułkę i rączką pączka, czytam czytam i co me chabrowe oczęta widzą? Że Skorpiona dokooptowano do malowniczej trupy cyrkowców, dziwaków, zabójczych wyznawców kredek i krwiożerczych fanów robótek ręcznych, krótko mówiąc TWÓRCZOŚĆ ARTYSTYCZNA. Radość wielka, bo tu się czuję jak ryba w wodzie, zwłaszcza, że pływa ze mną w tym momencie Alcydło Kr! Jak miło! Nakarmcie Alcydłowe sarenki, pięknie ukazują się w Jej lesie!


    Głosujcie, bo nie dość, że mam bardzo małą rodzinę, (z czego Małż jest żywym reliktem przeszłości i ostatnim człowiekiem na świecie bez telefonu i bez zegarka), a przy tym nieduże grono znajomych, to jeszcze złośliwie w Wielkopolsce zaczęły się ferie. A więc pomysł masowej agitacji w szkołach niższego i wyższego szczebla spalił na panewce. Pozostają szpitale i markety. Małż i ja podzieliliśmy miasto na sektory, czarnymi krzyżykami zaznaczyliśmy galerie handlowe, szpitale i większe puby, i zamierzamy zrobić łapankę ;). Niezły plan, jak na mnie, która jeszcze wczoraj szukała Igielitu między Rysami a Gubałówką. Dumałam właśnie wczoraj, jakie to zacne miasto, tudzież szczyt, jakiż sławny kurort musi to być pewnikiem, bowiem wszystkie sławy narciarstwa zjeżdżają do Igielitu!

     No to jeszcze o jeździe. Skończyłam powieść Rowling "Trafny wybór". Zajęło mi to kilka miesięcy i było procesem żmudnym i co tu kryć, nudnym wielce. Czytanie lektury porównałabym do saneczkowania.
 Z wielką radością przyjęłam książkę w prezencie i aż skakałam z radości kiedyż, ach kiedyż usiądę sobie z nią w ramionach i będę łaskotać jej strony rzęsami mych ócz. Usiadłam więc na saneczki i zaczęłam się wspinać pod górki kartek. Mozolnie, jedna za drugą. Wielokrotnie wchodziłam o kilkanaście w górę, ale zaraz spadałam o kilka w dół. Gdy po raz trzeci zaczęłam zagłębiać się w śniegu prozy, nie pamiętałam nazwisk i myliły mi się postacie. Kilka razy chciałam wyręczać szare komórki, robiąc notatki na białych karteluszkach. Ale nie, nie będę sobie ułatwiać! Męcz ciało, coś chciało! Kręte ścieżki powieści rzucały mi się kamieniami pod płozy, a sznureczek nudy wpijał w szyję. Nie dawałam jednak za wygraną. Wchodziłam pod górkę przez 350 stron. Aż pewnego słonecznego poranka stanęłam na szczycie i zobaczyłam, że było warto. Z czubka wysokiej góry, którego nie zasnuwała mgła, roztaczał się piękny widok na miasteczko Pagford i ich mieszkańców. Stałam na szczycie 50 kolejnych stron i napawałam się widokiem. Aż wreszcie nadeszła pora na zjazd. Zjazd był szaleńczy i pełen niespodzianek czyhających pod śniegiem! Z zawrotną prędkością saneczki wykonywały brawurowe szusy, a śnieg pryskał spod płoz! 100 stron gwizdu w uszach! Gdy po szaleńczym zjeździe w końcu zatrzymałam się, musiałam odpocząć. Ale cisza! Głęboko oddycham z czerwonymi policzkami!
Łał.


Dziękuję za uwagę, przy wyjściu proszę do fioletowego koszyczka o datek w wysokości 1,23zł :) Dziękuję :)

czwartek, 30 stycznia 2014

(109) Post, którego pomysłodawczynią jest Izabelka :)

     Pamiętacie konkursik dotyczący "Rubry i Lividusa"? Wygrywańczynią została Izabelka, która zgarnęła główną nagrodę - wymyślenie tematu posta na Skorpiona, któremu będę musiała się całkowicie i bezwolnie poddać. Izabelka uwinęła się jeszcze przed świętami BN, ale ogólny przedświąteczny rozgardiasz, podniosły nastrój wigilijno-noworoczny, no i leitmotiv - brak laptopa, przesunął odbiór nagrody. Do dziś.

A oto pytanie, nierozerwanie zrośnięte z obszernymi fragmentami listu od Izabelki:


"Drogi Skorpionie w Rosole,
Zaprawdy, trudne zadanie przypadło mi w udziale - wymyśleć temat dla następnego wpisu... Od kilku dni myślę i na zmianę modlę się o oświecenie. (...) Jednakowoż ponieważ chyba właśnie spadło na mnie owo zagadkowe oświecenie, piszę do Ciebie. Ciekawa jestem jak będzie, gdy zaczniemy już znikać... Twoja wrażliwość i wyobraźnia pozwala mi przypuszczać, że jesteś w stanie zrobić taką projekcję...
Zajrzałam jeszcze raz do treści posta z wynikami i widzę, że sama nawet ten temat poniekąd poruszasz... śmierć wirtualna. Mnie interesuje powolne odchodzenie, które zacznie się za jakiś czas... Oby jak najdalszy. (...)

Pozdrawiam Cię serdecznie.
Tylko nie płacz.
 Izabelka

PS piszę na e-maila ponieważ nie mogę dodać komentarza, a po drugie niech to będzie niespodzianka ;)
PS2 wcześniej myślałam, żeby Ci zadać zadanie pt. "Dostała Pani pracę felietonistki w czasopiśmie "Zwierciadło" - proszę napisać swój pierwszy artykuł".
PS3 masz wybór - wybierz ten temat który, chcesz..."



***

     Unosisz się, pływasz, wirujesz, porywają cię fluktuacje bezkresnej przestrzeni, w której nie ma dołu, góry, punktu odniesienia. Trwasz bezczasowo, bezcieleśnie, jesteś wolny. Jesteś świadomością bytu. Dookoła miriady podobnych do ciebie drobin. Przyjacielskich i dobrych, podobnych, ale całkowicie odrębnych i wyjątkowych. Jesteś pewien, że znasz je wszystkie z imienia. Jedne pulsują słabym białym światłem, inne migają kolorami, jeszcze inne zasysają się wzajemnie, wygaszając się i wyrzucając je z samych siebie, modyfikują ich barwę i sposób ruchu. Poruszają się ze zmienną prędkością i po różnych drogach. Niespodziewanie przyspieszają i zderzając się wzbudzają fontanny iskier. Błogie uczucie miłości, dobra i wiedzy jest rzeką która je obmywa, przenika i żywi. Stada bengalskich ogni pasą się szczęściem na bezkresnej łące...


enra "Pleiades"

 I tak trwałoby wiecznie, gdyby nie...

     Z prędkością tak ogromną, że aż nieodczuwalną, szczypta losowo dobranych drobin zostaje lekko wdmuchnięta pod kobiece serce do ciasnego, ciemnego i obcego świata oddalonego o bezkres, w którym zaczyna zlepiać się i  rosnąć, replikować się i tworzyć odmienne i złożone tkanki. Tamte - bezkresne czas i przestrzeń, zamieniają się miejscami z obecnymi - określonymi przez granice i możliwość pomiaru - im stajesz się większy, tym bardziej tracisz pamięć o znanym ci do tej pory świecie... Im bardziej rośniesz, tym bardziej twój poprzedni świat staje się dla ciebie obcy, a coraz ciaśniejszą ciemność zaczynasz uważasz za swój dom. A gdy stajesz się wreszcie doskonałą i skończoną całością, twój ciepły i bezpieczny dom pęka jak bańka ukazując ciebie nowego. Oto z krzykiem pojawiasz się nagi i słaby, z brzemieniem grawitacji, zimna, bólu, jeszcze nieświadomy swojej małej wielkości.

Ecce homo.

      W momencie narodzenia dla ludzi, już zaczynasz rozpadać się na drobne i homogennie wpadać w każdego napotkanego człowieka. Odtąd, czego byś nie zrobił, zostawiasz swój namacalny ślad we wszystkich ludziach, których spotkasz. Zapisujesz się w postaci szlaków neuronów w pamięci każdego z nich. W każdym zostawiasz część siebie i każdy z nich odbija cię na swojej sztancy siatkówek i zwija w rulon własnych zwojów. Pływasz w nich, drepczesz po ich ścieżkach, wydeptujesz czasem szerokie szosy, które nigdy nie zarosną, a czasem tylko małe, ledwo widoczne, wijące się dróżki. Żyjesz tutaj póty, póki inni cię przechowują. Czasem niosą ciebie i to co zrobiłeś, przez wiele pokoleń, czasem nie. Bo może krótko żyłeś, bo może zbyt mało zrobiłeś, a może zbyt mało ludzi miałeś dokoła siebie.
Jeśli masz szczęście, spotkasz bratnią duszę. Skąd będziesz wiedział, że to ona? Poczujesz. Drżą z tą samą amplitudą. Grunt, by nie ranić, bo pulsująca ogniem blizna po amputacji bratniej duszy bardzo boli. Biegnie z boku przez całe ciało - od stopy, przez łydkę, udo, bok korpusu i wnika w mózg. Nie goi się nigdy.

     Okres, w którym czas jest jeszcze wielkością odmierzalną i ponoć ważną, a przy dużym szczęściu, zamknięty w klamrze kilkudziesięciu lat, uznajesz za jedyny i najważniejszy. Granice wyznaczone przez twoją skórę sa bastionem, którego bronisz zaciekle- przed drobnoustrojami, ponurym nastrojem, myślami. Wszystkim, co robisz kieruje strach- o zdrowie, o życie, swoje, innych. Zapominasz, że rozsypując się w proch, przeżywasz. Każdy z nas. Jeszcze tego nie wiesz, ale stado ogników za weneckim lustrem nieba pasie się i czeka, aż ci się przypomną. Zaraz tyko, gdy czas i przestrzeń ponownie zmienią się miejscami, odzyskasz pamięć i zaczniesz żyć. Wrócisz. Przestaniesz się bać.


     We wszechświecie jest skończona liczba atomów, więc w twoich żyłach krążą drobiny gwiazd, kałamarnic i neandertalczyków. Oddychasz atomami, które były w płucach Hammurabiego, Farinelliego i doktora Mengele. Twoje kości znaczone są tą samą matrycą pierwiastków, co liść czy smog.

To, które się skleją w całość, jest wypadkową przypadku i kierunku Pierwotnego Oddechu, który popycha cię, każe ci kochać i tworzyć.

Non omnis moriar.

***


   O śmierci wiem niewiele. Więcej o umieraniu. Widziałam je kilkukrotnie z bliska. Czułam jego zapach.
Ludzie boją się umierania, a nie - nie żyć. Ja również.
Boją się rwącego bólu klatki piersiowej, gdy nie mogą nabrać oddechu, trzaskających w mózgu tętnic, paniki, gdy woda zalewa im płuca. Boją się o dzieci, o ich los. Boją się, że za weneckim lustrem nie ma nikogo.
     Ja jednak jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że jestem przekonana, że oni tam są :) A im dłużej żyję tym chyba mniej się boję.

Niewykluczone jednak, że mi się tylko wydaje.

niedziela, 26 stycznia 2014

(108) Finka z kominka cz.2


Co myślisz, Tadzik? - 

czyli niektórym kobietom nie wystarcza bukiet róż,
chcą, żeby mężczyźni tym różom zmieniali wodę.


     Cześć, Tadzik, to ja, nie wstawaj. Jak się masz? Usiądę tu przy tobie, zmachałam się. Zobacz co ci przyniosłam. No, kwiatki. Włożę je do wazonu. Tak jak lubisz, róże. Krówek kupiłam pół kilo też, dobre, ciągutki. Chcesz? A, no tak, zęby. To sama pocyckam dla rozgrzewki. Przez żołądek do serca nabrało teraz dla ciebie pełniejszego znaczenia co? Ależ dziś zimno, brrr! Pamiętam, że zawsze byłeś zmarzluchem, nogi do dziś masz pewnie lodowate. A'propos nóg, to ja zaczęłam rehabilitację, ci  powiem. Nie, nie piję i nie habilituję się, co ty. Kręgosłupa. I powiem ci, że zawsze jak mam wyjść z domu na kilka godzin, to wszyscy coś podejrzewają i zaczynają snuć intrygi i rzucać kłody pod nogi, nie mówiąc o tym, że chyba podpiłowują mi w nocy kręgosłup, bo kiedy, jak kiedy, ale przed wyjściem, to wyskok dysków mam pewny. W procederze bierze udział głównie Małż, jak mniemam, nie podejrzewam wszak moich nieletnich cherubinków, oni są tylko bezwolnymi narzędziami w jego rękach. Mogę tkwić w domu miesiącami i nic się nie dzieje, ale niech no tylko spróbuję wyjść na dłużej! Ostatnio, gdy umówiłam się z dawno nie widzianą koleżanką, Mim tuż przed moim wyjściem złośliwie wpadł na ścianę i walnął w nią z impetem głową. Że niby Mat go popchnął, że guz jest prawdziwy, a nie dmuchany, a fioletowe oko nie jest od soku z jagód. Całe szczęście, że się nic nie stało i obyło się bez szpachli i gipsu, bo nie chce mi się babrać w gładzi. No, ale jak już ukoiłam w bólu, utuliłam, zrobiłam okład i otarłam łzy, to już było po ptokach i zbyt późno, by się spotkać. Że co? Że myślisz, Tadzik, że oni mnie tak kochają i są zazdrośni? Ty i te Twoje chore pomysły! Słuchaj dalej. Innym razem chcę wyjść do miasta, do ludzi, popatrzeć na coś innego niż garnki i skarpety, a tu Mat wraca z boiska. Pokazuje mi swój palec gruby na moje dwa, oczywiście umoczony w soku z jagód i malin do tego, a jakże. Potem niby pojechali do szpitala, niby prześwietlenia, niby badania, niby kość pęknięta, ale na wypisie co napisane? "Złamanie typu zielona gałązka". Haha, pomyślałby kto, że dam się nabrać na zieloną gałązkę! No ale i tak nie pojechałam nigdzie. A gdy nareszcie we wtorek usiłowałam wydostać się na świeże powietrze, a przy okazji na przyrzeczone przez NFZ pół roku wcześniej zabiegi rehabilitacyjne, Mim znowu wkroczył do akcji. Podejrzewam, że to sabotaż szerokiej wody. Zastanawiam się, czy oni nie zabrali mi już dowodu osobistego i nie upychają po kieszeniach i bankach zasiłku pogrzebowego albo innej renty po mnie, bo intryga była uszyta wprawną ręką hafciarki i w dodatku jedwabną nitką.

 
  Otóż na zabiegi potrzebuję w trybie pilnym ręcznik, by położyć go sobie pod obnażone ciało w charakterze izolatora mikrobiologicznego na kozetki, które poddane są moim peregrynacjom w liczbie czterech dziennie przez kolejne dziesięć dni roboczych. W związku z powyższym, bladym świtem, kijem od miotły próbuję zwalić ręcznik kąpielowy na podłogę, grzebiąc nim bezpośrednio w szafie, by nie targać drabiny. Ręcznik siedzi sobie na półce na wysokości 2,5m i patrzy na mnie z góry z pofałdowanym uśmieszkiem. Już mi się prawie udaje, gdy wtem materializuje się obok mnie Małż i wyrywa mi z rąk narzędzie pracy. Jednym podskokiem w stylu Siergieja Bubki, wyrywa upatrzony ręcznik z kupy innych, jednakowoż powodując erupcję całej zawartości półki. W czasie, gdy sortowaliśmy upadłą bieliznę wg wielkości, faktury i koloru, zza pleców dobiegły do nas na palcach ordynarne odgłosy bekania i to w stereo. Za chwilę okazało się, że i w kolorze. Mim o twarzy pobladłej jak papier wyczerpany, wyrzucał z żołądka pokłady połkniętego w niewiadomych celach powietrza. Wiedząc z wieloletniej autopsji, jaki może być ciąg dalszy, a wiedza moja graniczyła niebezpiecznie z pewnością, klepnęłam siarczyście Małża w jędrny pośladek, by rączo wyskoczył na odsiecz Mimowi. Małż wykonując popisową woltę nad łóżkiem, wślizgiem godnym Szmala, znalazł się u, nomen omen, źródła i z pozycji leżącej wzniósł w swych złożonych jak do modlitwy dłoniach turkusowy, przecudnej puchatości, świeżutki ręcznik. W tejże sekundzie Mim rozszczelnił się i całą zawartość żołądka malowniczą strugą zdeponował w opatulonych dłoniach Małża. Targana typowymi w takich okolicznościach matczynymi uczuciami, balansującymi między miłością i obrzydzeniem, zdążyłam już przybiec z miską i obserwować jak wypełnia się w szybkim tempie sokiem malinowym, który jak się okazało nie zagrzał zbyt długo miejsca we wnętrzu Mima. Mim pochylony nad naczyniem, między targającymi torsjami krzyczał naprzemiennie, raz, że jest głodny, dwa, że spragniony. W końcu padł na piernaty. W ciągu kilku godzin snu, przerywanego kursującą in vivo  herbatą, zregenerował się i jednym skokiem, godnym baletmistrza Teatru Bolszoj, wyskoczył z łóżka i pognał ku klockom Lego.
Ufff.
Ale.
Gdy ogarnialiśmy efekty kataklizmu, okazało się, że widok Mima zemdlił kota na tyle, że mieliśmy do sprzątania również inne pomieszczenia.

Igor Morski "about divorces"

No i powiedz, Tadzik, czy to nie dziwne? Taka masa zbiegów okoliczności, które przywiązują mnie łańcuchem obowiązku i poczucia solidarności do ciepłego domowego kaloryfera?
     Dobra, Tadzik, pójdę już, co tu będę tak siedzieć po ciemku, przymarzłam do ławeczki, poza tym pora kolację dzieciakom robić i jutro znowu roboty huk. Co myślisz Tadzik? Ech, nic nie mówisz, zupełnie jak za życia. Wąchasz sobie te róże od spodu, wody im nawet nie zmienisz. I masz wszystko już w nosie. I to dosłownie. ;)

***

Opowiadanie bierze udział w zmaganiach piórem i klawiaturą u Fidrygauki, pt.: Finka z kominka - czyli blogowe wprawki u Fidrygauki. Pod postem zamieszczona jest ankieta, w której można oddać głos na ulubione opowiadanie :)

Tutaj są wszystkie opowiadania: klik!

Pozdrawiam Was, Kochani Czytacze, rozczuliliście mnie do łez, gdy zobaczyłam, że przez ostatni miesiąc, wchodziliście masowo na Skorpiona w rosole, sprawdzając, czy dycha. Ledwo, ale dycha. Dziękuję :*

niedziela, 29 grudnia 2013

(107) Finka z kominka cz.1


***
     Oparła głowę o brzeg wanny i przymknęła oczy. Rozrzuciła na bok ręce, powoli przesuwając dłońmi po ruchomej mapie wód i przemieszczając dryfujące chmury pianowych i pachnących migdałami wysp. Przez  uchylone drzwi powolnie przesączał się >> utwór Matthews'a. W łazience było gorąco, ogromne lustro pokryło się parą, oddzielając to, co realne od tego, co wymyślone.
Jasna smuga z małego łazienkowego okienka punktowo rozświetlała wieczorny wycinek krajobrazu. W snopie ciepłego światła tańczyły wielkie płatki śniegu, opadając spiralnie na białe zaspy, z każdą chwilą zwiększając ich objętość. W oddali było słychać huk pojedynczych fajerwerków, które wybuchały ciepłą czerwienią pod jej zamkniętymi powiekami. Leniwe fale na powierzchni wody z cichym chlupaniem, powolnie mieszały się i łączyły z płynnymi riffami wpływającymi do jej uszu. Pomyślała, jak bardzo kochała kiedyś dźwięki gitary i jego ostry profil pochylający się nad gryfem, w który wkładał ręcznie nabijany czerwoną Amphorą papieros. Jak on pachniał? Słodko. Tyle pamiętała teraz, na tę chwilę, ale gdyby poczuła ten zapach, rozpoznałaby go nieomylnie. Przypomniała sobie jego telefon sprzed lat i ciepły głos w słuchawce:

- Jeśli dożyjemy, spotkajmy się za 15 lat, w Sylwestra 2013. Będę czekał w naszym parku. - Wariat, pieprzony, ckliwy marzyciel - pomyślała.

Nagle otworzyła szeroko oczy. Wir przeciwnych uczuć szarpnął jej wnętrzem. Przecież to dzisiaj! Dziś wszystko jest możliwe! Raz kozie śmierć! Nie wahała się już ani sekundy dłużej. Zerwała się na równe nogi, jednym ruchem zatapiając piętnaście wysp Wielkanocnych i Bożego Narodzenia. Zerknęła w bok, może przez chwilę mignęła jej w lustrze zaskoczona Wenus Botticelliego, a może jej się tylko wydawało.
Wybiegła pospiesznie przed dom i kocim ruchem wskoczyła do samochodu. Mijała nieznajomych roześmianych ludzi, śnieg migotał na szybach tysiącem barw, nocne autobusy ciągnęły za sobą po dwie czerwone wstęgi świateł, a radosne krzyki nastolatków pękały kwieciście na każdym skrzyżowaniu, przez które przejeżdżała. Ciągle zielone - wzięła przychylność świateł za dobrą monetę. W pośpiechu trochę krzywo zaparkowała  w pobliżu uniwersytetu. Wysiadła z samochodu wprost w śnieżną dziewiczą zaspę przy rosłej wierzbie. Wychyliła głowę zza grubego pnia i zobaczyła go już z daleka. Ugięły się pod nią nogi, gdy rozpoznała jego sylwetkę. Nic się nie zmienił. Wysoka postać nerwowo fastrygowała stopami parkową alejkę. Wyraźnie widziała jego ostry profil i niebieską strużkę, łagodnie rozpływającego się w mroźnym powietrzu, dymu. Zamknęła oczy i nieznacznie poruszywszy skrzydełkami nozdrzy, wciągnęła do płuc znajomy słodki zapach. Z prędkością światła rozkodowała go bezbłędnie. Rzeczywistość przelewała się łagodnie do szklanki, ukazując ją jednak do połowy pełną, a nie pustą. A więc jednak. Warto wierzyć, warto mieć nadzieję.
Wysunęła się zza drzewa. Skierowała swe kroki ku tak dobrze znanej postaci. Szła powoli, delikatnie brodząc w dziewiczej bieli, ale po chwili zaczęła iść coraz prędzej, narzucając sobie coraz większe metrum kroków. Wreszcie zaczęła biec, coraz szybciej i szybciej, tnąc mroźne powietrze własnym oddechem. W momencie, gdy płuca paliły ją żywym ogniem, a skrzypienie śniegu pod butami wydawało się głośniejsze od wybuchów fajerwerków, odwrócił się zaskoczony. Zdążył tylko rozewrzeć ramiona, gdy z impetem komety wpadła w jego objęcia.

- Boże, masz całkiem mokre włosy - szeptał, scałowując z jej twarzy słone krople o zapachu migdałów.

Przylgnęła do niego całym ciałem i poczuła jak za jej plecami zatrzaskuje się brama jego płaszcza, zamykając ich w ciepłym wnętrzu prywatnej dziupli.

- Jak strasznie głęboko Cię przez te lata ukryłem- wyszeptał wprost do jej ucha...




***
ile razy można umrzeć z miłości
pierwszy raz to był gorzki smak ziemi
gorzki smak
cierpki kwiat
goździk czerwony palący

drugi raz — tylko smak przestrzeni
biały smak
chłodny wiatr
odzew kół głucho dudniący

trzeci raz czwarty raz piąty raz
umierałam z rutyną mniej wzniośle
cztery ściany pokoju na wznak
a nade mną twój profil ostry

***

Opowiadanie bierze udział w literackiej zabawie "Finka z kominka" u Fidrygauki.
Wszystkie opowiadania pt. "Szklanka, moneta, telefon" tutaj


niedziela, 15 grudnia 2013

(106) Kim są Rubra i Lividus?

Kochany pamiętniczku!

     Zobaczyłam, że śmierć laptopa i plików jest straszna. Odbijała się się po wielokroć w każdym z wirtualnych światów, ale moje wycie i upiorne zawodzenie nie zdołały się przebić do Was przez sieć ciekłych kryształów monitora. Ostatnie sześć lat mojego życia być może tli się w podziemiach lapowego truchła. Nie wiadomo, czy nastąpi zmartwychwstanie.  Biegam w nim z synkami po nieistniejących, zawieszonych w próżni łąkach i zdmuchuję czupryny dmuchawców. Wzbijam się w powietrze, leżę na ławce, pluskam się w jeziorze. Stoję na Placu Św. Marka, śmiesznie kiwam nogami na na garbatym wielbłądzie; raz jestem młoda, raz stara, chuda i gruba, opalona, blada, w sukience i bez, nago i w swetrze. Lato, zima, wieczór z rankiem wirują w niebycie, zapomniane twarze sprzed lat toną w wirze dziesiątek czasoprzestrzeni. Płomień Kairu i biała Wigilia mieszają się w róż policzków. Maluję się do wyjścia. Zakładam uśmiech. Nic się nie stało. To tylko zera i jedynki...

     Piszę protezą i nijak się tu nie mogę odnaleźć. Jak to człowiek przyzwyczaja się do swojej jednej szklanej ściany, wygładzonych własnymi palcami schodów klawiszy, których balsamiczne klikanie zalewa kanały słuchowe poczciwą i przewidywalną codziennością.

Rozjeżdżają mi się palce na lodzie, na którym zostałam, ale czas spiąć pośladki i pływać. Z trzydniowym opóźnieniem omówimy sobie kto przejmuje pałeczkę w dalszym dryfie Skorpiona w/po rosole. 
W poprzednim poście pytałam co autorka miał na myśli. W swojej naiwności myślałam, że to trudne, a tu bęc. Czytelnicy nie zawiedli, rozwalając konkursik na poczekaniu. 

 Prawidłowa odpowiedź brzmi:

Rubra- z łac. czerwona, to erytrocyt
Lividus - z łac. granatowy, to tlen
Dom Tajemnic- to organizm

Rubra spotkała się z Lividusem w płucach ;) 

W zabawie brały udział, w kolejności składania komentarzy na kupkę: e., Izabelka i Emma Ernst.

e. - odgadła kim jest Rubra i czym jest dom tajemnic, ale błędnie określiła Lividusa jako serce.

Izabelka - odgadła kim są Rubra i Lividus. Błędnie określiła dom tajemnic jako krwioobieg. Dodatkowym plusem jest nawiązanie do kości, gdzie produkowane są erytrocyty.

Emma Ernst - odgadła kim są Rubra i Lividus, dom tajemnic określiła błednie jako krwioobieg.


Osobą, która najtrafniej określiła składowe opowiadanka jest:

Izabelka!


Izabelka wymyśla temat następnego posta i może się czuć motorem akcji :)

Czekam na wiadomość :)

Brawo dla wszystkich Pań! Dziękuję :)

czwartek, 5 grudnia 2013

(105) KONKURS i blogerskie zabawy literackie :)

     Od maleńkości uwielbiałam szarady, labirynty, zagadki i wszelkie zabawy umysłowe. Moimi ulubionymi są krzyżówki, głównie Jolki oraz homonimy. Pamiętam jak bardzo lubiłam chorować! Okładałam się książkami i stertami krzyżówek. Lubiłam tez pisać. I to na dowolny temat. Moja próbna matura miała wiele, wiele stron, maturę z biologii (!) napisałam w sposób literacki, kończąc fraszkami Kochanowskiego. Znana byłam z tego, że nie znając odpowiedzi na dane pytanie gładko pływałam w akwenie tematu.  

Mój Tata często ze mną rozmawiał. jedna z tych rozmów dotyczyła zagadnienia wypowiadania się.

- Moniczko, pamiętaj - po pierwsze, nie musisz, wiedzieć wszystkiego. Nie ma ludzi omnipotentnych. Dobrze by było, gdybyś się we wszystkim orientowała, co jest trudne, wręcz niemożliwe, ale musisz wiedzieć, gdzie trzeba szukać informacji. Po drugie, jeśli czegoś bys jednak o czymś nie wiedziała, a to rzecz pewna,  musisz podpierac się wiedzą, którą dysponujesz. Ktoś cię zapyta o słonia. Ty nie wiesz zbyt wiele o słoniu, ale swietnie orientujesz sie w świecie skąposzczetów. Mów zatem: Słoń jest wspaniałym, majestatycznym zwierzęciem, którego trąba jest podobna do wielkiej dżdżownicy. A dalej- już wiesz ;)

Ta wypowiedź Taty uświadomiła mi, że nie muszę odpowiadac na pytania w sposób ścisły i przewidywalny, jak uczono w szkole. Można żonglowac slowem, bawić się nim, uprawiać ekwilibrystykę zdań wielokrotnie złożonych i gimnastykę umysłu. 
 
 Teraz co prawda czasu jakby mniej, a i gdy człowiek chory, to i tak musi się zwlec i ogarnąć życie. Poza tym starość w oczy zagląda i zżera demencyjny mózg. Jednakże ochota na umysłowe swawole została. A chciec, to podobno móc.

Teraz uwielbiam zadanka literackie, z chęcią biorę w nich udział. Wcześniej udzielałam się w Książkach Zbójeckich, teraz spodobało mi się w dwóch miejscach:

     Jeśli ktoś lubi zabawy słowem, zapraszam na nowy cykl do Fidrygauki. Będziemy bawić się w cyrk słowny, szermierkę na frazy, porzucamy sobie kulistymi metaforami, po arenie będą biegać upersonifikowane psy, a tancerki będą tańczyć na linie wersów.

szczegóły po kliknięciu:

http://szeptywmetrze.blogspot.com/2013/12/pisze-sie-piszesz-sie.html

        Drugie miejsce, które często odwiedzam to Książkówka. Lubię u Niej poczytać recenzje książek, po które nie będę miała pewnie czasu sięgnąć ;) Ewa Książkówka co miesiąc ze swojego kuferka rozdaje książki plus bon do zrealizowania w sklepie z herbatami, kawami i przyprawami, wiedzieliście?
Obecnie u Ewy trwa Konkurs, w którym biorę udział i do którego zachęcam:

http://www.ksiazkowka.pl/2013/11/konkurs-u-ksiazkowki-wygraj-dom.html

Poniżej zamieszczam moją odpowiedź na pytanie konkursowe, która płynnie, jak słoń z dżdżownicą, łączy się z moim pytaniem do Was. Pytanie ma naturę konkursową i brzmi:

Co autor (czyli ja) miał na myśli?
Kim są bohaterzy opowiadanka i czym jest Dom Tajemnic?

 Osoba, która odgadnie, zostanie uhonorowana POSTEM DEDYKOWANYM i ku czci. Będzie mogła wybrać temat postu- a ja będę musiała go wyprodukować w wybranej przez laureata formie- wiersza, rymowanki, opowiadania. Oddaję się na chwilę w Wasze ręce. ;)

Rozstrzygnięcie nastąpi 12.12. :)

Odpowiedzi proszę zamieszczać pod dzisiejszym postem.

A oto rzeczone opowiadanko:


- DOM TAJEMNIC? To taki, w którym...
  ...właśnie się znalazłaś. - Rubra była zaskoczona, że usłyszała odpowiedź na swoje pytanie, zanim właściwie jeszcze pomyślała o nim. Pytania i odpowiedzi, które przepływały przez nią  były oczywiste, chociaż pojawiały się mgliście znikąd jak dejavu, zakwitając od razu wewnątrz jej głowy i oczarowując ją swą wielopłaszczyznową głębią. Nie była już pewna niczego.. ani gdzie się znalazła, ani, tym bardziej jak i skąd się tu wzięła. Nieoczekiwanie pojawiła się zupełnie w nowym i obcym miejscu. Oszołomiona cofnęła się parę kroków i oparła plecami o karminową ścianę, która, ku jej zaskoczeniu nie była ani twarda, ani zimna, lecz przyjemnie ciepła i elastyczna. Przesunęła po jej śliskiej powierzchni otwartym wnętrzem dłoni i skojarzyła jej gładkość ze znajomym aksamitnym dotykiem gołej kości. Dookoła niej panował tak lepki mrok, że czerwona sukienka, którą miała na sobie, była namacalnie w nim skąpana i oblepiała jej uda. Rubra czuła podskórnie, że dzielą ją jedynie dwa kroki od czegoś co zmieni jej życie... Wewnętrzna siła kazała jej działać. Zaparła się mocno stopami i odbiła gwałtownie od sprężystej ściany. Skuliła się i pochyliła nieco głowę, by zminimalizować ewentualne obrażenia. Ale zamiast uderzenia poczuła, jakby napierała na ciepła membranę, która pod wpływem ucisku zanikła na moment i gładko przepuściła ją na drugą stronę. Przenikając przez nią, odniosła nieodparte wrażenie, że jej ciało muska setka oślizłych rąk. Nie było to odczucie obrzydliwe, wręcz przeciwnie, zaskakująco przyjemne. Pierwszym wrażeniem, jakie dotarło do niej, gdy jeszcze miała zamknięte oczy, był głośny szum. Rubra powoli otworzyła powieki i zauważyła, że znalazła się na długim korytarzu, który rytmicznie falował i pulsował jednocześnie. Dookoła było ciepło i mokro, a jej nogi brodziły w rwącej rzece przyjemnie ciepłej cieczy. Czuła się tak lekka, jakby unosiła się nad ziemią. Stała przez chwilę oszołomiona, nie mogąc zdecydować się, co zrobić, ale wewnętrzny głosy do którego obecności już przywykła, kazał jej... być sobą i słuchać serca. Podkasała zatem sukienkę i dała się porwać szalonemu nurtowi, wrzeszcząc radośnie ze wszystkich sił i próbując przekrzyczeć huk wodospadów - tych, małych i tych dużych, łączących się w zaskakujących miejscach, tworzących kaskady, akwedukty i kanały. Rubra czuła wielkie podekscytowanie, gdy z prądem bystrych rzek niespodziewanie wpływała do cichych zatok, w których unosiła się leniwie na powierzchni, mogąc na chwilę odpocząć od huku fal. Po chwili fluktuacje znowu porywały jej drobne ciało i z impetem wgniatały w coraz to nowe, fascynujące krajobrazy, które, rzecz dziwna, oglądała od strony ich wnętrza. Pokonując rwące strumienie, wpadała do coraz to nowych wąskich kanałów, które miejscami były tak małe, że przeciskając się przez nie, dotykała stopami i dłońmi ich sklepień.
Wędrówka była wyczerpująca. Rubra czuła, że oddała podróży samą siebie. Brakowało jej tchu, a żywioł miotał jej ciałem jak patyczkiem na wodzie i uderzał o elastyczne ściany. Jej sukienka pociemniała, a twarz zszarzała. Płuca rozrywał szybki, bezproduktywny oddech. Przeczuwała, że za moment jej klatka piersiowa rozpruje się i z trzaskiem uwolni jej wszystkie atomy. Dokładnie w tym momencie, gdy stała się niemalże pewna, ze rozsypie się na drobinki, a jej umysł był o krok od oddzielenia się od ciała, wpadła do ogromnej szafirowej komnaty. Płuca łapczywie zassały życiodajny błękit, a rozgrzane policzki owiała ożywcza kryształowa bryza. Rubra poczuła, że nie jest sama. Czuła obecność czegoś ważnego, jej wewnętrzny głos dochodził do niej z niej samej, a jednocześnie ze wszystkich stron jednocześnie, odbijając się zwielokrotnionym echem od sklepień komnaty. Jej zmysły przenikał nieokreślony żywy byt. Stanęła przy nim tak blisko, że mogła wyczuć całą sobą miękkie i rozmyte krawędzie jego postaci. Lividus zdawał się otaczać ją z każdej strony. W tej chwili czas przestał istnieć, liczyły się tylko odczucia płynące z okalających ją niebiesko opalizujących plazmatycznych fluidów. Momentalnie poczuła, że jednocześnie ogarnia ją  ogromny spokój, a siły generują się w jej wnętrzu do niebotycznych rozmiarów i granicy eksplozji. Wtulona w niego, nabrała całą sobą tyle powietrza, że wydawało jej się, że Lividus wlał się w nią całkowicie. Doznała poczucia spełnienia i zlania się w jedność tak mistycznego, że wszystko straciło przy nim blask, a Rubra poczuła się niebiańsko szczęśliwa.
Gdy ich splecione ciała rozluźniły się, Lividus rozłożył swe efemeryczne ramiona i wypuścił z nich Rubrę. Nim zniknęła za purpurowym zakrętem, zdążyła jeszcze usłyszeć:
- Rubro, będziesz żyła tylko 120 dni. Ale nie martw się, w zamian za krótkie życie, dane ci będzie ponowne zanurzanie się w jego źródle. Będziesz mogła delektować się tą najcudowniejsza tajemnicą po wielokroć, za każdym razem, gdy się spotkamy. Będziesz do mnie wracać co kilka minut, bo tylko na tyle starczy ci oddechu, Jestem twoim życiem, jestem twoim sensem, jestem częścią Ciebie. A ty będziesz tym życiem karmić wszystko dookoła. Będziesz do mnie wracać po tysiąckroć i za każdym razem staniemy się jednością. Pędź!
 


czwartek, 28 listopada 2013

(104) Jaki fantastyczny dzień! Dajcie mi stryczek!

     Skoro łakniecie krwi, rzucamy się Wam z Małżem na pożarcie. 

     Ten dzień już w zarodku okazał się być zbukiem. Moje długie, atłasowe, muskające ciało i rozkosznie pieszczące mózg swym powolnym miodowym przelewaniem się się z jednej półkuli do drugiej, falujące zwoje snu, zostały brutalnie rozszarpane przez odgłosy torsji kota. Torsje były tak donośne, że myślałam najpierw, że któryś syn żegna się z kolacją. Ale nie. Odgłosy były nieludzkie. Od 5 rano biegaliśmy z Małżem za kotem, każdy zaprzężony do swojego wagonu szmat i cysterny detergentów. Akcje były trzy. Trwały przez godzinę z 15-minutowymi przerwami, na tyle długimi, by Małż zdążył się umyć, położyć i zasnąć. Taka egzotyczna tortura. A właśnie niedawno, w związku z ostatnią wymianą uprzejmości między nami, obmyślałam najgorszą i najbardziej okrutną torturę jaką człowiek mógłby wymyślić. Ludzie to jednak mają fantazję. Chińskie krzesła, hiszpańskie krawaty, spadająca kropla wody wprost na potylicę. Nuuuuuuuda. To dopiero tortura. I uciecha dla publiki, jak to sprytnie ktoś wymyślił, podnieca oko i ucho. :/


 Po naszych porannych ekscesach, Mim wstał rześko jak skowronek, usiadł na parapecie obok denatki i odezwał się yntelygentnie:

 - Ojcze, coś tu śmierdzi! Czy to twój DEZEMENTOZAUR?- po czym beznamiętnie, aczkolwiek kategorycznie rzucił w przestrzeń, że nie idzie dzisiaj do szkoły. 

- Synu, musisz. Dzisiaj jest ostatni dzień, w którym można przynosic kartony, z których będziecie robic maszynę rolniczą lub pociąg, by uczcić w ten niekonwencjonalny sposób jutrzejsze święto Patrona - Hipolita Cegielskiego.

- Jupi!!- Mim radośnie zeskoczył z parapetu na podłogę, wykonując popisowa woltę nad biurkiem. Jednak co karton, to karton w wychowywaniu dzieci! Ma siłę perswazji!

Za chwilę z łóżka wykulał się Mat. Mat idąc na 8 do szkoły jest budzony o 7.15, ale wstaje o 7.35. A więc dokulał się ze swojego pokoju, pokonując liczne pułapki w stylu Indiany Jonesa, wpadł w łuzę pod moją kołdrą i tu zapadł w poranny stupor. 

Przy śniadaniu kot wykonał kolejną arię solową z treścią (żoładkową), sorry, librettem.

A po południu było już tylko gorzej. Odmrożona na szybko ryba zaszokowała nas swoją wylewną konsystencją, a kapuśniak brakiem boczku. Teraz już wiem, że nie da się ugotować chudego kapuśniaku, rzecz to pewna.

Im dalej w las tym więcej drzew. Kolejnym punktem dnia, oczekiwanym od jakiegoś czasu był telefon z Ważnego Urzędu, dotyczący potencjalnej pracy Małża. Małż wypadł rewelacyjnie! Do Urzędu napłynęło około 100 CV.  Spełniających kryteria naboru było 35. Testy przeszło 19 osób. Do rozmowy kwalifikacyjnej zaproszono 9. Do ścisłej czołówki stojącej na pudle przeszły 3 osoby. W tym Małż. Brawo! Wspaniale! Poszło mu rewelacyjnie! Pracy nie dostał...

Dla przypomnienia perypetie pracowe, z podpiętym CV Małża tutaj

Idźmy dalej. Chcąc utulić kota, bo taki biedny, podniosłam go i łupnęło mi w kręgosłupie, w miejscu, z którym bardzo się nie lubimy. Tak, kota, no co, mam zmaltretowany kręgoslup, a kot w porównaniu z dachówką prezentuje się nastepująco:

Na fot. NIE siedzi żaden ze znajomych kotów ;)

No, zamarły Wam uśmiechy na ustach! A ja mam udźwig tylko 3kg...

Perypetie kręgosłupowe, równie wesołe jak całe nasze życie, można znaleźć na moim drugim blogu Kręgosłup Oralny - tak dla przypomnienia i reklamy, a co. (W ostatnim poście m.in. o śmiercionośnej roli bielizny). Cóż, będzie jak znalazł do projektu badawczego, może któraś z Was spełnia warunki? Możemy się dowlec razem ;) Dają darmowego fizjoterapeutę i plik zabiegów rehabilitacyjnych. Co prawda fizjoterapeuta na jeden raz, no ale zawsze:


Akademia Wychowania Fizycznego w Poznaniu poszukuje pacjentek z dyskopatią w odcinku lędźwiowym kręgosłupa do udziału w projekcie badawczym poświęconym leczeniu tej dysfunkcji. W zamian za udział w badaniu oferujemy darmową konsultację fizjoterapeutyczną oraz bezpłatną terapię opartą o wcześniej zebrane wyniki badań z najnowocześniejszej aparatury badawczej.
Potencjalne kandydatki powinny być w przedziale wiekowym do 20 do 55 lat oraz posiadać udokumentowane rozpoznanie dyskopatii (zdjęcie RTG lub MRI).


Małżowino, w takim razie Ty musisz się zając utrzymaniem rodziny, ja idę się powiesić.


-Małżu! Wiesz przecież, że siedzenie na krześle zabije mnie w ciągu 2 pierwszych godzin (niestety siedzenie faktycznie zabija mnie na raty, praca fizyczna tudzież. Ale nie cieszy mnie to, wręcz przeciwnie).

-No to idz do pracy leżącej!

Jedyne dwie posady, które mi przyszły na myśl, to wiadomo, co oraz praca modelki (pff) pozującej studentom ASP. Niestety, obie prace sprowadzają się do świecenia gołą pupą, a ja mam wrażliwy pęcherz i psychikę.
Ale nie, gdzie tam! Nie taki Małż hojny!

- Wiesz, kombajn do zbierania ogórków byłby dobry dla Ciebie. Tam się rwie ogórki na leżąco.

O_O

Pamiętacie jaki mieliśmy fantastyczny sposób na zarobek? Ile błyskotliwych pomysłów! W poście "Buty z kupy" aż iskrzyło spod kół!



   Są dobre aspekty tej nerwowo przeciągającej się sytuacji. W domu zostały zlikwidowane wszelkie usterki. Latem mieliśmy wypielęgnowany trawnik, jesienią mamy zagrabione do żywej ziemi, a ja mam śniadanie i kawę podaną do łóżka i nie muszę odprowadzać chłopców do szkoły. Prawie raj. Gdyby nie ta napięta jak gumka z gaci atmosfera.
Zaśpiewajmy więc razem! Stary, dobry song!

niedziela, 24 listopada 2013

(103) już biegnę do ciebie, kochanie

     Zgnieciona w kulkę i rzucona w kąt rozprostowuje ośle uszy, gołymi dłońmi prasuje zapisaną sukienkę w kratkę. Na mokro. Próbuje sczytać na nowo siebie, ułożyć sensowne zdania z rozmoczonych liter. Na nowo, na nowo, na nowo. Naszywa łaty z surowego mięsa na dziury w sercu, ceruje jelitami. Idąc zostawia krwawe ślady. Zabójstwo bez trupa, morderstwo na niby. Jak się masz kochanie? Doskonale, trochę boli mnie głowa, to to ciśnienie. Może tabletkę, może awionetkę, lot na Karaiby, życie na niby?

- Jajko na miękko czy jajecznica?- spomiędzy włosów cieknie krew.

- Może chleba? Pokroiłam z palcami. Mmmm lizać.

- Odrobimy lekcje, pańszczyznę, tylko nie wiem, gdzie oczy posiałam.



     Wygląda zabawnie w papierowej sukience z listów z przeszłości. A może jest pożądanym, wyśnionym towarem deficytowym, takie 400g wołowego z kością zawiniętym w papier. Taki ukochany, taki hołubiony i noszony na rękach. Jedzony co niedzielę niewysmażony opłatek.
O, to to. To musi być to.
Przyklei mięśnie plastrem, żeby nie brudzić podłogi. Wypatroszy brzuch, tylko bez hałasu! Dzieci śnią!
A potem usmaży się na złoto. Ach moje Złotko!
Bierzcie i jedzcie.
Narodzi się na nowo.

piątek, 22 listopada 2013

(102) wyniki KONKURSU multiURODZINOWEGO!

     Ekhem, ekhem, o rany, jak ja lubię publiczne występy, tak samo jak publiczne ustępy. Zwłaszcza, że post do najkrótszych nie należy, czyli krótko mówiąc - nasiadówa. Częstujcie się tortem i jedziemy. Tym razem torty dla publiczności o szerokim spektrum preferencji i zróżnicowanym stopniu wysublimowania.





     To może najpierw omówimy sobie pokrótce przebieg konkursu, uczestników, odpowiedzi? Nikt nie protestuje, nie słyszę, a więc milczenie oznacza zgodę.

Dowiedziałam się bardzo bulwersujących rzeczy o Was. Jesteście drzewami, piosenkami, mężczyzną z chorą prostatą, odbijającymi się w lustrze, rozszczepionymi na pół XIX-wiecznymi damami o skomplikowanej psychice i płaskim biuście. To straszne! (podwójnie, bo poniekąd ja też się w tym tyglu odnajduję!)

Prawie nikt nie chciał się zdradzić jaki post lubi najmniej. Rozumiem, rozumiem, mnie też by było trudno, zwłaszcza, że nagrody takie luksiurne, a towarzysze niedoli, tfu, zabawy tak zacni.

Zdziwiła mnie natomiast Wasza jednogłośność co do ulubionego postu. Otóż najchętniej Wasze emocje nużały się w moim mokrym prześcieradle w czasie Szalonej nocy z Małżem w Nocny upalec. Okazuje się, że nie byłam sama z Małżem w łóżku, ze to była rzymska orgia. Zauważam ze zdumieniem, że pociągają Was moje rozmowy z Małżem. Jestem do tej wymiany zdań tak przyzwyczajona, że nie robią już na mnie wrażenia, a Was sponiewierały, hm.
Po wtóre jestem przerażona, jak bardzo muszę być skonana, zmęczona i sponiewierana właśnie, by wzbudzić szaleństwo na trybunach i owacje na stojąco. Miałam poniekąd rację, że ludzie łakną cudzej krwi i znoju, igrzysk i chleba. Moje umordowanie wzbudza w publice meksykańskie fale i nie wiem, co jest straszniejsze w tym wszystkim - Wasz sadyzm, czy moje życie? Podoba się Wam eskalacja zdarzeń i piętrzące się przede ną problemy. Muszę Wam powiedzieć, że rozmowy między mną a resztą tubylców są prawdziwe, aczkowliek przefiltrowane przez mój mózg. Jednak widzicie świat moimi oczami, widzicie jak ja postrzegam moich bliskich. Przerażające jest to, ze Was to bawi, zwyrodnialcy.

Szalona noc z Małżem i Nocny upalec zwyciężając, otwierają mi oczy na fakt, że, by sprostać Waszym wysublimowanym chętkom i zachciewajkom, muszę tworzyć w wysokich temperaturach i przy wysokim stopniu umordowania życiem.  Nie ma wyjścia zatem- musicie mi zafundować bilet do Wenezueli. (Nawiasem mówiąc obok tropikalnej roślinności kwitnie tam przemysł medycyny estetycznej, może się załapię?). U progu śmierci z wyczerpania jestem najpłodniejsza, więc porzućcie mnie w ostępach amazońskich lasów deszczowych. Zauważam, że oba posty miały cechę wspólną- rozgrywały się w łóżku. Widzę, że większość życia toczę w łóżku, więc wezmę pod uwagę Wasze preferencje balansujące na progu seksualnych. 

Małż nie czyta bloga. na początku, owszem, ale nie widział w nim nic ciekawego, w końcu on to ma w realu. Z pustej ciekawości zapytał tylko jakie posty zwyciężyły (nie, żeby znał, ale mu podetkałam pod nos).

- Czytaj!- mówię. 

- Co to jest niby? 

- Posty, które wygrały.

- Aaaa.- czyta, czyta, czyta, czyta czyyyyyytaaaaaaa...

- Oesu, jak Ty wolno czytasz!

- Mogę w ogóle nie czytać!

- No, dobra czytaj.

- I co, to już koniec? Nie widzę w tym nic śmiesznego.

- No jak koniec, to akapit był tylko, reszta pod spodem jest. Przesunąć kursor trzeba.

- No to przesuń.

- Sam se przesuń.

- Nie pukaj tak w ten klawisz nerwowo, już dwa razy naprawiałam, sam widziałeś jaka to mozolna robota z tą sprężynką i zapadką.

- No to mogę nie czytać, skoro tyle roboty.

- No dobra, to czytaj.

- No .

Po przeczytaniu odwrócił się na pięcie i rzucił przez ramię:

 - Czyli reasumując, zwyciężyły te posty, w których robisz ze mnie idiotę. Tak? Hm.

- Nie robię przecież...- usprawiedliwiam się. - Piszę, jak jest...

Natomiast moja literackość Was nie rusza aż tak bardzo, jak martyrologia dnia codziennego. Nie zostanem literatkom. Zatem literacko będę poza blogiem, albo po prostu raz po raz będziecie musieli znosić moje megalomanię i grafomanię.  

     Zaskoczyly mnie Wasze pasje. Bałam się, że zaczniecie mi opowiadac o hafcie krzyżykowym i znaczkach, ale okazało się, że Czytelnicy Skorpiona są na wyższym poziomie ewolucyjnym. Nie, żebym miała coś przeciwko robótkom ręcznym, bo w chwili szaleństwa ja równiez popełniam serwetki na szydełku i zostawiałam synom w spadku grubaśne klasery ze znaczkami. Lubicie redaktorsko odparowywać, bawić się w wysublimowane gry komputerowe, gotować, fotografować, wysyłać pocztówki, przypinać ludzi szpilką, lubicie rysować, pisać, malować, patrzeć na mrówki męża... Część z Was, śliniąc się obficie, stoi jeszcze przed deserem życia, bo jeszcze nie odnalazła pasji.

Reasumując- konkurs był skorpiońsko trudny i przemyślany, mimo, że na pierwszy rzut oka łatwy i trywialny. Dowiedziałam się dużo ciekawych rzeczy o Was, Wy też musieliście trochę pogrzebać w mózgach, to lecznicze prawda? Obie strony niech czuja się zaspokojone.

Czym kierowałam się wybierając Zwycięzcę? Otóż głębokością drenażu własnych zwojów i bloga. I nie myślę tu o pętlach jelit. Oraz szczerą wnikliwością, tudzież wnikliwą szczerością.

Zwycięzcą WIELKIEGO KONKURSU multiURODZINOWEGO jest:

e. 

 A oto odpowiedź Wygrywańczyni:



Witam, witam!
Skoro się zdecydowałam, czas zaczynać. No to lecimy:
Pytanie pierwsze: moje alter ego… I już mam problem. Myślałam i myślałam i myślałam i nic nie wymyslilam! Czy w książce, czy na ekranie, czy w jakikolwiek inny sposób – do tej pory nie udało mi się znaleźć czegoś/kogoś ,co/kto mogłabym nazwać moim aler ego. Oczywiście, tłumaczę sobie, że jestem po prostu tak oryginalna, że z niczym i nikim utożsamić się zwyczajnie nie jestem w stanie...
I nie dam sobie wmówić, że jest inaczej. Zbyt dobrze z taką myślą się żyje. Choć w sumie, wspominając czas studiów i zajęć z komunikacji interpersonalnej, posiadłam umiejętność wynalezienia podobieństwa między praktycznie każdym przedmiotem czy stworzeniem i mną. Potrafiłam znaleźć podobieństwo m.in. do wiewiórki, garbusa (chodzi o samochód, ofkors), gwiazdki, łyżeczki i uwaga – młotka!
Przyznam także, czytając lub ogladając wytwory ludzkiej wyobraźni, lubię doszukiwać się moich przeciwieństw, wczuwać się w sytuacje, które mnie bezpośrednio nie dotycza, szukać czegoś innego. Może również przez to, nie natknęłam się jeszcze na moje alter ego.

Ale, ale… Szatkując białą kapustę do obiadu    oświeciło mnie!
Tyle, że teraz pytanie pierwsze z trzecim będzie się mieszać. Przepraszam, ale jak to ja – zawsze wszystko po swojemu muszę zrobić.
Moją pasją, od hmm… od kiedy pamiętam jest muzyka. Nie, grać nie potrafię; choć kiedyś nauczyłam się (zupełnie sama, ha!) podstaw wydobywania w miarę poprawnych dźwięków z gitary, jednak brak słuchu umożliwiającego jej nastrojenie, sprawił że mi się odechciało…
Muzyka zatem. Bo od zawsze to była moja ucieczka, moja oaza, mój święty czas i oderwanie od rzeczywistości. Niestety tak to bywa, ze dorośli czasami zawodzą i trzeba znaleźć coś, co będzie nas trzymać w pionie, coś co da nadzieję. Coś, czego nikt nam nie odbierze.
Szatkując więc tę nieszczesną kapustę, stwierdziłam, że jest jeden utwór, który mogę zakwalifikować jako moje ‘motto życiowe’. Nie mogę użyć tu słowa alter ego , ale jest to zdecydowanie coś, co odczuwam mocno, co mnie w pewien sposób wyraża i przeszywa do głębi. Jest to utwor “Time” genialnego zespołu Pink Floyd.
Piosenkę znam od wielu, wielu lat, ale to właśnie niedawno naprawdę się w nią wsłuchałam i odkryłam niesamowitość zaszyfrowaną w słowach. Oczywiście, interpretacja to bardzo subiektywna sprawa, między innymi to jest tak genialne w muzyce; podejrzewam zatem, iż ilu jest słuchaczy 'Flojdowych', tyle interpretacji tekstu.
Ale o co mi chodzi… Otóż piękne mamy to nasze życie, mija ono zbyt szybko, a utwór ten przypomina mi o tym, żeby nie marnować czasu, nie czekać az ktoś powie TERAZ, nie czekać na pozwolenia, tylko żyć w pełni, czerpać z tego życia ile się da. Nie chcę obudzić się pewnego dnia z myślą, że jest za późno, że mogłam inaczej, że żałuję. Za każdym razem, gdy słucham ‘Time’, mam ciarki od czubka głowy po wszystkie końcówki moich kończyn. Och, uwielbiam…
Nie jest to jednak moja jedyna pasja. Jest nią równiez rysunek piórkiem (czyli czarnym tuszem po prostu). Zaczęłam tę przygodę podczas studiów i szło mi całkiem nieźle. Co więc zrobiłam? Rzuciłam rysowanie na osiem lat.
Ot, taka moja logika.
Ale jako, że ‘Time’ brzmi w mojej głowie jak hymn, sięgnęłam po piórko raz jeszcze. Irytuję się i wściekam, rzucam wszystkim w kąt i zaczynam od nowa, ale się nie poddaję.
A żeby się nie rozleniwiać, właśnie z formatu A5 przerzuciłam się na A3. Kiedyś miałam też romans z linorytem, ale jakoś nam się razem nie ułożyło…
A teraz słów kilka odnośnie pytania drugiego: ulubiony post na Twoim blogu…  Na pewno ten, od którego się zaczęła moja Skorpionowa przygoda, czyli (mam nadzieję, że pamięć mnie nie zawodzi): post numer 49 'Od Koguta Do Kurczaka'. Pierwszy post, który przeczytałam z zębami wyszczerzonymi w szczerym uśmiechu. Niekoniecznie uroczym, ale szczerym na pewno. Oczywiście bardzo szybko zapoznałam sie z całą resztą postów, ale do tego będę miała zawsze ogromny sentyment.
Poza tym, zawsze wzruszają mnie posty, w którym piszesz o swoim Tacie. Jak wspominałam, lubie  to, co jest dla mnie nieznane lub zupełnie inne.
Uwielbiam sposób w jaki piszesz, ten błysk w oku zawsze strzela do mnie spomiędzy zdań. Jestem zachwycona Twoją relacją z dziećmi, z Małż(onkiem), uwielbiam cytaty z Waszych rozmów, Twoje przemyślenia, poczucie humoru…
Masz Ty talent, kobieto!
Z czystym sumieniem stwierdzam zatem, iż nie napisałaś jeszcze czegoś, co by mnie nie wzruszyło, rozśmieszyło czy zmusiło do rozmyślań.
Jak więc mogłoby mi się nie podobać?

                                                                              fanka rosołowej uczty – e. 

Ps. Żeby nie było, że ściemniam czy coś, w załącznikach zostawiam kilka skanów moich ostatnich wytworów (jeszcze na formacie A5). Poniżej wrzucam tekst 'Time', może się przyda.

  



Ticking away the moments that make up a dull day
Fritter and waste the hours in an offhand way
Kicking around on a piece of ground in your home town
Waiting for someone or something to show you the way
Tired of lying in the sunshine staying home to watch the rain
You are young and life is long and there is time to kill today
And then one day you find ten years have got behind you
No one told you when to run you missed the starting gun
And you run and you run to catch up with the sun but it's sinking
Racing around to come up behind you again
The sun is the same in a relative way but you're older
Shorter of breath and one day closer to death
Every year is getting shorter never seem to find the time
Plans that either come to naught or half a page of scribbled lines
Hanging on in quiet desperation is the English way
The time is gone the song is over thought I'd something more to say
Home home again
I like to be here when I can
When I come home cold and tired
It's good to warm my bones beside the fire
Far away across the field
The tolling of the iron bell
Calls the faithful to their knees
To hear the softly spoken magic spell

 




***
     A teraz złamiemy sobie prawo i ogłoszę wyniki loterii. Jak wiadomo bowiem, loterie są nielegalne, a tu stworzyła nam się tonąca w oparach potu i absurdu jaskinia hazardu. Tym lepiej. Dreszcz emocji, szczypta pikanterii. Zasuńcie kotary! Wykładajcie rewolwery na stół! Czas na rosyjską ruletkę! Szemrane interesy!


Małż przed loteryjką został oślepiony jak Jurand, więc podglądactwo nie wchodziło w rachubę. Dlatego Ręka Losu, którą kieruje Małż, wysyłając skąpe sygnały nerwowe, trafia zupełnie na oślep, wyławiając z odmętów niebytu...

Jak przystało na każdy dobry film gangsterski, dowody zbrodni zostały zjedzone i dla bezpieczeństwa strawione, a ślady zatarte.


Oficjalnie oświadczam, że Zwyciężczynią WIELKIEGO KONKURSU multiURODZINOWEGO
 w kategorii LOTERYJKA jest:


CZARNY (w)PIEPRZ 

http://czarnypieprz.blogspot.com/


A oto odpowiedź Wygrywańczyni:

1. Czy jest coś, co jest Twoim alter ego? - książka, taka prawdziwie Twoja i tyko Twoja, a może coś innego, co wyraża Ciebie? Obraz? Rzeźba? Przedmiot?

Tak...i na dodatek jest to mężczyzna:) Adrian Mole. Życie Adriana jest całkowicie odmienne od mojego, a jednak oboje mamy wspólną cechę - dzień codzienny zaskakuje nas nieustannie i rzuca pod nogi bele zdarzeń, których innym nie dane jest doświadczyć w całym swoim życiu. Można powiedzieć, że ja i Adrian jesteśmy jak ten plankton miotany po powierzchni oceanu, to w lewo, to w prawo, aby w końcu zginąć w paszczy czegoś większego:) Adrian starzeje się razem ze mną (jest dokładnie w moim wieku - teraz zaczynamy łysieć i mamy problemy z prostatą). Jest to jedyna książka, której posiadam wszystkie części i na dodatek w 4 językach. Kiedy pierwszy raz wyjechałam do UK poszłam śladami Adriana, kupowałam ciasteczka Mr Kipling, konto założyłam w tym samym banku:)) Nie jest to książka, która mnie zmieniła, ani taka, którą mogłabym nazwać ulubioną - jest to bohater, z którym łączy mnie nierozerwalna sieć zdarzeń,.

2. Jaki post w blogu Skorpion w rosole lubisz najbardziej, a który najmniej?
Najmniej - piórko, najbardziej -szaloną noc:) Wyjaśnienie - najbardziej lubię słodko - kwaśny naturalizm, a najmniej wszystko co poetyckie.
3. Jaką masz pasję?
...gry komputerowe, w których trup ściele się gęsto, a ja biegam z ultranowoczesnym pistoletem laserowo -sonicznym rozbryzgując wszystkich na miazgę, a jeszcze --psy, ksiązki, języki, mojego męża, wymyślanie sosów do spagetti i kolekcjonowanie zachowań ludzkich. :)

***

Ponadto uważam ,że nagrodę specjalną powinien otrzymać Czytelnik z Norwegii, który orał blog dogłębnie i przez szereg dni. Żałuję, że się nie ujawnił, może teraz?


Na zakończenie moje TOP 3:





Wszystkim Uczestnikom dziękuję za wzięcie udziału w konkursie! Dziękuję, że jesteście!
Do Czytelników, którzy nie wzięli udziału- macham i się uśmiecham!

KONIEC

:)

żartowałam :)

Wygrywańców poproszę o adresy do wysyłki.

Pozostałą Czwórkę Wspaniałych również- będą nagrody pocieszenia :)

KONIEC

:)