niedziela, 20 marca 2016

(204) Lot nad miastem

     Z zaskoczeniem stwierdziłam, że na wiosnę odrosły mi nogi. Przeniosłam wzrok z zagłębień ud na peryferyjne pięciolinie palców, które zakwitły już dojrzałą czereśnią na paznokciach. Do-re-mi-fa-sol! O sole mio! Nareszcie słońce. Zwinęłam skrzydła pod ciepłym swetrem i  poleciałam.
   
     Latałam wysoko pomiędzy kamienicami, zaglądając do talerzy siedzącym w ich oczach ludziom. Widziałam z góry dziury w chodnikach, trawniki bez trawy, gąsienice ludzkiej ciżby na zebrach, psy na smyczach z przyczepionymi do nich szczekającymi ludźmi. Obniżyłam loty, by z ulicznymi grajkami i żebrakami zagrać w monetę. Tym razem wygrał zarośnięty młodzieniec koło czterdziestki. Z uśmiechem ukłonił się pięciozłotówce łączącej złotym łukiem moje palce i futerał na gitarę. O mało nie wpadłam pod kare konie galopujące pod maską niskopodłogowego krążownika szos, którego okiełznywał chłopak niewiele starszy od mojego syna. Prrrr! Fruwać jest jednak łatwiej.
    
     Omiotłam wzrokiem odrapane elewacje, zachwyciłam się kolorowymi szybkami nad bramami, furkotałam przez dłuższą chwilę na opustoszałym przystanku, po czym śmignęłam z wiatrem wzdłuż ulicy. Spojrzałam w okno pubu, którego już nie ma od lat. Przy moim stoliku zobaczyłam uśmiechniętą blondynkę grającą z grupką przyjaciół w Ryzyko. Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Chciałam jej jeszcze powiedzieć, żeby nie zakochiwała się w tym brodaczu na amen, że  ale mój czas się skurczył w 20C.
    
     Wciągnęło mnie do tramwaju. Jak tu jasno, cicho i ciepło. Poprawiłam skrzydła i usiadłam pod oknem. W zużytym powietrzu wirował kurz. Grzałam tak pączek głowy, opierając ją o ścianę szklarni i kwitłam. Zasłoniłam powieki, wyjmując zza nich wszystkie ziarna ciężkorozumnych myśli. Położyłam je na kolana. Pokulały się z cichym tur-tur ku starszej pani z wózkiem na zakupy, zahaczyły o młodzieńca z zakolczykowanymi ustami, omiotły młodego mężczyznę ze stygmatami życiowej niedorajdy. Zaczęły wrastać we mnie. Rozmowy za moimi plecami, do tej pory mgliste i bezkształtne,  nabrały rysów i soczystości. Spoza barykady sprośnego śmiechu czterech młodych mężczyzn strzelało krótkimi seriami zdań:

- No i lizałem się z tą świnią!

-Buhahahaha!

- A miała mokro?

- A chuj wie. Buhahahaha!

     Rykoszetem dostali wszyscy. Krew wylała się na ich policzki od wewnątrz. Mój pąk zakwitł karminowym makiem zasiał.



piątek, 18 marca 2016

(203) Strefa zgniotu

     Rok zaczął się spektakularnie. Przed oknem koło północy zamigotało, zawyło karnawałowo, a gdy dymy rac stały się przezierne, wyłonił się z nich przystojny Rosjanin w towarzystwie miłej brunetki i rosłego osiłka z walizeczką.

- Gdzie to niespełna 14-miesięczne dziecko? - zapytali trzaskając drzwiami karetki.

- YP! Nie mam! Przepraszam, nie mam już maleństwa! - mętne oko Rosjanina zawisło na mnie jak na matkobójczyni. - Ale mam 14-letniego dryblasa, może być? - zapytałam z nadzieją, że trójgłowy smok zadowoli się taką dziewicą.

- Może być - odparli zgodnie i dali się wciągnąć w kazamaty, gdzie dogorywał omdlały Mat błyskając białkiem i perlistym potem na czole.


***


- Mimie, dlaczego kulejesz?

- Nie kuleję, mamo.

- Przecież widzę wyraźnie, kuśtykasz jak ranny kuc. Okaż kopyto.
  YP! Masz całą siną nogę!

- Nie całą, tylko palce!

- I spuchnięte. Sine. Zimne jak trup. Nie bolą cię?

- Na razie nie , bo jestem wściekły. 

- Małżu! Tym razem musisz ty się pofatygować do szpitala, teraz dla odmiany na ortopedię. Nie patrz tak dziwnie. Opanuj brew. Tak, znowu.

- Co zrobił?

- ...

- Co zrobiłeś, Mimie?

- Kopnąłem z całej siły w ścianę, bo Mat mi zabrał piłkę.

- Nie ucelowałeś, lamo, a teraz zwalasz na mnie?!

- Mat, daj spokój, niedawno miałeś palec w szynie. Nie bij brata, bo się spocisz.


***


- Mimie, co Ty robisz? - pytam spokojnie, obserwując jak gmera patykiem w ręcznikach spoczywających na najwyższej półce szafy pod samym sklepieniem korytarza. Stojąc na krześle. I na poduszce ogrodowej. I na dwóch poduszkach zarekwirowanych z siedzisk krzeseł. Trzeciej z łóżka Mata. Czwartej ze swojego. Plus sztywną poducha z kanapy. - Mimie, dopiero opuściliśmy mury szpitalne, nie każ nam tam wracać. Co Ty robisz?! 

- Zawsze musisz chować tablet tak wysoko?!


***


    Uśmiecham się, bo dobrze ich tu mieć. Przypominam sobie strach, który teraz sublimuje w powietrze jak kulka suchych lodów. Na stole leży wypis ze szpitala. Szczęśliwym trafem nie oberwało nam się za mocno, a może po prostu tym razem chybiło. Medyczna lepka pajęczyna podejrzeń opadła na podłogę, po czym wylądowała w kuble przeszłości.

     Historia ma i dla mnie przyjemną konkluzję. Składam podanie o sanatorium :) Już jesienią 2017 będę łazić po plaży bez kwików młodzieży.




 ***

     Być matką wyłącznie osobników męskich nie jest kaszką na mleczku. Nawet zrobienie normalnego zdjęcia nie jest sprawą jednowarstwową. To pot i znój. Orka w kamieniołomie.


Mimie, uspokój się, stań w miejscu! Nie podryguj, nie rzucaj się w spazmach! No nie ruszaj się do pioruna! Stań, jak Mat! Choćby na sekundę!




Mat, teraz Ty?! Stań w końcu normalnie, jak Mim! Daj spokój z tym szarżującym tyranozaurem! Ile Ty masz lat?! No jak pragnę zdrowia, to tylko zdjęcie! Uspokój się!




Dobra, to teraz uśmiechnijcie się. Zróbcie przyjemny wyraz twarzy. Ostrzegam Was! Już się ściemnia, a ja tracę cierpliwość! Czy Wy możecie współpracować ze mną i nie robić tych kretyńskich min?!



Nareszcie! Nie można było tak od razu?






Moi Czytacze Kochani!
Mim był zachwycony Waszymi życzeniami ♥ 
Przetrwaliśmy dzięki Wam!

SERdeczne DZIĘKUJEMY!




sobota, 12 marca 2016

(202) Mim

     Bardzo ładny numer posta, od początku i od końca taki sam. Tytuł też. Łatwo się zagubić w środkowym zerze i wpaść w nim w cyrkulacje. Lubię liczby. Siedzę z nimi w wannie od miesiąca. 

     Przeliczam, od ilu dni jestem wdową. Na razie, co prawda, słomianą. Pierwszy raz w życiu obowiązki Małża zrobiły nam zsyłkową Kołymę. Planowałam przez ten miesiąc odpocząć, malować paznokcie na czekoladowo i zajmować się wyłącznie rozrywką, rzucić się w morze ludzi i płynąć sobie lekko rozkołysanym kajaczkiem w butelce z białym winem. Fale życia są jednak na tyle duże, że rzuciło mnie na statek widmo. Zahaczam szpilkami o deski na pokładzie i, przewieszona przez burtę, odczuwam mdłości. 

     Z Mimem od miesiąca kiepskawo. Napiszcie tu do niego parę słów, dobrze? Ucieszy się. Jeżeli przez weekend nie zdarzy się ekspresowy cud, to od poniedziałku idziemy do szpitala stawiać diagnozę z klocków. Co prawda ja trzymam się kurczowo dobrych myśli, ale wiecie jak to samemu na morzu...

Całuję
Monia






wtorek, 1 marca 2016

(201) Epitafia

     Dzisiaj o godzinie 12 w samo południe zakończy się głosowanie na ukochane blogi w konkursie Blog Roku. Skorpion  tym roku nie prowadził kampanii reklamowej, wywieszając tylko po prawicy banerek, za to prowadził kampanię kryptoreklamową. Tak bardzo krypto-, że ranek poświęcił na poniższe kompozycje.

Dziękuję wszystkim za oddane głosy! Sami, bez proszenia, ustawiliście Skorpiona w połowie stawki o laur do rosołu. A zostało jeszcze półtorej godziny, hoho!

Kryptoreklama za to została rzucona dyskiem na Kręgosłupie Oralnym >> TUTAJ. Wierni Czytelnicy zaaportowali, czym doprowadzili mnie do łez wzruszenia.

Dupa Tuwima >>>> stąd


A oto co na zakończenie można mi wyryć:


Tu spoczywa Monika Dyrlica
ciało kruche, lecz dusza- słonica!


Niech śmiechem zatrzęsie się cała kaplica
tak sobie życzy Monika Dyrlica.


Pogrzeb mój poproszę z rana
przedtem leżę wszak nieumalowana.


Leży nareszcie bez tchu i bez słowa-
Małż może życie zaczynać od nowa.


Czy w trumnie zegar tak głośno tyka?
nie, to jeszcze Morsem nadaje Monika


Nareszcie leży tutaj jak długa.
Gdyby nie schudła, leżałaby gruba.


Przez płytę nagrobną ucisk donicy
jest bardzo niemiły dla kroku Dyrlicy.


Otrzyj łzy wdowcze i wy, niebożęta
jest wszak nadzieja, że leży urżnięta.


Spójrzcie co nad grobem - pulchne baloniki!
Nie, to tylko dusza niejakiej Moniki.


Miej serce i patrzaj w serce
czy to pana w mojej ręce?!


Czy przy mogiłce kreta kopczyk się rusza?
nie, to Monika sobą ziemię wzrusza.

Ziemia z ulgą odsapnęła
Dyrlica w kalendarz kopnęła.


Tu leży literatka
na drugie wariatka.
Serce jak gołębica
po mężu Dyrlica.


Umarła tak jak żyła
nie jadła i nie piła.


Żyła na przełomie wieków
nie robiła nigdy wecków.


Przechodniu schyl głowę nisko i pokornie
posłuchaj jak na maszynie stuka Moni kornik.


Za życia klepał ją w tyłek
teraz klepie tył mogiłek.


Serce Dyrlica miała tak gorące
że na płycie grzeją zadki zające.


Na wierzchu zimno, zgnilizna moralna
pod spodem tak samo, tylko, że realna.


Leżeć za dnia do nie sztuka,
na noc trzeba druha szukać.


W Poznaniu dwa stopnie w skali Richtera
E, to Monia tylko swe wieko otwiera.


Pisała zawsze jak kura pazurem
teraz stuka dziobem w żeber klawiaturę.


Niechaj płonie pamięć o niej i śmieszne przechwałki!
O, nie masz ani jednej przy sobie zapałki?


Aj! Czy z mogiły wyrastają osty?!
Nie, to tylko Moni język kłuje ostry.


W krypcie epitafia skrycie piszę z rana
to jest prawdziwa kryptoreklama!



Jeżeli ktoś czuje wysokie ciśnienie inwencji, niech sobie ulży w komentarzach. Proszę się nie kępować!



niedziela, 14 lutego 2016

(200) Kawa z mlekiem

     Budzę się o 5 rano. Za wcześnie, by wstać, za późno, by zasnąć. Patrzę w sufit, po którym przebiegają leśne elfy i licha z czapeczkami z dzwonków wetkniętymi zawadiacko na bakier. Chowają się do mysich nor w szparze okien, wypadają w podskokach zza obrazów, dają nura w gąszcz kwiatów doniczkowych, wśród korzeni których, daję słowo, leżą zakopane skrzynie ze skarbami. W końcu budzik przepędza towarzystwo na cztery wiatry, podmuchem wskazówek zrywając ze mnie puszek kołdry. Poprawiam przekrzywioną ramę obrazu i idę na boso do kuchni. Widzę, jak te huncwoty chowają się w szafie, ale niech się bawią, po to je mam. 

     W kuchni wita mnie to samo przyjemne skrzypienie szafki, znajomy dźwięk odkręcanego słoja z kawą. Wsypuję granulki do szklanki, naduszam przycisk elektrycznego czajnika. Jednostajny szum splata się z ostatnimi smużkami snu wplątanymi w rzęsy. Opieram się o blat, patrzę przez okno, co dzieje się sto kilometrów stąd  i uśmiecham. Z lodówki wyjmuję kartonik mleka i stawiam obok czajnika. Zalewam kawę wrzątkiem. Odkładam słoik z kawą do lodówki. Do szafki mleko. Wracam. Nie, coś nie tak. Idę wyjąć kawę, wkładam na jej miejsce kartonik z mlekiem. Chcę pić kawę, ale zapomniałam wlać mleko. No tak. Otwieram lodówkę, wlewam mleko. Słodkie. Zapomniałam, że już raz posłodziłam.

     W południe ugotuję rosół bez soli. Przypalę suchą kaszę, a pogotuję godzinę samą wodę. Stłukę kubek i nawet nie będę na siebie zła. Przecież to te elfy!





czwartek, 4 lutego 2016

(199) Nos

     Mój nos jest zmiennocieplny. Gdy jest zimno, staje się zimny jako pierwszy. Jednak wystarczy go potrzeć, by na powrót miał 36.6 C. Jego skrzydełka stają się czasem lekko różowe na mrozie. Gdy mocno oddycham, poruszają się jak końskie chrapy. Gdy jest upał, skóra mieni się maleńkimi tęczowymi kropelkami potu.
     Nie lubiłam go nigdy. Od samego początku. Pojawił się wraz ze mną na świecie i od zaistnienia przyciągał uwagę swym rozpłaszczeniem. Potem niby się podniósł, uformował. Ale ledwo to zrobił, zatoczył w powietrzu zgrabny łuk nad oblodzonymi schodami i wylądował z głuchym łup! na samiuśkim dole. Tylko moc adrenaliny i lód utrzymały ścianki naczyń w ryzach, ale nos i czoło urosły do gabarytów dorodnej mandarynki. Wtedy znielubiłam go jeszcze bardziej. Ustawiając się profilem do kogoś, cierpiałam katusze, łagodzone tylko niebotyczną długością rzęs i jasną grzywką. 
Tak było przez wiele lat, a w końcu przyszedł czas na polubienie całej siebie.
I akceptację. Pełną akceptację siebie jako człowieka wypełnionego po rant emocjami własnymi i wyobrażeniami emocji innych ludzi. Niezwykła gmatwanina dendrytów, kilometry organicznych zwojów.

    Kocham swój nos. Kocham nawet z tą śmieszną górką pamiątek po spadnięciu ze schodów. Za doskonały węch, za to, że czuje ledwo wyczuwalny zapach marynarki i płynu po goleniu. Za aromat pomelo. Za to, że tak miło jest nim ocierać o Twój. 

A najbardziej, że wyczuwa innych ludzi i rzeczy dobre. Wciąga ich zapach, fluidy i łączy z mózgiem na zgrabną welurową kokardkę.

Wyczuwa złe intencje i niedobrych ludzi. Włącza czerwoną lampkę i zamyka bramę.

Fajnie mieć nosa do różnych rzeczy :) Doskonale mieć nosa do ludzi :))))



     Dostałam ostatnio niespodziewanie przemiłe maile. Znienacka zupełnie. Podziękowania od ludzi, z którymi się otarłam słownie, a których wskazał mi mój nos. Tyle miłych słów o klimacie moich pisanek. Niezwykłe jest to, że ludziom ciepło na sercu od skorpioniego kapsiplastra. Ogromna to dla mnie nagroda, czek in blanco na moje marzenia, ogromna satysfakcja i benzyna do mojego motorka.

   Wojtek to autor nieistniejącego już bloga Dziwne życie Huberta. Teraz pisze teksty i śpiewa. Cudownie jest móc zobaczyć i usłyszeć tego fajnego chłopaka:




>>Apolonia zrobiła dla mnie branding mojej firmy. Należała (bo jest już freelanserką!) do zespołu kurek z >>Kurka Design, Ależ cudna jest!

Zobaczcie jakie ładne >> TUTAJ.

No i dziękuję mojemu nosowi za netowe i realne przyjaźnie:

fot. Ela Wasiuczyńska


Nosie, Ty wiesz, że Cię kocham za wszystko za czym podążasz ♥

sobota, 30 stycznia 2016

(198) Ikar w fotelu

     Niby nie powinno mnie zaskakiwać, że Ikar musi spaść. Ilekroć zastanawiam się nad jego losem, daję mu kredyt zaufania, by tym razem tak się nie stało. Ciągle mam nadzieję, że, lekkoduch, zamiast wosku użył super glue. Ale co zrobić, gdy ktoś nie potrafi latać...
    
    Rolnik orze pole, Ikar tonie, a pszenica szumi głośniej niż jego łabędzi krzyk. Znowu nikt nie zauważa tragedii. A ten, kto ją widzi kątem oka, odwraca wzrok, bo tak żyje się łatwiej i lżej.
Niepodejmowanie decyzji jest bardzo łatwe, usypia na wiele lat. Między krótkimi lotami Ikar zapada się w swoim wysiedzianym fotelu, przyjmuje jego kolor i fakturę, i zaczyna się w niego wtapiać. Jest już jak sprzęt i jak sprzęt jest traktowany, bo jak inaczej? Niby chce coś zmienić, ale najlepiej tak, by nie wzbić kurzu, który zdążył osiąść na jego filiżance. Żadnej kawy, wyłącznie herbata. Przyzwyczajeń się nie zmienia. Świat cały jest tylko błękitną wklęsłością chińskiej filiżanki...

     Co prawda ma jeszcze w zapasie kilka lat na półce - jakieś trzydzieści pustych słojów. Przez ścianki pięćdziesięciu trzech innych, widać gitarową strunę, zdjęcie dziewczyny, której włosów nigdy nie pogłaskał,  bucik syna, róż do policzków, odciski ust dziewczyny, która całowała tak bosko, że traciło się poczucie rzeczywistości. Tę śmieszna kość serdecznego palca prawej ręki, relikwię przeszłości. Piach z klepsydry prywatnej wyspy, gdzie nie ma zegarów, okruch marmuru z domu na niby, diamentową żabę, która nocą stawała się księciem. Zagubiony kolczyk ze szklanym paciorkiem. Kamień z serca. Tysiąc listów. Świąteczne Dzieciątko Gałczyńskiego przykryte śnieżnym obrusem. Cisza dwóch dni w roku, w której słychać tylko szczekanie psów w oddali. Para z szyby. GIF okna, za którym migają pory roku. Wrzątek i malinove love w zielonych dzbankach. W sumie - niewiele tego. A wszystko razem waży tyle co cały świat, który można kupić dziś rano. Za jedno serce cały świat. Dobra cena.




     Co włoży do pozostałych? Nie wie. Może tę błękitną koszulę, na której nie leżała, gdy czytał jej książkę? Może ten kwiat, który jeszcze nie urósł nad jeziorem. Albo zapach bzu, którym się nie skropiła. Zamglony wzrok, z którym było im tak do twarzy. Miód do słodzenia życia.

   A może nic, bo przecież najprzyjemniej jest tylko pomyśleć, że mogłoby się to wszystko mieć, gdyby tylko się chciało. I jeszcze raz tyle na dokładkę.


środa, 13 stycznia 2016

(197) Prorok jaki, czy co?

     Grzebałam sobie ostatnimi czasy patykiem w głowie i zasobach dysku C. O ile w głowie strasznie huczało echo i wyły mroźne wichry, tak w substancji twardej znalazłam wiele kiełkujących rozdziałów, opowiastek i szkieletów, które niekiedy oblepiłam ciałem i wrzuciłam Skorpionowi do rosołu. 
     Gmerając tak sobie, od niechcenia, napatoczyłam się na wstęp do jakiejś hipotetycznej książki. Mojej ksiązki, dodajmy. Hahaha. Haha. Ha. Albo to zakończenie, kto wie. Zapomniane, spędziło w elektronicznej szufladzie przeszło półtora roku. 
Pojęcia nie mam, dlaczego w dzień urodzin Małża nie dmuchałam z nim świeczek (ma już tyle, że dechu nie starcza dla jednej osoby. Ja, oczywizda, nie dodmuchuję dokładnie, bo jeszcze by mu się marzenia spełniły i co. A tak, to sprawa jasna - nie masz, bo źle dmuchnąłeś). Niemniej plik faktycznie pochodzi z dnia 26 kwietnia 2014 roku. I brzmi następująco:

     "Ależ mam nadmuchane! W żagle! Bebe mówi, że nieważna jest kolejność rozdziałów, więc  zacznę od końca. I to dość hipotetycznego.  I że ma być z gębą i zadziorem. Gęba jest, co tu kryć, sprawdziłam w lustrze. Zadziora nie mam, bo zrobiłam właśnie manicure, cóż za nierozważny krok,  moje plany mogą zostać poważnie zaburzone przez brak zadziora.
      A Katachreza do pazura chce codzienności! Normalnej codzienności! Że ta normalność, mówi, jest teraz towarem deficytowym i ludzie chcą chleba z glutenem i igrzysk, a nie jednorożców i elfów. Ja tam myślałam, że jednorożców właśnie, bo jakoś nigdy żadnego nie widziałam, ale może właśnie w tej chwili byłam przywalona stertami prania, albo schylałam się do szafki z garami i coś mi umknęło.  A z chęcią bym zaprzęgnęła takiego do powozu i hajda po buły różowym rydwanem! I ziu na oklep po włoszczyznę, szał! A tymczasem ludzie, przepychając się przez parking z białymi końmi i księżniczkami w karocach ponoć wołają, że szukają człowieka. Hm. Cóż tu więcej mówić... Here I am!!!! Ecce homo! To sem ja!
     A tak, a’konto przyszłości. Jeżeli kiedykolwiek dojdzie do naszego spotkania w matrasach czy empikach i zostaniecie zasypani przez lawinę woluminów z moją nadmuchaną, jako rzekłam, facjatą na tylnej obwolucie, to musicie wiedzieć jedno. Otóż, na podstawie obserwacji osobistych, a także informacji przekazywanych drogą werbalną, objawię tu prawdę dizajnersko-bon-tonową: miarą szacunku człowieka dla człowieka nie jest miejsce na którym siedzi człowiek – tu chwilowo  autor. Boję się, że przytargacie dla mnie fotel, taki puchaty i mięciutki jak dla księżniczek i wiekowych beneficjentów. Za zapadnę się i już nie wstanę. Dlatego, zaprawdę powiadam Wam: dajcie mi krzesło! Porządne krzesło z oparciem dla całych pleców. Nie takie, które kończy się w okolicach krzyża i zawija się tam pokornie jak atroficzny ogon. Zwykłe krzesło z wysokim oparciem poproszę. Może być wyściełane, skoro chcecie mnie uraczyć.  I stół. Musi być stół. Nie ława, błagam nie ława. Ja jestem starej daty, u mnie życie kula się między stołowymi nogami. I nie toczy mnie jeszcze lumbago, bym składała autografy w pozycji kucznej neandertalskiej. Bądźmy wszak ludźmi w każdej sytuacji!
Acha, uspokoję Was - używam długopisu. Chociaż jako podlotek zrobiłam sobie prawdziwe pióro! Włożyłam wkład w dudkę pióra jastrzębia! Ależ mi się zamaszyście odrabiało prace domowe! Z polotem! Pióra tego używałam w domu, bałam się bowiem, że mi się zniszczy w torbie. W szkole pisałam wiecznym piórem. Z pompką. Czarnym atramentem, wyłącznie. Ach, jakże pismo nabierało charakteru! Ale o tym może później.

     Więc skoro mamy omówione to, co najważniejsze dla pisarskiego ego i zadka, możemy sobie pogawędzić i poszyć ten patchwork. Zobaczymy co tam wyhaftujemy".





     I tak oto słowo ciałem się stało. Powstały dwie książki. Siedziałam z Kaczką (i to nie szpitalną) w puchatym fotelu. "Wędrówki i myśli porucznika Stukułki" wyjdą na papierze w maju. Będziemy (chyba) pieczętować je płetwą i kolcem.

Dziękuję Bebe i Katachrezo, że mnie kopałyście z zadek. 
Później do wierzgających dołączyły Wasiuczyńska, Jarecka i Alcydło Kr. No i Kaczka, ofkors. ♥


A kto nie słyszał, niechaj zrobi sobie kawusię i słucha :) :


Proszę nie regulować odbiorników. Tragiczny tembr mojego głosu jest smutnym faktem. Kaczka jeszcze nie miała odwagi posłuchać swojego. 


czwartek, 7 stycznia 2016

(196) W barze Zanzi


     Dochodziła długo. Może dlatego, że cały dzień wszyscy skupiali się wyłącznie na niej, z błyskiem w oku spoglądali kiedy w końcu dojdzie i chwilę później z hukiem kopnie go w tyłek. W ten stary, pomarszczony tyłek w czerwonych gatkach.
Strasznie się ociągała, a może specjalnie chciała ściągnąć na siebie wzrok wszystkich zgromadzonych.
     Podpatrywałam ten proces mimochodem, ale z rumieńcem, niby to nieuważnie, bo dla mnie to dochodzenie to nie pierwszyzna. Ile ja już ich miałam! Nie zliczę! To znaczy wolę nie liczyć, kto by tam kobiecie wyliczał. Niby zawsze tak samo, ale za każdym razem inaczej. Ekscytujące.

    Teraz miało być wyjątkowo. Na tę specjalną okazję trzymałam w szafce gadżet. Wydłużony, zielony kształt. Zimny w dotyku i satynowo przyjemny. Niezbyt mocny, ale o bogatym, zaskakującym wnętrzu. Na końcu złota kuleczka. Pod spodem zawleczka. Prawdziwy! Nareszcie nie atrapa, nie udawany. Wpatruję się w niego łakomym wzrokiem i wyobrażam sobie jak spływa mi po języku. Najprawdziwszy, francuski, 250 złotych sztuka. 

   Doszła, Nareszcie doszła 24.00! Fajerwerki kopnęły stary rok w zadek, toast! Ale co to? Zamiast zdrojów krystalicznych górskich wód z bąbelkami pieszczącymi język i usta, smak gorzki i przewracający policzki na drugą stronę. 


KLIK! Powiększ klikając na zdjęcie.


    I tu mogę pokusić się o wysnucie aż kilku adekwatnych do tej zaskakująco przykrej sytuacji, wniosków. Wybierzcie sobie, który Wam najbardziej leży.

1. Kiedy staniesz się nieoczekiwanie posiadaczem prawdziwego francuskiego szampana, pij go od razu, znajdź okazję i ciesz się nią. Będziesz miał podwójną przyjemność. Nigdy nie odkładaj przyjemności na potem. Dobieraj przyjemności do bez-okazji, nie czekaj na okazję, by mieć przyjemność.

2. Miej umiar. Być może każda z ingrediencji z osobna pieściłaby zmysły. Nadmiar jest niewskazany.

3. Przyjmuję do wiadomości ewentualność, że, być może, właśnie tak smakuje drogi prawdziwy szampan. Pozostaje mi się, acz nie bez rozczarowania, pogodzić.

4. W dalszym ciągu jestem ciekawa tego smaku. Mimo, że chała, nie straciłam zainteresowania. Bo prawda może być inna. Muszę sprawdzić czy to czas upalnego lata zepsuł smak, czy smak jest nie do przyjęcia z natury.

Wnioski są jak zwykle paraboliczne, można sobie przetransponować na własne życie. A i tak człowiek zawsze dostanie od losu mokrym śledziem w policzek. Zawsze można utopić go w śmietanie i zjeść.




czwartek, 31 grudnia 2015

(195) Sylwestrowy striptiz

    Aaaaaa, wcięło mi cały napisany post!!!! A przedtem przypaliłam gary!!! Ale ja się tak  łatwo nie poddam! Teraz będę sprawdzać stan mojej dziurawej pamięci i wyławiać te perły po raz drugi. (psiakrew!). No to do dzieła (a dyszę ciężko i para mi bucha z nozdrzy, bom się wspięła na palce, naprawdę, nie wiem, czy drugi raz dam radę). 

     Rok się kończy, więc chcę dopiąć wszystko na ostatni guzik, a równocześnie ekshibicjonistycznie obnażyć się publicznie, taki swoisty oksymoron.
   
     W tym roku dostąpiłam deszczu zaszczytów w postaci blogowych orderów od braci siostrzanej po piórze. DZIĘKUJĘ! Tymczasem już, jak się okazuje minęło wiele miesięcy, ale mi nic nie minęło, czas dla mnie w miejscu przystanął, jak cudnie śpiewał Różański za SDM, a wszyscy oni za Stachurą (ja tam muzycznie wolę Różańskiego). Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni?! Noce i dni! I pory roku krążyć zaczną znów jak obieg krwi? No, mam nadzieję, że niedługo! No to zaprzęęęęgać (głosem Renaty Przemyk) i jadziem! Do Boliwii droga prosta!



I. Nagroda od Izabelki, która w sierpniu (!) AD 2015 pytała:

1. Dlaczego założyłaś blog?

     Może nie uwierzycie, ale pewnego dnia przebrało mi się i zapragnęłam wyleźć z tych ciemnych kazamatów na powierzchnię. Jako norowiec domowy nabyłam na Allegro łopatkę, a zaraz potem wiedzę w zakresie zakładania bloga. Wiedzy nie sprzedawali na wzmiankowanym portalu, nie było obok mnie w bliższej, a nawet dalszej odległości nikogo, kto by mi wskazał kierunek ku światłu. Byłam z tym problemem sama jak Pan Bóg przed stworzeniem świata. Wykopałam w internecie portale jak złoża węgla i fedrowałam na przodku w poszukiwaniu najlepszego. Cóż, nie pamiętam, czy wybrałam najlepszy technicznie, ale, jak przyszłość pokazała, na pewno najowocniejszy pod względem towarzyskim portal i nie była to sympatia pl. Potem wystarczyło trochę pomachać blogowo łopatką, wykopać system korytarzy i tadam, wylazłam na powierzchnię, a wtedy znaleźliście mnie, bo przecież ja nikogo nie znałam.
 Teraz leżę z Wami na kocyku i popijam drinka z palemką.

2. Jak myślisz, czy blogi nie są już przeżytkiem?

     Ale jak to? To nie osiągnęłam już szczytu Ziemi i zawrotnego poziomu technologicznego?! 

3. Co myślisz i czy myślałaś o zarabianiu na blogu?

     Teraz to ja myślę tylko o jednym mrrrrrrr..
Nie myślałam o zarabianiu na blogu, bo nie wymyśliłam jak tu zainstalować reklamy, żeby się samo zarabiało. A, chwilunia! O mały włos zarobiłabym na Kręgosłupie Oralnym! Doktor chciał mnie za darmo okleić taśmami Kinesiology tape i już, już miałam iść do niego, ale coś mi wtedy wypadło. Acha, dysk!
Ale fakt, zarobiłam! Przetwory warzywno-owocowe, alkohole, sery kozie, dwie torby, skarpetki, sweter (prosz jak to można się najeść i ubrać bez wychodzenia z domu!), malunki, rysunki, kartki pocztowe - takie prawdziwe, które znajduje się w skrzynce! Książki, książki z autografami, notesy, długopisy, więcej rzeczy nie pamiętam, ale serdecznie za nie dziękuję i obiecuję poprawę.
A największą wygraną w tej loterii, mimo, że niewolnictwo zostało zniesione, są ludzie!

4. Co lubisz robić wieczorem z wolnym czasem?

     Lubię jak w oddali cicho plumka muzyczka, a ja leżę i się byczę. Przepraszam, że sprawiłam Wam zawód tak mało ambitnym zajęciem. Potem się zbiczuję mopem. Ale na razie mi się nie chce.

5. Czy czytasz przy jedzeniu?

     Ależ skądże! Muszę mieć szerokopasmową łączność wszystkimi zmysłami z tym, co jem. 

6. Ciekawa jestem, jakie jest Twoje zdanie na temat tego, dlaczego w Polsce ludzie czytają mało książek.

     Proste - bo nikt ich nie nauczył i nie pokazał jakie to fajne. Czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał.

7. Czy jest książka, po którą nie sięgniesz?

     Jak jest za wysoko na półce, to faktycznie mam problem. Albo jak trzymam w niej pieniądze. No i po poradniki nie sięgam, bo ja już przecież wszystko wiem. No, chyba, ze to poradnik plantatora ziół. Albo pszczelarza. Albo działkowca. Bo to wszystko lubię. Ale nie przeczytam poradnika o tym jak stać się sexbombą w tydzień, bo ja już to wiem (znowu!) ani jak inseminować jałówkę, bo- i tu Was zaskoczę - to też wiem. No, widzicie, poradniki nie dla mnie.

8. Sushi czy ryż z jabłkami i cynamonem?

     Jestem ostatnią osobą na świecie, która nie jadła sushi, prawda? Niech mnie ktoś zabierze na sushi! Ale zrehabilituję się i powiem, że jadłam już chyba wszystko, co łazi po dnie morskim plus (niech mi niebiosa wybaczą!) małego prosiaczka. Nie zjem ostryg, za co przepraszam potencjalnych amantów. Oraz podrobów (prócz flaków). Tu przepraszam masarzy.

9. Gdybyś miała się przeprowadzić to jaki kraj byś wybrała?

Ciepły, ale nie gorący, Żeby nie było jadowitych ludzi, roślin i zwierząt. Kraj o niskim stopniu urbanizacji i takąż obsadą ludzką. Wychodzi na to, że Grecja. Najlepiej ta wyspowa. Cyklady?

10. Nie ma pytania nr 10!

I nie bolało :)

***

II. Teraz >Errata! Errata nagrodziła mnie w październiku (uf, to w zasadzie całkiem niedawno). Nominowała aż 22 blogi, z czego na chwalebnym 20 miejscu, jest, jak czytamy: "pandeMonia - wszelakiej godności pełna". Ojej! To o mnie?

Errata poprosiła o odpowiedzi na wszystkie pytania lub wybrane jedno (lub kilka). Oto one:

1. Jak sadzisz, czy w resocjalizacji więźniów lepiej sprawdza się podejście restrykcyjne, czy też "liberalne"?
2. Jaką rolę w Twoim życiu pełni muzyka. Bardziej jest inspiracją, czy też wyciszeniem?
3. Czy ujmowanie życia w kategoriach estetyki jest "po linii" Bożej, czy szatańskiej raczej?
4. Gdybyś miał w swojej gestii kilkanaście milionów na cele społeczne, jak być je rozdysponował. Wiadomo, że wszystkim pomóc nie sposób. Czy w tej sytuacji rozdawałbyś przysłowiowe ryby, czy też raczej zainwestowałbyś w wędki. 
5. Czy zgadzasz się z powiedzeniem "wszystkie dzieci nasze są"? Jak widzisz to w praktyce, miedzy innymi również w kategoriach legislacyjnych.


Pytania są tak trudne, oryginalne i o wysokim wskaźniku potencjalnych nakładów energetycznych, które musiałabym wykrzesać z siebie, a ja ostatnio mam krem truskawkowy zamiast mózgu, więc nie wiem, czy podołam choćby jednemu. Wiem, że Errata chciałaby się czegoś ciekawego i choć dwuzdaniowego dowiedzieć, więc się postaram, ale nie ręczę w moim stanie za efekty.

ad.1.
Matko, tyle trudnych słów...
Dla skazanych samo odizolowanie od społeczeństwa jest dotkliwą karą. Jeszcze większą - przebywanie ciągle w jednym i tym samym pomieszczeniu. Jeszcze jeszcze większą - pobyt w jednym pomieszczeniu z kilkoma innymi facetami. A brak zajęć jest mordęgą. Nie wiem, czy więzienia resocjalizuja, czy deprawują. Raczej to drugie, ale tego się nie da uniknąć.

Nie wiem, czy o polskich więzieniach mówimy, czy o rosyjskich, a może o południowoamerykańskich, bo poziom jest tak różny jak pięć gwiazdek hotelu w ZEA i w Egipcie.

ad. 2.
Muzyka stapia się z moimi emocjami, jest ich przedłużeniem. Sposobem porozumiewania się i wprawiania ciała w drgania jak kamerton. Jedno lub dwa ciała najlepiej. Więcej nie, Wtedy idzie się na koncert.

ad. 3.
Dziecko umazane w kupie po pachy nie jest estetyczne, ale jest boskie.
Wybuchy jądrowe na atolach Pacyfiku są piękne, ale... No właśnie...

ad.4.
Terminalnie chorym i dzieciom oczywiście ryby, medycyna i rodzice są od dawania wędek. Niech decydują.
Rozdałabym same ryby chyba :) Ludzie to lubią :) Oczywiście, że dawanie wędek jest mądrzejsze.
O, artystom dałabym wędki, oni łowią piękne ryby dla wszystkich.

Wiję się jak piskorz z tą odpowiedzią, bo nie chciałabym dzielić pieniędzy, jakoś takie to... nieeleganckie.

ad.5.
uffff, to są długie i ciężkie sowa, utopiły się w moim kremie truskawkowym...


III. Również w październiku i to tego roku przyjemna, oj bardzo przyjemna nagroda spadła mi na głowę od Kaszmirowej. Kaszmirowa napisała tak (nagram to sobie męskim głosem i wcisnę guzik z pętlą):

3. (czytam) Pandemonię, co ma Skorpiona w Rosole

No ludzie, jak ta babka pisze, no! Książki pisze, wiersze, blogi, bajki. Piekielnie inteligentne teksty, wcale niejadowite ;-) Konkursy literackie wygrywa (przyszłość widzę, przyszłość). Kręgosłup ma złamany, ten fizyczny, ten moralny trzyma się prosto jak drut, i to w często niełatwych okolicznościach. Po jej wpisach łkam cicho z zazdrości. Pióra jej zazdroszczę. Jakże ja pragnę jej pióra! Ale nie za pieniądze ono. Pióro się ma, albo się nie ma, reszta to warsztat, pot, krew i łzy.


I Kaszmirowa nic nie chce wiedzieć o mnie! No to ja powiem, że fajnie pisze, robi śliczne zdjęcia swojego pięknego mieszkania i ma nieśmiertelną monsterę Bardzo mi się podoba jak ktoś ma tak funkcjonalną szajbę :)


IV. Najdłużej w blogowej piwniczce leżała nagroda od Książkówki. Nabrała mocy i szlachetności, wiadomo! Jak stare wino. Książkówka nie prowadzi już bloga, nie pamiętam dokładnie Jej pytań, ale chodziło o przedstawienie swojego życia tytułami książek.

Może przeinaczę. Powiem na jakich książkach się wychowałam? To będzie bardziej owocne, może moi synowie zaczną czytać?

Opływałam w książki od zawsze. Z  bratem mieliśmy cały regał własnych książek i czasopism. Najbardziej lubiłam Brzechwę "100 bajek", rosyjskie książeczki, baśnie Szeherezady, legendy. Hm tak się zastanawiam, że nie ma tu literatury faktu, są głównie baśnie. Chyba one wyćwiczyły mi  trochę wyobraźnię. A naj naj najbardziej lubiłam, kiedy Tata wymyślał dla mnie baśnie, historie i opowieści. A robił to codziennie wieczorem. Pamiętam tylko dwie bajki - jedną o małej małpce na kościelnej wieży, a drugą o małpie, która za każdym razem po zrobieniu czegoś niedobrego właziła na plecy i ciążyła. Z biegiem czasu zrozumiałam, że jest o sumieniu. Strasznie żałuję, że nie zostało nic...

Gdy byłam już małym chłopcem, czytałam Przygody Tomka Sawyera - zawsze chciałam być Tomkiem!- i Niziurskiego. Ożogowską, Chmielewską, Mikołajki. I Fiedlera. Lubiłam książki medyczne i atlasy anatomii. Miałam taką fajną książkę "Historia medycyny". Tak potworna, że aż fascynująca. Potem lubiłam czytać książki z zakresu parapsychologii, o dziwnych zjawiskach. No, kręte są ścieżki mojego pierwszego czytelnictwa!

A muzycznie o mnie?

Chyba to. Stoję sobie z boku w dżinsach i białej bluzce, opieram się ramieniem o ścianę. Z rękami w kieszeniach patrzę jak chłopaki skaczą, powoli uczę się mieć luz w kalesonach.




A na co dzień, wiadomo ;)





Życzę Wam, Kochani Czytacze, byście w 2016 spełnili przynajmniej jedno swoje marzenie! Ja mam dwa! :)

Co prawda wg chińskiego kalendarza jeszcze dwa miesiące mamy Rok Kozy, który był dla mnie bardzo pomyślny. A dlaczego? Bo wierzyłam, że taki będzie!




sobota, 19 grudnia 2015

(194) Zielona sukienka

     Widziałem ją. Stała. Tak po prostu. Wyglądała na zadowoloną, ale nie pamiętam, jaki miała wyraz twarzy. Zmierzchało wtedy, więc trochę się wystraszyłem, kiedy ją spostrzegłem. Nie zastanowiło mnie nawet to, że może być jej już zimno, w końcu to październik. Co prawda dużo mówi się o ociepleniu klimatu, ale chyba nie jest na tyle ciepło, by chodzić w samej sukience. Nie powiedziała nic, chociaż czułem, że bardzo chce. Może nie jestem na tyle silny, by móc ją wysłuchać. Wystarczy mi sam widok. Patrzyliśmy na siebie. Trwało to dobrą chwilę, a potem odeszła. Jej zielona sukienka pomachała Ci na pożegnanie. Poznałem od razu, że to machnięcie jest do ciebie, bo w jej fałdach była prośba, żeby ci to przekazać. No, to przekazuję.

***

fot. Tommy Eliassen/Barcroft Media
   
     Kiedy lekarze orzekli, że to potrwa tylko kilka dni, wzięły ją do domu. Gdyby liczne wylewy nie spowodowały utraty mowy, pewnie usłyszałyby, że chce umrzeć we własnym łóżku.
Były cztery, więc każda miała opiekować się mamą przez ćwiartkę doby. Tak byłoby sprawiedliwie i symetrycznie, ale siedziały wokół niej wszystkie, jak ośmioręka rozgwiazda. Rak wyjadł jej ciało do dna, pozostały tylko resztki płuc. Im ich mniej, tym, paradoksalnie, głośniej pracują. W końcu stanęły, utrudzone, na siedemdziesiątym trzecim przystanku i z wydechem ulgi wysadziły na nim duszę.
   
     Podczas pogrzebu pięknie świeciło słońce. Trumna nie była ciężka, ważyła nie więcej niż serce, więc czterech chłopa dało radę z łatwością. Dużo ludzi, bardzo dużo. Miłe, ale w smutny sposób.
Stypa, zupa, kotlet, przecież to miejsce mamy, zostaw wolne. Noce kończą się w południe, popołudnie już czy rano? Dzieci w szkole? Ach, śpią. Niech śnią. Jak to już grudzień? Kiedy?

***

- Przyjdź proszę do mnie do gabinetu, gdy będziesz wolniejsza.

- Dobrze, doktorze.

-Wiesz, wahałem się, czy Ci powiedzieć, bo nie mówi się w świetle jarzeniówek takich rzeczy. -Kolejka pacjentów, na stole recepty, przed oknem tramwaj. Rozmowy i szuranie.- Teraz wydaje mi się to dziwne, ale mam ci do przekazania wiadomość, nie wiem od kogo i nie wiem dokładnie jaką, poza tym tylko, że jest i to ponad wszelką wątpliwość. Chyba sensem jej jest to, że jest i tyle. Skądś wiem, że to wiadomość dla ciebie. Od kobiety, która została pochowana w zielonej sukience. Nie martw się i zostaw miejsce wolne. Potem pozmywaj i żyj.


sobota, 5 grudnia 2015

(193) CZARNY KOŃ I BIAŁA OWCA LITERATURY, czyli Kaczka i Skorpion na czerwonym dywanie!

     Od kilku tygodni żyłam na krawędzi. Od przedwczoraj zmieniłam biegun i żyję na drugiej krawędzi, gdzie odnalazłam i połączyłam się na powrót z rozumem, więc jestem chyba już w stanie streścić Czytaczom co tu się wyrabiało. Podróżowałam mianowicie. Mentalnie, a nawet, czym zadziwię Czytaczy przyzwyczajonych do mej statyki - fizycznie.
    
     Trasa podbiegunowa wiodła z czarnym prądem krwi tryskającej hormonami stresu, poprzez ocean adrenaliny, by wylać się szeroką strugą endorfin. Geograficznie zdarzenia fizjologiczne odbywały się na trasie Poznań-Warszawa-Poznań, chociaż mogłabym przysiąc, że była to trajektoria Poznań-Bajkonur-Księżyc-matka Ziemia.


     O, jaki fajny konkurs, myślę sobie zimą roku pańskiego 2014 i ocieram smarki, które to ta ohizdna pora roku przyniosła mi w swoim hojnym darze. Będę wspaniałomyślna i nie zamieszczę ilustrującej foty jak to siedzę w piżamie pod kołdrą i czytam poniższe obwieszczenie:

Wydawnictwo MG
ogłasza Konkurs literacki
na dokończenie minipowieści Leopolda Tyrmanda:
Wędrówki i myśli porucznika Stukułki.
Patronat: Mary Ellen Tyrmand & Matthew Tyrmand.

    Po czym doznaję spalenia zwojów, uzmysławiając sobie, że PRZECIEŻ TO TYRMAND! Człowiek-legenda! Żeby dokończyć, to, co zaczął, trzeba albo go wskrzesić i zmusić do notatek, albo być osobnikiem jednej z dwóch kategorii: ekspertem lub szaleńcem! Nienienie, nie należę do żadnej z nich!

[A może jednak?

Eeee, nie.

No ale....

Nie! Nie należysz! Zbiór ekspertów jest dla ciebie pusty!

No dobra, ale z drugim lekko wyczuwam pulsację wspólnego neuronu...

Monia, puknij się w czoło i spójrz na chusteczkę, czy nie wysmarkałaś mózgu!]

***

     Minęło kilka miesięcy, jakoś krótko po stworzeniu naszej epopei narodowej w  >Bitwie pod Boschem, kiedy to na którymś z zaprzyjaźnionych blogów >Jarecka rzuciła od niechcenia patyk i linkę do konkursu: 

- Skorpionie, Kaczko, obiecajcie, ze to wy napiszecie!

***

[E, nie da rady.

Jak to nie? 

NO BO TO TYRMAND.

No to co, że Tyrmand? Nie żyje w końcu.

Niby nie, ale sława się snuje za nim stąd aż do Ameryki.

Fakt. Nie da rady].

***

[A może chociaż kupię tego Stukułkę? Co tam, niech przeczytam!]

***

6 marca 2015, po kilku stronach Stukułki:

- Kaczka?! Tu Skorpion! Słuchaj, znasz Ty historię Europy, albo przynajmniej Polski?

- Co ty! Ni w ząb!

- Wspaniale! Nic nas zatem nie ogranicza! Jest bowiem do napisania powieść historyczna.

***

22 maja 2015

- Kaczko, skoro w końcu udało mi się przeczytać to może zaczniemy pisać?

- W zasadzie mogłybyśmy. To mi dobrze zrobi na porost neuronów.

***

   ...I oto zstąpił  duch Tyrmanda jednocześnie na ziemie polskie i niemieckie, posługując się wprawnie zjawiskiem bilokacji. Światem zakręciło, czasoprzestrzeń się zagięła, bo...

***
9 czerwca 2015

Zza offu dochodzi szelest piór i oddalający się dźwięk plaskających płetw.

- Skorpionie, ja już skończyłam, pa! 

***

20 czerwca 2015

- Kaczko, napisałam. Czytamy to jeszcze raz (trzeci), czy oprawiać i wysyłać?

- Ślij.

***

24 czerwca, 6 dni do dedlajnu

- Małżu, jeździmy po całym Poznaniu i to już jest trzecia filia docelowego urzędu pocztowego. Czy ty nie umiesz mnie dowieźć do celu?

- Mówiłem Ci, wyślij to normalną drogą.

- Ty chyba oszalałeś! Przecież listonosz może zgubić rękopis! Albo podłożą bombę pod sortownię przesyłek pocztowych! Albo może ktoś ukraść! - Tulę do piersi kopertę i biegam wzrokiem po wszystkich po zewnętrznej stronie szyby samochodowej. Cała zgraja potencjalnych złodziei! Kidnaperzy kopert wielkoformatowych! Bibliofile i furiaci! Wszyscy czyhają tylko na tę przesyłkę! O nie! Niedoczekanie!

- Wiesz co, należysz chyba do jednej z dwóch kategorii, o których wspominałaś. I to nie do eksperckiej.

Zapachniało siarką, a Małż przeżył wyłącznie dlatego, że po trzech godzinach odnalazła się nasza poczta docelowa. 

Pani pocztówka uśmiecha się zza lady podajnej pięknie prezentując się na ścianie z malutkimi skrzyneczkami:

- Tak, to tu są skrytki pocztowe Wydawnictwa MG, ale nie mogę tak po prostu włożyć tam przesyłki.

- Jak to nie? Ja zapłacę!!! Podwójnie! Za super ekspres!

- Niestety. To niezgodne z regulaminem i dziesięciorgiem przykazań pocztowych, muszę nadać odpowiedni tor i kierunek przesyłce. 

- Jak to? Mam zostawić pani kopertę, by odesłała ją pani do podpoznańskich Komornik, a z Komornik z powrotem w to miejsce, w którym stoimy? Małżu, ja nie wychodzę!!! Rozbijam obozowisko!!! Przynieś mi posiłki!

- Yyyy. Ale my za chwilkę zamykamy urząd. 

- Proszę zamykać, ale ja stąd się nie ruszam! Jestem niewymagająca, wystarczy mi karimata i bułka.

- No to może proszę opłacić znaczki pocztowe, wypełnić blankiet na polecony, a ja przejdę się tylko z przesyłką i nabiję prawidłowo tachometr. Prosz. To wszystko, do widzenia państwu.

***

- Monia, czy możesz odkleić się od tej szyby?

- Nie. Muszę ją przypilnować, czy aby na pewno włoży moją kopertę do skrytki. Jeszcze wrzuci do kosza, albo zmieli. Ci pocztowcy mogą być przecież szaleni!

***

3 grudnia 2015, Muzeum Literatury w Warszawie

- Jacie, dziewczęta, jak to jest stać się eksponatami muzealnymi i to za życia? 

Zatem fotorelacja:

Przed werdyktem.
Jeśli przeczytacie Stukułkę part two, zwróćcie uwagę na niejaką Aldonę
 i wspomnijcie to zdjęcie.

I nareszcie wiadomo kto zasiadł na tronach.
Bałyśmy się, że każą nam jazzowac na fortepianie.

Wywiad dla programu 1 Polskiego radia. Aaaa!
Kaczka mówi, Pani Małgorzata Raducha się śmieje.

Skorpion mówi, Pani dalej wydaje się być rozbawiona, uff.

Potem mówimy już obie, a co tam!


A cośmy opowiedziały, można posłuchać tutaj:




W oddali 3/5 jury spija śmietankę.
Zdjęcie z tyłu, żeby było widać wspólnotę z moim blogowym awatarem.

Po wywiadzie odsapka i zdjęcie z Organizatorami i Jury:
P. Dorota Ewa Grupińska - Wydawnictwo MG
p. Piotr Januszewicz- scenarzysta filmowy
pandeMonia/Skorpion i Kaczka
dr Jarosław Klejnocki - dyrektor Muzeum Literatury
dr Tomasz Makowski - dyrektor Biblioteki Narodowej, przewodniczący jury.

Droga do szampana została odcięta przez Panią z prasy.
Wywiad trwał bardzo krótko i frywolnie, po czym przeszłyśmy gładko
do części nieoficjalnej. Ach, gdybyśmy wiedziały, że Pani jest z PAPu...

A za PAP poszła lawina z naszymi oracyjnymi wygibasami...











Taaaak. Tego dnia wygrałyśmy internety!

A od lewej tadam! Silna grupa wsparcia:
Jarecka! Oklaski!
Ela Wasiuczyńska! Owacje na leżąco!
Czarny koń literatury - Kaczka! Kwiki szaleństwa!
Biała owca literatury - Skorpion primo voto Kręgosłup Oralny, a także pełniąca Posługę literacką - można klaskać
Alcydło Kr. łamane przez MANU - spazmy i wibracje!



Wasiuczyńska jodłuje!

Poruczniku Stukułko, zadanie wykonane!


A dlaczego SKORpion i KAczka? Państwo przeczytali PION CZKA?!
Oto jak się zrobiła kaczka-krzyżówka:




     I tak oto międzymiastowe, międzynarodowe, a nawet intergalaktyczne spotkanie (bo nawet z >Newą) dobiegło końca w jednym miejscu i przeniosło się w inną czasoprzestrzeń Warszawy, gdzie konsumowałyśmy nasz związek do późnych godzin nocnych. 


piątek, 27 listopada 2015

(192) Z werwą i nerwem oraz ROBÓTKA!

     Bum-bum, bum-bum, bum-bum i tak sto razy na minutę. Mam tachykardię oraz cierpię na bezsenność. Małż wkopnął mnie już pod kaloryfer, bo staję się w nocy problematyczna. Moje sny przekraczają już wszelkie normatywy normalności w każdym kierunku. Chociaż dzisiaj, na ten przykład, miałam sen już spokojniejszy i dociągnęłam nawet do rana. Nie wystąpiłam w nim przed ludnością nago, nie zatkało mnie słownie, nie zrobiłam żadnego fopasa, ani nie spotkał mnie żaden inny kataklizm. Zaskakująca ulga trwała do czasu, gdy spostrzegłam, że zapomniałam się pomalować, a moja twarz zupełnie zatonęła w wysokich falach zmarszczek w ten sposób, że powyżej brody byłam nierozpoznawalna dla otoczenia. Ale może to i dobrze. Okaże się niebawem. Na razie oddycham w torebkę desiguala, defibryluję się okładami z kota i obżeram z nerwów do nieprzytomności. To koi moją duszę, a zalew endorfin i insuliny, którą produkuję na pełnych obrotach, tłumi tsunami hormonów stresu.

Jedząc pączki i golonkę, wszystkimi otworami tryskają mi głupawe limeryki. 

Pewnej pani z miasta koziołków
plątało się w głowie od wątków.
I co się okazało?
Że w głowie miała siano,
bo jej mózg pozbawion był wrąbków.

albo:

Pewna pani z miasta Poznań
miała w życiu nadmiar doznań.
Więc na sposób się wzięła,
Dopływ bodźców odcięła
teraz Małż jej śpiewa sopranem.

lub też:

Pani Monika nie z miasta Chojna
od wielu dni jest niespokojna
dla świętego spokoju
zamknął Małż ją w pokoju,
teraz w domu jest "Pokój i wojna".

Niech mnie ktoś z litości dobije.

     A'propos pokoju. Pokażę kuchnię, na której prężą się gary zdobyte ostatnio krwią i literaturą. Kaszmirowa by mi nie wybaczyła!



  
   Gary miały cudowną moc! Małż, jak za dotknięciem przewodu z wysokim napięciem, ugotował w nich zupę dyniową, placki cukiniowe i rosół, po czym czar prysł na tysiąc lat i ja, jako Kopciuch powróciłam do swoich ustawień fabrycznych. 

     I chociaż mnie język świerzbi, nie powiem, dlaczego palą mi się obwody! Tere-fere! To będzie w następnym odcinku!

    A nadmiar bodźców, uczuć i innych tajfunów wewnętrznych można produktywnie, za przeproszeniem, skanalizować w:





    Wiecie, że te duże i dorosłe dzieciaki stoją już za płotem, przebierając nóżętami i czekają na Wasz mały gest? Odezwijcie się do nich! Jak miło zobaczyć, że się chichrają!

To co? Ruszamy, nie? Do dzieła! :)