Poranne promienie słoneczne wpadają z ukosa, tną pojedynczymi nożami gęsty, chrupki granat nocy, z którego środka wysypują się z chrzęstem drobiny gwiazd. Jego kopulastą, twardą skórkę wieńczy maleńka miedziana korona. W czaszce granatu rozpostarta jest wąska elastyczna nitka. Tancereczka z Cirque du Soleil wstaje i wysuwa ostrożnie stopę z łóżka. Dosuwam do niej drugą. Pierwszy krok w chmurach. Rozglądam się na boki, czy ktoś mnie widzi. Nie, droga wolna.
Długi balans trzymany w dłoniach daje poczucie jako takiej stabilizacji. Na jednym końcu podskakuje chłopczyk z plecakiem z dinozaurem i macha do mnie ręką. Nasze spojrzenia krzyżują się z prędkością światła. Obracam głowę w drugą stronę i ledwo udaje mi się utrzymać na linie, bo rakieta kosmicznym bekhendem uderzyła właśnie w piłeczkę komety, która z przeciągłym świstem mija moją głowę jedynie o dwa lata świetlne. Gem, set, śmiech. Starszy straszy burzą magnetycznych hormonów. Tak, balans pomaga mi, choć sam w sobie jest ciężki. Za wąski - runę. Za długi - to samo.
Idę dalej. Odsuwam stopami garnki, pranie, leki, brnę przez stosy zapisanych papierów, mijam elektromagię kota, który miękko oplata się wokół łydek i bawi się całą skłębioną galaktyką. Z brzękiem wodospadu spadają monety, wycie odkurzacza wciąga pył w czarną dziurę. Pistacjowe lody spływają po wskazówkach, spowalniając czas. Lina tnie go jak masło maślane, odkłada po dwie skiby na boki i na później.
W południe, w połowie wędrówki po menisku wąskiej na cal dróżki zalewa mnie miód słońca. Pod światło widać żyłkowanie skrzydeł. Na przekroju poprzecznym mam słoje w równym, ustalonym szeregu. Kandyzuję się przez kosmiczną chwilę i jestem coraz słodsza. Ciężko chodzić w tej postaci, ruchy są nugatowo powolne, a świat rozmywa się za kotarą z karmelu. Popijam półgębkiem zjadliwe i gorzkie półprawdy, aż do rozpuszczenia miodowej polewy.
Strzepuję ten widok jednym ruchem rzęs, spada z nich tsunami i odpływa migotliwą strugą w tył powodując na odległych krańcach trzęsienie wielkich brzuchów małych karłów.
Widzę już wieczorny kres. W rogu granatu faluje aksamitna ściemniająca się zasłona. Nie odróżnisz jej od chmur przesuwających się po nocnym rozgwieżdżonym niebie. Jeszcze kilka kroków i atomowe zegary staną na baczność. Schylam głowę i wsuwam się za kulisy. Wpół kroku odwracam się jeszcze i patrzę na pusta salę. W pierwszym rzędzie na zmarszczonych falach czoła klaszczą ciemne oczy, wystukując Morse'm:
ZAWRACAJ!!!
ZAWRACAJ!!!
ZAWRACAJ MI GŁOWĘ!
Ma podobno byc trzeci sezon Twin Peaks. Wyslij to Lynchowi do napisania sekwencji ze snów, bo nadaje sie idealnie!
OdpowiedzUsuń(zeby nie bylo: jestę fanką twinpiksu i Lyncha ogólnie)
Oraz poprosze ten patent na odkladanie czasu na pózniej.
A wiesz, że nie oglądałam? Jeżeli lubisz, to pochlebiasz mi, Diable! Bo Ty lubisz dobre rzeczy.
UsuńOtóż, ażeby odłożyć czas na później, trzeba znaleźć jego początek. Jest to trudne, bo motek często jest splątany, a końcówka wsunięta głęboko. Poznasz ją po lekkim rozczapierzeniu minut na końcu. Trzeba złapać za taką końcówkę i nawijać w drugą stronę, mówiąc i robiąc wszystko do tyłu. Potem wkłada się do wecka i odkłada na minus 24h, aż wyrośnie. No i jak wyrośnie, masz czasu dwa razy więcej. Ja stosuję, metoda działa na bank! Musisz tylko wyparzyć słoje, bo czasami zasiewa się obca cywilizacja. Ot i cały sekret.
PandeMoniu, oszalałam. Toż Ty jesteś Eugeniuszem pióra!
UsuńTy naprawde nie ogladalac Twin Peaks? Bo wlasnie strescilas te sekwencje ze snów. Tam tez tak nawijali wątki od konca i gadali do tylu :) A nawet byly insynuacje do obcej cywilizacji.
UsuńDawalas Lynchowi korespondencyjne lekcje z hypnagogii, przyznaj.
Przysięgam, że nie! Serio?! To znowu mnie pogrąża w czarnej rozpaczy, albowiem jak coś wymyślę, a wymyślam dużo superowych, acz nieprzydatnych rzeczy, to się okazuje, że byłam druga. Psiakrew!
UsuńLynch, Lynch... A, to ten, co ciągle żuł fikusa na lekcji?
Ależ Kalino, co wódz!
Usuńach, och ech...
OdpowiedzUsuńZawróciłaś mi w głowie!
Cieszę się, może zawrócę Cię kijem na łono bloga? Mirabelko, wracaj! Zawracaj! Bo tęsknie po Tobie...
UsuńZa durna jestem do takich mądrych historii
OdpowiedzUsuńA wiesz, że to tylko jeden dzień z mojego życia, od rana do wieczora tak to wygląda! I nie ma tu mądrych na taki stan rzeczy, jestem w takim samym stanie skupienia jak Ty, Kaszmirowa! I zakazuję Ci mówić takie rzeczy! Łeb do słońca, Ty wiesz :*
UsuńKaszmirowa, zaszczeliłas mię! :)))))
Usuńjednakowóż nie było to moim zamiarem ;-)
UsuńDobre! :)
OdpowiedzUsuńSmacznego, Tupajo! :)
UsuńA wątroba bulgocze milionem zjadliwych półprawd, wyrzucanych kaskadami z obszarów limbicznych i przetwarzając je w sprasowane drażetki emocji wierzga: Nie wsłuchuj się, nie patrz, nie zwracaj uwagi. Nieświadomość jest o wiele przyjemniejsza.
OdpowiedzUsuńA nawet poszłam o krok dalej w tej syntezie, wyobraź sobie, Emko. Nie tylko mam tam sprasowane drażetki, ale ukulałam sobie już nawet kamienie do procy.
UsuńTak, można tez po tej linie na czuja, w końcu codziennie to samo, jakby nie patrzeć. Może się uda nie spaść, a nawet, kto wie, może nawet nie pomylić kroków :)
Moniś Kochany - ja widzę, że Tobie potrzeba lewatywy! Stań w oknie, czniaj menisk ścieżyn życia Twego, poplątanych i zawołaj ku gwiazdom - Pieprzyć to!
OdpowiedzUsuńPIEPRZYĆ TOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!
Usuń