niedziela, 9 lutego 2014

(112) Niebieskie migdały czyli kolejna noc z Małżem

     No i taka sytuacja. Zasmucę Was na wstępie wiadomością, że Małż znów zasnął z prędkością komety, a ja... cóż. Flipper in vivo. Moje myśli i procesy zachodzące w głowie przedstawię Wam za pomocą bardzo prostego schemaciku. Każda kuleczka to jedna myśla, jedna sprawa do załatwienia, coś, co zaprząta głowę i odbija się od wnętrza czaszki, trącając po drodze zwisające tu i ówdzie szare zwoje. Oto przystępnie narysowany plan pracy mózgu kobiety przed zaśnięciem:


Męski mózg działa bardzo podobnie, z tym, że wewnątrz znajduje się najprawdopodobniej tylko jedna niebieska kuleczka.

Dodatkowo odkryłam tajemnicę nr2, czyli co się dzieje po położeniu Małżowej głowy na poduszkę. (Nawiasem mówiąc zawsze frapował mnie kształt Jego czaszki).


Prześledźmy zatem szlak kilku namolnych niebieskich kuleczek.

Kuleczka nr 1:

Jakoś tak po północy chyba. Bok zmieniony po raz 251. Ciemno, ale tak ciemno, że naprawdę. U mnie tylko widać zarys świerka na tle nieba. Małż po mojej prawicy wprawia w wibracje błonę bębenkową. Chrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrr_____Chrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrr_____Chrrrrrrrr_____ AAAAA!!!!!!!! nie wytrzymam. Zasnąć zasnąć, stracić przytomność i nie słyszeć! Zwijam małżowiny uszne w tutki, nakładam czapę z poduszki. 

     Wtem na świerku słyszę srokę, kurczę, sroka? W nocy? Może jakaś somnambuliczka z syndromem gniazda, wiosna wszak idzie. Tatatatatata!_____ Tatatatatata!_____ Tatatatatata!_____ Wysuwam spod poduszki jedno ucho i rozwijam je. Ucho kwitnąc lokalizuje dźwięk przytłumiony, jakby zza okna faktycznie. Chrrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____Chrrrrrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____Chrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____Chrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____ AAAAA!!!!! 

Po czym dochodzi do mnie status quo sytuacji. Małż potrafi chrapać stereo! Kanał lewy, kanał prawy! Pohamowałam chęć zajrzenia w Małżową gardziel i amputację języczka podniebiennego, a co tam, całego podniebienia! Przez chwilę walczyłam z imperatywem zawinięcia Małża w rulon i odwiezienia do cyrku, za to trochę pogwizdałam. Spokojnie, spokojnie.


      Jedna owca, dwie owce, kura, krowa, ciężkie powieki, kaczka, świnia, ojej śnię, gęś, owca, mujeju druga owca, owca, owca, owca, owca... wca.... ca..... 
AAAAAAA!!!!!!!!!!!! 
Baczność! Co za huk piekielny; kakofoniczny dźwięk jednym gwałtownym szarpnięciem odarł noc ze snu jak banana. Oboje w pół sekundy wyskoczyliśmy z łoża (ja wyturlałam się, gwoli ścisłości) i plaskając bosymi stopami pocwałowaliśmy w ciemność do źródła dźwięku. W ciemności jarzyła się para oczu! Jezuniu, po co oglądałam ten straszny film! Oczy wpatrywały się w nas i fosforyzowały zielonym blaskiem błędnych bagiennych ogników. Zbliżały się zbliżały, czułam na mych kostkach ciepłe od ogni piekielnych futro.

- Co się dziwić, Małżowino, że dźwięk był tak doniosły i tworzący nastrój grozy, niczym z filmu Hitchcocka. Trochę szkoda tej trzykrotki w odcieniach fioletu, dobrze, że donica spadając z pianina nie roztrzaskała w proch raz siebie, dwa klawiszy tego zabytkowego instrumentu. Słonie, które były dawcami klawiszy, przewróciłyby się pewnie w grobie.

Zielone ogniki miauknęły i skoczyły na plecy Małża, zwalając przymilnie winę na moce piekielne.


Kuleczka nr 2:

- Małżu Małżu, trącam cię, obudź się. Cóż za dźwięk, słyszysz? Wiatr?

- Jaki wiatr, to buczenie budzika! - bredzi wyrwany ze snu nr 18.

- Ale my nie dysponujemy budzikiem z takim tembrem fonii. Takie UUUUUU, UUUUU! To nieludzki dźwiek!

 - Co za noc! - wzdycha Małż po powrocie z pokoju dzieci - przekrzekrzywiłem głowę Mima na bok, dziwny dźwięk z niej się dobywał.


Kuleczka nr 3:

O 3.30 w nocy przypomniałam sobie, że nie jadłam kolacji.


Kuleczka nr 4:

Kuleczka jest jakby bardziej pomarańczowa niż niebieska.


Przysięgłabym, że widziałam, jak wychodzi z wielkim worem przez komin, a możliwe, że nie był to wór, tylko garb, nie wiem, może 18 tysięcy słów z hakiem można zwinąć w plik i włożyć do portfela. Talentu ci nie ukradną, sączy się z fb na pocieszenie. Nie żebym ja wielkom pisarkom była, no ale jak złodziej wynosi obraz z muzeum, to też się przychodzi do malarza i klepiąc go po plecach mówi: Co tam, Klod,  machniesz sobie trzy takie plaże?


Kuleczka 5:

Skorpion czy serce drwala? Ale cicho sza!


Kuleczka nr 6:

Już niedługo Małż zdobędzie pracę. Wnioskuję to na podstawie kurczących się zasobów próbek past do zębów i kremów. Czuję, że za najdalej 3 mydła będę pławić się w luksusach.



COMBO:

Mat, fanatyk olimpijski nastawił sobie budzik na 7.30! W niedzielę! W ferie!


wtorek, 4 lutego 2014

(111) Finka z kominka cz.3

      To już trzeci odcinek walki piórem i klawiaturą w konkursie pt.Finka z kominka".  Mam nadzieję Was nią znokautować, gdyż wspięłam się na wyżyny.

     Po pierwszym odcinku lirycznym, drugim - monodramie nad grobem, czas na moją trzecią twarz - zabawę lingwistyczną, w której staję się prekursorem oszczędnego stosowania czasowników. :)

***

JA

Jaśniejący Janioł Jasiek jawi się Janinie Jabłecznej:

- Jam Jasiek Janioł. Jaki jadłospis jasnooka Janino?

- Jacie... ja... jakby jabłkowy, Jaśnie Jaśku...

- Jasna japa! Jarski?! Jarzmo jarzyn!

- Jarmużu, Jaśku?

- Jałmużny!

- Jam jaroszka! Jarzysz?! Jagód? Jabłka?

- Jakie jałowe jadło, Janino!

- Jałowe?! Jadalne, jakby! Jajecznicy? Jagodzianki?

- Jagnięcia i jałowcówki!

- Jagnię jadasz Jaśku?! Jatka jakaś!

- Jarząbka i jastrzębia! Jałówki! Jabola! Jachtu i jaccuzzi! - jam Jaśnie Jan!

- Jachtu? - janiemoge! Jaka jakość! J'accuse, jaszczurze!

 - Ja jaszczur?!... Jam Janioł, jadowita jaszczurko z jajnikami!

- Jaka jaszczurko?! - jara się Janina.

- Jakakolwiek! Jasnozielona z jadłowstrętem!

(Jacie, jaka jazda! Jazgot jaki! Jawny jarmark w jadalni! Jasełka na jardy!)

- Jamochłonie z Japonii! Jakobinie z Jarosławca! Jasnowidzu z Jastarni! Jabcoku z Janowca! Jamajski jajcarzu w jarmułce! Jamo jawajska i Jawo jamista! - jadaczkuje Janina

- Jak?! Ja?! Ja Jahwe! Jasność! Jaśniepan!

- Ja, ja! Jawohl! Jasne! ;)

***

GŁOSOWANIE, a także wszystkie teksty biorące udział w konkursie "Finka z kominka [tutaj]

Zbiórka głosów też tutaj:



***


I specjalne przesłanie dla Kaczki ;)


***

Po przeczytaniu - wrzucajcie złotówkę  a'konto przyszłych i przeszłych postów :)
Czyż każdy z odcinków Finki nie zasługuje na 40 groszy?
 Szczegóły na co i po co TU.

Wszak uczestnikom Finki przypadnie rykoszetem gloria, chwała i rozgłos, prawda?!

 Nadmieniam, że nie chodzi tu o setki głosów. Skorpion zebrał ok 40 głosów, zajmując na razie 26 miejsce. Zróbcie podwójny dobry uczynek - osieroconym dzieciom, a przy okazji mnie :)


Wystarczy wysłać SMS o treści G00209 na numer 7122

Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero.
 Pamiętaj także, aby nie wstawiać w treść SMS-a spacji!

GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 6 LUTEGO GODZ. 12.00
Koszt SMSa to 1,23zł


Całkowity dochód z SMSów przekazywany jest łódzkiej fundacji GAJUSZ, która prowadzi  hospicjum dla dzieci osieroconych. 

Za wszystkie głosy dziękuję :*


sobota, 1 lutego 2014

(110) BLOG ROKU i najkrótsza recenzja "Trafnego wyboru" Rowling


     Skoro wszyscy monitują, agitują i namawiają, no to się przyłączam, a co mi tam ;) Zwłaszcza, że spadłam z początkowego 12 miejsca na 20 (z 350 możliwych)! A tylko 10 blogów przechodzi dalej!



Dziś zajmuję 12 16 20 22 24 26 25 26 27 25 
i bęc 26! miejsce z 350
(przechodzi dalej tylko 10)

A więc, UWAGA:

Białogłowy i Czarnołebki, Czytacze  i Oglądacze, Komentatorzy i Podglądacze przez dziurkę od klucza! Do Was ta odezwa! Nadarza się bowiem niepowtarzalna okazja ujrzenia Skorpiona na żywca, wciśniętego w sukienkę i z pomalowanym okiem. Za Skorpionem będzie cwałował orszak męski sześciojajeczny w postaci raczkującego, acz rączego Małża, na którym brawurowo na oklep siedzieć będą nieletnie pacholęta sztuk dwie - Mat i Mim. Może będziecie mieli szczęście i ujrzycie jak się leją krawatami i kłują ostrogami w podżebrze. By zobaczyć ten wstrząsający widok wystarczy zastosować się do poniższych wskazówek:


Wystarczy wysłać SMS o treści G00209 na numer 7122

Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero.
 Pamiętaj także, aby nie wstawiać w treść SMS-a spacji!

GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 6 LUTEGO GODZ. 12.00

Koszt SMSa to 1,23zł

Całkowity dochód z SMSów przekazywany jest łódzkiej fundacji GAJUSZ, która prowadzi  hospicjum dla dzieci osieroconych.

Z jednej komórki - jeden SMS, więc bierzcie i wysyłajcie z komórek małżonków, dzieci, kochanków, przygodnych przechodniów!

Liczę na Wasze głosy i za każdy dziękuję. NAPRAWDĘ KAŻDY jest bezcenny! W tym roku prócz nagród materialnych, oferowana jest nagroda, która mi się marzy – możliwość wydania książki przez Wydawnictwo Zielona Sowa. Wierzę, że marzenia się spełniają!  I to głównie zmobilizowało mnie do tego skoku.


A było to tak.
Najpierw Skorpion wpadł do kategorii KULTURA I POPKULTURA, ponieważ nie czytałam opisu kategorii. Skryby wszak powinny siedzieć w szufladzie kultura, zdawało mnie się. Siadłam w kącie i konsumuję bułkę przez bibułkę i rączką pączka, czytam czytam i co me chabrowe oczęta widzą? Że Skorpiona dokooptowano do malowniczej trupy cyrkowców, dziwaków, zabójczych wyznawców kredek i krwiożerczych fanów robótek ręcznych, krótko mówiąc TWÓRCZOŚĆ ARTYSTYCZNA. Radość wielka, bo tu się czuję jak ryba w wodzie, zwłaszcza, że pływa ze mną w tym momencie Alcydło Kr! Jak miło! Nakarmcie Alcydłowe sarenki, pięknie ukazują się w Jej lesie!


    Głosujcie, bo nie dość, że mam bardzo małą rodzinę, (z czego Małż jest żywym reliktem przeszłości i ostatnim człowiekiem na świecie bez telefonu i bez zegarka), a przy tym nieduże grono znajomych, to jeszcze złośliwie w Wielkopolsce zaczęły się ferie. A więc pomysł masowej agitacji w szkołach niższego i wyższego szczebla spalił na panewce. Pozostają szpitale i markety. Małż i ja podzieliliśmy miasto na sektory, czarnymi krzyżykami zaznaczyliśmy galerie handlowe, szpitale i większe puby, i zamierzamy zrobić łapankę ;). Niezły plan, jak na mnie, która jeszcze wczoraj szukała Igielitu między Rysami a Gubałówką. Dumałam właśnie wczoraj, jakie to zacne miasto, tudzież szczyt, jakiż sławny kurort musi to być pewnikiem, bowiem wszystkie sławy narciarstwa zjeżdżają do Igielitu!

     No to jeszcze o jeździe. Skończyłam powieść Rowling "Trafny wybór". Zajęło mi to kilka miesięcy i było procesem żmudnym i co tu kryć, nudnym wielce. Czytanie lektury porównałabym do saneczkowania.
 Z wielką radością przyjęłam książkę w prezencie i aż skakałam z radości kiedyż, ach kiedyż usiądę sobie z nią w ramionach i będę łaskotać jej strony rzęsami mych ócz. Usiadłam więc na saneczki i zaczęłam się wspinać pod górki kartek. Mozolnie, jedna za drugą. Wielokrotnie wchodziłam o kilkanaście w górę, ale zaraz spadałam o kilka w dół. Gdy po raz trzeci zaczęłam zagłębiać się w śniegu prozy, nie pamiętałam nazwisk i myliły mi się postacie. Kilka razy chciałam wyręczać szare komórki, robiąc notatki na białych karteluszkach. Ale nie, nie będę sobie ułatwiać! Męcz ciało, coś chciało! Kręte ścieżki powieści rzucały mi się kamieniami pod płozy, a sznureczek nudy wpijał w szyję. Nie dawałam jednak za wygraną. Wchodziłam pod górkę przez 350 stron. Aż pewnego słonecznego poranka stanęłam na szczycie i zobaczyłam, że było warto. Z czubka wysokiej góry, którego nie zasnuwała mgła, roztaczał się piękny widok na miasteczko Pagford i ich mieszkańców. Stałam na szczycie 50 kolejnych stron i napawałam się widokiem. Aż wreszcie nadeszła pora na zjazd. Zjazd był szaleńczy i pełen niespodzianek czyhających pod śniegiem! Z zawrotną prędkością saneczki wykonywały brawurowe szusy, a śnieg pryskał spod płoz! 100 stron gwizdu w uszach! Gdy po szaleńczym zjeździe w końcu zatrzymałam się, musiałam odpocząć. Ale cisza! Głęboko oddycham z czerwonymi policzkami!
Łał.


Dziękuję za uwagę, przy wyjściu proszę do fioletowego koszyczka o datek w wysokości 1,23zł :) Dziękuję :)

czwartek, 30 stycznia 2014

(109) Post, którego pomysłodawczynią jest Izabelka :)

     Pamiętacie konkursik dotyczący "Rubry i Lividusa"? Wygrywańczynią została Izabelka, która zgarnęła główną nagrodę - wymyślenie tematu posta na Skorpiona, któremu będę musiała się całkowicie i bezwolnie poddać. Izabelka uwinęła się jeszcze przed świętami BN, ale ogólny przedświąteczny rozgardiasz, podniosły nastrój wigilijno-noworoczny, no i leitmotiv - brak laptopa, przesunął odbiór nagrody. Do dziś.

A oto pytanie, nierozerwanie zrośnięte z obszernymi fragmentami listu od Izabelki:


"Drogi Skorpionie w Rosole,
Zaprawdy, trudne zadanie przypadło mi w udziale - wymyśleć temat dla następnego wpisu... Od kilku dni myślę i na zmianę modlę się o oświecenie. (...) Jednakowoż ponieważ chyba właśnie spadło na mnie owo zagadkowe oświecenie, piszę do Ciebie. Ciekawa jestem jak będzie, gdy zaczniemy już znikać... Twoja wrażliwość i wyobraźnia pozwala mi przypuszczać, że jesteś w stanie zrobić taką projekcję...
Zajrzałam jeszcze raz do treści posta z wynikami i widzę, że sama nawet ten temat poniekąd poruszasz... śmierć wirtualna. Mnie interesuje powolne odchodzenie, które zacznie się za jakiś czas... Oby jak najdalszy. (...)

Pozdrawiam Cię serdecznie.
Tylko nie płacz.
 Izabelka

PS piszę na e-maila ponieważ nie mogę dodać komentarza, a po drugie niech to będzie niespodzianka ;)
PS2 wcześniej myślałam, żeby Ci zadać zadanie pt. "Dostała Pani pracę felietonistki w czasopiśmie "Zwierciadło" - proszę napisać swój pierwszy artykuł".
PS3 masz wybór - wybierz ten temat który, chcesz..."



***

     Unosisz się, pływasz, wirujesz, porywają cię fluktuacje bezkresnej przestrzeni, w której nie ma dołu, góry, punktu odniesienia. Trwasz bezczasowo, bezcieleśnie, jesteś wolny. Jesteś świadomością bytu. Dookoła miriady podobnych do ciebie drobin. Przyjacielskich i dobrych, podobnych, ale całkowicie odrębnych i wyjątkowych. Jesteś pewien, że znasz je wszystkie z imienia. Jedne pulsują słabym białym światłem, inne migają kolorami, jeszcze inne zasysają się wzajemnie, wygaszając się i wyrzucając je z samych siebie, modyfikują ich barwę i sposób ruchu. Poruszają się ze zmienną prędkością i po różnych drogach. Niespodziewanie przyspieszają i zderzając się wzbudzają fontanny iskier. Błogie uczucie miłości, dobra i wiedzy jest rzeką która je obmywa, przenika i żywi. Stada bengalskich ogni pasą się szczęściem na bezkresnej łące...


enra "Pleiades"

 I tak trwałoby wiecznie, gdyby nie...

     Z prędkością tak ogromną, że aż nieodczuwalną, szczypta losowo dobranych drobin zostaje lekko wdmuchnięta pod kobiece serce do ciasnego, ciemnego i obcego świata oddalonego o bezkres, w którym zaczyna zlepiać się i  rosnąć, replikować się i tworzyć odmienne i złożone tkanki. Tamte - bezkresne czas i przestrzeń, zamieniają się miejscami z obecnymi - określonymi przez granice i możliwość pomiaru - im stajesz się większy, tym bardziej tracisz pamięć o znanym ci do tej pory świecie... Im bardziej rośniesz, tym bardziej twój poprzedni świat staje się dla ciebie obcy, a coraz ciaśniejszą ciemność zaczynasz uważasz za swój dom. A gdy stajesz się wreszcie doskonałą i skończoną całością, twój ciepły i bezpieczny dom pęka jak bańka ukazując ciebie nowego. Oto z krzykiem pojawiasz się nagi i słaby, z brzemieniem grawitacji, zimna, bólu, jeszcze nieświadomy swojej małej wielkości.

Ecce homo.

      W momencie narodzenia dla ludzi, już zaczynasz rozpadać się na drobne i homogennie wpadać w każdego napotkanego człowieka. Odtąd, czego byś nie zrobił, zostawiasz swój namacalny ślad we wszystkich ludziach, których spotkasz. Zapisujesz się w postaci szlaków neuronów w pamięci każdego z nich. W każdym zostawiasz część siebie i każdy z nich odbija cię na swojej sztancy siatkówek i zwija w rulon własnych zwojów. Pływasz w nich, drepczesz po ich ścieżkach, wydeptujesz czasem szerokie szosy, które nigdy nie zarosną, a czasem tylko małe, ledwo widoczne, wijące się dróżki. Żyjesz tutaj póty, póki inni cię przechowują. Czasem niosą ciebie i to co zrobiłeś, przez wiele pokoleń, czasem nie. Bo może krótko żyłeś, bo może zbyt mało zrobiłeś, a może zbyt mało ludzi miałeś dokoła siebie.
Jeśli masz szczęście, spotkasz bratnią duszę. Skąd będziesz wiedział, że to ona? Poczujesz. Drżą z tą samą amplitudą. Grunt, by nie ranić, bo pulsująca ogniem blizna po amputacji bratniej duszy bardzo boli. Biegnie z boku przez całe ciało - od stopy, przez łydkę, udo, bok korpusu i wnika w mózg. Nie goi się nigdy.

     Okres, w którym czas jest jeszcze wielkością odmierzalną i ponoć ważną, a przy dużym szczęściu, zamknięty w klamrze kilkudziesięciu lat, uznajesz za jedyny i najważniejszy. Granice wyznaczone przez twoją skórę sa bastionem, którego bronisz zaciekle- przed drobnoustrojami, ponurym nastrojem, myślami. Wszystkim, co robisz kieruje strach- o zdrowie, o życie, swoje, innych. Zapominasz, że rozsypując się w proch, przeżywasz. Każdy z nas. Jeszcze tego nie wiesz, ale stado ogników za weneckim lustrem nieba pasie się i czeka, aż ci się przypomną. Zaraz tyko, gdy czas i przestrzeń ponownie zmienią się miejscami, odzyskasz pamięć i zaczniesz żyć. Wrócisz. Przestaniesz się bać.


     We wszechświecie jest skończona liczba atomów, więc w twoich żyłach krążą drobiny gwiazd, kałamarnic i neandertalczyków. Oddychasz atomami, które były w płucach Hammurabiego, Farinelliego i doktora Mengele. Twoje kości znaczone są tą samą matrycą pierwiastków, co liść czy smog.

To, które się skleją w całość, jest wypadkową przypadku i kierunku Pierwotnego Oddechu, który popycha cię, każe ci kochać i tworzyć.

Non omnis moriar.

***


   O śmierci wiem niewiele. Więcej o umieraniu. Widziałam je kilkukrotnie z bliska. Czułam jego zapach.
Ludzie boją się umierania, a nie - nie żyć. Ja również.
Boją się rwącego bólu klatki piersiowej, gdy nie mogą nabrać oddechu, trzaskających w mózgu tętnic, paniki, gdy woda zalewa im płuca. Boją się o dzieci, o ich los. Boją się, że za weneckim lustrem nie ma nikogo.
     Ja jednak jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że jestem przekonana, że oni tam są :) A im dłużej żyję tym chyba mniej się boję.

Niewykluczone jednak, że mi się tylko wydaje.

niedziela, 26 stycznia 2014

(108) Finka z kominka cz.2


Co myślisz, Tadzik? - 

czyli niektórym kobietom nie wystarcza bukiet róż,
chcą, żeby mężczyźni tym różom zmieniali wodę.


     Cześć, Tadzik, to ja, nie wstawaj. Jak się masz? Usiądę tu przy tobie, zmachałam się. Zobacz co ci przyniosłam. No, kwiatki. Włożę je do wazonu. Tak jak lubisz, róże. Krówek kupiłam pół kilo też, dobre, ciągutki. Chcesz? A, no tak, zęby. To sama pocyckam dla rozgrzewki. Przez żołądek do serca nabrało teraz dla ciebie pełniejszego znaczenia co? Ależ dziś zimno, brrr! Pamiętam, że zawsze byłeś zmarzluchem, nogi do dziś masz pewnie lodowate. A'propos nóg, to ja zaczęłam rehabilitację, ci  powiem. Nie, nie piję i nie habilituję się, co ty. Kręgosłupa. I powiem ci, że zawsze jak mam wyjść z domu na kilka godzin, to wszyscy coś podejrzewają i zaczynają snuć intrygi i rzucać kłody pod nogi, nie mówiąc o tym, że chyba podpiłowują mi w nocy kręgosłup, bo kiedy, jak kiedy, ale przed wyjściem, to wyskok dysków mam pewny. W procederze bierze udział głównie Małż, jak mniemam, nie podejrzewam wszak moich nieletnich cherubinków, oni są tylko bezwolnymi narzędziami w jego rękach. Mogę tkwić w domu miesiącami i nic się nie dzieje, ale niech no tylko spróbuję wyjść na dłużej! Ostatnio, gdy umówiłam się z dawno nie widzianą koleżanką, Mim tuż przed moim wyjściem złośliwie wpadł na ścianę i walnął w nią z impetem głową. Że niby Mat go popchnął, że guz jest prawdziwy, a nie dmuchany, a fioletowe oko nie jest od soku z jagód. Całe szczęście, że się nic nie stało i obyło się bez szpachli i gipsu, bo nie chce mi się babrać w gładzi. No, ale jak już ukoiłam w bólu, utuliłam, zrobiłam okład i otarłam łzy, to już było po ptokach i zbyt późno, by się spotkać. Że co? Że myślisz, Tadzik, że oni mnie tak kochają i są zazdrośni? Ty i te Twoje chore pomysły! Słuchaj dalej. Innym razem chcę wyjść do miasta, do ludzi, popatrzeć na coś innego niż garnki i skarpety, a tu Mat wraca z boiska. Pokazuje mi swój palec gruby na moje dwa, oczywiście umoczony w soku z jagód i malin do tego, a jakże. Potem niby pojechali do szpitala, niby prześwietlenia, niby badania, niby kość pęknięta, ale na wypisie co napisane? "Złamanie typu zielona gałązka". Haha, pomyślałby kto, że dam się nabrać na zieloną gałązkę! No ale i tak nie pojechałam nigdzie. A gdy nareszcie we wtorek usiłowałam wydostać się na świeże powietrze, a przy okazji na przyrzeczone przez NFZ pół roku wcześniej zabiegi rehabilitacyjne, Mim znowu wkroczył do akcji. Podejrzewam, że to sabotaż szerokiej wody. Zastanawiam się, czy oni nie zabrali mi już dowodu osobistego i nie upychają po kieszeniach i bankach zasiłku pogrzebowego albo innej renty po mnie, bo intryga była uszyta wprawną ręką hafciarki i w dodatku jedwabną nitką.

 
  Otóż na zabiegi potrzebuję w trybie pilnym ręcznik, by położyć go sobie pod obnażone ciało w charakterze izolatora mikrobiologicznego na kozetki, które poddane są moim peregrynacjom w liczbie czterech dziennie przez kolejne dziesięć dni roboczych. W związku z powyższym, bladym świtem, kijem od miotły próbuję zwalić ręcznik kąpielowy na podłogę, grzebiąc nim bezpośrednio w szafie, by nie targać drabiny. Ręcznik siedzi sobie na półce na wysokości 2,5m i patrzy na mnie z góry z pofałdowanym uśmieszkiem. Już mi się prawie udaje, gdy wtem materializuje się obok mnie Małż i wyrywa mi z rąk narzędzie pracy. Jednym podskokiem w stylu Siergieja Bubki, wyrywa upatrzony ręcznik z kupy innych, jednakowoż powodując erupcję całej zawartości półki. W czasie, gdy sortowaliśmy upadłą bieliznę wg wielkości, faktury i koloru, zza pleców dobiegły do nas na palcach ordynarne odgłosy bekania i to w stereo. Za chwilę okazało się, że i w kolorze. Mim o twarzy pobladłej jak papier wyczerpany, wyrzucał z żołądka pokłady połkniętego w niewiadomych celach powietrza. Wiedząc z wieloletniej autopsji, jaki może być ciąg dalszy, a wiedza moja graniczyła niebezpiecznie z pewnością, klepnęłam siarczyście Małża w jędrny pośladek, by rączo wyskoczył na odsiecz Mimowi. Małż wykonując popisową woltę nad łóżkiem, wślizgiem godnym Szmala, znalazł się u, nomen omen, źródła i z pozycji leżącej wzniósł w swych złożonych jak do modlitwy dłoniach turkusowy, przecudnej puchatości, świeżutki ręcznik. W tejże sekundzie Mim rozszczelnił się i całą zawartość żołądka malowniczą strugą zdeponował w opatulonych dłoniach Małża. Targana typowymi w takich okolicznościach matczynymi uczuciami, balansującymi między miłością i obrzydzeniem, zdążyłam już przybiec z miską i obserwować jak wypełnia się w szybkim tempie sokiem malinowym, który jak się okazało nie zagrzał zbyt długo miejsca we wnętrzu Mima. Mim pochylony nad naczyniem, między targającymi torsjami krzyczał naprzemiennie, raz, że jest głodny, dwa, że spragniony. W końcu padł na piernaty. W ciągu kilku godzin snu, przerywanego kursującą in vivo  herbatą, zregenerował się i jednym skokiem, godnym baletmistrza Teatru Bolszoj, wyskoczył z łóżka i pognał ku klockom Lego.
Ufff.
Ale.
Gdy ogarnialiśmy efekty kataklizmu, okazało się, że widok Mima zemdlił kota na tyle, że mieliśmy do sprzątania również inne pomieszczenia.

Igor Morski "about divorces"

No i powiedz, Tadzik, czy to nie dziwne? Taka masa zbiegów okoliczności, które przywiązują mnie łańcuchem obowiązku i poczucia solidarności do ciepłego domowego kaloryfera?
     Dobra, Tadzik, pójdę już, co tu będę tak siedzieć po ciemku, przymarzłam do ławeczki, poza tym pora kolację dzieciakom robić i jutro znowu roboty huk. Co myślisz Tadzik? Ech, nic nie mówisz, zupełnie jak za życia. Wąchasz sobie te róże od spodu, wody im nawet nie zmienisz. I masz wszystko już w nosie. I to dosłownie. ;)

***

Opowiadanie bierze udział w zmaganiach piórem i klawiaturą u Fidrygauki, pt.: Finka z kominka - czyli blogowe wprawki u Fidrygauki. Pod postem zamieszczona jest ankieta, w której można oddać głos na ulubione opowiadanie :)

Tutaj są wszystkie opowiadania: klik!

Pozdrawiam Was, Kochani Czytacze, rozczuliliście mnie do łez, gdy zobaczyłam, że przez ostatni miesiąc, wchodziliście masowo na Skorpiona w rosole, sprawdzając, czy dycha. Ledwo, ale dycha. Dziękuję :*

niedziela, 29 grudnia 2013

(107) Finka z kominka cz.1


***
     Oparła głowę o brzeg wanny i przymknęła oczy. Rozrzuciła na bok ręce, powoli przesuwając dłońmi po ruchomej mapie wód i przemieszczając dryfujące chmury pianowych i pachnących migdałami wysp. Przez  uchylone drzwi powolnie przesączał się >> utwór Matthews'a. W łazience było gorąco, ogromne lustro pokryło się parą, oddzielając to, co realne od tego, co wymyślone.
Jasna smuga z małego łazienkowego okienka punktowo rozświetlała wieczorny wycinek krajobrazu. W snopie ciepłego światła tańczyły wielkie płatki śniegu, opadając spiralnie na białe zaspy, z każdą chwilą zwiększając ich objętość. W oddali było słychać huk pojedynczych fajerwerków, które wybuchały ciepłą czerwienią pod jej zamkniętymi powiekami. Leniwe fale na powierzchni wody z cichym chlupaniem, powolnie mieszały się i łączyły z płynnymi riffami wpływającymi do jej uszu. Pomyślała, jak bardzo kochała kiedyś dźwięki gitary i jego ostry profil pochylający się nad gryfem, w który wkładał ręcznie nabijany czerwoną Amphorą papieros. Jak on pachniał? Słodko. Tyle pamiętała teraz, na tę chwilę, ale gdyby poczuła ten zapach, rozpoznałaby go nieomylnie. Przypomniała sobie jego telefon sprzed lat i ciepły głos w słuchawce:

- Jeśli dożyjemy, spotkajmy się za 15 lat, w Sylwestra 2013. Będę czekał w naszym parku. - Wariat, pieprzony, ckliwy marzyciel - pomyślała.

Nagle otworzyła szeroko oczy. Wir przeciwnych uczuć szarpnął jej wnętrzem. Przecież to dzisiaj! Dziś wszystko jest możliwe! Raz kozie śmierć! Nie wahała się już ani sekundy dłużej. Zerwała się na równe nogi, jednym ruchem zatapiając piętnaście wysp Wielkanocnych i Bożego Narodzenia. Zerknęła w bok, może przez chwilę mignęła jej w lustrze zaskoczona Wenus Botticelliego, a może jej się tylko wydawało.
Wybiegła pospiesznie przed dom i kocim ruchem wskoczyła do samochodu. Mijała nieznajomych roześmianych ludzi, śnieg migotał na szybach tysiącem barw, nocne autobusy ciągnęły za sobą po dwie czerwone wstęgi świateł, a radosne krzyki nastolatków pękały kwieciście na każdym skrzyżowaniu, przez które przejeżdżała. Ciągle zielone - wzięła przychylność świateł za dobrą monetę. W pośpiechu trochę krzywo zaparkowała  w pobliżu uniwersytetu. Wysiadła z samochodu wprost w śnieżną dziewiczą zaspę przy rosłej wierzbie. Wychyliła głowę zza grubego pnia i zobaczyła go już z daleka. Ugięły się pod nią nogi, gdy rozpoznała jego sylwetkę. Nic się nie zmienił. Wysoka postać nerwowo fastrygowała stopami parkową alejkę. Wyraźnie widziała jego ostry profil i niebieską strużkę, łagodnie rozpływającego się w mroźnym powietrzu, dymu. Zamknęła oczy i nieznacznie poruszywszy skrzydełkami nozdrzy, wciągnęła do płuc znajomy słodki zapach. Z prędkością światła rozkodowała go bezbłędnie. Rzeczywistość przelewała się łagodnie do szklanki, ukazując ją jednak do połowy pełną, a nie pustą. A więc jednak. Warto wierzyć, warto mieć nadzieję.
Wysunęła się zza drzewa. Skierowała swe kroki ku tak dobrze znanej postaci. Szła powoli, delikatnie brodząc w dziewiczej bieli, ale po chwili zaczęła iść coraz prędzej, narzucając sobie coraz większe metrum kroków. Wreszcie zaczęła biec, coraz szybciej i szybciej, tnąc mroźne powietrze własnym oddechem. W momencie, gdy płuca paliły ją żywym ogniem, a skrzypienie śniegu pod butami wydawało się głośniejsze od wybuchów fajerwerków, odwrócił się zaskoczony. Zdążył tylko rozewrzeć ramiona, gdy z impetem komety wpadła w jego objęcia.

- Boże, masz całkiem mokre włosy - szeptał, scałowując z jej twarzy słone krople o zapachu migdałów.

Przylgnęła do niego całym ciałem i poczuła jak za jej plecami zatrzaskuje się brama jego płaszcza, zamykając ich w ciepłym wnętrzu prywatnej dziupli.

- Jak strasznie głęboko Cię przez te lata ukryłem- wyszeptał wprost do jej ucha...




***
ile razy można umrzeć z miłości
pierwszy raz to był gorzki smak ziemi
gorzki smak
cierpki kwiat
goździk czerwony palący

drugi raz — tylko smak przestrzeni
biały smak
chłodny wiatr
odzew kół głucho dudniący

trzeci raz czwarty raz piąty raz
umierałam z rutyną mniej wzniośle
cztery ściany pokoju na wznak
a nade mną twój profil ostry

***

Opowiadanie bierze udział w literackiej zabawie "Finka z kominka" u Fidrygauki.
Wszystkie opowiadania pt. "Szklanka, moneta, telefon" tutaj


niedziela, 15 grudnia 2013

(106) Kim są Rubra i Lividus?

Kochany pamiętniczku!

     Zobaczyłam, że śmierć laptopa i plików jest straszna. Odbijała się się po wielokroć w każdym z wirtualnych światów, ale moje wycie i upiorne zawodzenie nie zdołały się przebić do Was przez sieć ciekłych kryształów monitora. Ostatnie sześć lat mojego życia być może tli się w podziemiach lapowego truchła. Nie wiadomo, czy nastąpi zmartwychwstanie.  Biegam w nim z synkami po nieistniejących, zawieszonych w próżni łąkach i zdmuchuję czupryny dmuchawców. Wzbijam się w powietrze, leżę na ławce, pluskam się w jeziorze. Stoję na Placu Św. Marka, śmiesznie kiwam nogami na na garbatym wielbłądzie; raz jestem młoda, raz stara, chuda i gruba, opalona, blada, w sukience i bez, nago i w swetrze. Lato, zima, wieczór z rankiem wirują w niebycie, zapomniane twarze sprzed lat toną w wirze dziesiątek czasoprzestrzeni. Płomień Kairu i biała Wigilia mieszają się w róż policzków. Maluję się do wyjścia. Zakładam uśmiech. Nic się nie stało. To tylko zera i jedynki...

     Piszę protezą i nijak się tu nie mogę odnaleźć. Jak to człowiek przyzwyczaja się do swojej jednej szklanej ściany, wygładzonych własnymi palcami schodów klawiszy, których balsamiczne klikanie zalewa kanały słuchowe poczciwą i przewidywalną codziennością.

Rozjeżdżają mi się palce na lodzie, na którym zostałam, ale czas spiąć pośladki i pływać. Z trzydniowym opóźnieniem omówimy sobie kto przejmuje pałeczkę w dalszym dryfie Skorpiona w/po rosole. 
W poprzednim poście pytałam co autorka miał na myśli. W swojej naiwności myślałam, że to trudne, a tu bęc. Czytelnicy nie zawiedli, rozwalając konkursik na poczekaniu. 

 Prawidłowa odpowiedź brzmi:

Rubra- z łac. czerwona, to erytrocyt
Lividus - z łac. granatowy, to tlen
Dom Tajemnic- to organizm

Rubra spotkała się z Lividusem w płucach ;) 

W zabawie brały udział, w kolejności składania komentarzy na kupkę: e., Izabelka i Emma Ernst.

e. - odgadła kim jest Rubra i czym jest dom tajemnic, ale błędnie określiła Lividusa jako serce.

Izabelka - odgadła kim są Rubra i Lividus. Błędnie określiła dom tajemnic jako krwioobieg. Dodatkowym plusem jest nawiązanie do kości, gdzie produkowane są erytrocyty.

Emma Ernst - odgadła kim są Rubra i Lividus, dom tajemnic określiła błednie jako krwioobieg.


Osobą, która najtrafniej określiła składowe opowiadanka jest:

Izabelka!


Izabelka wymyśla temat następnego posta i może się czuć motorem akcji :)

Czekam na wiadomość :)

Brawo dla wszystkich Pań! Dziękuję :)

czwartek, 5 grudnia 2013

(105) KONKURS i blogerskie zabawy literackie :)

     Od maleńkości uwielbiałam szarady, labirynty, zagadki i wszelkie zabawy umysłowe. Moimi ulubionymi są krzyżówki, głównie Jolki oraz homonimy. Pamiętam jak bardzo lubiłam chorować! Okładałam się książkami i stertami krzyżówek. Lubiłam tez pisać. I to na dowolny temat. Moja próbna matura miała wiele, wiele stron, maturę z biologii (!) napisałam w sposób literacki, kończąc fraszkami Kochanowskiego. Znana byłam z tego, że nie znając odpowiedzi na dane pytanie gładko pływałam w akwenie tematu.  

Mój Tata często ze mną rozmawiał. jedna z tych rozmów dotyczyła zagadnienia wypowiadania się.

- Moniczko, pamiętaj - po pierwsze, nie musisz, wiedzieć wszystkiego. Nie ma ludzi omnipotentnych. Dobrze by było, gdybyś się we wszystkim orientowała, co jest trudne, wręcz niemożliwe, ale musisz wiedzieć, gdzie trzeba szukać informacji. Po drugie, jeśli czegoś bys jednak o czymś nie wiedziała, a to rzecz pewna,  musisz podpierac się wiedzą, którą dysponujesz. Ktoś cię zapyta o słonia. Ty nie wiesz zbyt wiele o słoniu, ale swietnie orientujesz sie w świecie skąposzczetów. Mów zatem: Słoń jest wspaniałym, majestatycznym zwierzęciem, którego trąba jest podobna do wielkiej dżdżownicy. A dalej- już wiesz ;)

Ta wypowiedź Taty uświadomiła mi, że nie muszę odpowiadac na pytania w sposób ścisły i przewidywalny, jak uczono w szkole. Można żonglowac slowem, bawić się nim, uprawiać ekwilibrystykę zdań wielokrotnie złożonych i gimnastykę umysłu. 
 
 Teraz co prawda czasu jakby mniej, a i gdy człowiek chory, to i tak musi się zwlec i ogarnąć życie. Poza tym starość w oczy zagląda i zżera demencyjny mózg. Jednakże ochota na umysłowe swawole została. A chciec, to podobno móc.

Teraz uwielbiam zadanka literackie, z chęcią biorę w nich udział. Wcześniej udzielałam się w Książkach Zbójeckich, teraz spodobało mi się w dwóch miejscach:

     Jeśli ktoś lubi zabawy słowem, zapraszam na nowy cykl do Fidrygauki. Będziemy bawić się w cyrk słowny, szermierkę na frazy, porzucamy sobie kulistymi metaforami, po arenie będą biegać upersonifikowane psy, a tancerki będą tańczyć na linie wersów.

szczegóły po kliknięciu:

http://szeptywmetrze.blogspot.com/2013/12/pisze-sie-piszesz-sie.html

        Drugie miejsce, które często odwiedzam to Książkówka. Lubię u Niej poczytać recenzje książek, po które nie będę miała pewnie czasu sięgnąć ;) Ewa Książkówka co miesiąc ze swojego kuferka rozdaje książki plus bon do zrealizowania w sklepie z herbatami, kawami i przyprawami, wiedzieliście?
Obecnie u Ewy trwa Konkurs, w którym biorę udział i do którego zachęcam:

http://www.ksiazkowka.pl/2013/11/konkurs-u-ksiazkowki-wygraj-dom.html

Poniżej zamieszczam moją odpowiedź na pytanie konkursowe, która płynnie, jak słoń z dżdżownicą, łączy się z moim pytaniem do Was. Pytanie ma naturę konkursową i brzmi:

Co autor (czyli ja) miał na myśli?
Kim są bohaterzy opowiadanka i czym jest Dom Tajemnic?

 Osoba, która odgadnie, zostanie uhonorowana POSTEM DEDYKOWANYM i ku czci. Będzie mogła wybrać temat postu- a ja będę musiała go wyprodukować w wybranej przez laureata formie- wiersza, rymowanki, opowiadania. Oddaję się na chwilę w Wasze ręce. ;)

Rozstrzygnięcie nastąpi 12.12. :)

Odpowiedzi proszę zamieszczać pod dzisiejszym postem.

A oto rzeczone opowiadanko:


- DOM TAJEMNIC? To taki, w którym...
  ...właśnie się znalazłaś. - Rubra była zaskoczona, że usłyszała odpowiedź na swoje pytanie, zanim właściwie jeszcze pomyślała o nim. Pytania i odpowiedzi, które przepływały przez nią  były oczywiste, chociaż pojawiały się mgliście znikąd jak dejavu, zakwitając od razu wewnątrz jej głowy i oczarowując ją swą wielopłaszczyznową głębią. Nie była już pewna niczego.. ani gdzie się znalazła, ani, tym bardziej jak i skąd się tu wzięła. Nieoczekiwanie pojawiła się zupełnie w nowym i obcym miejscu. Oszołomiona cofnęła się parę kroków i oparła plecami o karminową ścianę, która, ku jej zaskoczeniu nie była ani twarda, ani zimna, lecz przyjemnie ciepła i elastyczna. Przesunęła po jej śliskiej powierzchni otwartym wnętrzem dłoni i skojarzyła jej gładkość ze znajomym aksamitnym dotykiem gołej kości. Dookoła niej panował tak lepki mrok, że czerwona sukienka, którą miała na sobie, była namacalnie w nim skąpana i oblepiała jej uda. Rubra czuła podskórnie, że dzielą ją jedynie dwa kroki od czegoś co zmieni jej życie... Wewnętrzna siła kazała jej działać. Zaparła się mocno stopami i odbiła gwałtownie od sprężystej ściany. Skuliła się i pochyliła nieco głowę, by zminimalizować ewentualne obrażenia. Ale zamiast uderzenia poczuła, jakby napierała na ciepła membranę, która pod wpływem ucisku zanikła na moment i gładko przepuściła ją na drugą stronę. Przenikając przez nią, odniosła nieodparte wrażenie, że jej ciało muska setka oślizłych rąk. Nie było to odczucie obrzydliwe, wręcz przeciwnie, zaskakująco przyjemne. Pierwszym wrażeniem, jakie dotarło do niej, gdy jeszcze miała zamknięte oczy, był głośny szum. Rubra powoli otworzyła powieki i zauważyła, że znalazła się na długim korytarzu, który rytmicznie falował i pulsował jednocześnie. Dookoła było ciepło i mokro, a jej nogi brodziły w rwącej rzece przyjemnie ciepłej cieczy. Czuła się tak lekka, jakby unosiła się nad ziemią. Stała przez chwilę oszołomiona, nie mogąc zdecydować się, co zrobić, ale wewnętrzny głosy do którego obecności już przywykła, kazał jej... być sobą i słuchać serca. Podkasała zatem sukienkę i dała się porwać szalonemu nurtowi, wrzeszcząc radośnie ze wszystkich sił i próbując przekrzyczeć huk wodospadów - tych, małych i tych dużych, łączących się w zaskakujących miejscach, tworzących kaskady, akwedukty i kanały. Rubra czuła wielkie podekscytowanie, gdy z prądem bystrych rzek niespodziewanie wpływała do cichych zatok, w których unosiła się leniwie na powierzchni, mogąc na chwilę odpocząć od huku fal. Po chwili fluktuacje znowu porywały jej drobne ciało i z impetem wgniatały w coraz to nowe, fascynujące krajobrazy, które, rzecz dziwna, oglądała od strony ich wnętrza. Pokonując rwące strumienie, wpadała do coraz to nowych wąskich kanałów, które miejscami były tak małe, że przeciskając się przez nie, dotykała stopami i dłońmi ich sklepień.
Wędrówka była wyczerpująca. Rubra czuła, że oddała podróży samą siebie. Brakowało jej tchu, a żywioł miotał jej ciałem jak patyczkiem na wodzie i uderzał o elastyczne ściany. Jej sukienka pociemniała, a twarz zszarzała. Płuca rozrywał szybki, bezproduktywny oddech. Przeczuwała, że za moment jej klatka piersiowa rozpruje się i z trzaskiem uwolni jej wszystkie atomy. Dokładnie w tym momencie, gdy stała się niemalże pewna, ze rozsypie się na drobinki, a jej umysł był o krok od oddzielenia się od ciała, wpadła do ogromnej szafirowej komnaty. Płuca łapczywie zassały życiodajny błękit, a rozgrzane policzki owiała ożywcza kryształowa bryza. Rubra poczuła, że nie jest sama. Czuła obecność czegoś ważnego, jej wewnętrzny głos dochodził do niej z niej samej, a jednocześnie ze wszystkich stron jednocześnie, odbijając się zwielokrotnionym echem od sklepień komnaty. Jej zmysły przenikał nieokreślony żywy byt. Stanęła przy nim tak blisko, że mogła wyczuć całą sobą miękkie i rozmyte krawędzie jego postaci. Lividus zdawał się otaczać ją z każdej strony. W tej chwili czas przestał istnieć, liczyły się tylko odczucia płynące z okalających ją niebiesko opalizujących plazmatycznych fluidów. Momentalnie poczuła, że jednocześnie ogarnia ją  ogromny spokój, a siły generują się w jej wnętrzu do niebotycznych rozmiarów i granicy eksplozji. Wtulona w niego, nabrała całą sobą tyle powietrza, że wydawało jej się, że Lividus wlał się w nią całkowicie. Doznała poczucia spełnienia i zlania się w jedność tak mistycznego, że wszystko straciło przy nim blask, a Rubra poczuła się niebiańsko szczęśliwa.
Gdy ich splecione ciała rozluźniły się, Lividus rozłożył swe efemeryczne ramiona i wypuścił z nich Rubrę. Nim zniknęła za purpurowym zakrętem, zdążyła jeszcze usłyszeć:
- Rubro, będziesz żyła tylko 120 dni. Ale nie martw się, w zamian za krótkie życie, dane ci będzie ponowne zanurzanie się w jego źródle. Będziesz mogła delektować się tą najcudowniejsza tajemnicą po wielokroć, za każdym razem, gdy się spotkamy. Będziesz do mnie wracać co kilka minut, bo tylko na tyle starczy ci oddechu, Jestem twoim życiem, jestem twoim sensem, jestem częścią Ciebie. A ty będziesz tym życiem karmić wszystko dookoła. Będziesz do mnie wracać po tysiąckroć i za każdym razem staniemy się jednością. Pędź!
 


czwartek, 28 listopada 2013

(104) Jaki fantastyczny dzień! Dajcie mi stryczek!

     Skoro łakniecie krwi, rzucamy się Wam z Małżem na pożarcie. 

     Ten dzień już w zarodku okazał się być zbukiem. Moje długie, atłasowe, muskające ciało i rozkosznie pieszczące mózg swym powolnym miodowym przelewaniem się się z jednej półkuli do drugiej, falujące zwoje snu, zostały brutalnie rozszarpane przez odgłosy torsji kota. Torsje były tak donośne, że myślałam najpierw, że któryś syn żegna się z kolacją. Ale nie. Odgłosy były nieludzkie. Od 5 rano biegaliśmy z Małżem za kotem, każdy zaprzężony do swojego wagonu szmat i cysterny detergentów. Akcje były trzy. Trwały przez godzinę z 15-minutowymi przerwami, na tyle długimi, by Małż zdążył się umyć, położyć i zasnąć. Taka egzotyczna tortura. A właśnie niedawno, w związku z ostatnią wymianą uprzejmości między nami, obmyślałam najgorszą i najbardziej okrutną torturę jaką człowiek mógłby wymyślić. Ludzie to jednak mają fantazję. Chińskie krzesła, hiszpańskie krawaty, spadająca kropla wody wprost na potylicę. Nuuuuuuuda. To dopiero tortura. I uciecha dla publiki, jak to sprytnie ktoś wymyślił, podnieca oko i ucho. :/


 Po naszych porannych ekscesach, Mim wstał rześko jak skowronek, usiadł na parapecie obok denatki i odezwał się yntelygentnie:

 - Ojcze, coś tu śmierdzi! Czy to twój DEZEMENTOZAUR?- po czym beznamiętnie, aczkolwiek kategorycznie rzucił w przestrzeń, że nie idzie dzisiaj do szkoły. 

- Synu, musisz. Dzisiaj jest ostatni dzień, w którym można przynosic kartony, z których będziecie robic maszynę rolniczą lub pociąg, by uczcić w ten niekonwencjonalny sposób jutrzejsze święto Patrona - Hipolita Cegielskiego.

- Jupi!!- Mim radośnie zeskoczył z parapetu na podłogę, wykonując popisowa woltę nad biurkiem. Jednak co karton, to karton w wychowywaniu dzieci! Ma siłę perswazji!

Za chwilę z łóżka wykulał się Mat. Mat idąc na 8 do szkoły jest budzony o 7.15, ale wstaje o 7.35. A więc dokulał się ze swojego pokoju, pokonując liczne pułapki w stylu Indiany Jonesa, wpadł w łuzę pod moją kołdrą i tu zapadł w poranny stupor. 

Przy śniadaniu kot wykonał kolejną arię solową z treścią (żoładkową), sorry, librettem.

A po południu było już tylko gorzej. Odmrożona na szybko ryba zaszokowała nas swoją wylewną konsystencją, a kapuśniak brakiem boczku. Teraz już wiem, że nie da się ugotować chudego kapuśniaku, rzecz to pewna.

Im dalej w las tym więcej drzew. Kolejnym punktem dnia, oczekiwanym od jakiegoś czasu był telefon z Ważnego Urzędu, dotyczący potencjalnej pracy Małża. Małż wypadł rewelacyjnie! Do Urzędu napłynęło około 100 CV.  Spełniających kryteria naboru było 35. Testy przeszło 19 osób. Do rozmowy kwalifikacyjnej zaproszono 9. Do ścisłej czołówki stojącej na pudle przeszły 3 osoby. W tym Małż. Brawo! Wspaniale! Poszło mu rewelacyjnie! Pracy nie dostał...

Dla przypomnienia perypetie pracowe, z podpiętym CV Małża tutaj

Idźmy dalej. Chcąc utulić kota, bo taki biedny, podniosłam go i łupnęło mi w kręgosłupie, w miejscu, z którym bardzo się nie lubimy. Tak, kota, no co, mam zmaltretowany kręgoslup, a kot w porównaniu z dachówką prezentuje się nastepująco:

Na fot. NIE siedzi żaden ze znajomych kotów ;)

No, zamarły Wam uśmiechy na ustach! A ja mam udźwig tylko 3kg...

Perypetie kręgosłupowe, równie wesołe jak całe nasze życie, można znaleźć na moim drugim blogu Kręgosłup Oralny - tak dla przypomnienia i reklamy, a co. (W ostatnim poście m.in. o śmiercionośnej roli bielizny). Cóż, będzie jak znalazł do projektu badawczego, może któraś z Was spełnia warunki? Możemy się dowlec razem ;) Dają darmowego fizjoterapeutę i plik zabiegów rehabilitacyjnych. Co prawda fizjoterapeuta na jeden raz, no ale zawsze:


Akademia Wychowania Fizycznego w Poznaniu poszukuje pacjentek z dyskopatią w odcinku lędźwiowym kręgosłupa do udziału w projekcie badawczym poświęconym leczeniu tej dysfunkcji. W zamian za udział w badaniu oferujemy darmową konsultację fizjoterapeutyczną oraz bezpłatną terapię opartą o wcześniej zebrane wyniki badań z najnowocześniejszej aparatury badawczej.
Potencjalne kandydatki powinny być w przedziale wiekowym do 20 do 55 lat oraz posiadać udokumentowane rozpoznanie dyskopatii (zdjęcie RTG lub MRI).


Małżowino, w takim razie Ty musisz się zając utrzymaniem rodziny, ja idę się powiesić.


-Małżu! Wiesz przecież, że siedzenie na krześle zabije mnie w ciągu 2 pierwszych godzin (niestety siedzenie faktycznie zabija mnie na raty, praca fizyczna tudzież. Ale nie cieszy mnie to, wręcz przeciwnie).

-No to idz do pracy leżącej!

Jedyne dwie posady, które mi przyszły na myśl, to wiadomo, co oraz praca modelki (pff) pozującej studentom ASP. Niestety, obie prace sprowadzają się do świecenia gołą pupą, a ja mam wrażliwy pęcherz i psychikę.
Ale nie, gdzie tam! Nie taki Małż hojny!

- Wiesz, kombajn do zbierania ogórków byłby dobry dla Ciebie. Tam się rwie ogórki na leżąco.

O_O

Pamiętacie jaki mieliśmy fantastyczny sposób na zarobek? Ile błyskotliwych pomysłów! W poście "Buty z kupy" aż iskrzyło spod kół!



   Są dobre aspekty tej nerwowo przeciągającej się sytuacji. W domu zostały zlikwidowane wszelkie usterki. Latem mieliśmy wypielęgnowany trawnik, jesienią mamy zagrabione do żywej ziemi, a ja mam śniadanie i kawę podaną do łóżka i nie muszę odprowadzać chłopców do szkoły. Prawie raj. Gdyby nie ta napięta jak gumka z gaci atmosfera.
Zaśpiewajmy więc razem! Stary, dobry song!