czwartek, 14 listopada 2013

(101) półmetek konkursu z gadami i podrobami

 Tadaam!


   Jesteśmy na półmetku KONKURSU multiURODZINOWEGO! Dziś dorzutka tortów, prosto z serca i innych, bliskich tematycznie organów. Częstujcie się, proszę. Ostatni jest dla mojej mamy, to w końcu święto dla matki przejść zwycięsko przez bój na porodówce i zakończyć go obopólnym triumfem.







I w prezencie ode mnie krótka opowiastka:
Mim  koniecznie chce coś zimnokrwistego w domu. Nie, żeby od razu tatara czy golonkę z piwem, ale takie małe kolorowe drzewołazy - czemu nie? Najlepiej całe stado. Trzeba już jechać do dziewiczych lasów Amazonki i odłowić ze dwa kilo, już teraz, zaraz! Że jadowite? E, nie może być, mamy rękawice! Że trudno znaleźć? Mamy lornetkę i bystre oczy! Że nie można przewozić zwierząt przez granice, bo Konwencja Waszyngtońska CITES? Zamieszkamy w Brazylii! Nie ma przeszkód.
No dobra, skoro chwilowo nie stać nas na bilet do Ameryki Południowej, to może skupimy sie na czymś narodowym? To może chociaż zaskroniec?

Zaczęło się. Maraton z encyklopedią gadów, opowieści (moje) ze spotkaniami z zaskrońcem oko w oko, zdjęcia, podglądactwo gatunku na kartach ksiąg i eterycznych kartach netu, filmiki na you tube (trzeba mieć zawsze oko na pociechy, co oglądają, bo w tym przypadku zakończyło się bezpruderyjnym filmem, na którym albinotyczna samica boa pożera sama siebie. Krew i znój, proszę Państwa),

Mamo, a gdzie żyją żmije?
Mamo, a czy żmije są bardzo jadowite?
Mamo, a w szpitalu odratują?

Nawiasem mówiąc coś mi prześwituje przez kłęby niepamięci zamierzchłej przeszłości, że w pracy, gdyby zdarzyło się, że wąż zatopiłby zęby jadowe w pracowniku, pracownik, o ile jeszcze może, powinien biec lub dopełznąć do apteczki. Apteczkę otwiera resztką sił na krok przed obłędem, a tam numer do najbliższego szpitala, w którym jest surowica. Najczęściej we Francji.

- Mamo, złapmy zaskrońca, złapmy! Albo żmiję. Hm, a co, jeżeli spotkamy żmiję, a ona będzie miała wsciekliznę?

- E, no wścieklizna i jadowitość to już chyba za dużo, jak na jedną żmiję, nie uważasz? Chyba wystarczy, że będzie jadowita co?

Mim musi koniecznie jechać na gadzie safari. Przeszukuje swoje zasoby ubrań ochronnych i wdziewa poniższy safe-outfit:


Zasadniczą funkcją ubrania ochronnego jest kamuflaż i przybranie formy maksymalnie zbliżonej do natury. W tym przypadku Mim postawił na zlanie się w jedno w kopcu mrówek. Maska spidermana chroni twarz, okulary szalonego profesora dodają powagi i autorytetu. Chronią również przez strumieniami jadu (kobra królewska przecież pluje na kilka metrów i wypala wzrok z sykiem raz na zawsze i na amen). Podejrzewam zatem, że ubranie posiada w zestawie wbudowaną funkcję odstraszającą.

Wieczorem Mim zasypia, kula się z boku na bok.

Co sie dzieje Mimie?

- Niepootrzebnie mnie STRASZYŁAŚ tą żmiją!

O_O

I na tę okoliczność coś słodkiego:



Życzenia od Małża:

Powinnaś pisać! Przynosiłbym ci herbatę, a potem byś miała te spotkania z czytelnikami w ośrodkach sanatoryjnych.

czwartek, 7 listopada 2013

(100) KONKURS multiurodzinowy

Oczywiście najpierw przebrałam się w odświętny strój,
prezent urodzinowy od Newy

DZIĘKUJĘ! :**

Konkurs zorganizowany został z okazji szeregu ciekawych
JUBILEUSZY

Dzisiaj kuchnia nie przewiduje rosołu, zapraszam wszystkich na TORT!


 następnie przystawki:


To jest kotlecik mielony ;)






Kto nie lubi skorupiaków, proponuję coś mniej chrzęszczącego między zębami,
analogicznie najpierw torciki, potem babeczki:

Grupa torcików dla dzieci, tfu, ze słodkich dzieci:





Teraz naprawdę coś lekkiego i nie kłopoczącego zbytnio narządu gryzienia:





No i toast!


 Częstujcie się, żarcia mamy na dwa tygodnie ;)

Po poczęstunku czas na jądro sprawy:


KONKURS MULTIURODZINOWY!


Konkurs zaczyna się 7.11. w urodziny Whartona i bloga Skorpion w rosole =>
biegnie poprzez imieniny Mata 12.11 =>
półmetek jest 14.11. w moje i Taty urodziny =>
kończy się 21.11 w imieniny mojego Taty o godz.23.59

W konkursie mogą brać udział wszyscy- zarówno blogerzy, jak i osoby nie posiadające bloga, z terenu Polski lub zza granicy. Jednak wysyłka nagrody odbędzie się na adres polski (do cioci, koleżanki, kochanka), po ustaleniu adresu i szczegółów ze Zwycięzcami.

Uczestników korowodu nie zmuszam średniowiecznymi  torturami o polubienie Skorpiona na fb czy dopisania się do grona czytelników, chociaż zawsze chętnie Was goszczę :), proszę jedynie o zamieszczenie na swoim blogu banerka, do wyboru
(osoby bezblogowe ryją ich obraz w pamięci):


 KONKURS U SKORPIONA W ROSOLE

KONKURS U SKORPIONA W ROSOLE

Zadania konkursowe są nastepujące:

1. Czy jest coś, co jest Twoim alter ego? - książka, taka prawdziwie Twoja i tyko Twoja, a może coś innego, co wyraża Ciebie? Obraz? Rzeźba? Przedmiot?

2. Jaki post w blogu Skorpion w rosole lubisz najbardziej, a który najmniej?

3. Jaką masz pasję?

No co, ja też chcę się czegoś o Was dowiedzieć! ;)



Odpowiedzi oczywiście nie mogą być zdaniowo niedorozwinięte i ograniczone, proszę uzasadniać każdą odpowiedź chociaż w kilku zdaniach, mając na uwadze, że mam bogatą wyobraźnię, która zmieści wszystko ;)

Odpowiedzi pisemne na wszystkie trzy pytania proszę zamieszczać w komentarzach pod tym postem lub wysłać na matellino@wp.pl , jednak wtedy proszę pod postem w komciach napisać, że odpowiedź została wysłana na maila.
Osoby anonimowe proszę o pozostawienie w komentarzu adresu mail.

Na odpowiedzi czekam do 21.11. godz. 23.59 (tak, wiem, że to już pisałam, ale nie zaszkodzi, prawda).

Rozwiązanie konkursu nastapi 22.11. w godzinach jak mniemam, wieczornych, na rozpoczęcie miłego weekendu.

Jury w składzie: pandeMonia, wyłoni szczęśliwca wygrywańca. Wygra ta osoba, która wg mojej subiektywnej opinii wypadła najciekawiej.

Aby dać wszystkim równe szanse - Ręka Losu za pośrednictwem Małża, na drodze losowania wyłowi pijanego ze szczęścia drugiego wygrywańca. Jednakże Zwycięzca nie bierze już udziału w małżowej loteryjce.

Nie będę tu pisać regulaminu z paragrafami i zasłaniać się kodeksami, wiecie, u mnie droga zaufania jest szersza, nie ściskana imadłem przepisów. 

Nagrody
są równorzędne, wysyłam je na swój koszt.

Są to dwa pakiety, każdy z nich zawiera:

 1.
ZESZYT 21x13 cm w twardej oprawie moleskin i barwionym na czerwono brzegiem.
Zamykany elastyczną taśmą - gumką.
W środku tasiemko-zakładka.
Wyposażony w uchwyt na długopis. 80 gładkich kartek. Gramatura 70 g.
W środku papier kremowy chamois.

na okładce portret M.Bułhakowa i cytat z Mistrza i Małgorzaty

+

OŁÓWEK HB. Czarny z gumką.

z nadrukiem "Bywa, iż sobą zdumiewam samego siebie. W.Gombrowicz"

+

ZAKŁADKĘ w stylu shabby chic/rustykalnym 10/5cm plus sznureczek 



2.
ZESZYT 21x13 cm w twardej oprawie moleskin i barwionym na czerwono brzegiem.
Zamykany elastyczną taśmą - gumką.
W środku tasiemko-zakładka.
Wyposażony w uchwyt na długopis. 80 gładkich kartek. Gramatura 70 g.
W środku papier kremowy chamois.

na okładce portret Witkacego i cytat z Nienasycenia

+

OŁÓWEK HB. Czarny z gumką. 

z nadrukiem "Każdy czasem potrzebuje ołówka. P.Coehlo"

+

ZAKŁADKĘ w stylu shabby chic/rustykalnym 10/5cm plus sznureczek 



Nagrody wyglądają tak:
(klik na zdjęcie, by powiększyć)

Tak w dziewiczej folijce.


 





Konkurs ma charakter rozrywkowy, więc proszę nie drzeć szat i nie popełniać zbiorowego harakiri na końcu.

W razie czego, proszę pytać ;)

Powodzenia!

środa, 6 listopada 2013

(99) w rolach głównych wystepują... czyli zaproszenie do konkursu!

     Blog Skorpion w rosole powstał 7 listopada 2010 roku. Tego dnia zostały zamieszczone pierwsze dwa wpisy na blogu (to chyba rekord liczebny), po czym życie na tym wirtualnym skrawku kontynentu zamarło tak gwałtownie i niespodziewanie, jak się narodziło. Po ustaniu półtorarocznego okresu zlodowacenia nastąpił interglacjał niosący zasobne w życiodajne składniki mady i tak dzień 22 kwietnia 2012 roku wpisał się jako dzień zmartwychwstania, czy też, nazwijmy to, reanimacji Skorpiona (metodą usta-usta).


Wszystko teraz takie tu takie okrąglutkie, łącznie ze mną:



3
lata bloga
(a trójka chadza z dwoma okrągłymi brzuchami)


100
post


a także okrągłe urodziny obchodzą/obchodziliby duchowi patroni bloga:

88
(prawda, że dwie ósemki to dwie nieskończoności?)
Whilliam Wharton wł. Albert William Du Aime
(7.11.1925 - 29.10.2008)
malarz i pisarz. Zawsze podkreślał, że jest malarzem, który pisze, nie odwrotnie.
Czarodziej.





70
mój Tata Janusz
(14.11.1943 - 8.10.1996)

pokazywacz gwodździ, ziemi, motyla. Trener i kibic w jednym. Lekarz, psycholog,
zielna babka, kucharz, cieśla, zdun, magister, kierowca, rolnik, poeta, rysownik, lalkarz. Wielbiciel z hiacyntem w dłoni. Mówca, gawędziarz, znawca, talent.
Arcymistrz i ziarno w klepsydrze. Alfa i omega.
Od 17 lat jestem sama w połowie alfabetu. Idę po Jego śladach.
Urodziliśmy się tego samego dnia. Dzieli nas 30 lat i śmierć. To niewiele.
Z każdym dniem przecież Cię gonię, Tato.

Tata w moim wieku.


 i moje 20 :P  urodziny (ur.14.11.)

Poza tym - słońce świeci nam w znaku Skorpiona :)


Nie może być lepiej :)

Na świecie nie ma przypadków, albo wszystko jest przypadkiem.

Zatem trutututu!!! Zapraszam na jutrzejszy KONKURS MULTIURODZINOWY!

***
     W Wartonie zakochalam się 20 lat temu. Pierwszą książką był Ptasiek. Następnie cała reszta. Wharton dopiero został odkryty, dla mnie było to odkrycie stulecia. Polska była w czasie wielkich przemian. Dopiero od niedawna nie było kartek. Dziwny świat, taki analogowy i powolny. Taki, jaki powinien być.
Swojego czasu byłam maniaczką whartonowską. Czekałam jak na szpilkach na nową książkę. Nagrywałam na wielkie kasety VHS ekranizacje (Ptasiek, potem W księżycową jasną noc), filmy dokumentalne o Whartonie, zbierałam wycinki prasowe. Aż wreszcie gruchnęła wieść: Wharton odwiedza Polskę! Wiadomość kalibru- Papież albo U2 wpadnie do nas na podwieczorek. Aaaaaaa!

     W kolejce po autograf stałam kilka godzin, chyba urwałam się z uczelni, nie pamiętam. Wspominałam o tym spotkaniu na blogu Danusi Awolusi, w komentarzach pod Jej postem o Wieściach:


Przed księgarnią Pod papugami na ul.Podgórnej,w kolejce po autograf Whartona.
Zgadnijcie kto to taki biały z lewej strony? ;)
Głos Wielkopolski, śr. 24.05.1995

Autograf: "Monica have good life"


Exlibris nr756!,  to, prócz autografu pamiątka naszego spotkania.

Wycinki prasowe, siermiężny plakat, zaproszenia.

Barwna seria ;)

Biografie, album malarstwa.

Śniadanie, 1989, olej na płótnie 65/81cm
"Tego ranka to ja pierwszy zjawiłem się w naszej pracowni. Napaliłem już w piecu.
Dzień był zimny, po drodze zatrzymałem się na targu i kupiłem trochę kwiatów. Przy okazji kupiłem rogaliki, zdążyłem też zaparzyć kawę i rozłożyć serwetę.Postanowiliśmy namalować to wszystko,
zanim stanie się częścią nas samych. Oczywiście, przez to, że go namalowaliśmy,
widok ten również stał się częścią nas".





Tymczasem za kulisami:




Prawda, że Lima idealnie wpasowała się w konwencję?  ;)


:))


poniedziałek, 4 listopada 2013

(98) piekło-niebo

   Owszem, mogę pisać brudno, czemu nie. O podskórnych pulsujących ropniach i śmierdzących wydzielinach, o pijakach, którzy marzą o najlepszej dziwce na ulicy. O błyszczącym w porannym słońcu bruku, na którym  w męczarniach i w śmierdzących moczem i kałem spodniach skonał  niejeden bezdomny, skopany okutymi buciorami podpitych roześmianych wyrostków. Mogę dać zagłodzonemu kundlowi do powąchania kawał brudnej szmaty, w którą zakonnica owinęła kociaki zanim zgruchotała im puchate główki obuchem siekiery i patrzeć jak się ślini  i gryzie z bezsilności stalowy drut siatki. Mogę zwabić chuderlaka i kopnąć znienacka, rozwalając mu mordę i robiąc skaryfikację w szachownicę. Mogę pokazać jak głęboko ocynkowany drut zanurza się w różowe wnętrze jego ociekającego juchą policzka i jak bardzo orze go własnymi pazurami usiłując go sobie wyrwać. Mogę nawet zlizać jego wymiociny z chodnika, a potem uśmiechnąć się słodko i seksownie polizać monitor, na który właśnie patrzysz. Puszczę ci perskie oko i poślę buziaczka, łącząc go finezyjnie z odorem przepitego oddechu.
Mogę przedstawić ci moją siostrę alkoholiczkę, kazać jej grzecznie dygnąć zanim rozewrę siłą jej uda w ramach zachęty dla ciebie. I patrzeć. Przeciągnąć cię, trzymając za włosy, po miejskich, oszczanych parkach, gdzie za drzewami już nawet nie kryją się męskie dziwki i wykąpać cię w szambie miasta. Pokazać, co nocą robi się w więzieniu gwałcicielom małych chłopczyków. Tak małych, że uniósłbyś pięciu takich jednym palcem. Opisałabym jak wygląda ich rozprute jelito, z którego wycieka na wpół strawione mleko. Porównałabym je do malinowego kisielu ze słodką śmietanką. Kazałabym ci siedzieć na kozetce w pokoju zabiegowym na oddziale onkologii dziecięcej i oglądać współczesne cyklopki z wielkimi jęzorami, których dni są już policzone. Moglibyśmy powywracać sobie ławki w kościele, albo poprzypalać koty petami. Poczułbyś duszący smród palonej sierści i mdły zapach ciepłej zwierzęcej krwi.

Gdybym tylko chciała.

Wiem, że mogę. Jest tylko jedno ale. Ja tak nie chcę.

fot. Michelle Berg, The StarPhoenix

***
     Właśnie skończyłam pisać krótkie opowiadanie. Konkurs znalazłam niedawno. Co lepsze, przedwczoraj znalazłam jego fanpejdż na fb. Redakcja wybrała kilka opowiadań i zamieściła je na konkursowym profilu. Zaczęłam czytać i znalazłam się w krainie Mordoru. Literatura...Jakże łatwo jest pisać o czymś złym. Jak łatwo wydobyć z siebie i czytelnika pokłady dzikich żądz i wyczarować smród rynsztoków. I jak łatwo osiągnąć tu tytuł mistrza ciemności. Łatwiej jest pisać, i to nawet dobrze, o czymś złym i ohydnym. Zastanawiam się tylko po co? Jaki to ma sens, prócz wstrząśnięcia czytelnikiem? Naokoło jest tyle cierpienia i brudu, chamstwa i wulgaryzmów. Nie przypominam sobie opowiadania, zamieszczonego na owej konkursowej stronie, które nie byłoby okraszone co najmniej kilkoma kurwami. Nie chcę wypalać dziur w duszach.

   Z moim słonecznym konkursowym tekstem czuję się jak Alicja w Krainie Czarów. Naga i wrzucona na ulicę. Trudno. Zostanę samotną dziewczynką z zapałkami.   :)

wtorek, 29 października 2013

(97) Wygrywajki i copywriting

Mojsze od wielu lat, niestrudzenie i uparcie każdego wieczora modli się do Boga:

-Panie, spraw, żebym wygrał górę pieniędzy, albo chociaż parę groszy!

Po tysięcznej z kolei prośbie Pan Bóg nie wytrzymuje, odgarnia z twarzy chmurę, nachyla się do ucha Mojszego i grzmi:

-Mojsze, Ty daj mi choć szansę! Ty kup los!!!

***
 
   Dwa dni po wygranej w konkursie zorganizowanym przez Ewę Książkówkę, miałam przyjemność wygrać kolejny konkurs u Cyrysi. Zauważyłam, że mam jak na razie 100-procentową skuteczność, jeżeli chodzi o konkursy, w których mam cokolwiek do powiedzenia. No, ale konkursów, w których biorę udział, nie tak znowu wiele, jak widać.



    Swojego czasu wysyłałam rozwiązania krzyżówek i o dziwo tym sposobem stałam się posiadaczką zegarka  Timex Indiglo, który noszę od 20 lat, depilatora Zepter - zdradzę Wam tę intymną tajemnicę i wyjawię, że tez używam do tej pory, dezodoranty Zepter, kasetę video z Jane Fondą "Sekret płaskiego brzucha" - jakoś nigdy nie obejrzana, ponieważ sekret nie był dla mnie sekretem w tamtych przedpotopowych czasach, no a teraz juz po ptokach, choćby dlatego, że nie mam archaicznego odtwarzacza video, nie mówiąc o płaskim brzuchu.
    Tak, jak jestem szczęściarą, której wszystko w życiu się udaje (albo raczej, siedząc w ziemnym dole po pachy, optymistycznie stwierdzam, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo może akurat to borowina), tak w grach losowych większe szczęście ma reszta rodziny - Mim celuje w zdrapkach, raz walnął nawet 150zł.

   13 lat temu siedzę sobie w pracy, gdy wtem, ze swojej pracy dzwoni do mnie Mamina. Okazało się, że Małż, siedząc z kolei w swojej pracy, wygrał w radiu S główną nagrodę, co usłyszała na antenie rzeczona Mamina. No więc ja ze swojej pracy dzwonię do Małża, że ma zadzwonić do Radia S i potwierdzić, że on to on :) Tym sposobem... wygrał zaproszenie na Sylwestra Anno Domini 2000. A żeby było niesamowicie, to Sylwester był na środku Bałtyku na pokładzie Promu Polonia linii Świnoujście-Ystad, a żeby było jeszcze ciekawiej, imprezę prowadziła Resich-Modlińska. Nigdy w życiu, ani wcześniej, ani później nie jadłam takich pyszności i to w TAKICH ilościach... Całe prosiaczki z rożna (wiem, wiem, ale pyszne, przepraszam), homary, owoce morza, maliny, truskawki w środku zimy (przypominam, że to rok 2000!), owoce, kaczki, drób ozdobny, kosze w kształcie rogów obfitości z ciasta chlebowego, fantazyjne kształty z masła, ostrygi, ryby i raki okraszone hektolitrami szampana i innych trunków. Wszystko podane w taki sposób, że oczy wychodzą z orbit. Orgia smaków, feeria kolorów, orgazm kulinarny. Jestem osobą nie tańczącą, ale jedzącą za to, podobnież jak i Małż, więc skupiliśmy się wspólnie wyłącznie na szaleństwach organoleptycznych i werbalnych.

   3 lata temu, zresztą jak co roku w lipcu, braliśmy udział w znanym poznańskim Festynie Farnym "Warkocz Magdaleny". Impreza odbywa się na dziedzińcu przed Farą i UM. Tu zawsze można zjeść warkocze - plecione długie bułki, są stoiska z książkami, konkursy (Mat i Mim rokrocznie wygrywają w biegu, rzutach do kosza i w konkursach tematycznych), wybór najdłuższego warkocza, konkurs na najdłuższe zadęcie w piszczałkę organową. Raz nawet wzięłam w nim udział, mimo, że ustnik był tylko pobieżnie przecierany chusteczką, a kto mnie zna (jestem nieco przewrażliwiona na punkcie patogenów z racji ich znajomości, to raz, a dwa- uczulenia na jady bakteryjne, co jest swoistym kuriozum), ten doceni brawurę w bliskim zetknięciu się z nimi metodą usta-usta. Mam pojemność płuc dorosłego mężczyzny, co jest udowodnione naukowo przez spirometrię, chociaż nie czuję tego, stawiałabym raczej, że mam rachityczne płuca 5-letniego dziecka z mukowiscydozą. Przy biegach dłuższych niż 100m umierałam powolną śmiercią przez uduszenie. Z naukowego punktu widzenia mężczyzna ze mnie więc wzorcowy, ale chyba jakiś niewyrośnięty, bo z mężczyznami przegrałam. Nie było bowiem podziału na płeć, a z mężczyzną w żadnych zawodach sportowych nie wygrasz, jesliś kobietą. No, chyba, że w szachach.
  Clou programu jest tradycyjne wieczorne losowanie głównych nagród w loterii, z której dochód przeznaczany jest na remont zabytkowej Fary i Organów mistrza Friedricha Ladegasta, o których pisała Musierowicz. Do wygrania są zaproszenia do kawiarni (wygraliśmy w 2006), do restauracji, kosze win, rowery sztuk 2. Głównymi nagrodami były wycieczki do Rzymu, na Litwę i do Izraela. No i los Mata wygrał! 2 tygodnie w Egipcie i Izraelu i to w czasie polskich mrozów. Uprzedzam pytania- dla jednej osoby. Poleciał Małż... Wrócił tak opalony, że jego zęby jakiś czas spełniały funkcję nocnej lampki.

   Wracając do meritum. Po lawinie przemiłych komentarzy i tu, i na blogach, na których wygrałam konkursy, zmobilizowały mnie (no dobra, zmobilizowała mnie też sytuacja ekonomiczna naszej rodziny składająca się z emerytki, dwóch dorosłych osób bezrobotnych oraz dwójki nieletnich pacholąt), do wysłania 2 (słownie dwóch) propozycji mojej osoby na stanowisko copywritera. Od złożenia moich aplikacji w jednym przypadku minęły 4 dni robocze, w drugim proces rekrutacji się nie zaczął, jednak, skoro nikt nie wali drzwiami i oknami i nie rozrywa mnie w uniesieniu, to myślę, że już tak pozostanie i dlatego, co mi tam, pozwolę sobie zamieścić tu trzy teksty, wedle życzenia firmy, na pół stroniczki każdy, mające w swym założeniu odwieść określone grupy społeczne od palenia tradycyjnych papierosów i przerzucenia się na e-papierosy.  Mogę pisać na dowolny temat, pod warunkiem, że jest zgodny z moim sumieniem i choć trochę mnie interesuje, co potraktować proszę jako ekshibicjonistyczną propozycję i ofertę z mojej strony ;)  Chętnych do współpracy nieustająco zapraszam ;)




STUDENCI

            Studia zakończyłam szczęśliwie 16 lat temu. Z wynikiem bardzo dobrym nawet i ku zaskoczeniu ogółu, głównie pani wychowawczyni z liceum, przez litość tylko nie wspomnę, którego. Wic w tym, że studia zaczęłam i skończyłam jako palaczka. Może tu paść sakramentalne pytanie i cóż z tego? Otóż wszystko. Biję się w implanty, kornie klęcząc u bram Alma Mater, że zgrzeszyłam myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Gdyby nie papierosy, mogłabym poświęcić 200 minut dziennie więcej na zgłębianie bezmiaru przedkolokwialnej, tudzież przedegzaminacyjnej niewiedzy. Kto wie, czy tego tekstu nie pisałaby teraz piersiasta blondynka w randze doktora, a nie zwykły, prosty magister. Co więcej, bezrobotny. Jakże inaczej jawiłaby się jego przyszłość, gdyby na jego drodze stanął wówczas przystojny akwizytor dzierżący w prawicy tajemne pudełko skrywające klucz do udanego życia. (Tekst prawi o kobiecie, lecz jak brzmi żeński odpowiednik magistra? Trochę niezręcznie, nieprawdaż. Tekst w tej formie nabrał więc siłą rzeczy gejowskich rumieńców, co, nie wiadomo, czy mu wyjdzie na zdrowie, czy położy się cieniem). W pudełku, rzecz jasna e-papieros. Nieśmierdzący, nieabsorbujący, nieniszczący neuronów i sprzyjający rozkwitowi  związków. Mieszczący się w słoiku, w kieszeni, ot, taki modny kumpel, którego w towarzystwie Aj-cosiów można zabrać do pubu. W sam raz dla studenta. ;)  Epickie :)
 


KOBIETY W ŚREDNIM WIEKU Z WYŻSZYM WYKSZTAŁCENIEM

            No i proszę, tytuł kieruje swój krogulczy paluch we mnie. Jak miło. W tytule trzy zmienne,  z czego jedna (wykształcenie) - statyczna i dwie dynamiczne (wiek niestety współgra odwrotnie proporcjonalnie z płcią. Kto nie wierzy, niech zapyta staruszków).
Co przeciągnęłoby mnie na jasną stronę mocy, zmuszając do porzucenia ciemnej i skłębionej, a jednocześnie śmierdzącej, złej strony, zakładając, oczywiście, że tkwiłabym jeszcze po tejże stronie? Czynników może być multum. Podzielmy je roboczo na wewnętrzne i zewnętrzne.
  Do wewnętrznych zaliczyć możemy poranny niesmak w ustach, nawet bez spoglądania na osobnika, przy którym budzimy się co rano. Pożółkłe palce - a tego nie zrzucimy na manicurzystkę, która podczas pracy nad żelowymi paznokciami kichnęła całą sobą. Szara cera i wysuszony naskórek nie nastrajają optymistycznie do życia. Podwójnie, gdy uzmysłowi sobie taka kobieta, ile trzeba wydać na korektor i make up, by zatuszować i zasmarować równą warstwą wybryki i swawole nikotyny. To samo z dymnymi perfumami, które wgryzają się we włosy. No i  ten denerwujący otoczenie nawyk: ekchem!, przy którym nie wiemy, czy ktoś cierpi na nieżyt krtani, czy znacząco wymusza na nas, byśmy się domyślili swoich błędów. No i  najważniejsze- kwilący w kołysce żywy wyrzut sumienia, napiętnowany od urodzenia całym wachlarzem potencjalnie śmiertelnych chorób do trzech pokoleń naprzód.  
   Czynniki zewnętrzne możemy dalej podzielić roboczo na domowe i zawodowe.
Domowe - wiadomo, okazuje się, że zarabiamy po to, żeby wydać na sprzątaczkę, lekarza rodzinnego i pediatrę, jeżeli się nam poszczęści oczywiście. Jeśli nie - pozostaje kardiolog i geriatra, posadki ciepłe i lukratywne.
   Zawodowe - no kto, prócz zaślepionego pożądaniem szefa, chciałby pracownicę z nieodłącznym towarzyszem zwisającym z kącika wyszminkowanych warg?
Poza tym, nawet Szymborska nie odbierała Nobla z kiepem w ustach.



 MĘŻCZYŹNI PO 50 Z WYKSZTAŁCENIEM ZAWODOWYM I ŚREDNIM.

            Przeczytawszy ten nagłówek pozostaję w dysonansie poznawczym. Co podmiot liryczny miał na myśli? Czy chodzi tu trywialnie o wiek, o 10 wiosen wyższy niż osławiona graniczna czterdziestka? A może odwieść od grzechu nikotynizmu należy mężczyzn po spożyciu 50 ml napoju wyskokowego?
Nota bene zasmucił mnie fakt wrzucenia do jednego burego wora panów z asfaltem pod paznokciami i tych, którzy powiesili sobie nad czyściutkim łóżkiem świadectwo maturalne ze średnią 4,8.
Niemniej, jakby ta pięćdziesiątka nie wyglądała, to i tak jest to orka na ugorze. To przecież męska połowa pokolenia reklamy Marlboro, potomkowie dinozaurów i James'ów Dean'ów. To pokolenie musi po prostu wymrzeć, przegrawszy z czasem i modą. Już obserwuje się selekcję naturalną, uwypukloną czarnymi zgłoskami w ZUS-ie i Universum. No, w ZUS-ie, sądząc po marmurach, to złotymi. Jedyne, co może podziałać na zmianę nawyków, to obietnica długonogiej niewiasty przynoszącej drinki wprost do łoża z baldachimem, znajdującego się w domu z basenem i przyległościami o powierzchni circa 4ha. Z bonusem w postaci braku bliskich kontaktów z lekarzami do późnego wieku, a wręcz przeciwnie z pielęgniarkami. Może dodawać je jako suplement do e-papierosów? ;)