Już cisza.
Można poluzować pancerz i mięśnie.
Można usiąść przy stole i zacząć płakać.
To już nie jest płacz skrzywdzonej sierotki.
To łzy buntu i wściekłości. Takie, które nie wypłukują fundamentów.
To łzy, które tworzą w zmarszczkach cement i budują skorupę chroniącą delikatną zawartość.
Wstaje i już wie, że da radę.
Kolejny raz i kolejny.
Podejmuje wyzwanie. Zawsze, gdy jej na czymś zależy. Nigdy nie pasuje całkowicie.
Bywa, że odkłada walkę na później, dojrzewa, zbiera siły.
Ma chwilowe załamania, owszem, ale zawsze podnosi się silniejsza.
I zawsze coś potem rodzi.
Choćby litery.
Choćby samą siebie.
Taki feniks dnia powszedniego.
Wiem Moniś, że piszesz o sobie. Ale jakby o mnie.. Uściski!
OdpowiedzUsuńEch :*
UsuńTrzymam za Was kciuki!
OdpowiedzUsuńZa Ciebie, za Feniksa i za pióro!
Dzięki, Kalino. Feniks macha piórem do Ciebie!
UsuńKurczaki, ales to trafnie opisala!
OdpowiedzUsuńTylko ze doopa jednak za kazdym razem boli, jak sie upadnie. Tyle ze wlasnie szybciej sie przezwycieza ten ból.
"Choćby samą siebie." - przeciez to juz baaaardzo duzo!
Straszliwie mnie sie to podoba.
Aleś mi ładnie napisała, Diable. Całuję w kopytko.
UsuńPowiem Ci w sekrecie, że już mnie tyłek boli od znoszenia codziennie jaja z samą sobą i wysiadywania Feniksa. Ale kogo nie boli!
Takiż los człowieka. Tylko trwale indukcyjna krzyżówka z feniksem może nas uratować!
OdpowiedzUsuńTak, wzbudzanie cykliczne. Zmartwychwstawanie notoryczne. Pętla indukcyjna z pętelką na szyję. Taki los, Inwentaryzacjo, no. Całuję :***
Usuń