piątek, 22 listopada 2013

(102) wyniki KONKURSU multiURODZINOWEGO!

     Ekhem, ekhem, o rany, jak ja lubię publiczne występy, tak samo jak publiczne ustępy. Zwłaszcza, że post do najkrótszych nie należy, czyli krótko mówiąc - nasiadówa. Częstujcie się tortem i jedziemy. Tym razem torty dla publiczności o szerokim spektrum preferencji i zróżnicowanym stopniu wysublimowania.





     To może najpierw omówimy sobie pokrótce przebieg konkursu, uczestników, odpowiedzi? Nikt nie protestuje, nie słyszę, a więc milczenie oznacza zgodę.

Dowiedziałam się bardzo bulwersujących rzeczy o Was. Jesteście drzewami, piosenkami, mężczyzną z chorą prostatą, odbijającymi się w lustrze, rozszczepionymi na pół XIX-wiecznymi damami o skomplikowanej psychice i płaskim biuście. To straszne! (podwójnie, bo poniekąd ja też się w tym tyglu odnajduję!)

Prawie nikt nie chciał się zdradzić jaki post lubi najmniej. Rozumiem, rozumiem, mnie też by było trudno, zwłaszcza, że nagrody takie luksiurne, a towarzysze niedoli, tfu, zabawy tak zacni.

Zdziwiła mnie natomiast Wasza jednogłośność co do ulubionego postu. Otóż najchętniej Wasze emocje nużały się w moim mokrym prześcieradle w czasie Szalonej nocy z Małżem w Nocny upalec. Okazuje się, że nie byłam sama z Małżem w łóżku, ze to była rzymska orgia. Zauważam ze zdumieniem, że pociągają Was moje rozmowy z Małżem. Jestem do tej wymiany zdań tak przyzwyczajona, że nie robią już na mnie wrażenia, a Was sponiewierały, hm.
Po wtóre jestem przerażona, jak bardzo muszę być skonana, zmęczona i sponiewierana właśnie, by wzbudzić szaleństwo na trybunach i owacje na stojąco. Miałam poniekąd rację, że ludzie łakną cudzej krwi i znoju, igrzysk i chleba. Moje umordowanie wzbudza w publice meksykańskie fale i nie wiem, co jest straszniejsze w tym wszystkim - Wasz sadyzm, czy moje życie? Podoba się Wam eskalacja zdarzeń i piętrzące się przede ną problemy. Muszę Wam powiedzieć, że rozmowy między mną a resztą tubylców są prawdziwe, aczkowliek przefiltrowane przez mój mózg. Jednak widzicie świat moimi oczami, widzicie jak ja postrzegam moich bliskich. Przerażające jest to, ze Was to bawi, zwyrodnialcy.

Szalona noc z Małżem i Nocny upalec zwyciężając, otwierają mi oczy na fakt, że, by sprostać Waszym wysublimowanym chętkom i zachciewajkom, muszę tworzyć w wysokich temperaturach i przy wysokim stopniu umordowania życiem.  Nie ma wyjścia zatem- musicie mi zafundować bilet do Wenezueli. (Nawiasem mówiąc obok tropikalnej roślinności kwitnie tam przemysł medycyny estetycznej, może się załapię?). U progu śmierci z wyczerpania jestem najpłodniejsza, więc porzućcie mnie w ostępach amazońskich lasów deszczowych. Zauważam, że oba posty miały cechę wspólną- rozgrywały się w łóżku. Widzę, że większość życia toczę w łóżku, więc wezmę pod uwagę Wasze preferencje balansujące na progu seksualnych. 

Małż nie czyta bloga. na początku, owszem, ale nie widział w nim nic ciekawego, w końcu on to ma w realu. Z pustej ciekawości zapytał tylko jakie posty zwyciężyły (nie, żeby znał, ale mu podetkałam pod nos).

- Czytaj!- mówię. 

- Co to jest niby? 

- Posty, które wygrały.

- Aaaa.- czyta, czyta, czyta, czyta czyyyyyytaaaaaaa...

- Oesu, jak Ty wolno czytasz!

- Mogę w ogóle nie czytać!

- No, dobra czytaj.

- I co, to już koniec? Nie widzę w tym nic śmiesznego.

- No jak koniec, to akapit był tylko, reszta pod spodem jest. Przesunąć kursor trzeba.

- No to przesuń.

- Sam se przesuń.

- Nie pukaj tak w ten klawisz nerwowo, już dwa razy naprawiałam, sam widziałeś jaka to mozolna robota z tą sprężynką i zapadką.

- No to mogę nie czytać, skoro tyle roboty.

- No dobra, to czytaj.

- No .

Po przeczytaniu odwrócił się na pięcie i rzucił przez ramię:

 - Czyli reasumując, zwyciężyły te posty, w których robisz ze mnie idiotę. Tak? Hm.

- Nie robię przecież...- usprawiedliwiam się. - Piszę, jak jest...

Natomiast moja literackość Was nie rusza aż tak bardzo, jak martyrologia dnia codziennego. Nie zostanem literatkom. Zatem literacko będę poza blogiem, albo po prostu raz po raz będziecie musieli znosić moje megalomanię i grafomanię.  

     Zaskoczyly mnie Wasze pasje. Bałam się, że zaczniecie mi opowiadac o hafcie krzyżykowym i znaczkach, ale okazało się, że Czytelnicy Skorpiona są na wyższym poziomie ewolucyjnym. Nie, żebym miała coś przeciwko robótkom ręcznym, bo w chwili szaleństwa ja równiez popełniam serwetki na szydełku i zostawiałam synom w spadku grubaśne klasery ze znaczkami. Lubicie redaktorsko odparowywać, bawić się w wysublimowane gry komputerowe, gotować, fotografować, wysyłać pocztówki, przypinać ludzi szpilką, lubicie rysować, pisać, malować, patrzeć na mrówki męża... Część z Was, śliniąc się obficie, stoi jeszcze przed deserem życia, bo jeszcze nie odnalazła pasji.

Reasumując- konkurs był skorpiońsko trudny i przemyślany, mimo, że na pierwszy rzut oka łatwy i trywialny. Dowiedziałam się dużo ciekawych rzeczy o Was, Wy też musieliście trochę pogrzebać w mózgach, to lecznicze prawda? Obie strony niech czuja się zaspokojone.

Czym kierowałam się wybierając Zwycięzcę? Otóż głębokością drenażu własnych zwojów i bloga. I nie myślę tu o pętlach jelit. Oraz szczerą wnikliwością, tudzież wnikliwą szczerością.

Zwycięzcą WIELKIEGO KONKURSU multiURODZINOWEGO jest:

e. 

 A oto odpowiedź Wygrywańczyni:



Witam, witam!
Skoro się zdecydowałam, czas zaczynać. No to lecimy:
Pytanie pierwsze: moje alter ego… I już mam problem. Myślałam i myślałam i myślałam i nic nie wymyslilam! Czy w książce, czy na ekranie, czy w jakikolwiek inny sposób – do tej pory nie udało mi się znaleźć czegoś/kogoś ,co/kto mogłabym nazwać moim aler ego. Oczywiście, tłumaczę sobie, że jestem po prostu tak oryginalna, że z niczym i nikim utożsamić się zwyczajnie nie jestem w stanie...
I nie dam sobie wmówić, że jest inaczej. Zbyt dobrze z taką myślą się żyje. Choć w sumie, wspominając czas studiów i zajęć z komunikacji interpersonalnej, posiadłam umiejętność wynalezienia podobieństwa między praktycznie każdym przedmiotem czy stworzeniem i mną. Potrafiłam znaleźć podobieństwo m.in. do wiewiórki, garbusa (chodzi o samochód, ofkors), gwiazdki, łyżeczki i uwaga – młotka!
Przyznam także, czytając lub ogladając wytwory ludzkiej wyobraźni, lubię doszukiwać się moich przeciwieństw, wczuwać się w sytuacje, które mnie bezpośrednio nie dotycza, szukać czegoś innego. Może również przez to, nie natknęłam się jeszcze na moje alter ego.

Ale, ale… Szatkując białą kapustę do obiadu    oświeciło mnie!
Tyle, że teraz pytanie pierwsze z trzecim będzie się mieszać. Przepraszam, ale jak to ja – zawsze wszystko po swojemu muszę zrobić.
Moją pasją, od hmm… od kiedy pamiętam jest muzyka. Nie, grać nie potrafię; choć kiedyś nauczyłam się (zupełnie sama, ha!) podstaw wydobywania w miarę poprawnych dźwięków z gitary, jednak brak słuchu umożliwiającego jej nastrojenie, sprawił że mi się odechciało…
Muzyka zatem. Bo od zawsze to była moja ucieczka, moja oaza, mój święty czas i oderwanie od rzeczywistości. Niestety tak to bywa, ze dorośli czasami zawodzą i trzeba znaleźć coś, co będzie nas trzymać w pionie, coś co da nadzieję. Coś, czego nikt nam nie odbierze.
Szatkując więc tę nieszczesną kapustę, stwierdziłam, że jest jeden utwór, który mogę zakwalifikować jako moje ‘motto życiowe’. Nie mogę użyć tu słowa alter ego , ale jest to zdecydowanie coś, co odczuwam mocno, co mnie w pewien sposób wyraża i przeszywa do głębi. Jest to utwor “Time” genialnego zespołu Pink Floyd.
Piosenkę znam od wielu, wielu lat, ale to właśnie niedawno naprawdę się w nią wsłuchałam i odkryłam niesamowitość zaszyfrowaną w słowach. Oczywiście, interpretacja to bardzo subiektywna sprawa, między innymi to jest tak genialne w muzyce; podejrzewam zatem, iż ilu jest słuchaczy 'Flojdowych', tyle interpretacji tekstu.
Ale o co mi chodzi… Otóż piękne mamy to nasze życie, mija ono zbyt szybko, a utwór ten przypomina mi o tym, żeby nie marnować czasu, nie czekać az ktoś powie TERAZ, nie czekać na pozwolenia, tylko żyć w pełni, czerpać z tego życia ile się da. Nie chcę obudzić się pewnego dnia z myślą, że jest za późno, że mogłam inaczej, że żałuję. Za każdym razem, gdy słucham ‘Time’, mam ciarki od czubka głowy po wszystkie końcówki moich kończyn. Och, uwielbiam…
Nie jest to jednak moja jedyna pasja. Jest nią równiez rysunek piórkiem (czyli czarnym tuszem po prostu). Zaczęłam tę przygodę podczas studiów i szło mi całkiem nieźle. Co więc zrobiłam? Rzuciłam rysowanie na osiem lat.
Ot, taka moja logika.
Ale jako, że ‘Time’ brzmi w mojej głowie jak hymn, sięgnęłam po piórko raz jeszcze. Irytuję się i wściekam, rzucam wszystkim w kąt i zaczynam od nowa, ale się nie poddaję.
A żeby się nie rozleniwiać, właśnie z formatu A5 przerzuciłam się na A3. Kiedyś miałam też romans z linorytem, ale jakoś nam się razem nie ułożyło…
A teraz słów kilka odnośnie pytania drugiego: ulubiony post na Twoim blogu…  Na pewno ten, od którego się zaczęła moja Skorpionowa przygoda, czyli (mam nadzieję, że pamięć mnie nie zawodzi): post numer 49 'Od Koguta Do Kurczaka'. Pierwszy post, który przeczytałam z zębami wyszczerzonymi w szczerym uśmiechu. Niekoniecznie uroczym, ale szczerym na pewno. Oczywiście bardzo szybko zapoznałam sie z całą resztą postów, ale do tego będę miała zawsze ogromny sentyment.
Poza tym, zawsze wzruszają mnie posty, w którym piszesz o swoim Tacie. Jak wspominałam, lubie  to, co jest dla mnie nieznane lub zupełnie inne.
Uwielbiam sposób w jaki piszesz, ten błysk w oku zawsze strzela do mnie spomiędzy zdań. Jestem zachwycona Twoją relacją z dziećmi, z Małż(onkiem), uwielbiam cytaty z Waszych rozmów, Twoje przemyślenia, poczucie humoru…
Masz Ty talent, kobieto!
Z czystym sumieniem stwierdzam zatem, iż nie napisałaś jeszcze czegoś, co by mnie nie wzruszyło, rozśmieszyło czy zmusiło do rozmyślań.
Jak więc mogłoby mi się nie podobać?

                                                                              fanka rosołowej uczty – e. 

Ps. Żeby nie było, że ściemniam czy coś, w załącznikach zostawiam kilka skanów moich ostatnich wytworów (jeszcze na formacie A5). Poniżej wrzucam tekst 'Time', może się przyda.

  



Ticking away the moments that make up a dull day
Fritter and waste the hours in an offhand way
Kicking around on a piece of ground in your home town
Waiting for someone or something to show you the way
Tired of lying in the sunshine staying home to watch the rain
You are young and life is long and there is time to kill today
And then one day you find ten years have got behind you
No one told you when to run you missed the starting gun
And you run and you run to catch up with the sun but it's sinking
Racing around to come up behind you again
The sun is the same in a relative way but you're older
Shorter of breath and one day closer to death
Every year is getting shorter never seem to find the time
Plans that either come to naught or half a page of scribbled lines
Hanging on in quiet desperation is the English way
The time is gone the song is over thought I'd something more to say
Home home again
I like to be here when I can
When I come home cold and tired
It's good to warm my bones beside the fire
Far away across the field
The tolling of the iron bell
Calls the faithful to their knees
To hear the softly spoken magic spell

 




***
     A teraz złamiemy sobie prawo i ogłoszę wyniki loterii. Jak wiadomo bowiem, loterie są nielegalne, a tu stworzyła nam się tonąca w oparach potu i absurdu jaskinia hazardu. Tym lepiej. Dreszcz emocji, szczypta pikanterii. Zasuńcie kotary! Wykładajcie rewolwery na stół! Czas na rosyjską ruletkę! Szemrane interesy!


Małż przed loteryjką został oślepiony jak Jurand, więc podglądactwo nie wchodziło w rachubę. Dlatego Ręka Losu, którą kieruje Małż, wysyłając skąpe sygnały nerwowe, trafia zupełnie na oślep, wyławiając z odmętów niebytu...

Jak przystało na każdy dobry film gangsterski, dowody zbrodni zostały zjedzone i dla bezpieczeństwa strawione, a ślady zatarte.


Oficjalnie oświadczam, że Zwyciężczynią WIELKIEGO KONKURSU multiURODZINOWEGO
 w kategorii LOTERYJKA jest:


CZARNY (w)PIEPRZ 

http://czarnypieprz.blogspot.com/


A oto odpowiedź Wygrywańczyni:

1. Czy jest coś, co jest Twoim alter ego? - książka, taka prawdziwie Twoja i tyko Twoja, a może coś innego, co wyraża Ciebie? Obraz? Rzeźba? Przedmiot?

Tak...i na dodatek jest to mężczyzna:) Adrian Mole. Życie Adriana jest całkowicie odmienne od mojego, a jednak oboje mamy wspólną cechę - dzień codzienny zaskakuje nas nieustannie i rzuca pod nogi bele zdarzeń, których innym nie dane jest doświadczyć w całym swoim życiu. Można powiedzieć, że ja i Adrian jesteśmy jak ten plankton miotany po powierzchni oceanu, to w lewo, to w prawo, aby w końcu zginąć w paszczy czegoś większego:) Adrian starzeje się razem ze mną (jest dokładnie w moim wieku - teraz zaczynamy łysieć i mamy problemy z prostatą). Jest to jedyna książka, której posiadam wszystkie części i na dodatek w 4 językach. Kiedy pierwszy raz wyjechałam do UK poszłam śladami Adriana, kupowałam ciasteczka Mr Kipling, konto założyłam w tym samym banku:)) Nie jest to książka, która mnie zmieniła, ani taka, którą mogłabym nazwać ulubioną - jest to bohater, z którym łączy mnie nierozerwalna sieć zdarzeń,.

2. Jaki post w blogu Skorpion w rosole lubisz najbardziej, a który najmniej?
Najmniej - piórko, najbardziej -szaloną noc:) Wyjaśnienie - najbardziej lubię słodko - kwaśny naturalizm, a najmniej wszystko co poetyckie.
3. Jaką masz pasję?
...gry komputerowe, w których trup ściele się gęsto, a ja biegam z ultranowoczesnym pistoletem laserowo -sonicznym rozbryzgując wszystkich na miazgę, a jeszcze --psy, ksiązki, języki, mojego męża, wymyślanie sosów do spagetti i kolekcjonowanie zachowań ludzkich. :)

***

Ponadto uważam ,że nagrodę specjalną powinien otrzymać Czytelnik z Norwegii, który orał blog dogłębnie i przez szereg dni. Żałuję, że się nie ujawnił, może teraz?


Na zakończenie moje TOP 3:





Wszystkim Uczestnikom dziękuję za wzięcie udziału w konkursie! Dziękuję, że jesteście!
Do Czytelników, którzy nie wzięli udziału- macham i się uśmiecham!

KONIEC

:)

żartowałam :)

Wygrywańców poproszę o adresy do wysyłki.

Pozostałą Czwórkę Wspaniałych również- będą nagrody pocieszenia :)

KONIEC

:)

czwartek, 14 listopada 2013

(101) półmetek konkursu z gadami i podrobami

 Tadaam!


   Jesteśmy na półmetku KONKURSU multiURODZINOWEGO! Dziś dorzutka tortów, prosto z serca i innych, bliskich tematycznie organów. Częstujcie się, proszę. Ostatni jest dla mojej mamy, to w końcu święto dla matki przejść zwycięsko przez bój na porodówce i zakończyć go obopólnym triumfem.







I w prezencie ode mnie krótka opowiastka:
Mim  koniecznie chce coś zimnokrwistego w domu. Nie, żeby od razu tatara czy golonkę z piwem, ale takie małe kolorowe drzewołazy - czemu nie? Najlepiej całe stado. Trzeba już jechać do dziewiczych lasów Amazonki i odłowić ze dwa kilo, już teraz, zaraz! Że jadowite? E, nie może być, mamy rękawice! Że trudno znaleźć? Mamy lornetkę i bystre oczy! Że nie można przewozić zwierząt przez granice, bo Konwencja Waszyngtońska CITES? Zamieszkamy w Brazylii! Nie ma przeszkód.
No dobra, skoro chwilowo nie stać nas na bilet do Ameryki Południowej, to może skupimy sie na czymś narodowym? To może chociaż zaskroniec?

Zaczęło się. Maraton z encyklopedią gadów, opowieści (moje) ze spotkaniami z zaskrońcem oko w oko, zdjęcia, podglądactwo gatunku na kartach ksiąg i eterycznych kartach netu, filmiki na you tube (trzeba mieć zawsze oko na pociechy, co oglądają, bo w tym przypadku zakończyło się bezpruderyjnym filmem, na którym albinotyczna samica boa pożera sama siebie. Krew i znój, proszę Państwa),

Mamo, a gdzie żyją żmije?
Mamo, a czy żmije są bardzo jadowite?
Mamo, a w szpitalu odratują?

Nawiasem mówiąc coś mi prześwituje przez kłęby niepamięci zamierzchłej przeszłości, że w pracy, gdyby zdarzyło się, że wąż zatopiłby zęby jadowe w pracowniku, pracownik, o ile jeszcze może, powinien biec lub dopełznąć do apteczki. Apteczkę otwiera resztką sił na krok przed obłędem, a tam numer do najbliższego szpitala, w którym jest surowica. Najczęściej we Francji.

- Mamo, złapmy zaskrońca, złapmy! Albo żmiję. Hm, a co, jeżeli spotkamy żmiję, a ona będzie miała wsciekliznę?

- E, no wścieklizna i jadowitość to już chyba za dużo, jak na jedną żmiję, nie uważasz? Chyba wystarczy, że będzie jadowita co?

Mim musi koniecznie jechać na gadzie safari. Przeszukuje swoje zasoby ubrań ochronnych i wdziewa poniższy safe-outfit:


Zasadniczą funkcją ubrania ochronnego jest kamuflaż i przybranie formy maksymalnie zbliżonej do natury. W tym przypadku Mim postawił na zlanie się w jedno w kopcu mrówek. Maska spidermana chroni twarz, okulary szalonego profesora dodają powagi i autorytetu. Chronią również przez strumieniami jadu (kobra królewska przecież pluje na kilka metrów i wypala wzrok z sykiem raz na zawsze i na amen). Podejrzewam zatem, że ubranie posiada w zestawie wbudowaną funkcję odstraszającą.

Wieczorem Mim zasypia, kula się z boku na bok.

Co sie dzieje Mimie?

- Niepootrzebnie mnie STRASZYŁAŚ tą żmiją!

O_O

I na tę okoliczność coś słodkiego:



Życzenia od Małża:

Powinnaś pisać! Przynosiłbym ci herbatę, a potem byś miała te spotkania z czytelnikami w ośrodkach sanatoryjnych.

czwartek, 7 listopada 2013

(100) KONKURS multiurodzinowy

Oczywiście najpierw przebrałam się w odświętny strój,
prezent urodzinowy od Newy

DZIĘKUJĘ! :**

Konkurs zorganizowany został z okazji szeregu ciekawych
JUBILEUSZY

Dzisiaj kuchnia nie przewiduje rosołu, zapraszam wszystkich na TORT!


 następnie przystawki:


To jest kotlecik mielony ;)






Kto nie lubi skorupiaków, proponuję coś mniej chrzęszczącego między zębami,
analogicznie najpierw torciki, potem babeczki:

Grupa torcików dla dzieci, tfu, ze słodkich dzieci:





Teraz naprawdę coś lekkiego i nie kłopoczącego zbytnio narządu gryzienia:





No i toast!


 Częstujcie się, żarcia mamy na dwa tygodnie ;)

Po poczęstunku czas na jądro sprawy:


KONKURS MULTIURODZINOWY!


Konkurs zaczyna się 7.11. w urodziny Whartona i bloga Skorpion w rosole =>
biegnie poprzez imieniny Mata 12.11 =>
półmetek jest 14.11. w moje i Taty urodziny =>
kończy się 21.11 w imieniny mojego Taty o godz.23.59

W konkursie mogą brać udział wszyscy- zarówno blogerzy, jak i osoby nie posiadające bloga, z terenu Polski lub zza granicy. Jednak wysyłka nagrody odbędzie się na adres polski (do cioci, koleżanki, kochanka), po ustaleniu adresu i szczegółów ze Zwycięzcami.

Uczestników korowodu nie zmuszam średniowiecznymi  torturami o polubienie Skorpiona na fb czy dopisania się do grona czytelników, chociaż zawsze chętnie Was goszczę :), proszę jedynie o zamieszczenie na swoim blogu banerka, do wyboru
(osoby bezblogowe ryją ich obraz w pamięci):


 KONKURS U SKORPIONA W ROSOLE

KONKURS U SKORPIONA W ROSOLE

Zadania konkursowe są nastepujące:

1. Czy jest coś, co jest Twoim alter ego? - książka, taka prawdziwie Twoja i tyko Twoja, a może coś innego, co wyraża Ciebie? Obraz? Rzeźba? Przedmiot?

2. Jaki post w blogu Skorpion w rosole lubisz najbardziej, a który najmniej?

3. Jaką masz pasję?

No co, ja też chcę się czegoś o Was dowiedzieć! ;)



Odpowiedzi oczywiście nie mogą być zdaniowo niedorozwinięte i ograniczone, proszę uzasadniać każdą odpowiedź chociaż w kilku zdaniach, mając na uwadze, że mam bogatą wyobraźnię, która zmieści wszystko ;)

Odpowiedzi pisemne na wszystkie trzy pytania proszę zamieszczać w komentarzach pod tym postem lub wysłać na matellino@wp.pl , jednak wtedy proszę pod postem w komciach napisać, że odpowiedź została wysłana na maila.
Osoby anonimowe proszę o pozostawienie w komentarzu adresu mail.

Na odpowiedzi czekam do 21.11. godz. 23.59 (tak, wiem, że to już pisałam, ale nie zaszkodzi, prawda).

Rozwiązanie konkursu nastapi 22.11. w godzinach jak mniemam, wieczornych, na rozpoczęcie miłego weekendu.

Jury w składzie: pandeMonia, wyłoni szczęśliwca wygrywańca. Wygra ta osoba, która wg mojej subiektywnej opinii wypadła najciekawiej.

Aby dać wszystkim równe szanse - Ręka Losu za pośrednictwem Małża, na drodze losowania wyłowi pijanego ze szczęścia drugiego wygrywańca. Jednakże Zwycięzca nie bierze już udziału w małżowej loteryjce.

Nie będę tu pisać regulaminu z paragrafami i zasłaniać się kodeksami, wiecie, u mnie droga zaufania jest szersza, nie ściskana imadłem przepisów. 

Nagrody
są równorzędne, wysyłam je na swój koszt.

Są to dwa pakiety, każdy z nich zawiera:

 1.
ZESZYT 21x13 cm w twardej oprawie moleskin i barwionym na czerwono brzegiem.
Zamykany elastyczną taśmą - gumką.
W środku tasiemko-zakładka.
Wyposażony w uchwyt na długopis. 80 gładkich kartek. Gramatura 70 g.
W środku papier kremowy chamois.

na okładce portret M.Bułhakowa i cytat z Mistrza i Małgorzaty

+

OŁÓWEK HB. Czarny z gumką.

z nadrukiem "Bywa, iż sobą zdumiewam samego siebie. W.Gombrowicz"

+

ZAKŁADKĘ w stylu shabby chic/rustykalnym 10/5cm plus sznureczek 



2.
ZESZYT 21x13 cm w twardej oprawie moleskin i barwionym na czerwono brzegiem.
Zamykany elastyczną taśmą - gumką.
W środku tasiemko-zakładka.
Wyposażony w uchwyt na długopis. 80 gładkich kartek. Gramatura 70 g.
W środku papier kremowy chamois.

na okładce portret Witkacego i cytat z Nienasycenia

+

OŁÓWEK HB. Czarny z gumką. 

z nadrukiem "Każdy czasem potrzebuje ołówka. P.Coehlo"

+

ZAKŁADKĘ w stylu shabby chic/rustykalnym 10/5cm plus sznureczek 



Nagrody wyglądają tak:
(klik na zdjęcie, by powiększyć)

Tak w dziewiczej folijce.


 





Konkurs ma charakter rozrywkowy, więc proszę nie drzeć szat i nie popełniać zbiorowego harakiri na końcu.

W razie czego, proszę pytać ;)

Powodzenia!

środa, 6 listopada 2013

(99) w rolach głównych wystepują... czyli zaproszenie do konkursu!

     Blog Skorpion w rosole powstał 7 listopada 2010 roku. Tego dnia zostały zamieszczone pierwsze dwa wpisy na blogu (to chyba rekord liczebny), po czym życie na tym wirtualnym skrawku kontynentu zamarło tak gwałtownie i niespodziewanie, jak się narodziło. Po ustaniu półtorarocznego okresu zlodowacenia nastąpił interglacjał niosący zasobne w życiodajne składniki mady i tak dzień 22 kwietnia 2012 roku wpisał się jako dzień zmartwychwstania, czy też, nazwijmy to, reanimacji Skorpiona (metodą usta-usta).


Wszystko teraz takie tu takie okrąglutkie, łącznie ze mną:



3
lata bloga
(a trójka chadza z dwoma okrągłymi brzuchami)


100
post


a także okrągłe urodziny obchodzą/obchodziliby duchowi patroni bloga:

88
(prawda, że dwie ósemki to dwie nieskończoności?)
Whilliam Wharton wł. Albert William Du Aime
(7.11.1925 - 29.10.2008)
malarz i pisarz. Zawsze podkreślał, że jest malarzem, który pisze, nie odwrotnie.
Czarodziej.





70
mój Tata Janusz
(14.11.1943 - 8.10.1996)

pokazywacz gwodździ, ziemi, motyla. Trener i kibic w jednym. Lekarz, psycholog,
zielna babka, kucharz, cieśla, zdun, magister, kierowca, rolnik, poeta, rysownik, lalkarz. Wielbiciel z hiacyntem w dłoni. Mówca, gawędziarz, znawca, talent.
Arcymistrz i ziarno w klepsydrze. Alfa i omega.
Od 17 lat jestem sama w połowie alfabetu. Idę po Jego śladach.
Urodziliśmy się tego samego dnia. Dzieli nas 30 lat i śmierć. To niewiele.
Z każdym dniem przecież Cię gonię, Tato.

Tata w moim wieku.


 i moje 20 :P  urodziny (ur.14.11.)

Poza tym - słońce świeci nam w znaku Skorpiona :)


Nie może być lepiej :)

Na świecie nie ma przypadków, albo wszystko jest przypadkiem.

Zatem trutututu!!! Zapraszam na jutrzejszy KONKURS MULTIURODZINOWY!

***
     W Wartonie zakochalam się 20 lat temu. Pierwszą książką był Ptasiek. Następnie cała reszta. Wharton dopiero został odkryty, dla mnie było to odkrycie stulecia. Polska była w czasie wielkich przemian. Dopiero od niedawna nie było kartek. Dziwny świat, taki analogowy i powolny. Taki, jaki powinien być.
Swojego czasu byłam maniaczką whartonowską. Czekałam jak na szpilkach na nową książkę. Nagrywałam na wielkie kasety VHS ekranizacje (Ptasiek, potem W księżycową jasną noc), filmy dokumentalne o Whartonie, zbierałam wycinki prasowe. Aż wreszcie gruchnęła wieść: Wharton odwiedza Polskę! Wiadomość kalibru- Papież albo U2 wpadnie do nas na podwieczorek. Aaaaaaa!

     W kolejce po autograf stałam kilka godzin, chyba urwałam się z uczelni, nie pamiętam. Wspominałam o tym spotkaniu na blogu Danusi Awolusi, w komentarzach pod Jej postem o Wieściach:


Przed księgarnią Pod papugami na ul.Podgórnej,w kolejce po autograf Whartona.
Zgadnijcie kto to taki biały z lewej strony? ;)
Głos Wielkopolski, śr. 24.05.1995

Autograf: "Monica have good life"


Exlibris nr756!,  to, prócz autografu pamiątka naszego spotkania.

Wycinki prasowe, siermiężny plakat, zaproszenia.

Barwna seria ;)

Biografie, album malarstwa.

Śniadanie, 1989, olej na płótnie 65/81cm
"Tego ranka to ja pierwszy zjawiłem się w naszej pracowni. Napaliłem już w piecu.
Dzień był zimny, po drodze zatrzymałem się na targu i kupiłem trochę kwiatów. Przy okazji kupiłem rogaliki, zdążyłem też zaparzyć kawę i rozłożyć serwetę.Postanowiliśmy namalować to wszystko,
zanim stanie się częścią nas samych. Oczywiście, przez to, że go namalowaliśmy,
widok ten również stał się częścią nas".





Tymczasem za kulisami:




Prawda, że Lima idealnie wpasowała się w konwencję?  ;)


:))