wtorek, 18 lutego 2014

(113) IN MEMORIAM Zanim złamie się kreska ułamkowa

     I przeraża mnie, że nie ocalę od zapomnienia. Kurz niepamięci przesłoni wszystko grubą warstwą. Następne pokolenia zdmuchną go wydechem astmatycznych płuc, ale pod spodem nie będzie już mojego świata, tylko kolejne piętra nowego Jerycha.

     Jak opowiedzieć wam, krew z krwi, jak pachniała jego kraciasta chusteczka do nosa, apteczka w domowym gabinecie, świeżo umyty parkiet, pierogi z mięsem z żeliwnej patelni? Jak budziła mnie dźwiękiem obrączki uderzającej o szkło, jak wyglądał mały nożyk, którym kroiła chleb w kostkę? Jak wyglądały ich grzebienie? Szylkretowe okulary? Jaki smak miała pasta do zębów, jak pachniał krem Jacek i Agatka? Pamiętam tembry ich głosów, których nigdy nie usłyszycie. Po śmiechu i kichnięciu powiem, kto kryje się za kredensem. Światy jak szpule turlają się w tę i wewtę po perskich dywanach.


     Tyle wierszy, ilustracji, książek, nie otwieranych od dziesięcioleci. Nie uwolnię wszystkich historii. Nie wezmę w ramki istnienia wszystkich myśli. Tak jak ja nie wiem nic o prababkach, tak wy nie będziecie nic wiedzieć o mnie. I nie wiem, czy to straszne, czy beznadziejnie normalne, że życie wymierzane jest trzema krokami pokoleń. Ostrzem kosy odcinane od wieczności na plastry grubości trzech generacji.
Szkoda mi tylko tych rzeczy imiennych, których wspólny mianownik niechybnie zgubicie. Dwie talie pasjansa z ptaszkiem i atomami z ruin Warszawy zamknięte w stalowej kasetce babci. Czy możliwe jest, by wciąż były na nich odciski jej palców?  Wyczuwam zapach perfum. List dziadka-stryjka, wywiezionego jako 12-letni chłopiec z rodzinnej Łodzi na przymusowe roboty do Niemiec. Gdzie są te buty babci, które pod fleczkiem mają fragment ciężarowej budy wiozącej ludzi z łapanki?

Halina Krauze
1913-1988
(Babcia Alusia)
Eugeniusz Krauze
1910-1983
(Dziadziuś Gienio)


     Idę korytarzem i muskam dłonie przodków spoczywające na oparciu fotela, na sukni w kwiaty. Czy kogoś jeszcze obchodzi to, że jeszcze ciepłe głaskały dziewczynkę po twarzy, podawały kaszkę i ocierały buzię? Kto dziś pamięta, że to właśnie ta sukienka była ulubioną sukienką babci, a na poręczy tego fotela siedziała pięciolatka, ogrywając dziadka, zamiast Niemców, w wojnę? Tego samego, któremu z uśmiechem i szacunkiem kłaniali się lekarze i pacjenci?
Moi synowie grają w kapsle u ich niewidzialnych stóp.

     Do talerzy zagląda nam dystyngowana rodzina, z błysku oka prababci Stefanii wyczytuję, że bije brawo małym palcem za smak makowca. Nastoletni dziadek Gienio za chwilę pobiegnie do kolegi na Piotrkowską. W tym samym czasie w Warszawie na Barcickiej moja babcia Alusia, patrząc na soczystą zieloność kapiącą z platana za oknem, odrabia lekcje.

 
 
 
Konstanty i Stefania Krauzowie
Łódź ok.1935r.(?)
Obok prababci - Stanisław, najstarszy syn
obok pradziadka - Romek - najmłodszy syn
Górny rząd od lewej Bolesław, Emund, Stefania
i na końcu mój Dziadziuś Eugeniusz.
Wydzieliłam w biblioteczce półkę Dziadziusia -
metalowa wizytówka z drzwi frontowych, rulon dyplomu doktorskiego,
Jego książki medyczne, książki napisane przez Jego najstarszego brata Stanisława.

Eugeniusz był dyrektorem Szpitala Miejskiego im. Józefa Strusia, na jego stronie internetowej czytamy:

W latach 1945-1973 funkcje dyrektora szpitala pełnili:
  • dr med. Ludwik Babiak,
  • dr med. Zygmunt Bartkowiak,
  • dr med. Józef Jagielski,
  • dr med. Eugeniusz Krauze,
  • dr med. Jarosław Śluzar,
  • dr med. Feliks Kamiński,
  • dr med. Jan Wiktorowicz,
  • dr med. Stanisław Andrzejewski.
Więcej [tutaj].



Dedykacja dla Eugeniusza:
Gieńkowi - dziękuję za trudy przy organizacji Zalesia Górnego.
11.8.48

Dedykacja dla Eugeniusza:
Kochanemu Bratu- aby wiedział jak siebie i swoich odżywiać.
21.II.47.

Stanisław Krauze, jak podaje encyklopedia PWN:

Krauze Stanisław, 1902–77, farmaceuta, badacz i analityk żywności; prof. Uniw. Warsz. i Akad. Med. w Warszawie; zał. i red. „Roczników PZH”; ekspert Świat. Organizacji Zdrowia WHO, wiceprezes Rady Eur. do spraw Kodeksu Żywnościowego FAO ; Bromatologia.




Całość slajdów o Stanisławie Krauzem [tutaj].


Stanisław Krauze był też założycielem Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego PTF, na jego stronie internetowej czytamy pierwsze zdanie:

Oddział Warszawski PTFarm istnieje od chwili powstania Towarzystwa w dniu 30 listopada 1947 r. Nie doszło wtedy do formalnego utworzenia Oddziału, jednak inicjator powstania Towarzystwa prof. dr Stanisław Krauze (...)

cd. tutaj: http://www.ptfarm.pl/?pid=462


Znalazłam bardzo ciekawy artykuł o stryjku Stanisławie z czasów wojny, z którego dowiedziałam się jak cudownym sposobem uniknął rozstrzelania przez SS:


PZH W CZASIE POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Na wypadek powstania w Warszawie doc. Jan Kostrzewski (pseud.Zarębski) podzielił stolicę na 12 okręgów sanitarnych. Każdy z nich miał mieć szpital, aptekę, punkty opatrunkowe, spalarnię śmieci, grupy dezynfekcyjne. Nie wszystko zdołano przygotować przed wybuchem powstania. Doc.Feliks Przesmycki został szefem sanitarnym okręgu Warszawa-
Południe. Grupa pracowników PZH z dr.Tadeuszem Sporzyńskim zorganizowała na miejscu punkt pierwszej pomocy dla rannych. Pierwszego sierpnia gmachy PZH zajęli powstańcy i komenda V obwodu pułku „Baszta”, pod dowództwem ppłk.”Przegoni” (Aleksandra Hrynkiewicza). Po wybuchu walk komenda został odcięta od powstańców mokotowskich przez policję niemiecką na ul.Willowej i Niemców z koszar na ul.Puławskiej. Trzeciego sierpnia ppłk „Przegonia” opuścił Mokotów i wycofał się ze swoim oddziałem do lasów chojnowskich (8). Prof. Aleksander Szczygieł w swoich wspomnieniach (9) opisał losy pracowników PZH, którzy nie opuścili Zakładu w czasie Powstania Warszawskiego. Oddziały SS prawie codziennie poszukiwały w PZH powstańców. Po wejściu na teren PZH oddział SS wyprowadzał wszystkich mężczyzn na ulicę Chocimską, aby ich rozstrzelać. Interwencja dowódcy przechodzącego oddziału armii niemieckiej przyczyniła się do tego, że odstąpiono od rozstrzelania, a spośród zebranych wzięto tylko trzech: dr.Tadeusza Sporzyńskiego, doc. Stanisława Krauzego i dr. Aleksandra Szczygła i zaprowadzono pod sąd polowy na ul.Puławskiej 2. Wydanie wyroku odłożono do następnego dnia. W tym czasie przybył do PZH szef sanitarny służby zdrowia IX armii niemieckiej, tłumiącej powstanie i oświadczył, że uzyskał od SS odłożenie egzekucji i ewakuację mienia PZH do Wrocławia, gdzie zamierzano urządzić placówkę usługową ds.epidemiologii i higieny dla ludności niemieckiej. Po zakończeniu ewakuacji gmachy PZH miały być spalone. 


W czasie okupacji w PZH prawie nie prowadzono badań naukowych. Zajmowano się badaniami organopreparatów, witamin, insuliny, hormonów. Pewna liczba pracowników zajmowała się produkcją sztucznych środków słodzących, np. dulcyny, produkcją mydła itp. Po utworzeniu getta w Warszawie, wszyscy pracownicy PZH żydowskiego pochodzenia wraz z prof.Ludwikiem Hirszfeldem zostali tam wysiedleni.
W czasie wojny w PZH w Warszawie znalazło się wielu ewakuowanych pracowników filii PZH: prof.Jan Adamski z Katowic, Jan Alkiewicz, Leon Padlewski z Poznania, wspominany wielokrotnie dr Jerzy Morzycki z Gdyni z całym personelem filii, dr Tomasz Michalak– po wojnie organizator Akademii Medycznej w Gdańsku. W kadrach pracowała jako młoda dziewczyna córka prof. J. Adamskiego –Krystyna Adamska , po wojnie prof. Krystyna Pietkiewicz, Kierownik Zakładu Mikrobiologii Akademii Medycznej w Poznaniu.
W Dziale Badania Żywności pracowali w czasie wojny dr ZdzisławMacierewicz i dr Maksym Nikonorow . Przetrwał też wojnę Dionizy Smoleński późniejszy rektor Politechniki Wrocławskiej i sekretarz naukowy PAN. Kierownik Działu Badania Żywności doc.Stanisław Krauze potrafił eliminować z rynku małej wartości produkty żywnościowe, sprowadzane przez Niemców, wykazując ich szkodliwość. 

Fragmenty pochodzą z Przeglądu Epidemiologicznego, artykuł Marty Gromulskiej pt.:PAŃSTWOWY ZAKŁAD HIGIENY W CZASIE WOJNY W LATACH 1939-1944

link do artykułu [tutaj].

***

Jak wielkogabarytowe są wspomnienia i historie rodzinne. Jak dźwigać tyle miast i domów? Stworzyć wieżowce dla czarno-białych papierowych ludzi w kapeluszach i śmiesznych butach. Umieć ich powiązać w pęczki i posortowanych odłożyć na półkę. Przeniknąć od Odessy po Cieszyn, zahaczyć o Łódź i Warszawę i zupełnie przez przypadek urodzić się w Poznaniu.
Jak ocalić te strzępy wspomnień o ludziach, których byłam ostatnim świadkiem?

     Jestem ostatnim ogniwem spajającym przeszłość z przyszłością, kreską ułamkową. Wraz z pęknięciem kreski wszystkie obrazy, książki, imienne dedykacje, haftowane chusteczki, pościele z mereżką, stary fotel, obrusy, zdjęcia, z hukiem spadną z drzewa genealogicznego, rozsypią się i przestaną mieć wspólny mianownik.

***

     A może trzeba było o nich mówić, odkurzać przy każdej okazji? Wykrzyczeć wtedy w szpitalu, że umiera zięć dyrektora szpitala, że ordynator oddziału był jego uczniem? Może zajęli by się nim? Że wtedy, w podłódzkim Głownie ocalił kilka żydowkich rodzin, być może twoją babcię?  Że dzięki stryjkowi urodziła się bromatologia? Że dziadek nie brał pieniędzy za wizyty od uboższych a sam dawał odzież i pieniądze, także wykształcenie. Że obcego człowieka, który złamał nogę na nartach i któremu groziła amputacja, odwiózł taksówką do poznańskiego szpitala. Z Zakopanego. Że bywała u nas Feldman, Bogusławski, aktorzy i malarze. Że fryzjer przychodził do domu strzyc, że gońcy przynosili zakupione słodkości z Hortexu. Że wspólnie spletli sobie życiorysy w warkocz.

Kto o tym wiedział? Nikomu się nie mówiło. Po co.
Nauczeni, że po co się chwalić, że każdy ma jakiegoś ojca i wujka. Żyć jak każdy inny człowiek... W kolejce na szarym końcu, dom, praca, szkoła. Tak samo smakowały wystane banany na święta. 

Lata, dziesiątki lat minęły. A ja chcę ich ocalić od zapomnienia! I czuję, że muszę, że jestem to winna moim dzieciom. Póki istnieję.

Dupa w troki. Ani chybi.

niedziela, 9 lutego 2014

(112) Niebieskie migdały czyli kolejna noc z Małżem

     No i taka sytuacja. Zasmucę Was na wstępie wiadomością, że Małż znów zasnął z prędkością komety, a ja... cóż. Flipper in vivo. Moje myśli i procesy zachodzące w głowie przedstawię Wam za pomocą bardzo prostego schemaciku. Każda kuleczka to jedna myśla, jedna sprawa do załatwienia, coś, co zaprząta głowę i odbija się od wnętrza czaszki, trącając po drodze zwisające tu i ówdzie szare zwoje. Oto przystępnie narysowany plan pracy mózgu kobiety przed zaśnięciem:


Męski mózg działa bardzo podobnie, z tym, że wewnątrz znajduje się najprawdopodobniej tylko jedna niebieska kuleczka.

Dodatkowo odkryłam tajemnicę nr2, czyli co się dzieje po położeniu Małżowej głowy na poduszkę. (Nawiasem mówiąc zawsze frapował mnie kształt Jego czaszki).


Prześledźmy zatem szlak kilku namolnych niebieskich kuleczek.

Kuleczka nr 1:

Jakoś tak po północy chyba. Bok zmieniony po raz 251. Ciemno, ale tak ciemno, że naprawdę. U mnie tylko widać zarys świerka na tle nieba. Małż po mojej prawicy wprawia w wibracje błonę bębenkową. Chrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrr_____Chrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrrrrrr_____ Chrrrrrrrr_____Chrrrrrrrr_____ AAAAA!!!!!!!! nie wytrzymam. Zasnąć zasnąć, stracić przytomność i nie słyszeć! Zwijam małżowiny uszne w tutki, nakładam czapę z poduszki. 

     Wtem na świerku słyszę srokę, kurczę, sroka? W nocy? Może jakaś somnambuliczka z syndromem gniazda, wiosna wszak idzie. Tatatatatata!_____ Tatatatatata!_____ Tatatatatata!_____ Wysuwam spod poduszki jedno ucho i rozwijam je. Ucho kwitnąc lokalizuje dźwięk przytłumiony, jakby zza okna faktycznie. Chrrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____Chrrrrrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____Chrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____Chrrrrrrrr_____Tatatatatata!_____ AAAAA!!!!! 

Po czym dochodzi do mnie status quo sytuacji. Małż potrafi chrapać stereo! Kanał lewy, kanał prawy! Pohamowałam chęć zajrzenia w Małżową gardziel i amputację języczka podniebiennego, a co tam, całego podniebienia! Przez chwilę walczyłam z imperatywem zawinięcia Małża w rulon i odwiezienia do cyrku, za to trochę pogwizdałam. Spokojnie, spokojnie.


      Jedna owca, dwie owce, kura, krowa, ciężkie powieki, kaczka, świnia, ojej śnię, gęś, owca, mujeju druga owca, owca, owca, owca, owca... wca.... ca..... 
AAAAAAA!!!!!!!!!!!! 
Baczność! Co za huk piekielny; kakofoniczny dźwięk jednym gwałtownym szarpnięciem odarł noc ze snu jak banana. Oboje w pół sekundy wyskoczyliśmy z łoża (ja wyturlałam się, gwoli ścisłości) i plaskając bosymi stopami pocwałowaliśmy w ciemność do źródła dźwięku. W ciemności jarzyła się para oczu! Jezuniu, po co oglądałam ten straszny film! Oczy wpatrywały się w nas i fosforyzowały zielonym blaskiem błędnych bagiennych ogników. Zbliżały się zbliżały, czułam na mych kostkach ciepłe od ogni piekielnych futro.

- Co się dziwić, Małżowino, że dźwięk był tak doniosły i tworzący nastrój grozy, niczym z filmu Hitchcocka. Trochę szkoda tej trzykrotki w odcieniach fioletu, dobrze, że donica spadając z pianina nie roztrzaskała w proch raz siebie, dwa klawiszy tego zabytkowego instrumentu. Słonie, które były dawcami klawiszy, przewróciłyby się pewnie w grobie.

Zielone ogniki miauknęły i skoczyły na plecy Małża, zwalając przymilnie winę na moce piekielne.


Kuleczka nr 2:

- Małżu Małżu, trącam cię, obudź się. Cóż za dźwięk, słyszysz? Wiatr?

- Jaki wiatr, to buczenie budzika! - bredzi wyrwany ze snu nr 18.

- Ale my nie dysponujemy budzikiem z takim tembrem fonii. Takie UUUUUU, UUUUU! To nieludzki dźwiek!

 - Co za noc! - wzdycha Małż po powrocie z pokoju dzieci - przekrzekrzywiłem głowę Mima na bok, dziwny dźwięk z niej się dobywał.


Kuleczka nr 3:

O 3.30 w nocy przypomniałam sobie, że nie jadłam kolacji.


Kuleczka nr 4:

Kuleczka jest jakby bardziej pomarańczowa niż niebieska.


Przysięgłabym, że widziałam, jak wychodzi z wielkim worem przez komin, a możliwe, że nie był to wór, tylko garb, nie wiem, może 18 tysięcy słów z hakiem można zwinąć w plik i włożyć do portfela. Talentu ci nie ukradną, sączy się z fb na pocieszenie. Nie żebym ja wielkom pisarkom była, no ale jak złodziej wynosi obraz z muzeum, to też się przychodzi do malarza i klepiąc go po plecach mówi: Co tam, Klod,  machniesz sobie trzy takie plaże?


Kuleczka 5:

Skorpion czy serce drwala? Ale cicho sza!


Kuleczka nr 6:

Już niedługo Małż zdobędzie pracę. Wnioskuję to na podstawie kurczących się zasobów próbek past do zębów i kremów. Czuję, że za najdalej 3 mydła będę pławić się w luksusach.



COMBO:

Mat, fanatyk olimpijski nastawił sobie budzik na 7.30! W niedzielę! W ferie!


wtorek, 4 lutego 2014

(111) Finka z kominka cz.3

      To już trzeci odcinek walki piórem i klawiaturą w konkursie pt.Finka z kominka".  Mam nadzieję Was nią znokautować, gdyż wspięłam się na wyżyny.

     Po pierwszym odcinku lirycznym, drugim - monodramie nad grobem, czas na moją trzecią twarz - zabawę lingwistyczną, w której staję się prekursorem oszczędnego stosowania czasowników. :)

***

JA

Jaśniejący Janioł Jasiek jawi się Janinie Jabłecznej:

- Jam Jasiek Janioł. Jaki jadłospis jasnooka Janino?

- Jacie... ja... jakby jabłkowy, Jaśnie Jaśku...

- Jasna japa! Jarski?! Jarzmo jarzyn!

- Jarmużu, Jaśku?

- Jałmużny!

- Jam jaroszka! Jarzysz?! Jagód? Jabłka?

- Jakie jałowe jadło, Janino!

- Jałowe?! Jadalne, jakby! Jajecznicy? Jagodzianki?

- Jagnięcia i jałowcówki!

- Jagnię jadasz Jaśku?! Jatka jakaś!

- Jarząbka i jastrzębia! Jałówki! Jabola! Jachtu i jaccuzzi! - jam Jaśnie Jan!

- Jachtu? - janiemoge! Jaka jakość! J'accuse, jaszczurze!

 - Ja jaszczur?!... Jam Janioł, jadowita jaszczurko z jajnikami!

- Jaka jaszczurko?! - jara się Janina.

- Jakakolwiek! Jasnozielona z jadłowstrętem!

(Jacie, jaka jazda! Jazgot jaki! Jawny jarmark w jadalni! Jasełka na jardy!)

- Jamochłonie z Japonii! Jakobinie z Jarosławca! Jasnowidzu z Jastarni! Jabcoku z Janowca! Jamajski jajcarzu w jarmułce! Jamo jawajska i Jawo jamista! - jadaczkuje Janina

- Jak?! Ja?! Ja Jahwe! Jasność! Jaśniepan!

- Ja, ja! Jawohl! Jasne! ;)

***

GŁOSOWANIE, a także wszystkie teksty biorące udział w konkursie "Finka z kominka [tutaj]

Zbiórka głosów też tutaj:



***


I specjalne przesłanie dla Kaczki ;)


***

Po przeczytaniu - wrzucajcie złotówkę  a'konto przyszłych i przeszłych postów :)
Czyż każdy z odcinków Finki nie zasługuje na 40 groszy?
 Szczegóły na co i po co TU.

Wszak uczestnikom Finki przypadnie rykoszetem gloria, chwała i rozgłos, prawda?!

 Nadmieniam, że nie chodzi tu o setki głosów. Skorpion zebrał ok 40 głosów, zajmując na razie 26 miejsce. Zróbcie podwójny dobry uczynek - osieroconym dzieciom, a przy okazji mnie :)


Wystarczy wysłać SMS o treści G00209 na numer 7122

Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero.
 Pamiętaj także, aby nie wstawiać w treść SMS-a spacji!

GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 6 LUTEGO GODZ. 12.00
Koszt SMSa to 1,23zł


Całkowity dochód z SMSów przekazywany jest łódzkiej fundacji GAJUSZ, która prowadzi  hospicjum dla dzieci osieroconych. 

Za wszystkie głosy dziękuję :*


sobota, 1 lutego 2014

(110) BLOG ROKU i najkrótsza recenzja "Trafnego wyboru" Rowling


     Skoro wszyscy monitują, agitują i namawiają, no to się przyłączam, a co mi tam ;) Zwłaszcza, że spadłam z początkowego 12 miejsca na 20 (z 350 możliwych)! A tylko 10 blogów przechodzi dalej!



Dziś zajmuję 12 16 20 22 24 26 25 26 27 25 
i bęc 26! miejsce z 350
(przechodzi dalej tylko 10)

A więc, UWAGA:

Białogłowy i Czarnołebki, Czytacze  i Oglądacze, Komentatorzy i Podglądacze przez dziurkę od klucza! Do Was ta odezwa! Nadarza się bowiem niepowtarzalna okazja ujrzenia Skorpiona na żywca, wciśniętego w sukienkę i z pomalowanym okiem. Za Skorpionem będzie cwałował orszak męski sześciojajeczny w postaci raczkującego, acz rączego Małża, na którym brawurowo na oklep siedzieć będą nieletnie pacholęta sztuk dwie - Mat i Mim. Może będziecie mieli szczęście i ujrzycie jak się leją krawatami i kłują ostrogami w podżebrze. By zobaczyć ten wstrząsający widok wystarczy zastosować się do poniższych wskazówek:


Wystarczy wysłać SMS o treści G00209 na numer 7122

Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero.
 Pamiętaj także, aby nie wstawiać w treść SMS-a spacji!

GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 6 LUTEGO GODZ. 12.00

Koszt SMSa to 1,23zł

Całkowity dochód z SMSów przekazywany jest łódzkiej fundacji GAJUSZ, która prowadzi  hospicjum dla dzieci osieroconych.

Z jednej komórki - jeden SMS, więc bierzcie i wysyłajcie z komórek małżonków, dzieci, kochanków, przygodnych przechodniów!

Liczę na Wasze głosy i za każdy dziękuję. NAPRAWDĘ KAŻDY jest bezcenny! W tym roku prócz nagród materialnych, oferowana jest nagroda, która mi się marzy – możliwość wydania książki przez Wydawnictwo Zielona Sowa. Wierzę, że marzenia się spełniają!  I to głównie zmobilizowało mnie do tego skoku.


A było to tak.
Najpierw Skorpion wpadł do kategorii KULTURA I POPKULTURA, ponieważ nie czytałam opisu kategorii. Skryby wszak powinny siedzieć w szufladzie kultura, zdawało mnie się. Siadłam w kącie i konsumuję bułkę przez bibułkę i rączką pączka, czytam czytam i co me chabrowe oczęta widzą? Że Skorpiona dokooptowano do malowniczej trupy cyrkowców, dziwaków, zabójczych wyznawców kredek i krwiożerczych fanów robótek ręcznych, krótko mówiąc TWÓRCZOŚĆ ARTYSTYCZNA. Radość wielka, bo tu się czuję jak ryba w wodzie, zwłaszcza, że pływa ze mną w tym momencie Alcydło Kr! Jak miło! Nakarmcie Alcydłowe sarenki, pięknie ukazują się w Jej lesie!


    Głosujcie, bo nie dość, że mam bardzo małą rodzinę, (z czego Małż jest żywym reliktem przeszłości i ostatnim człowiekiem na świecie bez telefonu i bez zegarka), a przy tym nieduże grono znajomych, to jeszcze złośliwie w Wielkopolsce zaczęły się ferie. A więc pomysł masowej agitacji w szkołach niższego i wyższego szczebla spalił na panewce. Pozostają szpitale i markety. Małż i ja podzieliliśmy miasto na sektory, czarnymi krzyżykami zaznaczyliśmy galerie handlowe, szpitale i większe puby, i zamierzamy zrobić łapankę ;). Niezły plan, jak na mnie, która jeszcze wczoraj szukała Igielitu między Rysami a Gubałówką. Dumałam właśnie wczoraj, jakie to zacne miasto, tudzież szczyt, jakiż sławny kurort musi to być pewnikiem, bowiem wszystkie sławy narciarstwa zjeżdżają do Igielitu!

     No to jeszcze o jeździe. Skończyłam powieść Rowling "Trafny wybór". Zajęło mi to kilka miesięcy i było procesem żmudnym i co tu kryć, nudnym wielce. Czytanie lektury porównałabym do saneczkowania.
 Z wielką radością przyjęłam książkę w prezencie i aż skakałam z radości kiedyż, ach kiedyż usiądę sobie z nią w ramionach i będę łaskotać jej strony rzęsami mych ócz. Usiadłam więc na saneczki i zaczęłam się wspinać pod górki kartek. Mozolnie, jedna za drugą. Wielokrotnie wchodziłam o kilkanaście w górę, ale zaraz spadałam o kilka w dół. Gdy po raz trzeci zaczęłam zagłębiać się w śniegu prozy, nie pamiętałam nazwisk i myliły mi się postacie. Kilka razy chciałam wyręczać szare komórki, robiąc notatki na białych karteluszkach. Ale nie, nie będę sobie ułatwiać! Męcz ciało, coś chciało! Kręte ścieżki powieści rzucały mi się kamieniami pod płozy, a sznureczek nudy wpijał w szyję. Nie dawałam jednak za wygraną. Wchodziłam pod górkę przez 350 stron. Aż pewnego słonecznego poranka stanęłam na szczycie i zobaczyłam, że było warto. Z czubka wysokiej góry, którego nie zasnuwała mgła, roztaczał się piękny widok na miasteczko Pagford i ich mieszkańców. Stałam na szczycie 50 kolejnych stron i napawałam się widokiem. Aż wreszcie nadeszła pora na zjazd. Zjazd był szaleńczy i pełen niespodzianek czyhających pod śniegiem! Z zawrotną prędkością saneczki wykonywały brawurowe szusy, a śnieg pryskał spod płoz! 100 stron gwizdu w uszach! Gdy po szaleńczym zjeździe w końcu zatrzymałam się, musiałam odpocząć. Ale cisza! Głęboko oddycham z czerwonymi policzkami!
Łał.


Dziękuję za uwagę, przy wyjściu proszę do fioletowego koszyczka o datek w wysokości 1,23zł :) Dziękuję :)

czwartek, 30 stycznia 2014

(109) Post, którego pomysłodawczynią jest Izabelka :)

     Pamiętacie konkursik dotyczący "Rubry i Lividusa"? Wygrywańczynią została Izabelka, która zgarnęła główną nagrodę - wymyślenie tematu posta na Skorpiona, któremu będę musiała się całkowicie i bezwolnie poddać. Izabelka uwinęła się jeszcze przed świętami BN, ale ogólny przedświąteczny rozgardiasz, podniosły nastrój wigilijno-noworoczny, no i leitmotiv - brak laptopa, przesunął odbiór nagrody. Do dziś.

A oto pytanie, nierozerwanie zrośnięte z obszernymi fragmentami listu od Izabelki:


"Drogi Skorpionie w Rosole,
Zaprawdy, trudne zadanie przypadło mi w udziale - wymyśleć temat dla następnego wpisu... Od kilku dni myślę i na zmianę modlę się o oświecenie. (...) Jednakowoż ponieważ chyba właśnie spadło na mnie owo zagadkowe oświecenie, piszę do Ciebie. Ciekawa jestem jak będzie, gdy zaczniemy już znikać... Twoja wrażliwość i wyobraźnia pozwala mi przypuszczać, że jesteś w stanie zrobić taką projekcję...
Zajrzałam jeszcze raz do treści posta z wynikami i widzę, że sama nawet ten temat poniekąd poruszasz... śmierć wirtualna. Mnie interesuje powolne odchodzenie, które zacznie się za jakiś czas... Oby jak najdalszy. (...)

Pozdrawiam Cię serdecznie.
Tylko nie płacz.
 Izabelka

PS piszę na e-maila ponieważ nie mogę dodać komentarza, a po drugie niech to będzie niespodzianka ;)
PS2 wcześniej myślałam, żeby Ci zadać zadanie pt. "Dostała Pani pracę felietonistki w czasopiśmie "Zwierciadło" - proszę napisać swój pierwszy artykuł".
PS3 masz wybór - wybierz ten temat który, chcesz..."



***

     Unosisz się, pływasz, wirujesz, porywają cię fluktuacje bezkresnej przestrzeni, w której nie ma dołu, góry, punktu odniesienia. Trwasz bezczasowo, bezcieleśnie, jesteś wolny. Jesteś świadomością bytu. Dookoła miriady podobnych do ciebie drobin. Przyjacielskich i dobrych, podobnych, ale całkowicie odrębnych i wyjątkowych. Jesteś pewien, że znasz je wszystkie z imienia. Jedne pulsują słabym białym światłem, inne migają kolorami, jeszcze inne zasysają się wzajemnie, wygaszając się i wyrzucając je z samych siebie, modyfikują ich barwę i sposób ruchu. Poruszają się ze zmienną prędkością i po różnych drogach. Niespodziewanie przyspieszają i zderzając się wzbudzają fontanny iskier. Błogie uczucie miłości, dobra i wiedzy jest rzeką która je obmywa, przenika i żywi. Stada bengalskich ogni pasą się szczęściem na bezkresnej łące...


enra "Pleiades"

 I tak trwałoby wiecznie, gdyby nie...

     Z prędkością tak ogromną, że aż nieodczuwalną, szczypta losowo dobranych drobin zostaje lekko wdmuchnięta pod kobiece serce do ciasnego, ciemnego i obcego świata oddalonego o bezkres, w którym zaczyna zlepiać się i  rosnąć, replikować się i tworzyć odmienne i złożone tkanki. Tamte - bezkresne czas i przestrzeń, zamieniają się miejscami z obecnymi - określonymi przez granice i możliwość pomiaru - im stajesz się większy, tym bardziej tracisz pamięć o znanym ci do tej pory świecie... Im bardziej rośniesz, tym bardziej twój poprzedni świat staje się dla ciebie obcy, a coraz ciaśniejszą ciemność zaczynasz uważasz za swój dom. A gdy stajesz się wreszcie doskonałą i skończoną całością, twój ciepły i bezpieczny dom pęka jak bańka ukazując ciebie nowego. Oto z krzykiem pojawiasz się nagi i słaby, z brzemieniem grawitacji, zimna, bólu, jeszcze nieświadomy swojej małej wielkości.

Ecce homo.

      W momencie narodzenia dla ludzi, już zaczynasz rozpadać się na drobne i homogennie wpadać w każdego napotkanego człowieka. Odtąd, czego byś nie zrobił, zostawiasz swój namacalny ślad we wszystkich ludziach, których spotkasz. Zapisujesz się w postaci szlaków neuronów w pamięci każdego z nich. W każdym zostawiasz część siebie i każdy z nich odbija cię na swojej sztancy siatkówek i zwija w rulon własnych zwojów. Pływasz w nich, drepczesz po ich ścieżkach, wydeptujesz czasem szerokie szosy, które nigdy nie zarosną, a czasem tylko małe, ledwo widoczne, wijące się dróżki. Żyjesz tutaj póty, póki inni cię przechowują. Czasem niosą ciebie i to co zrobiłeś, przez wiele pokoleń, czasem nie. Bo może krótko żyłeś, bo może zbyt mało zrobiłeś, a może zbyt mało ludzi miałeś dokoła siebie.
Jeśli masz szczęście, spotkasz bratnią duszę. Skąd będziesz wiedział, że to ona? Poczujesz. Drżą z tą samą amplitudą. Grunt, by nie ranić, bo pulsująca ogniem blizna po amputacji bratniej duszy bardzo boli. Biegnie z boku przez całe ciało - od stopy, przez łydkę, udo, bok korpusu i wnika w mózg. Nie goi się nigdy.

     Okres, w którym czas jest jeszcze wielkością odmierzalną i ponoć ważną, a przy dużym szczęściu, zamknięty w klamrze kilkudziesięciu lat, uznajesz za jedyny i najważniejszy. Granice wyznaczone przez twoją skórę sa bastionem, którego bronisz zaciekle- przed drobnoustrojami, ponurym nastrojem, myślami. Wszystkim, co robisz kieruje strach- o zdrowie, o życie, swoje, innych. Zapominasz, że rozsypując się w proch, przeżywasz. Każdy z nas. Jeszcze tego nie wiesz, ale stado ogników za weneckim lustrem nieba pasie się i czeka, aż ci się przypomną. Zaraz tyko, gdy czas i przestrzeń ponownie zmienią się miejscami, odzyskasz pamięć i zaczniesz żyć. Wrócisz. Przestaniesz się bać.


     We wszechświecie jest skończona liczba atomów, więc w twoich żyłach krążą drobiny gwiazd, kałamarnic i neandertalczyków. Oddychasz atomami, które były w płucach Hammurabiego, Farinelliego i doktora Mengele. Twoje kości znaczone są tą samą matrycą pierwiastków, co liść czy smog.

To, które się skleją w całość, jest wypadkową przypadku i kierunku Pierwotnego Oddechu, który popycha cię, każe ci kochać i tworzyć.

Non omnis moriar.

***


   O śmierci wiem niewiele. Więcej o umieraniu. Widziałam je kilkukrotnie z bliska. Czułam jego zapach.
Ludzie boją się umierania, a nie - nie żyć. Ja również.
Boją się rwącego bólu klatki piersiowej, gdy nie mogą nabrać oddechu, trzaskających w mózgu tętnic, paniki, gdy woda zalewa im płuca. Boją się o dzieci, o ich los. Boją się, że za weneckim lustrem nie ma nikogo.
     Ja jednak jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że jestem przekonana, że oni tam są :) A im dłużej żyję tym chyba mniej się boję.

Niewykluczone jednak, że mi się tylko wydaje.

niedziela, 26 stycznia 2014

(108) Finka z kominka cz.2


Co myślisz, Tadzik? - 

czyli niektórym kobietom nie wystarcza bukiet róż,
chcą, żeby mężczyźni tym różom zmieniali wodę.


     Cześć, Tadzik, to ja, nie wstawaj. Jak się masz? Usiądę tu przy tobie, zmachałam się. Zobacz co ci przyniosłam. No, kwiatki. Włożę je do wazonu. Tak jak lubisz, róże. Krówek kupiłam pół kilo też, dobre, ciągutki. Chcesz? A, no tak, zęby. To sama pocyckam dla rozgrzewki. Przez żołądek do serca nabrało teraz dla ciebie pełniejszego znaczenia co? Ależ dziś zimno, brrr! Pamiętam, że zawsze byłeś zmarzluchem, nogi do dziś masz pewnie lodowate. A'propos nóg, to ja zaczęłam rehabilitację, ci  powiem. Nie, nie piję i nie habilituję się, co ty. Kręgosłupa. I powiem ci, że zawsze jak mam wyjść z domu na kilka godzin, to wszyscy coś podejrzewają i zaczynają snuć intrygi i rzucać kłody pod nogi, nie mówiąc o tym, że chyba podpiłowują mi w nocy kręgosłup, bo kiedy, jak kiedy, ale przed wyjściem, to wyskok dysków mam pewny. W procederze bierze udział głównie Małż, jak mniemam, nie podejrzewam wszak moich nieletnich cherubinków, oni są tylko bezwolnymi narzędziami w jego rękach. Mogę tkwić w domu miesiącami i nic się nie dzieje, ale niech no tylko spróbuję wyjść na dłużej! Ostatnio, gdy umówiłam się z dawno nie widzianą koleżanką, Mim tuż przed moim wyjściem złośliwie wpadł na ścianę i walnął w nią z impetem głową. Że niby Mat go popchnął, że guz jest prawdziwy, a nie dmuchany, a fioletowe oko nie jest od soku z jagód. Całe szczęście, że się nic nie stało i obyło się bez szpachli i gipsu, bo nie chce mi się babrać w gładzi. No, ale jak już ukoiłam w bólu, utuliłam, zrobiłam okład i otarłam łzy, to już było po ptokach i zbyt późno, by się spotkać. Że co? Że myślisz, Tadzik, że oni mnie tak kochają i są zazdrośni? Ty i te Twoje chore pomysły! Słuchaj dalej. Innym razem chcę wyjść do miasta, do ludzi, popatrzeć na coś innego niż garnki i skarpety, a tu Mat wraca z boiska. Pokazuje mi swój palec gruby na moje dwa, oczywiście umoczony w soku z jagód i malin do tego, a jakże. Potem niby pojechali do szpitala, niby prześwietlenia, niby badania, niby kość pęknięta, ale na wypisie co napisane? "Złamanie typu zielona gałązka". Haha, pomyślałby kto, że dam się nabrać na zieloną gałązkę! No ale i tak nie pojechałam nigdzie. A gdy nareszcie we wtorek usiłowałam wydostać się na świeże powietrze, a przy okazji na przyrzeczone przez NFZ pół roku wcześniej zabiegi rehabilitacyjne, Mim znowu wkroczył do akcji. Podejrzewam, że to sabotaż szerokiej wody. Zastanawiam się, czy oni nie zabrali mi już dowodu osobistego i nie upychają po kieszeniach i bankach zasiłku pogrzebowego albo innej renty po mnie, bo intryga była uszyta wprawną ręką hafciarki i w dodatku jedwabną nitką.

 
  Otóż na zabiegi potrzebuję w trybie pilnym ręcznik, by położyć go sobie pod obnażone ciało w charakterze izolatora mikrobiologicznego na kozetki, które poddane są moim peregrynacjom w liczbie czterech dziennie przez kolejne dziesięć dni roboczych. W związku z powyższym, bladym świtem, kijem od miotły próbuję zwalić ręcznik kąpielowy na podłogę, grzebiąc nim bezpośrednio w szafie, by nie targać drabiny. Ręcznik siedzi sobie na półce na wysokości 2,5m i patrzy na mnie z góry z pofałdowanym uśmieszkiem. Już mi się prawie udaje, gdy wtem materializuje się obok mnie Małż i wyrywa mi z rąk narzędzie pracy. Jednym podskokiem w stylu Siergieja Bubki, wyrywa upatrzony ręcznik z kupy innych, jednakowoż powodując erupcję całej zawartości półki. W czasie, gdy sortowaliśmy upadłą bieliznę wg wielkości, faktury i koloru, zza pleców dobiegły do nas na palcach ordynarne odgłosy bekania i to w stereo. Za chwilę okazało się, że i w kolorze. Mim o twarzy pobladłej jak papier wyczerpany, wyrzucał z żołądka pokłady połkniętego w niewiadomych celach powietrza. Wiedząc z wieloletniej autopsji, jaki może być ciąg dalszy, a wiedza moja graniczyła niebezpiecznie z pewnością, klepnęłam siarczyście Małża w jędrny pośladek, by rączo wyskoczył na odsiecz Mimowi. Małż wykonując popisową woltę nad łóżkiem, wślizgiem godnym Szmala, znalazł się u, nomen omen, źródła i z pozycji leżącej wzniósł w swych złożonych jak do modlitwy dłoniach turkusowy, przecudnej puchatości, świeżutki ręcznik. W tejże sekundzie Mim rozszczelnił się i całą zawartość żołądka malowniczą strugą zdeponował w opatulonych dłoniach Małża. Targana typowymi w takich okolicznościach matczynymi uczuciami, balansującymi między miłością i obrzydzeniem, zdążyłam już przybiec z miską i obserwować jak wypełnia się w szybkim tempie sokiem malinowym, który jak się okazało nie zagrzał zbyt długo miejsca we wnętrzu Mima. Mim pochylony nad naczyniem, między targającymi torsjami krzyczał naprzemiennie, raz, że jest głodny, dwa, że spragniony. W końcu padł na piernaty. W ciągu kilku godzin snu, przerywanego kursującą in vivo  herbatą, zregenerował się i jednym skokiem, godnym baletmistrza Teatru Bolszoj, wyskoczył z łóżka i pognał ku klockom Lego.
Ufff.
Ale.
Gdy ogarnialiśmy efekty kataklizmu, okazało się, że widok Mima zemdlił kota na tyle, że mieliśmy do sprzątania również inne pomieszczenia.

Igor Morski "about divorces"

No i powiedz, Tadzik, czy to nie dziwne? Taka masa zbiegów okoliczności, które przywiązują mnie łańcuchem obowiązku i poczucia solidarności do ciepłego domowego kaloryfera?
     Dobra, Tadzik, pójdę już, co tu będę tak siedzieć po ciemku, przymarzłam do ławeczki, poza tym pora kolację dzieciakom robić i jutro znowu roboty huk. Co myślisz Tadzik? Ech, nic nie mówisz, zupełnie jak za życia. Wąchasz sobie te róże od spodu, wody im nawet nie zmienisz. I masz wszystko już w nosie. I to dosłownie. ;)

***

Opowiadanie bierze udział w zmaganiach piórem i klawiaturą u Fidrygauki, pt.: Finka z kominka - czyli blogowe wprawki u Fidrygauki. Pod postem zamieszczona jest ankieta, w której można oddać głos na ulubione opowiadanie :)

Tutaj są wszystkie opowiadania: klik!

Pozdrawiam Was, Kochani Czytacze, rozczuliliście mnie do łez, gdy zobaczyłam, że przez ostatni miesiąc, wchodziliście masowo na Skorpiona w rosole, sprawdzając, czy dycha. Ledwo, ale dycha. Dziękuję :*

niedziela, 29 grudnia 2013

(107) Finka z kominka cz.1


***
     Oparła głowę o brzeg wanny i przymknęła oczy. Rozrzuciła na bok ręce, powoli przesuwając dłońmi po ruchomej mapie wód i przemieszczając dryfujące chmury pianowych i pachnących migdałami wysp. Przez  uchylone drzwi powolnie przesączał się >> utwór Matthews'a. W łazience było gorąco, ogromne lustro pokryło się parą, oddzielając to, co realne od tego, co wymyślone.
Jasna smuga z małego łazienkowego okienka punktowo rozświetlała wieczorny wycinek krajobrazu. W snopie ciepłego światła tańczyły wielkie płatki śniegu, opadając spiralnie na białe zaspy, z każdą chwilą zwiększając ich objętość. W oddali było słychać huk pojedynczych fajerwerków, które wybuchały ciepłą czerwienią pod jej zamkniętymi powiekami. Leniwe fale na powierzchni wody z cichym chlupaniem, powolnie mieszały się i łączyły z płynnymi riffami wpływającymi do jej uszu. Pomyślała, jak bardzo kochała kiedyś dźwięki gitary i jego ostry profil pochylający się nad gryfem, w który wkładał ręcznie nabijany czerwoną Amphorą papieros. Jak on pachniał? Słodko. Tyle pamiętała teraz, na tę chwilę, ale gdyby poczuła ten zapach, rozpoznałaby go nieomylnie. Przypomniała sobie jego telefon sprzed lat i ciepły głos w słuchawce:

- Jeśli dożyjemy, spotkajmy się za 15 lat, w Sylwestra 2013. Będę czekał w naszym parku. - Wariat, pieprzony, ckliwy marzyciel - pomyślała.

Nagle otworzyła szeroko oczy. Wir przeciwnych uczuć szarpnął jej wnętrzem. Przecież to dzisiaj! Dziś wszystko jest możliwe! Raz kozie śmierć! Nie wahała się już ani sekundy dłużej. Zerwała się na równe nogi, jednym ruchem zatapiając piętnaście wysp Wielkanocnych i Bożego Narodzenia. Zerknęła w bok, może przez chwilę mignęła jej w lustrze zaskoczona Wenus Botticelliego, a może jej się tylko wydawało.
Wybiegła pospiesznie przed dom i kocim ruchem wskoczyła do samochodu. Mijała nieznajomych roześmianych ludzi, śnieg migotał na szybach tysiącem barw, nocne autobusy ciągnęły za sobą po dwie czerwone wstęgi świateł, a radosne krzyki nastolatków pękały kwieciście na każdym skrzyżowaniu, przez które przejeżdżała. Ciągle zielone - wzięła przychylność świateł za dobrą monetę. W pośpiechu trochę krzywo zaparkowała  w pobliżu uniwersytetu. Wysiadła z samochodu wprost w śnieżną dziewiczą zaspę przy rosłej wierzbie. Wychyliła głowę zza grubego pnia i zobaczyła go już z daleka. Ugięły się pod nią nogi, gdy rozpoznała jego sylwetkę. Nic się nie zmienił. Wysoka postać nerwowo fastrygowała stopami parkową alejkę. Wyraźnie widziała jego ostry profil i niebieską strużkę, łagodnie rozpływającego się w mroźnym powietrzu, dymu. Zamknęła oczy i nieznacznie poruszywszy skrzydełkami nozdrzy, wciągnęła do płuc znajomy słodki zapach. Z prędkością światła rozkodowała go bezbłędnie. Rzeczywistość przelewała się łagodnie do szklanki, ukazując ją jednak do połowy pełną, a nie pustą. A więc jednak. Warto wierzyć, warto mieć nadzieję.
Wysunęła się zza drzewa. Skierowała swe kroki ku tak dobrze znanej postaci. Szła powoli, delikatnie brodząc w dziewiczej bieli, ale po chwili zaczęła iść coraz prędzej, narzucając sobie coraz większe metrum kroków. Wreszcie zaczęła biec, coraz szybciej i szybciej, tnąc mroźne powietrze własnym oddechem. W momencie, gdy płuca paliły ją żywym ogniem, a skrzypienie śniegu pod butami wydawało się głośniejsze od wybuchów fajerwerków, odwrócił się zaskoczony. Zdążył tylko rozewrzeć ramiona, gdy z impetem komety wpadła w jego objęcia.

- Boże, masz całkiem mokre włosy - szeptał, scałowując z jej twarzy słone krople o zapachu migdałów.

Przylgnęła do niego całym ciałem i poczuła jak za jej plecami zatrzaskuje się brama jego płaszcza, zamykając ich w ciepłym wnętrzu prywatnej dziupli.

- Jak strasznie głęboko Cię przez te lata ukryłem- wyszeptał wprost do jej ucha...




***
ile razy można umrzeć z miłości
pierwszy raz to był gorzki smak ziemi
gorzki smak
cierpki kwiat
goździk czerwony palący

drugi raz — tylko smak przestrzeni
biały smak
chłodny wiatr
odzew kół głucho dudniący

trzeci raz czwarty raz piąty raz
umierałam z rutyną mniej wzniośle
cztery ściany pokoju na wznak
a nade mną twój profil ostry

***

Opowiadanie bierze udział w literackiej zabawie "Finka z kominka" u Fidrygauki.
Wszystkie opowiadania pt. "Szklanka, moneta, telefon" tutaj


niedziela, 15 grudnia 2013

(106) Kim są Rubra i Lividus?

Kochany pamiętniczku!

     Zobaczyłam, że śmierć laptopa i plików jest straszna. Odbijała się się po wielokroć w każdym z wirtualnych światów, ale moje wycie i upiorne zawodzenie nie zdołały się przebić do Was przez sieć ciekłych kryształów monitora. Ostatnie sześć lat mojego życia być może tli się w podziemiach lapowego truchła. Nie wiadomo, czy nastąpi zmartwychwstanie.  Biegam w nim z synkami po nieistniejących, zawieszonych w próżni łąkach i zdmuchuję czupryny dmuchawców. Wzbijam się w powietrze, leżę na ławce, pluskam się w jeziorze. Stoję na Placu Św. Marka, śmiesznie kiwam nogami na na garbatym wielbłądzie; raz jestem młoda, raz stara, chuda i gruba, opalona, blada, w sukience i bez, nago i w swetrze. Lato, zima, wieczór z rankiem wirują w niebycie, zapomniane twarze sprzed lat toną w wirze dziesiątek czasoprzestrzeni. Płomień Kairu i biała Wigilia mieszają się w róż policzków. Maluję się do wyjścia. Zakładam uśmiech. Nic się nie stało. To tylko zera i jedynki...

     Piszę protezą i nijak się tu nie mogę odnaleźć. Jak to człowiek przyzwyczaja się do swojej jednej szklanej ściany, wygładzonych własnymi palcami schodów klawiszy, których balsamiczne klikanie zalewa kanały słuchowe poczciwą i przewidywalną codziennością.

Rozjeżdżają mi się palce na lodzie, na którym zostałam, ale czas spiąć pośladki i pływać. Z trzydniowym opóźnieniem omówimy sobie kto przejmuje pałeczkę w dalszym dryfie Skorpiona w/po rosole. 
W poprzednim poście pytałam co autorka miał na myśli. W swojej naiwności myślałam, że to trudne, a tu bęc. Czytelnicy nie zawiedli, rozwalając konkursik na poczekaniu. 

 Prawidłowa odpowiedź brzmi:

Rubra- z łac. czerwona, to erytrocyt
Lividus - z łac. granatowy, to tlen
Dom Tajemnic- to organizm

Rubra spotkała się z Lividusem w płucach ;) 

W zabawie brały udział, w kolejności składania komentarzy na kupkę: e., Izabelka i Emma Ernst.

e. - odgadła kim jest Rubra i czym jest dom tajemnic, ale błędnie określiła Lividusa jako serce.

Izabelka - odgadła kim są Rubra i Lividus. Błędnie określiła dom tajemnic jako krwioobieg. Dodatkowym plusem jest nawiązanie do kości, gdzie produkowane są erytrocyty.

Emma Ernst - odgadła kim są Rubra i Lividus, dom tajemnic określiła błednie jako krwioobieg.


Osobą, która najtrafniej określiła składowe opowiadanka jest:

Izabelka!


Izabelka wymyśla temat następnego posta i może się czuć motorem akcji :)

Czekam na wiadomość :)

Brawo dla wszystkich Pań! Dziękuję :)