czwartek, 19 lutego 2015

(165) Wiosna i ekumenizm pełną gębą

     W starożytnych czasach podstawówki nie było zbyt wiele możliwości na dokształcanie się po lekcjach. Ale należałam chyba wszędzie, gdzie było można. Do Biblioteki Raczyńskich, do szkolnego chóru, kółka fletowego (flety proste), kółka polonistycznego, węgierskiego, teatralnego, chadzałam na dodatkowe lekcje angielskiego, a poza szkołą spalałam się w osiedlowym ognisku plastycznym, gawariłam na prywatnych lekcjach rosyjskiego i jak szlachcianka pobierałam lekcje gry na pianinie.

    Ale najbardziej spektakularne było Kółko Recytatorskie. Prowadził je nasz polonista, Jacek Opieszyński. Fantastyczny facet z czarną brodą. Mówił do nas, smarkaczy, jak do dorosłych, traktował nas jak dorosłych, my po prostu byliśmy jego kumplami i co najważniejsze - mieliśmy swoje małe tajemnice. 

     Zanim go lepiej poznaliśmy, na lekcjach języka polskiego wycinał nam różne numery. Ot, choćby z kartkówkami:
Wyjmujemy karteczki! I w tym momencie ooooooooch niosło się po sali i oblekało nas mglistym kirem. Egzekucja była szybka i bezbolesna. Po dziesięciu minutach było już po. Odkładamy długopisy i.... Opieszyński wykonywał ruch jakby lepił śnieżkę. Patrzyliśmy po sobie jak stado baranów. Jakże to tak? Mamy pognieść kartki? TE zapisane kartki? TE kartki, które trzeba było szanować, bo lasy rosną wolno, płoną szybko, bo makulatura, bo za dwa kilo dostaje się rolkę papieru toaletowego? Opieszyński wykonywał lekki podskok i umieszczał swoją kulkę w koszu na śmieci. A za nią lądowało kilkadziesiąt kolejnych. Klasa w szoku. Że można, że tryby machiny poluzowały się, a nawet zniknęły. A jakby tego było mało, polonista robił z nami coś, co i teraz wydaje się niecodzienne. W czasie lekcji, po cichu wykradaliśmy się ze szkoły i biegliśmy pędem na piaszczyste boisko za budynkiem. Tam polonista z uczniami rozgrywał mecz piłki nożnej, a dziewczyny skakały w gumę. My - dzieciaki ubrane w fartuszki z tarczą na ramieniu, zmieniające obuwie i pijące na przerwach mleko.
Niesamowite, co? I wiecie, co myślę? Że nakręcone 3 lata później Stowarzyszenie Umarłych Poetów jest o nas. To nam, kosztem lekcji, czytał zakazane książki, czekaliśmy jak wariaci na kolejny rozdział >>"Żywotów diabłów polskich" i perfekcyjnie opowiadane historie o duchach, podczas których naprawdę się baliśmy. 

     Zanim po dwóch latach zniknął z naszego życia tak gwałtownie i tajemniczo, jak się pojawił, założył i prowadził wspomniane kółko recytatorskie. Zgłosił się aktyw klasy i żeńska śmietanka w jednym. I patrząc z perspektywy czasu, to najlepsza terapia, jaka nas spotkała, bowiem... 

     Do kółka recytatorskiego należała, co tu kryć, największa wzwyż i wszerz dziewczyna z klasy, Ania. Ania wyróżniała się też tym, że sepleniła. 
Z Anią przyjaźniła się Beata. Beata z kolei była maleńka i szczuplutka. I okrutnie się jąkała.
Ja. Wysoki chudzielec z kolejną wadą wymowy, eR-Traumą, o której pisałam >>TUTAJ
Jedyna normalna Marysia rzucała się w oczy w towarzystwie tym, że była... bez wad.
Nie było takiej jednej jak nas cztery i nie było takich czterech jak każda jedna z nas.

A kółko nasze, wysoce dramatyczne, rzucane na głębokie wody, zataczało coraz szersze kręgi. Podczas, gdy występy publiczne były dla nas męczące solo, Opieszyński zawiązał współpracę z Pałacem Kultury, obecnie Centrum Kultury Zamek, gdzie chodziliśmy na konsultacje, próby i występy, olaboiga, PUBLICZNE! Brałysmy udział w turniejach recytatorskich. My! Właśnie my!
 Pamiętam nawet swój repertuar. Mieliśmy sami wybrać wiersz i fragment prozy. Mówiłam Majakowskiego, a dla równowagi prozę z "Klubu włóczykijów" Niziurskiego. W innym konkursie recytowałyśmy wszystkie Leśmiana. Ja wybrałam sobie soczysty opis wiosny:

 Bolesław Leśmian - Wiosna


Takiej wiosny rzetelnej, jaką w swym powiecie 

Widział Jędrek Wysmółek - nikt nie widział w świecie!

Poprzez okno karczemne łeb w bezmiar wyraził

I o mało się w durną mgłę nie przeobraził!

Lecz umocnił się w karku i nieco przybladłszy, 

Łbem pochwiał dla otuchy, i splunął i patrzy...

Jego własna chałupa wraz z babą i sadem 

Odwróciła się nagle nieproszonym zadem.

Wieprz-znajomek, nie większy na pozór od snopa, 

Biegnie w skradzionych portkach Magdzinego chłopa.

Ryj mu Lilią zakwita! Czar bije od przodu!

I z wołaniem: "Gdzie Magda?" - pcha się do ogrodu!

Wóz drabiasty, jaskółczej doznając uciechy,

Z okrzykiem: "Co ja robię?" - frunął ponad strzechy.

A wójt w ślad mu się jarzy to modry, to złoty

I zębami przedrzeźnia znikłych kół turkoty.

Wywróconą na opak do rowu ulicą

Mknie Kachna i płonącą powiewa spódnicą.

Wichrzy się i pokłębia i upałem bucha,

Cała w ogniu i szumie! Pożar - nie dziewucha!

Skry miota wedle woli - nie szuka powodu,

I z szeptem: "Moja wina!" - dymi się od spodu!

A Maciej - ten z przeciwka, co to brak mu klepki, 

Konno dybie w niebiosy wesoły i krzepki!

Cały w różach i malwach, coraz nieznajomszy 

Pyskiem w niebie wydziwia, jakby służył do mszy.

Tuż obok, jak to bywa między błękitami, 

Przelatuje siedząco Pan Bóg z aniołami.

A ten wrzeszczy od rzeczy i na koniu pstroku 

To skoczy, to zje malwę, to ginie w obłoku!


I do tego zmierzam.
Wiosna. Kolorowa, buchająca kolorami wiosna! W tym roku o tyle ważna, że okraszona Pierwszą Komunią Mima. Właśnie z Komunią skojarzył mi się powyższy wierszyk. 






     Albowiem jesteśmy chyba pierwszą rodziną w Polsce, która będzie wyprawiała Komunię w stylu Bollywood! Po tradycyjnym obrządku spotykamy się w niekonwencjonalny sposób w restauracji hinduskiej >>Tavaa. Właścicielem jest najprawdziwszy Hindus, kucharzami są najprawdziwsi kucharze hinduscy, którzy nie widzieli nigdy Polaka na własne oczy. Polaka, pf. Europejczyka nawet! Zostali w sierpniu ściągnięci z hinduskiej wioski kucharzy. Może być coś bardziej egzotycznego? Chyba tylko nasz rodzinny korowód! Kogo tam nie będzie! Właściciel tytanowego stawu kolanowego i sztucznego biodra. Schizofreniczka! Kobieta z afazją i połowicznym paraliżem! Właścicielka migoczących przedsionków! Arab! Arabskie dzieci! Niemcy! Bezrobotni! Emeryci! Ksiądz! (Siostry zakonne niestety nie dożyły). Wierzący, agnostycy i innowiercy! 
Do koloru, do wyboru!



* fotografie przedstawiają naręcze kartek, które wyszły spod mych paluszków na Komunię Mata. Tym się jeszcze nie chwaliłam - zrób-to-samami. 
Do Komunii Mata dochodzimy małymi kroczkami na >>Oralnym. Bądźcie czujni, bo niedługo druga część spektakularnej >>opowieści o kręgosłupowych peregrynacjach, a i Newa Rysuje naskrobała nowy szyld!

piątek, 13 lutego 2015

(164) Soczysty seks pozamałżeński

   


No dobra, to jednak nie zważając na istnienie słowa pruderia, napiszę o tym.

   Widziałam bardzo wyraźnie, że Małż leży na czymś, obejmuje to, przygważdża brzuchem i podryguje przy tym niedwuznacznie. Jego włochate nogi są figlarnie rozrzucone na boki,  ręce takoż i, co tu kryć - król jest nagi! Pupa jego biała jak szczyt Kilimandżaro, tak śmiesznie podskakująca, półkule pośladków jędrnie plaskające. I już, już miałam wybuchnąć rubasznym śmiechem nad tym ociekającym nieskrywaną frywolnością obrazkiem, gdy z całą mocą dotarło do mnie, że jednak, mimo, że jest zabawnie, to heloł! jednak mnie, bądź co bądź, ten Małż zdradza. I to z czym! Auuu! To coś było monstrualnych rozmiarów. Wypasione na najdroższych witaminach. Choćby nie wiem jak Małż się rozkraczył, to nie zasłoni tego zjawiska własnym ciałem. Błyskało spod niego to tu, to tam, swą nabrzmiałą i gładką czerwonością. Błyszczące, rumiane i pachnące. Roztaczające wokół siebie drżącą aurę letnich wypadów na łono, słodkości wypełnienia czary obietnic, ugaszenia nienasyconego głodu i erupcji nieposkromionych żądz. Pod podrygującym na wysokościach ciałem Małża prężyło się apetycznie tego wszystkiego ucieleśnienie. ONA! GARGANTUICZNA TRUSKAWKA! 

     Nakładanie się na siebie fonii i wizji w moim prywatnym ośrodku kojarzeniowym trwało bardzo długo i było procesem wręcz zapalnym, by nie rzec - nowotworowym. Dźwięki, obraz i wspólny wydźwięk zdarzenia nałożyły mi się wreszcie ze zgrzytem klucza w wiekowym i zardzewiałym pasie cnoty w jedną całość, której żmudne przepychanie pod górkę w zamkowej wieży mego organu  zostawiło za sobą na schodach mokrą, czerwoną, pulsującą bólem smugę.

    Stop klatka. Małż zamiera z rozrzuconymi na wszystkie strony świata członkami i wpatrując się maślanym wzrokiem w dal, rzecze głosem jak roztopiona czekolada:

-Wiesz, a może i ty chciałabyś spróbować? To nawet całkiem przyjemne.

Obrazek dzięki uprzejmości Malwiny Krusz. Ferenz z Dzieciowo mi :)

     Pytanie Małża zrzucone z wysokości dwumetrowego owocu nawet nie wydało mi się aż tak idiotyczne. Tak samo z czynem, by wdrapywać się w fazie plateau na truskawkę. Kątem oka zarejestrowałam, że w strategicznym miejscu ma ona odpowiednio wyprofilowane wgłębienie, hm. Wdrapałam się na szczyt. Żeby nie spaść musiałam wzorem Małża, a nawet rozgwiazdy, rozrzucić swe kończyny jak róża wiatrów. Powierzchowność truskawki była bardzo przyjemna. Ciepła od słońca, nieco elastyczna, pachnąca tak kusząco... pachnąca... pachnąca... nie wytrzymałam więc. Nie mogłam się oprzeć i uległam. Rozdziawiłam swe usta, zawijając górną wargę nad czołem, błysnęłam perłą zęba i z rozmachem opuszczając głowę, wpiłam się z impetem w miąższ. Sok ściekał mi po brodzie, skapując obficie na dekolt. Mmmm truskawki w lutym! Orgia!

     Mam nadzieję, że nasz trójkąt wyda owoce! Za jakiś czas nasza brzemienna truskawka zaowocuje i  powije soczki w kartonikach.

  No, co? Nie macie snów erotycznych?

środa, 11 lutego 2015

(163) Na morzu


Ahoj, żeglarze!

     Trochę mnie nie było, a to dlatego, że żółw, który niósł płaską bryłę mego świata, pokłusował w nieznane. Świat huknął o skały fizis i rozpękł się na tysiąc kawałeczków, a jeden z nich widocznie dziabnął mnie w serce, które z kolei dostało czkawki. No i poszłoooo. Reakcja łańcuchowa z szeregiem implozji. Czkawka została zdiagnozowana na wykresie ekg i dziabnięta specyfikiem kardio o śpiewnej nazwie, a specyfik tak mię dziabnął w błędnik, że zabłądziłam, dlatego nie mogę trafić paluszkami w wijąca się przede mną klawiaturę, a nóżkami ucelować na mniej chybotliwe fragmenty kry w nurcie dniówki. Wyglądam trochę tak, jakbym powoziła zaprzęgiem trytonów w spienionej kipieli. Prrrr, szalone!

Josephine Wall, Andromeda

     Zakładam tedy czarną opaskę na jedno oko, wyłupuję jadowy ząb na przedzie, a hakiem prawicy wyjmuję śledzie spomiędzy zębów. Spluwam strzykwą i wyławiam, pędząc pośród burz i  pejczy ulewy, smagających boleśnie me pulchne plecki, sieci z wynikami Bloga Roku. Rzucam sflaczałą sieć na pokład. Przecieram oko i dziwuję się: a co tam w tej sieci tak pluska, a co tam wali ogonkiem w deski? Toż to 37 srebrnych rybek! Rybki esemeski od aktywu kolektywu czytaczy! Niby takie malutkie, niby słabiutkie, a czarodziejską swą mocą wciągnęły Skorpiona na 38 miejsce, zostawiając w tyle 239 innych blogów w swojej kategorii Literackie i kulturalne! Hoho!  Jak miło! Dziękuję!
Albowiem piszę tu nie dla siebie, ekhem. To Wy napędzacie to koło zamachowe, a ja na tych galerach wiosłuję jak w galerii.

     Chociaż nie powiem - bezludna wyspa kusi syrenim śpiewem... Zielone pod spodem, niebieskie na górze. I pogoda sterowana pilotem. Żaluzje z chmur, roleta regulująca ilość fotoluksów. Pod falami ukryte pokrętła kaloryferów, wentyle w kamieniach, by sterować ich miękkością. A gdy się znudzi, można zwinąć pejzażyk w rulon i rozwinąć co innego. Rozłożyć jak serwetę na stole. Wyławiać pałeczkami z jego głębin żywe sushi i czesać nimi zielone kłosy ryżu. Potem wskoczyć w pustą miseczkę i powiosłować nimi do drugiego dania. Oj dana dana.

wtorek, 3 lutego 2015

(162) In vino veritas cz.II oraz daj głos!

      Uwielbiam mieć porządek w szpargałach. Do tego stopnia, że w momencie zakończenia roku szkolnego przez chłopaków, przekazuję podręczniki uczniom następnego rocznika (Mat zbiera na lody). Wszystkie prace plastyczne wkładam do teczek z imieniem potomka i klasą, by wyśmiały ich kolejne pokolenia, zostawiam ku pamięci dzienniczki i zeszyty. W osobnej teczuszce lądują wszystkie testy i sprawdziany posegregowane według przedmiotów.

     I zdaję sobie doskonale sprawę, że w tym miejscu niektórym czytaczom zacznie z lekka drgać powieka. Ale ja Was ugłaszczę. Chęcią tak daleko posuniętej archiwizacji kierują bowiem bardzo niskie pobudki. Wyznam Wam, że wybujałym neuronem segregomanii kieruje lenistwo. Po prostu nie chce mi się szukać wszystkiego od początku. Boli mnie jednak ten neuron, gdy widzę, że grupa Anonimowych Segregoholików jest wyłącznie żeńska. Widocznie dziedziczy się ją z chromosomem X.

    Tak też zrobiłam w czerwcu roku pańskiego 2014. Wszystko ładnie poukładałam w stosiki, pogrupowałam, powiązałam mentalnie w osobne akta osobowe i.... psssssss. Aby zanieść je do garażu (albowiem, jak wiecie u nas w garażu jest wszystko, dlatego nie mieści się w nim samochód, który parkuje pod chmurą od 2,5 roku), trzeba inwencji Małża. Małż bowiem zawiaduje tą metropolią Garażowem.

     Miesiące mijają, a stosiki leżą w pokoju dzieci. I w ten oto sposób z łatwością, bez udziału drabiny, lian i sieci pajęczej o udźwigu 100 kg, mogłam dokopać się do dzienniczka Mata, by sprawdzić, czy i kilka lat wcześniej uprawiałam usprawiedliwieniografię. Podskoczyłam sobie rączo w mych filcowych bamboszkach na wysokość włosa dywanu, gdyż dokopałam się do bogatych złoży atramentowego wężyka! I tak oto mogę Państwu przedstawić część drugą radosnej twórczości epistolograficznej:

pierwsza część usprawiedliwień >>>TUTAJ.







     Noc Styczniowa, jako obfitująca w zwroty akcji, została nawet opisana na Skorpionie. Tak malownicze noce trafiają się nader rzadko, warto więc było stworzyć grecką tragedię:

 tragedia nie antyczna

PROLOGOS
czyli wstęp, który zapowiada nadejście tragedii

Pada śnieżek, pada,
a Małż z żoną gada.
Gdyby z nią nie gadał
to by i tak padał. 
Mógł wszak gadać z nią na dachu
i odśnieżyć rachu-ciachu
ten nieszczęsny dach /bis/


PARODOS
czyli pieśń wejściowa chóru informująca jak doszło do konfliktu

Woda kapie, Małż nie chrapie.
Mój Ty Panie, co za zima
Czy nasz sufit to przetrzyma?

EPEJSODION I
czyli część akcji
- Przesącza się. Zaobserwowałem, że z coraz większą intensywnością nawet. Małżowino, ja wiem, że Ty o 1 w nocy zazwyczaj śpisz, by zregenerować swe nadwątlone siły fizyczne, a co ważniejsze, psychiczne, po tej codziennej orce na ugorze, ale zrób wyjątek. Wstań i zobacz ten przesącz. Pieczołowicie zbieram go do misek.
Małżowina kroczy w mrok, z lekka zaniepokojona liczbą mnogą. Temperatura zmienia się odwrotnie proporcjonalnie do intensywności dźwięku, z ust unosi się para. Wilgotność powietrza osiąga rekord wszech czasów. I to wszystko w pomieszczeniu.  Małż już czeka na Małżowinę w saloonie, stopiony z ciemnością w jedno za przyczyną piżamki w kolorze jesiennej szarówki, skromnie stojąc nad miskami i kiwając się rytmicznie w przód i w tył. Rzeczywiście, niewyspaną kobietę również bardzo pociąga dźwięk hipnotycznie kapiącej i ciurkającej do zbiorników wody, wystukującej zawiłe ornamenty muzyczne. Trzymając ręce każdy na swoim padołku, stoją nad miskami jak nad trumienkami, stanowią chwytający za serce dwuosobowy orszak.

-Ładny dźwięk Małżu, co? Pamiętasz Deszcz jesienny Staffa?  O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny i pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny...-deklamuje, po czym przeprowadza badanie organoleptyczne przesączu przefiltrowanego przez ich osobisty dach. - Substancja jest klarowna. Znaczy się nie gnijemy, gdyż byłaby brunatna lub herbaciana. Przesącz nie jest czarny ani zielony, więc nie mamy pod dachem nielegalnej hodowli grzybów. Nie obrośliśmy mchem i paprocią. Kiełkują nam meble. Jak cudownie. Wniosek: H20 w czystej postaci.

-Co robimy zatem z tą oszałamiająca wiedzą? -zagaja Małż.

-My? Ja się pomodlę do boga wody, a Ty, no nie wiem. Przynieś może canoe z garażu .

-Hm. Czy mam zatem wchodzić na dach w środku nocy?- Małż deliberuje, czy w razie nie uprzątnięcia zwałów z dachu grozi im katastrofa budowlana czy tylko odmrożenie prostaty. Małżowina nie posiada prostaty, więc ochoczo optuje za postulatem nr 2. Przegłosowane.


STASIMON I
czyli pieśń chóru komentująca wydarzenia

Woda w miskach już przebiera
Małż w ubranie się przebiera
i nogami po drabinie
jak gazela... też przebiera. 

...
Ciąg dalszy, z zaskakującym zakończeniem i fotografiami z akcji >>>>TUTAJ

***

A teraz proszę o chwilę uwagi.
Będę z Was zdzierać jak Janosik po 1,23 zł od łebka.
 A nawet mam takie możliwości, że złupić mogę dwa razy po 1,23 zł. 


     Ruszył właśnie konkurs Blog Roku. Pisanie blogów to dla mnie fajna zabawa. Dzięki nim poznałam Was. To jest w tym wszystkim najcenniejsze. Uwielbiam z Wami gadać w blogosferze, a z racji tego, że tu jesteście pochowani za nickami, mogłam poznać Wasze drugie, realne oblicze. Wyskoczyłam z laczków, kiedy dowiedziałam się kim jesteście! Poznaliśmy się lepiej spotykając się w realu, pisząc maile, zawiązało się kilka przemiłych znajomości. Dziękuję!

     Jeśli lubicie tu wpadać, czytać Skorpiona w rosole i Kręgosłup Oralny, zagłosujcie, proszę. Jednym SMSem można pomóc wielu osobom równocześnie: dzieciom z Fundacji Dzieci Niczyje, a także mnie. Jak wiecie z obu blogów, a w szczególności z Kręgosłupa Oralnego, zdrowotnie nie za bardzo nadaję się na pełen etat. Z pisaniem wiążę przyszłość zawodową. I tylko z nim. :)


Aby zagłosować na blog SKORPION W ROSOLE:
Wystarczy wysłać SMS o treści J11457na numer 7122

♥♥
Aby zagłosować na blog >>KRĘGOSŁUP ORALNY:
Wystarczy wysłać SMS o treści H11849 na numer 7122

♥♥♥
koszt SMSa 1,23zł brutto

♥♥♥♥
całkowity dochód z SMSów przekazywany jest dla dzieci

♥♥♥♥♥
GŁOSY MOŻNA ODDAWAĆ DO 10  LUTEGO do godz. 12.00

zasada: 1 komóreczka - 1 głos
łapcie każdy aparat, jaki macie w pobliżu -
domowników, sąsiadów i kolegów z pracy ;)

Dziękuję!

wtorek, 27 stycznia 2015

(161) chrrrrrrrrrrrrr

     Zgadnijcie z czego się składam? Dla ułatwienia powiem, że z dwóch modułów.
 Brzucha i snu mianowicie. Oba moduły rozrosły się niemiłosiernie, co poznałam w sposób gwałtowny, gdy byłam z koleżanką w kawiarni. Spodnie tak mi uciskały aortę brzuszną, że Marini Bianco, które piłyśmy z lubością, zatrzymywało się na poziomie szyi, a tam, wiadomo, dużo śluzówek i wchłanianie większe. Wobec zaistniałego faktu musiałam dwukrotnie powstrzymywać stół przed odfrunięciem do innej sali. 
     
     A drugi moduł, zrośnięty na amen z pierwszym to wspomniany sen. Mogłabym wszędzie z onym. Na stole, na dywanie, podczas prania, nie mówić, że w łóżku. I dzisiaj Mat mnie oświecił, co ze mną. Postaram się w telegraficznym skrócie, bo za chwilę uderzę czaszką w klawiaturę, a gdy ją podniosę, zamiast rzędów uzębienia w kolorze zleżałego śniegu, będę miała rząd czarnych klawiszy. A wiadomo, że wtedy łatwo o połknięcie jakiejś litery. 

Elena Merendelli

 SEN.
Tak, już wracam na tory, podwinę sobie tylko powieki otwieraczem do sardynek.

     Od kilku dni, tylko z poczucia wstydu nie powiem, że kilkunastu, dręczy mnie jakaś katatonia mocno zespolona z narkolepsją. Nie wiem, czy ma to związek z brakiem słońca, z tym, że kołderka taka ciepła, ze snem przerywanym dziwacznymi historiami (zakonnice, grzyby, ryby w dowolnych konfiguracjach), czy z niekontrolowanymi wyrzutami melatoniny. Coś się mojemu zegarowi pomięszało i wskazówki biegają po tarczy jak postrzelony królik. I właśnie dzisiaj dowiedziałam się od Mata, co mi jest. Otóż - im dłużej się śpi, tym bardziej się chce spać. Ja po prostu za dużo śpię!
     A to wszystko zostało mi zaaplikowane w przystępnej formie papki z WuDeŻetu. Tajemniczy skrót oznacza ni mniej ni więcej, jak Wychowanie do Życia w Rodzinie. Zacukałam się, bo jak oni gadają w szkole o śnie, a ja o życiu w rodzinie w domu, to po kiego czorta te rewolucje w szkole?

Elena Merendelli
Dzisiaj niebywale krótko, bo chrrrrrrrrr......... 
Może następnym razem Mat przyniesie z WDŻetu jakieś informacje, które podniosą nam ciśnienie.

Dobranoc.


piątek, 23 stycznia 2015

(160) In vino veritas? cz.I

     No, sprawę mojego debiutu mamy już za sobą :D. Dla opornych, ociągających się i leniwych wkleiłam bajkę do poprzedniego postu. A mogliście przecież chociaż trochę pokłamać w komciach, że nie uśniecie, dopóki nie przeczytacie którejś bajeczki przed snem! ;)

   No właśnie. Jak u Was z kłamstewkami? Kłamiecie? Mówicie źle ufryzowanej cioci, że pięknie wygląda? Synowi, który stawia kulfony w zeszycie, że pięknie pisze? Machacie mężowi, który odbiera telefon, że jak zadzwoni Zdzisia, to Was nie ma?


 Drobne, białe kłamstewka.
 A może piszecie usprawiedliwienie dziecku, z którego wynika, że dziecko cierpi na chroniczne bóle brzucha i palca? 

Wychowawczyni Mata z daleka już się uśmiecha, gdy widzi, że chłopak idzie do niej z dzienniczkiem.

 -Uwielbiam usprawiedliwienia twojej mamy! - z radością klaszcze w swoje smukłe dłonie.

Albowiem prawda może być zabawna i dużo barwniejsza od kłamstwa:





     Mat i Mim wiedzą, że kłamstwo ma krótkie nogi. Krótkie, krzywe i włochate. Zauważam, że tylko dzieci w przedziale wiekowym poniżej szkolnego progu mają nóżki zgrabne i alabastrowe. Później zaczynają im się skracać. Mim w szkole obnażył swoje giry - proste i długaśne:



     Nogi mojej rodziny. No właśnie, jakie są? Staram się je prostować codziennie. Fitnes, ożywcze kąpiele w rzeczce prawdy. Umiejętność przyznania się do winy. Nauka trudna. Co jest prawdą, a co białym kłamstwem? Czy lepiej skłamać, by kogoś nie urazić? Ale co zrobić wtedy z własnym poczuciem winy? Czy wina jest obiektywna czy subiektywna? Dlaczego coś, co jest kłamstwem nazywa się dyplomacją? Czy można żyć zgodnie ze swoim sumieniem i przeżyć życie bez kłamstwa? Dobry człowiek kłamie czy mówi prawdę? Dlaczego żyć najprościej jest najtrudniej? :)



     
     Mim dostał od cioci ze stolicy łamane przez Gwiazdor, smartfona. Niestety, telefon pociągnął kilka dni i wyzionął wirtualnego ducha.

- Patrz, pandeMoniu - wzdycha Małż - i kup tu coś naszpikowanego elektroniką! Telefon to pół biedy! Ale jak byśmy kupili taki supernowoczesny samochód? Z każdą pierdółką musiałbym galopować do serwisu.

- Przecież nasz samochód ma 18 lat i jest, jak na nastolatka w szczytowej formie.

- No właśnie, dlatego, że jest najprostszy w użytkowaniu i obsłudze. To tak jak z kobietami! - wzdycha Małż przeglądając gazetę.

Nasz wzrok spotkał się nad nią, spopielając ją w ułamku sekundy i zawisł ciężko nad kupką żarzącego się popiołu.

- Oczywiście, nie myślałem tu o Tobie! Ty, moja żono, jesteś oczywiście wyjątkiem.


piątek, 16 stycznia 2015

(159) Jedzie pociąg z daleka

     I oto stało się.

     Droga była długa i wybrukowana kolczastymi różami, ale zamrugało światełko w tunelu i na stację, w tumanach dymu i piany wtoczył się pociąg z bajkami. PandeMonia kiwa z jednego z 31 wagoników i zaprasza na przejażdżkę w imieniu Anielki i Obłoczka ;)
 A jak jeszcze mało Wam ilustracji, to można się w nich kąpać w >>Newie.


Bierzcie i czytajcie wszyscy :) 





E-book jest bezpłatny, dostępny po zalogowaniu się na stronie wydawnictwa.







poniedziałek, 5 stycznia 2015

(158) Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle

     Zainspirowana kolejnym wybrykiem codzienności, przytoczę tu jego stenogram. Domowa ta apokaliptyczna scenka jest wyborną parabolą życia. Uważny czytelnik nie będzie miał najmniejszego problemu z odczytaniem jej ponadczasowości i przechadzać się będzie swobodnie po kładce rzuconej w poprzek gatunków.

    Jak wszem wiadomo, Gwiazdor w swym worze przyniósł Mimowi formikarium wraz z osprzętem. Droga jego była jednak długa i kręta, a u jej zarania widać smutną postać ludzkiego parobka Gwiazdora, który to parobek nie zastosowawszy się do mej prośby o celowe opóźnienie wysyłki, aż do, niemalże dedlajnu, czyli Wigilii, zapomniał o umowie i wysłał paczkę dwa tygodnie przed świętami. A co nagle, to po diable.
 Tymczasem tryby machiny zgrzytnęły, a ona sama ruszyła.

fot. Myrmekolog

    Pierwsze, co zrobiła królowa po przekroczeniu progu, to z wrażenia zniosła jajka. A tu wszystko w proszku, wyprawki brak. Formikarium było na razie tylko szklanym pojemnikiem zaklejonym taśmą klejącą. W woreczku żyłkowym żwirek. W drugim kamyczki. W trzecim igliwie sosnowe. Tak, pełna profeska. W pudełeczku pipetki, probóweczki, łopateczki, instrukcja obsługi i jedzenie. Wszystko w rozsypce, a tu już tymczasem, w probówce, pod lichą strzechą z waty, cud narodzin. Doglądałam ich zatem, robiąc nocną porą, kiedy to ludzkie dzieci w końcu usnęły, papkę dla mrówek, by z głodu i tęsknoty nie oddały duszyczek Matce Naturze. Wdrapywałam się na drabinę w celu ściągnięcia z pawlacza cennego pudełka z drobiazgiem, by nakarmić strudzone robotnice i spasłą królową, a tu jak z probóweczki nie chlusną inwektywy! Że po co ja im przeszkadzam, że tu się z gołym cycem siedzi, że w połogu, że spokoju nie ma w tej chacie, że nie dość, że wstrząsy, turbulencje, zimno i poniewierka, to jeszcze bezdomnym się spokój zakłóca i to w najintymniejszych momentach niewieściego życia! I za każdym razem wyrywały mi ręki korek z waty i pac! - zatykały otwór probówki. Zwiadowczynie jeszcze coś tam krzyczały raus, raus, kłując mnie halabardami w to delikatne miejsce pod paznokciem i mogłam się już oddalić. Karton jeszcze podrygiwał jakiś czas, z jego wnętrza dochodziło mlaskanie i odgłosy kotłowaniny, zakończone głośnym, unoszącym wieko, beknięciem, po czym wszystko się uspokajało i słychać było tylko kołysankę oraz ciche pomlaskiwanie potomstwa u piersi. Po jakimś czasie i te odgłosy milkły, a w pokoju zalegała błoga cisza.

     Nadszedł wreszcie czas, kiedy to zadzwonił mosiężny dzwoneczek, który rokrocznie zwiastuje nadejście Białobrodego. Zarówno Mim, jak i Mat orzekli, że prezenty, które dostali były najlepszymi w ich życiu. Mat przepadł bez wieści, oglądając swoje 250 kart sportowców, w tym dwie z autografami, a Mim pobieżył przygotować formikarium na przyjęcie domowników. Wysypał pedantycznie żwirek, poustawiał załączoną scenografię i zażądał zasiedlenia. Znowu ja. Z wytrząsanej w sposób wysoce brutalny i gwałtowny, probóweczki, wylał się pod moim adresem potok gróźb obelżywych i karalnych, a wśród zgiełku, na ich fali płynęła grubaśna królowa, jajeczka i robotnice w sile około 10 sztuk.
W instrukcji stało jak wół napisane, że zwiadowczynie mają rozpoznać teren i szybciorem wskazać królowej bezpieczną komnatę. Ku naszemu zaskoczeniu zwiadowczynie, widocznie analfabetki od stu pokoleń, stanęły skołowaciałe jak barany, a dzielna królowa samodzielnie podkasała krynoliny i chodu! Jako pierwsza weszła sobie do korytarza. Stanęła 3 cm od wejścia i tak została. Mrówki, uznawszy pewnie, że to tu jest kres ich wędrówki ludu, zaczęły znosić ziarenka piasku i odgradzać matkę od reszty świata. Królowa jednak tylko nabierała sił i jednostajnym krokiem powlokła swe ogromne cielsko do komnaty właściwej. A za nią reszta towarzystwa. I tu powiem coś, co zatrzęsie Waszymi posadami świata i encyklopedyczną, elementarną wręcz, wiedzą.
Otóż mówi się, ze mrówki, jako gatunek, są pracowite. I zadam temu kłam tu i teraz. Z tych kilkunastu mrówek z przychówkiem, całą robotę odwalały dwie. DWIE. Ziarenko po ziarenku tachały na plecach, przebiegając dziesiątki razy zawiłości korytarza i tylko one patrolowały teren. Reszta, jak bezwolne owce, siedziała po obu bokach królowej i trącała ją czułkami. Siedziały na plotach po prostu, gdy tymczasem dwie mrówki przytargały potomstwo, o którym paniusie zapomniały w popłochu i te same dwie latały jak opętane z rzeczonymi ziarenkami.
     Podobną sytuację zaobserwowałam w Palmiarni w Gliwicach (polecam!) Prezentowana jest tam bardzo pouczającą ekspozycja mrówek. Korytarze - szklane rury, biegły pomiędzy tropikalnym zielskiem, z punktu A do punktu B. Były to mrówki grzybiarki (liściarki), które ścinały liście (tu były przygotowane przez pracowników), niosły je do punktu B, gdzie stanowiły ściółkę dla grzybów, którymi mrówki się odżywiały. Mrówek były hordy! Ale ile pracowało? Tylko kilka procent! Reszta biegała wkoło nich w dzikim amoku, robiąc sztuczny tłum.  Bez liścia, raz w jedna, raz w drugą stronę. Leserki, ot co! Markowały robotę jak w starych dobrych peerelowskich czasach.

I teraz dopiero będzie clou, czyli tytułowa literacka parabola.

     Obserwowaliśmy sobie rodzinnie formikarium, gdy wtem u naszych stóp Lima zaczęła miauczeć i pokazywać nam swoje znalezisko.  Znaleziskiem była spasiona stonoga murowa, która była niemą bohaterką >>posta. Dzisiaj będzie nią również.
Wyrywając niemal od ust Limie jej stonogę (ostatnio wyrywałam ją Mimowi, muszę się chyba zbadać, co ja mam z tym wyrywaniem), postanowiłam być hojna i rzucić ją na arenę i na pożarcie mrówkom. Biedne mrówki, pomyślałam, nuda, panie, nuda, papka i miód w kółko. A niech zjedzą sobie coś świeżego, wręcz jeszcze żywego, niech zapolują.

I wpuściłam wielką stonogę do formikarium.

     Co to się zaczęło wyrabiać! Krzyki, piski, wskakiwanie na stół, cucenie omdlałej królowej! Stonoga bowiem bezbłędnie znalazła jedyne maleńkie wejście do gniazda (a mój plan zakładał, że rzeź nastąpi na piaskowej arenie) i pocwałowała bezpośrednio do komnaty. Rozgrzebała wejście, które DWIE robotnice zbudowały w pocie czułków, zrobiła totalna demolkę, tratując wyjące larwy, depcząc po jajach i rozduszając robotnice (pfff robotnice?!) na ściankach. Sapiąc i kwicząc pogalopowała penetrować inne tunele, by finalnie zamieszkać w najwyższej komnacie gościnnej. O matko i córko, popadając tam w stupor! Od razu spostrzegłam, że to samica. Wizja rozmnożenia się stonogi piętro wyżej napawała mnie paniką, oczami wyobraźni widziałam już, jak jej dzieci pożerają MOJE jajeczka i larwy.
Stonoga popadła więc w rzeczony stupor, mrówki po chwilowej panice, również. A my po drugiej stronie szybki rzucilim się przez morze ku lekturze. Z lektury dowiedzieliśmy się, że stonoga nie jest mięsożerna (uf), ale czasem jest kanibalistyczna (czy pozna, że mrówka to inny gatunek?), a odżywia się zmoczonymi wiórkami drzewnymi i butwiejącymi resztkami roślinnymi. Jako, że nie mieliśmy na stanie zbutwiałego mebla, poleciłam przytomnie Małżowi, by przyniósł rozmoczone drewienko ze ściółki kuwetowej Limy. Po chwili Małż pojawił się z czubatą michą kociego żwirku na zakrętce od kefiru. Na bogów, oby życia starczyło mojej stonodze na pożarcie tej fury wiktuałów!

     Stonoga niestety nie była głodna. Była za to spragniona przygody, a obudzona w środku, bądź co bądź, zimy, złakniona towarzystwa. Pocwałowała zatem radośnie jeszcze ze trzy razy do mrówek, poleżała na plecach i za każdym razem wracała do swego pokoiku na poddaszu. Postanowiłam babę nadziać na drucik (Małż przyniósł zwój kabla). Ale to włochaty drucik do wyrobu, nota bene, owadzich odnóży, który miał w posiadaniu Mim, było strzałem prawie w 10. Niestety, drucik nie chciał wyginać się w stronę, którą byśmy sobie życzyli. Pozostała więc wersja okrutna, którą stosowali różnej maści bezlitośni oprawcy. Świecenie w oczy! Poszukaliśmy zatem latarki i dawaj, po oczach stonodze. Teoretycznie powinna, franca, uciekać od światła, ale nie. Ta na plecki, leżaczek, okulary, filtry na ciało i drink z palemką! O nie! Zostawiliśmy ją więc w spokoju, by na zimno przeanalizować położenie i zaplanować desant.
     Po analizie danych, wylizaniu ran na morale, wyśmianiu przez rodzinę (rodzina! Ha!), zebrałam się w sobie i w samotności poszłam stanąć oko w oko z tym szatańskim pomiotem. Jako zdesperowana matka tego poronionego pomysłu z karmieniem mrówek, które o mały figiel nie przeobraziłoby się w karmienie stonogi mrówkami, przeszłam do rękoczynów i wytrzęsłam babę z domu! Odbiło się to na mrówkach (poprawiając opadłe na oczu chustki, chyba mnie już znienawidziły), ale stonoga wyszła, popędzana wiązką świetlną z obu stron - z jednej lampką, z drugiej latarką, a z trzeciej chłostana okrzykami znerwicowanych prawowitych mieszkanek.

     I tak pozbyliśmy się nieproszonego gościa. Mim zamknął ją w osobnym insektarium-izolatce, gdzie nazajutrz oddała ducha Matce Naturze, a może tylko wyschła z tęsknoty.

     I było Limie od ust odejmować i zmieniać bieg rzeczom?  Naginać prawo natury i rozduszać kontury świata? Zmieniać tor przeznaczenia? Gość w dom - Bóg w dom? Zapraszać i wyganiać? Przyjmować wilka w owczej skórze i samej sobie podkładać konia trojańskiego? Ileż paraleli się tu ulęgło! Tylko przebierać jak w ulęgałkach!

wtorek, 23 grudnia 2014

(157) Miejska pastorałka o choince i berlince

    Gospodyni poprawiła opadający fartuszek, znad którego wylewały się zapasy tłuszczu pracowicie zmagazynowanego na zimę (tak, notoryczna ochota na słodycze była jedną z jej rozlicznych wad, którym oddawała się z rozkoszą, nawet bez żalu i bez wyrzutów sumienia, które, jak wiadomo, potrafią zatruć najsmaczniejszy kawałek tortu). Czasem tylko spoglądała na swe zdjęcia sprzed wielu lat i dochodząc do wniosku, że obecnie jej obwód uda odpowiada obwodowi pasa przedstawionej nimfy, wzdychała głęboko i przerzucała swe myśli na drugą półkulę.
     Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Jako, że Gospodyni nie gustowała nigdy w plastiku, tak i tym razem udali się ze swym małżonkiem (dobra, wiadomo o kim to - z Małżem) na działkę w celu wyrwania ziemi tego, co się weń wetknęło parę lat wcześniej. W okamgnieniu to, co się wetknęło, przerosło wszelkie oczekiwania, a nawet dwa piętra. Sprawa byłaby klarowna, gdyby Gospodyni dysponowała piętrem, wówczas można by przekuć się przez strop i posiadać po pół drzewka na każdą kondygnację. Ale pech chciał, że dom jest parterowy. Przetruchtali dwukrotnie wzdłuż płotu okalającego włości, jak rasowa para psów stróżujących, a nie znalazłszy nic, co zaspokoiłoby ich perwersyjną chęć tarzania się w zielonym, zadzwonili do Maminy. 

rys. moja kochana Magda Pawełkiewicz-Sakowska.

- Mamino, wszystkie sosny osiągnęły pułap korytarzy powietrznych, a jodełki przy sraczyku są nędzne, wiotkie, łyse, co tu kryć, wyglądają, nomen omen, do dupy.

- Skierujcie się ku malinowemu chruśniakowi, tam ukryłam przed okiem ludzkim nieuzbrojonym choinkę przecudnej urody. Jak kwiat paproci objawi się wam za drzewem morelowym.

Wyrąbawszy maczetami dróżkę, oczom uzbrojonym strudzonych wędrowców (gospodyni krótkowidz, Małż dalekowidz - jak zawsze w opozycji) ukazała się jodła przecudnej urody. Tak samo wysoka, jak i szeroka. Twarz gospodyni rozpromienił uśmiech, a rumiane lico zapałało dzięcieliną na tak obiecujący widok, gdyż poczuła solidarność gabarytów i proporcji z tym fragmentem flory.
Nagle flora zaczęła się chybotać, podskakiwać, machać iglastymi ramionami w akcie desperacji, po czym wystrzeliła na metr w przestworza.

- No, zerżnąłem ją - wydyszał, Małż. - teraz trzeba ją skrępować.

- Wiesz, ja się krępuję, zrób to sam, pokieruję Cię. Przywiąż sznur do pnia głównego, po czym okręcając florę dookoła własnej osi, zacieśniaj znajomość. 

Po 15 minutach sapania, rzucania się Małża na leżące drzewo, ruchach dwuznacznych, krępowaniu sznurem i drapaniu pazurami po plecach, można uznać, że choinka została zdobyta. Teraz trzeba było brankę wrzucić na leżąco do wozu. Nasz samochód wiózł Gospodynię do ślubu, dwukrotnie do porodów, wiózł nad morze, w góry, dokonywał kilkukrotnych przeprowadzek, wiózł dziateczki do chrztu, (jedyne, czego odmawia, to za każdym razem pogrzebów Serio-serio, kiedy jest pogrzeb w rodzinie, autko nie odpala). A więc i drzewko nie sprawiło problemu.

Chwilę później przypadkowi uczestnicy ruchu drogowego, przemieszczający się na trasie Wrocław-Poznań, mogli zobaczyć kobietę rozduszoną na tylnej szybie przez gigantycznych gabarytów drzewo, którego pień dotykał dla odmiany szyby przedniej. W momencie, gdy kierowca próbował uchylić okno, by  wpuścić nieco tlenu, a wypuścić powstałą w kabinie mgłę, z samochodu strzelało stado zielonych macek. Postronnym świadkom mogło by się wydawać, że kobieta wrzeszczy jak Piekarski na mękach, a mogli wnioskować to z kolorytu i wyrazu jej wykrzywionej twarzy, przyklejonej do szyby na obraz i podobieństwo ogromnego blond glonojada. Jak się jednak okazało, kobieta śpiewała kolędy.

Po dotarciu do celu podróży, dyskopatyczna Gospodyni czuła się podobnie jak skrępowana choinka. Już po godzinie i trzech upadkach, drzewko stanęło o własnych siłach, czubkiem trzymając się sufitu.
Po kolejnej godzinie kłótni co powiesić na jołce, dzieci powiesiły połowę zawartości świątecznych kartonów, po czym Gospodyni mogła oddać się torturom. Najwymyślniejszą torturą było wykonywanie pierniczków. Gospodynie szczerze współczuła Syzyfowi i jego tantalowym mękom, gdyż piekąc pierniczki po raz trzeci, już wiedziała, że będzie je piekła po raz czwarty, a kto wie, czy nie piąty. I, o zgrozo, to się nawet masochistycznej Gospodyni podobało! Prawie wszystko gotowe, a Wigilia dopiero jutro! Ha! Ta organizacja pracy!

Małż występuje tego roku w roli nadwornego błazna i zabawiacza dzieci. Zresztą rola ta nie zmienia się zbytnio na przestrzeni lat. Pamiętam, że na początku naszej znajomości, po przyjściu z pracy stwierdzałam,  że automatyczna sekretarka pęka w szwach. A zapełniała ją codziennie i upierdliwie ta sama osoba. Tak, dokładnie. Ale czym? Otóż Małż opowiadał mi bajki. A ja siadałam na kanapie i słuchałam. Niestety, sprzęt był tak archaiczny, że mikro kasetki zaginęły, targane wichrami historii. Może to i dobrze dla Małża.

Dzisiaj zadzwoniło coś na komórkę. Nie mogłam odebrać, gdyż odbywałam kolejną karę pod tytułem barszcz i kapusta z grzybami (borowiki mmmmm).

Małż jako dżentelmen telefoniczny pozwolił kobiecie wyłuszczyć jej problem. Że dzwoni do nas w ten przedświąteczny czas, ale zajmie tylko chwilkę swoją super-hiper ofertą. Koniecznie i natychmiastung mielibyśmy sobie zainstalować Canal Plus. Mnie, która najchętniej pozbyłaby się pudła! Małż jednak, jak to Małż zaczął konwersować. I już po kilku minutach pani dowiedziała się, że chętnie byśmy mogli posiąść takie cudo, gdyby nam postęp technologiczny pozwalał. - W tym momencie zawołałam też dzieci, by słuchały andronów ojca. - Otóż pani (oraz ja i potomstwo) dowiedzieliśmy się, jakoby oglądamy telewizję na czarno-białym odbiorniku z lat 70-tych ubiegłego stulecia. Poza tym, jakby było mało dewiacji w rodzinie, oglądamy wyłącznie programy o zwierzętach. - W tym momencie młodzież zbierała resztki mleczaków z podłogi. 

Okazało się, że żyjemy jak dzicy. Ostatnie plemię Yanomami. Ale nie wiem też, czy pani udźwignęłaby informację, że faktycznie  mamy kineskopowy telewizor wielkości odyńca.

A jak już o zwierzętach:

- Mimku, może chociaż na święta zjesz kawałek rybki?

- Oszalałaś, mamo? Przecież to zwierzę!

Mim ma osiem i pół roku i nie zna smaku mięsa, ani wędliny. Nawiasem mówiąc masła i jajka też nie. Wyjątkiem potwierdzającym regułę, jest parówka Berlinka, spożywana może raz na dwa tygodnie. Ale czy Berlinka zawiera mięso? Ponoć ktoś kiedyś czytał o tym w podaniach ludowych.

***

♥ Kochani! ♥

Życzę Wam, byście, odgrzebując podczas Świąt te dobre, ciepłe uczucia
 gniazdujące w okolicach serca, które z biegiem czasu przysypuje kurz zwykłych dni,
 donieśli je do następnego roku!
I kolejnego i jeszcze jednego! I tak sto lat! 
A potem niech niosą je Wasze dzieci i wnuki!

rys. Magda Pawełkiewicz-Sakowska.
Prawda, że cudne kartki? :)


piątek, 19 grudnia 2014

(156) Wypadek losowy

     Jakieś dwa tygodnie temu, na godzinę przed tym, jak coś na kształt słońca miało zalać ziemię popłuczynami szarego światła, wyrwał mnie spod ciepłej kołdry nieziemski harmider. W pierwszej chwili pomyślałam oczywiście, że wojna. W drugiej chwili, podciągając opadające różowe spodnie od piżamy i łapiąc szare groszki, które chciały z niej się skulnąć wprost na podłogę, uświadomiłam sobie, że przecież wojna się skończyła, przynajmniej druga światowa. W trzeciej chwili pomyślałam, że wylądował nam na dachu samolot, ale puknęłam się łyżeczką w czoło (tak, zdążyłam w ułamku sekundy zrobić sobie kawę, a palcami stóp uszykować kanapkę, zwinnie  otworzyć nimi opakowanie sera w plastrach tak cienkich jak emerytura), bo skąd na dachu samolot! Haha gupia baba! Podeszłam uśmiechnięta, by popatrzeć na świat przez lekko tylko brudne okno, którego i tak nie umyję w tym roku, zadowolona, jak to udało mi się przechytrzyć samą siebie w kwestii odróżniania rzeczy ważnych od ważniejszych, gdy wtem wzrok mój padł na rosnący w rogu ogródka świerk. Momentalnie drętwota oblała moje stopy strumieniem ołowiu, ręka zacisnęła się na szklance z kawusią, która podduszona zwymiotowała mlekiem na podłogę. Broda uderzyła boleśnie o parapet, a z kącika mych ust utoczyła się strużka piany, gdyż oczom moim ukazał się niecodzienny widok: oto samiuśki czubek drzewa zwinięty był w spiralkę. Jednak spiralka nie zakręciła wnętrzem mej czaszki tak bardzo, jak to, co zwisało z owej spiralki. Czubek dendrologiczny wkręcon był bowiem płynnie w koła sań (no, co, u Was chyba tez nie ma śniegu?!), przy których na hałdzie pakunków stał skonsternowany jegomość z czerwonym nosem. Obok niego, na dachu, renifer zamaszyście wyrywał połacie mchów i porostów wprost z rynien, leniwie ruszając żuchwą. Rogacz wpatrywał się tępo w dal i przeżuwał zieleninę,  grubawy jegomość wpatrywał się tylko trochę mniej tępo w hałdę wielkości pampersów po pięcioraczkach tuż po skarmieniu nimi walizki śliwek i popiciu wodą sodową. Ja, wprost przeciwnie - wpatrywałam się ostro w to wszystko, co spadło z nieba, szatkując wzrokiem na plastry i to bez opatrunku.

-Pardąsik za kłopocik - bąknął brodaty mężczyzna - ale nie wyrobiłem na zakręcie. Hyp! Korytarze powietrzne są teraz takie wąskie! To zapewne to wysokie ciśnienie! Albo niskie!  

- Moje drzewko rośnie na środku korytarza? Zaiste, latem nawet odczuwam wokół niego jakieś dziwne zawirowania powietrza i przyjemny chłodek.

- A widzi pani. Było sadzić drzewo pośrodku drogi? Z tego jakie nieszczęścia mogą tylko być! Ale, ale! Skoro już tu hehe wpadłem, może pokwituje mi pani odbiór przesyłek? Co prawda jestem wcześniej jakieś trzy tygodnie, ale po dwudziestym czwartym chcę wziąć urlop i wyjechać w końcu do ciepłych krajów. Człowiek haruje jak idiota od początku roku, by to, co zrobił własnymi i elfimi ręcami, rozdać pod jego koniec. A tydzień wakacji to stanowczo za mało na rekonwalescencję. W końcu nie jestem już stuletnim młodzieniaszkiem! A i elfy zawiązały związki zawodowe, domagając się trzynastki i wczasów z FWP. Kodeksu pracy im się zachciewa, Hammurabi nie wystarcza!
Prosz. Łap pani! Szachy Wikingów alias Kubb. Boule alias Petanka. Rzeczy pomniejszych dwadzieścia osiem sztuk. Oraz mrówki alias mrówki. 

- Mrówki! Bij, zabij, Małżowino, to się pleni jak chwaściory! - głos Małża stłumiony został drugą, wolną stopą, spod której dochodził już tylko cichutki bełkot. Położyłam mu duży paluch centralnie na ustach. - Ćśśśśś, śpij, zamordowałeś wszystkie mrówki w promieniu dwudziestu metrów od krańców naszych włości. Najpewniej od wrzątku z czajnika, którym hojnie rosiłeś ziemię, żyjemy na geotermalnych źródłach (co tłumaczyłoby dlaczego w naszym sąsiedztwie postały Termy Maltańskie). Śpij!

- Przepraszam za Małża, mam nadzieję, że o jego niecnym procederze nie dowiedzą się zieloni; oni lubią się przykuwać do drzew i robić pikiety. A od pikiet pod drzewkiem do pikników pod drzewkiem już niedaleka droga. Panie, ale jakie mrówki?!

- No jak - jakie? - Brodacz wysunął swój długi jęzor z brodawką na samym końcu, celnie splunął na rysik ołówka kopiowego, przesunął nim po rulonie papieru, tworząc fioletową smugę i przeczytał mi z wyżyn dachu: formikarium - sztuk jeden, z wyposażeniem w postaci piaseczku, probóweczek, kamyczków, pipetek, wraz z opisem hodowli, pokarmem i mrówkami - świtą królowej oraz z nią samą. To jest królową we własnej osobie - oko starca wyszło z orbit i zawisło 20cm od mojej twarzy. - Królową w pudełku wozić?! Deprawacja, degrengolada i upadek obyczajów. Wstydź się, kobieto. - Podpisano niejaki Mim, lat osiem i pół. - Dokończył zniesmaczony właściciel brodawki.

     Tymczasem podczas odczytu zauważyłam, jak wokół sań zawirowało, rozsypane na dachu pakunki pofrunęły z powrotem do przyczepki, renifer odkaszlnął, splunął porostem i wyprężył pierś w czerwonej uprzęży. 

- No, komu w drogę temu trzask prask i po wszystkim, jak mawiał Poszepszyński. Właduj paczki, kobieto w różowej piżamie w groszki, jak zwykle do garażu. Tylko nie mrówki, albowiem mrówki nie anorektyk, żreć muszą. 

No i trzasnęło, huknęło, powietrze zaiskrzyło się miliardem drobinek świecącego kurzu, a ja ocknęłam się pod kołdrą. I nic nie wskazywałoby na to, że spotkanie trzeciego stopnia było faktem, gdyby nie rozlana kawa przy oknie i pisk dobywający się z pawlacza : Żreć! Żreeeeć! Królowa chce znieść jajeczka w tej cholernie ciasnej probówce!! Halo, czy jest tu ktoś? Jakiś idiota zakorkował wyjście watą! O jaśnie pani, racz wybaczyć te niedogodności! Do świąt pozostały 2 tygodnie, a potem wprowadzamy się na salony!

I od dwóch tygodni potajemnie karmię mrówki. Bogu dzięki, że nie piersią.



PS z godz. 22.30
Przyszedł czas, żeby oficjalnie obwołać mnie prorokiem albo świętą!
W probówce rajwach i rwetes. Ratunku! Pojawiły się jajka! Ale jaja!
Nawiasem mówiąc rodzina wielodzietna, a żyje w kontenerze! Jeszcze tylko 5 dni, uf!

piątek, 12 grudnia 2014

(155) Kaczka i Skorpion w bitwie pod Boschem

     Aż nadszedł ten dzień, kiedy Kaczka zamachnęła się płetwą i rzuciła mi w twarz rękawicę. Oczywiście podniosłam szydełkowe różowe zawiniątko. Takie wyzwanie to zaszczyt największy!
    Spotkałyśmy się na uklepanym polu 4 grudnia roku pańskiego 2014, by stoczyć bitwę o odkurzacz. Prowadzona za kronikarską uzdę pragnę donieść, że upału nie było. Kaczka przycwałowała na parchatym kucyku, ja na koniku morskim z astmą. Zalśniły nagie miecze, błysnęła bielą goła pierś kacza. Zgrzytnęły stawy, zastukały złowieszczo kręgosłupy, wysypały się plomby. Ptaki, utopce i pół blogosfery usiadły z popcornem w ławach, by przypatrywać się bitwie pod Boschem na ziemi Scraperki. Leciały pióra, sztuczne szczęki, pampersy i endoprotezy. Starłyśmy się na śmierć i życie, po drodze ścierając kolana i warzywa na zupę. 


 pandeMonia04 grudnia, 2014 09:33
 BALLADA

Jedzą, piją, lulki palą,
tańce, hulanka, swawola;
ledwie chaty nie rozwalą,
Cha, cha, chi, chi, hejza, hola!

Rzuć kiełbasę, Młodszy Bracie!-
Starszy skacząc puszcza bąki-
Masz, uważaj, wiem, nie złapiesz!-
tłuste łapska wciera w strąki.

Na dywanie kłaków kupa
ściele się jak trupy gęsto
(całe szczęście, że nie kupa!)
Przeżyć tutaj – to jest męstwo!

Dzień jak co dzień, znoje wielkie
w statystycznej mej rodzinie:
dwóch Syneczków, Małż w zestawie-
czy sprzątanie mnie ominie?

Nad głową jak UFO w lecie
fruwa pierze z poduch gęsich,
na serwecie po kotlecie
plama wielka jak dwie pięści.

Dalej, biegi po kanapie!
Szus pod stołek! Hop, na zdrowie!
(matka się za serce łapie)
Zawołajcie pogotowie!

I po stole, między miski
na których dobra wszelakie
(pandeMonia z palców śliskich
w stresie sobie lakier drapie).

Teraz galopada wielka
przeniosła się w głąb mieszkania!
Zaraz zrobię z ramion młynka
i ubiję tych dwóch drani!

Synków powieszę wysoko
za szelki u krótkich spodni
i doprawdy mam głęboko
czy im teraz jest wygodnie.

Wołam Synów, palcem grożę
każę się zapoznać z miotłą.
Szmata tutaj pomóc może-
macham im mą rączką wątłą.

Pierworodny z Drugorodnym
z mopem oraz szczotką zwinną
w związku bardzo są swobodnym
patrzą na mnie z dziwną miną.

Przecież, mówią, jest porządek:
sufit jeszcze ściany trzyma,
dywan ciągle na podłodze,
chociaż stół ździebko się kiwa.

Kiwa także pandeMonia
główką złotą nad swym losem:
jeszcze chwila tej mordęgi
i na mary mnie poniosą!

Trumnę zbiją tez niechlujnie?
(O, wy dranie!, o wy zbóje!)
A na pogrzeb przyjdą tłumnie?
Gdzie tam! Kto im wyprasuje?!

Będę leżeć tak powabnie,
ziębić katafalkiem nery…
Ale co to?! Ktoś mi kradnie
spod tyłka ostatnie ściery!

-Bo nie było czystych w szafie-
wyzna szczerze Małż zgarbiony.
-Bez cię nikt nic nie ogarnie!
Bez żony jestem zgubiony!

Nagle nad łkającym Małżem
Jak nie gruchnie i zabłyśnie!
Skisło mleko, rosół zwarzon,
sfermentował soczek z wiśni!

Kto chce niechaj w to nie wierzy,
ale nagle pod powałą
pojawił się Anioł Jerzy
odziany w sukienkę białą!

Małż porażon pada na twarz,
owija ramieniem dziatki
-Spisać w kajet dzisiaj mi masz
jakie życie jest bez matki!

-Nim jej duszę poślesz z Światłem
zadań trójkę masz wykonać!
(Nie dasz rady, Bóg mi świadkiem
przyjdzie ci w łazience skonać).

-Najpierw mój Aniele musisz
sprzątnąć dywan – tu się jadło.
Nie dasz rady! Się udusisz!
Tyle kurzu tu opadło.

Potem zasłon trzy kupony
podłóg bezmiar, bezkres prania!
Nie dasz rady, umilony!
Tedy starczą dwa zadania.

Anioł ukląkł w kącie izby
"Boże"- mówi coś pod nosem.
Ach, to jest modlitwa? Czyżby?!
On wszak "Bosch'u"(!) tu mamrocze!

Odwalił w mig swe zadania
odkurzaczem marki Bosch!
Obudził się Małż ze spania:
-Żono, sen miałem, O Boszzzzzz!!!!!!!!!


[PandeMoniu, uwazaj, nadchodzi kaczka!]

Ma ten BOSCH niewątpliwie potencjał,
Więc gdy tylko skończę nim odkurzanie,
Przez tę srebrną rurę wysączę drink z palemką,
Na czerwonym sznurze zawieszę pranie.

Na turboszczotce, miast na miotle, polatam.
Z torebki na odpad machnę sobie atrapę Vuittona,
Ssawką usunę zmarszczki i celulit,
Pierwszy raz sprzątaniem rozanielona.

Mniej ucieszy się wszystkożerne niemowlę.
Co od świtu mi krąży po kwaterze,
Jeśli BOSCH jest naprawdę tak zwinny,
To paprochy od ust dziecku odbierze!




  1. pandeMonia04 grudnia, 2014 11:13
    Pranie wieszaj raczej suche
    szanuj, Kaczko, życie kruche!
    Bo gdy pranie będzie mokre
    Prąd Cię mocno w kuper kopnie!

  2. PandeMoniu,
    Mądrość pokoleń w komentarzu twym
    Nomen-omen blaskiem promieniotworczym świeci,
    Ale pomyśl, co gorszego może mi zrobić prąd,
    Czego nie zrobiły mi jeszcze me dzieci?

  3. Kaczko!
    Mam dla Ciebie niusy!
    Plusy i minusy!

    Gdy połączysz się z dzieckiem pępowiną,
    nie robi Ci się nic na licu z miną.
    Kiedy prądu zaczerpniesz pod powieki-
    szeroki uśmiech zostanie na wieki!

  4. PandeMoniu,
    Nim wyrzuci nas stąd Autorka,
    Zdradzę ci sekret mej elektrycznej dezynwoltury,
    Tylko prąd o napięciu 230V,
    O poranku układa mi koafiury.

  5. Moja plereza leży wszak wolno
    przedziałek wielki, że jeździć konno!
    Do postawienia na baczność racji
    ja potrzebuję tu trafostacji!

  6. Czytam balladę i komentarz,
    Oczy przecieram w zdumieniu,
    To ty masz jeszcze jakieś włosy!?!
    Nie wyrwałaś wszystkich z głowy w cierpieniu?!

  7. Kaczko, wyczułaś stulecia przekręt,
    zdradzając Moni największy sekret!
    Czeka na Ciebie nius ten bombowy:
    włosy mam wszędzie, z wyjątkiem głowy!
    Kot jest puchaty, włochate dzieci
    Monia więc solo łysiną świeci!

  8. Biznes plan ci od ręki przedstawiam,
    zażądaj podwójnej stawki,
    Gdyż na twojej łysinie BOSCH,
    może testować do tapicerki przystawki!

  9. Przystawką do czyszczenia szczelin
    oczyszczę sobie płuca z wydzielin.
    A żeby mnie jeszcze dobrze wygniotło
    zrobię dziś masaż turboszczotką!
    Przeganiam w wannie minę ponurą
    robiąc jacuzzi tą srebrną rurą:
    mmmmmm, o my Boschhh!!!
    Wydam na to ostatni grosz!

  10. Nim wydasz to zauważ, że producent
    Jakość nam tu jakby zawęża,
    Jest wskaźnik, że czas wymienić worek,
    Brak wskażnika, że czas wymienić męża!

  11. Powiem Ci prawdę tak od niechcenia
    piórem i mężem się nie wymieniaj!
    Tym bardziej mężem z pełniuśkim workiem
    traktuj jak szampan go z dobrym korkiem!

  12. Dobre porady odwiecznie w cenie,
    Piszę ci na nie stałe zlecenie.
    Czy mąż z bicepsem, czy bardziej wiotki,
    Każdemu można dać turboszczotki.
    Jeśli podnoszą włos na dywanie,
    Jakimże prostym golenie się stanie.
    Gdy mąż odzyska fizys człowieka,
    Poślesz go po butelkę mleka.
    Z kabla upleciesz sobie tupecik,
    Do worka upchniesz niegrzeczne dzieci,
    I skoczysz chyżo w jacuzzi toń,
    Z kieliszkiem pełnym Dom Perignon!

  13. Z kablem na głowie i dziećmi w workach
    będę się czuła jak na Majorkach!
    Woda bąbluje, szampan musuje
    Przystojny Arab plecy masuje!

  14. Myślisz, że takie to oczywiste,
    Że Bosch w gratisie da masażystę?
    Acz gdyby nie, spokojna twa głowa,
    Ten masażysta może się schować.
    Bosch ma obrotne cztery kółka,
    Żadna tam z niego jest popierdółka.
    Gdy go rozpędzę z prędkością nyski,
    Wcisnę ci w kręgi wszystkie twe dyski.

  15. Myślę ja właśnie, że oczywiste,
    że Bosch w gratisie ma masażystę:
    w ręce swej silnej - zupełnie nowa
    szczotka rolkowa wprost odlotowa!
    Zanim mnie w grobie, Kaczko, położysz,
    pozwól na nogi te rolki włożyć!
    Potem pokulać się po dywanie
    i z masażystą ćwiczyć wiązanie
    (bo kabla producent tutaj nie szczędzi!)
    Muszę już lecieć - facet mi rzęzi!!!

  16. Rzęzi ci facet? Czyżby, ma miła,
    Gwarancja jemu się już skończyła?
    Zasady swoje łamać dyshonor,
    Zwrócić nie możesz, naprawiaj, cna żono!

    Tymczasem ujawniam, co skrył copywriter,
    Że ten tu Bosch to Hans Helmut. Gastarbajter.
    Twoja ochota by miesił twe ciało,
    Prawdziwych słowian przyprawia o stan przedzawało.
    (wy)

    Jeszcze powiedzą, że cudzołożysz,
    Zrzecz się Helmuta (na kaczki korzyść),
    Czy nie okaże się większą gratką,
    romans z Zelmerem z gumową ssawką?

  17. Rzęzi mi facet związany kablem!
    Nie Małż mój przeca z worem powabnem!
    Chyba za mocno związałam drania
    on tu chce zostać ze mną do rana!

    Małż mój gwarancje ma dożywotnią
    działa on nawet ze zwykłą szczotką!
    Chodzi najlepiej za dwa makowce,
    turbo zaś włącza on po grochówce.

    Żeby już Słowian grzechem nie dręczyć
    pójdę przykładnie Małża pomęczyć.
    On mi najlepiej na dyski chucha
    Rurą od Boscha najlepiej eee..dmucha!

    Ty mi zarzucasz Zelmka na boku?!
    Toż to największe jest kłamstwo roku!
    Mam się ja rzucić w warcianą toń
    rzec swemu ciału po prostu won?!

    Ha! Oczywiście, Kaczko ma droga
    byłaby dla płetw swobodna droga!
    Ale nie ugnę się w pojedynkach!
    Choćbym została o dwóch jedynkach!

    (Didaskalia mówią tutaj semantycznie
    Że tematy zeszły na stomatologiczne).

  18. Pandemonijo,

    Rozpocznę najpierw od praw fizyki,
    Od dynamiki tej bijatyki,
    Gdy się z mym rymem zderzysz czołowo,
    Jedynki stracisz najpierw. Musowo!

    Nie, że ósemki, trzonowe, mleczne,
    Siekacze stracisz swoje bajeczne!
    Każdy dentysta mi tu przytaknie,
    A potem implant z cementu machnie.

    Lecz nim protezę ci się wykona,
    Uroda będzie twa nadkruszona,
    Będziesz seplenić i ziać ubytkiem,
    Hans Helmut da ci odprawę z kwitkiem.

    Wtedy nadchodzę ja i z atencją,
    Podrywam Boscha swą elokwencją.
    Wieszczę, do raju nam uwerturę,
    Gdyż zębów pełną mam klawiaturę.

    Jest to sukcesu ta większa połowa,
    ‘Ich liebe dich’ mogę przeliterować!
    Podczas, gdy ty z przeciągiem w jamie,
    Już przy ‘Ich’ język sobie połamiesz!

    Fakt! Jeden wyjątek!
    Gdy jadasz frytkę,
    Łatwiej ją wsunąć w paszczę ubytkiem.

    Tedy szlochając oddal się w kącik,
    I z Zelmkiem uwij sobie trójkącik.
    A jedząc frytki przez większą część roku,
    Śnij o szczęściu przy Boscha boku!

  19. Scraperce z wrażenia sandały spadną
    żeśmy tu Elę taką powabną
    matkę Kuleczki i Katastrofy
    przywlokły z sobą do walki na strofy!

    Zaraz tu wrócę! Zemstą zasmrodzę!
    Dyszę ja nozdrzem wszawie i srodze!
    Rany wszak liżę, bo jest tu lekko
    rany zasklepić zrobione płetwą!

  20. Okrutna Kaczko! Spójrz więc do lustra!
    żadna krawcowa nie znajdzie mustra,
    które by Ciebie objąć zdołały
    spuchłaś jak odtąd aż do powały!

    Dla pocieszenia powiem Ci, kumo:
    kunszt Twego pióra bardzo mnie ujął!
    Pod włos mnie ujął i Ci wygarnę:
    Boscha ja lepiej niż Ty przygarnę!

    Kto lepiej niż ja, bezzębny smok,
    będzie go w filtry całował, kto?!
    Bezpieczne porty w moich ramionach
    pulchnych i miękkich! Nie w Twoich szponach!

    Jeszcze mi Boscha pazurem draśniesz!
    Teraz z zniewagi w nocy nie zaśniesz:
    powiem Ci rzecz - straszną, okropną
    z Tobą on będzie miał ciągle mokro!

    Co on Ci w stawie, kochana zrobi?
    Ty w wodzie trzymasz swe kacze nogi!
    Bezzębna z natury, żywisz się glonem,
    z Tobą mu rura obrośnie glonem!

    Teraz już, Kaczko nie wyjdziesz żywą!
    Ciężką dostałaś dziś inwektywą!
    Czy zdołasz swą tuszkę jeszcze ocucić,
    strzęp rękawicy do mnie dorzucić?

    MUHAHAHAHA!

  21. Ciskasz tu we mnie, matrono z miopią,
    Strzały wypuszczasz z riposty łuku,
    Ale wciąż chybisz ujemną dioptrią,
    Rykoszetem planujesz popełnić sepuku?

    Na wieść o celności twej inwektywy,
    Syn Wilhelma Tella popuścił w gatki,
    Nie daj bóg, zechcesz na jego jabłku trenować.
    I dokonasz, leksykalnej krwawej jatki!

    O, nieszczęsna, golarką ironii się zacinasz,
    sarkazmem obcięłaś sobie palec,
    Twa Melpomena ma wstydliwą grzybicę,
    po metaforach przejechał walec.

    A przecież!
    O, naiwna! Myślałam, że to dla mnie,
    Dla mnie wyłącznie bierzesz tu udział,
    Że ja Boscha na gładkie słówka wyrywam,
    a ty raz w tygodniu wpadasz mi poodkurzać.

    Przejrzałam wreszcie na oczy,
    Otarłam z nich pleśń, algi i roztocza,
    Do diaska! Ty za moimi plecami,
    Wyznajesz Hansowi, że go kochasz!

    Szkalujesz przed nim mój wodny akwen,
    Tusz(k)ę wywlekasz, że niby co? Za gruba?
    Z Helmutem Boschem planujesz (ro)związłość!
    I myślisz, że ci się uda?

  22. A niech to wszystko kaczki pokopią!
    Szczerbata jestem, z ujemną dioptrią?!
    Chodzę po domu, w mych oczach błyski,
    ciągnę za sobą wypadłe dyski.

    I garb, i wiek, i boląca szyja
    głowę do ziemi mi bardzo pochyla
    Nie dosyć, że mnie nie pożałujesz
    To jeszcze karierę na pewno zmarnujesz!

    Powiem rzecz skrytą i sadystyczną:
    Kaczką Ty jesteś, ale medyczną!
    Poeta rzeknie miast "Anus mundi"
    i słowo ANAS dzisiaj odtrąbi!

    Więc odtąd możesz się czuć już wolna!
    Odsłonić możesz swe suspensoria!
    Które schowałaś w swych krynolinach,
    bo my już z Boschem po zaręczynach!

    Niechaj Ci teraz płetwy nie spuchną:
    możesz być, Kaczko, już moją druhną!

  23. Ratunku! Gorzej jest niż myślałam!
    Żeś z dioptrią, szczerbą o tym wiedziałam,
    Wyjęta z ram abstrakcjonisty,
    Darwina dowód oczywisty.

    Ale tyś jeszcze kompletnie głucha!
    Decybel w uchu ci nie grucha!
    Bosch do cię mruga: Wymień mi worek!
    A ty mu na to, że ślub we wtorek?!

    A może, powiadam tutaj bez ogródek,
    Czyś ty nie żarła jakichś jagódek?
    Nie wypaliła z Amsterdamu ziółek,
    Szalejem nie posmarowałaś bułek?

    Jak mam tłumaczyć delirium twoje,
    Ślub z AGD i zmienne nastroje!
    Powściągnij błagam swoją manię,
    Jeszcze z tosterem popełnisz bigamię!

    Ciiiiii... spokojnie, sanitariusz zakłada ci gardę,
    Na plecach wiążę z rękawów kokardę,
    W dal odjeżdżasz ambulansem na sygnale.
    A Bosch i ja – reunited! – tulimy się poufale!
    HA!

  24. No skandal największy w historii świata!
    Zrobić chcesz ze mnie całkiem wariata?
    Pewnie, najlepiej, zamknij gdzieś Monię
    i na przylądki wyjedź Zielone!

    Tam rozbij namiot między palmami
    i życie prowadź między kaczkami!
    Zsyłam Cię tedy ja na banicję!
    (Monia poprawia pas z amunicją).

    Żeby położyć kres tym rozterkom
    będziemy strzelać ku tym butelkom.
    Więc żeby z tego pomysłu ruszyć,
    musimy wspólnie skrzynkę osuszyć!

    Siadaj więc kumo, o tutaj blisko,
    rozpalmy sobie przy tem ognisko.
    Zaintonuję pierwsza (najlepszam w gminie):
    O mój rozmaryyyyyyyyyynieeeee!

  25. Myślisz, że milczę, bo się boję,
    Że się ze strachu zsikałam w zbroję?
    Że rdza zawiasów mi szczęki przeżarła ,
    Przyłbica trwale na oczy spadła?

    Cieszysz się może, o jak przedwcześnie,
    Że mi komputer pokryły pleśnie?
    A od wilgoci wiadomej w stawie,
    Stało mi się to, co Galvani robił żabie?

    Łudzisz się, pewnie, że artretyzmy,
    Wlazły mi palce od wód zgnilizny?
    Zacierasz ręce, ogryzasz szpony,
    W nadziei, że szlag trafił mi neurony?

    Tymczasem, darling, wij się w udręce,
    Jestem tu, gapię ci się na ręce.
    Pilnuję, byś nawet przez przypadek,
    Helmuta Boscha nie podszczypywała w zadek.

    Milczę nastomiast, bo na kolanach,
    Sprzątam podłogę już od rana.
    Niemowlę dziś swą łapą małą,
    Styropian mi zdezintegrowało.

    Kurdupel wziął się i z ambicją,
    Przystroił razem z koalicją,
    Metrażyk pierdyliardem kulek,
    Brodzimy pośród styro-granulek.

    Mieszkamy jak w trząsanej kuli,
    Trząśniesz, a sztuczny śnieg cię opatuli.
    Styro jest w zupie i w klozecie,
    Na stole i na parapecie.

    W obliczu tego zwrotu akcji,
    Współczucia żądam i reakcji,
    ‘Bierz sobie kaczko tego Boscha’
    Albowiem wyciskasz nam łzy w oczach.

  26. To ja Ci powiem co dzisiaj u mnie.
    Myślisz, że w dziadka walnęło urnę
    i prochy przodka mamy na głowie
    lub inne takie rzeczy szalone?

    Albo, że dzisiaj miecz mój jest stępion?
    Kto tak pomyślał, ten jest potępion!
    Refleks jak łania, szybkość jak łosoś,
    i ja tu, Pani, przyszłam wszak po coś!

    Kaczko ma miła, żal mi Cię srodze
    że ciągniesz szmatą dziś po podłodze!
    Zgotować Kaczce tak wszawy los
    mógł tylko bardzo przebiegły ktoś!

    I ja tu palcem w Ciebie celuję!
    nie ja wszak tutaj te sidła knuję!
    Ty żeś, a nie dzieć Twój, Tyś sama
    kulki po chacie dziś rozsypała!

    Myślisz, że Helmut zaraz przybiegnie
    z włosem rozwianem i Ci ulegnie?
    że skoroś jest taka dziś zasypana,
    on będzie z Tobą mitrężyć do rana?

    Musisz już poznać prawdę okrutną:
    Bosch zbiera u mnie od kota futro!
    A teraz wieścią Ciebie zabiję:
    On futro z norek mi właśnie szyje!

  27. Fantasmagorią karmisz się miła,
    Chcesz by publika tu uwierzyła?
    Że Bosch zakasał swoje rolki,
    I z fermy futer zassał ci norki?

    Trzymajcie mnie! Prawdziwe norki?
    Czy ci się w głowie spaliły korki?!
    Pomijam sens wsysania norek,
    Bosch wyrwałby cię na pusty worek!

    On, najprzystojniejszy brunet z plasitku,
    Wie, że zbyteczne mu jest ryzyko,
    Nocami wściekłe nornice ganiać?
    To robiłby jedynie maniak.

    Bosch to żigolo, on każdej damie,
    Powierzchownością serce łamie.
    I jak czipendejls ma wyniki,
    Gdy tak obnaża nagie silniki.

    Na rurze każda zatańczy chętnie,
    Wystarczy że Bosch ledwie stęknie.
    Stąd wiara moja mocno zachwiana,
    Że futrem będziesz obdarowana?!

    Futrem? Możliwe. Przy dobrej passie,
    Chyba z tego, co Bosch ci zassie?
    Z sierści, paprochów i mysich bobków,
    Z kłaków, farfocli, z nosa wyskrobków?

    Wspomnijmy również, że brudne ucho,
    Mogło zaburzyć ci kontekst na głucho.
    Czy ‘futro z norek’ nie było reakcją,
    Na twe podudzie przed depilacją?

  28. Nóżki me smukłe, gładkie i ciepłe,
    Twoje zaś zimne oraz wszeteczne!
    Żeby je tulić Bosch mój rozgrzany
    musiałby najpierw być całkiem pijany!

    Będąc żigolo wszak w każdym calu
    nie sączy z gniazdka żadnego oktanu.
    I w pełni świadom jest on mych zalet,
    będzie przy łóżku mym jako walet.

    Znaj jednak serca mego dobroci
    dam Ci skosztować trochę łakoci
    I w łasce mojej, płynącej strużką
    pozwolę Ci czasem zaścielić łóżko.

    I robiąc w dziobie na chwilę przydech
    pozwolę cmoknąć Helmuta w wydech!

                           ***

    Kaczka i Monia jak Pudzian z Nastulą
    lubią się droczyć, a teraz się tulą!
    I stoją tak razem, trzymając za ręce
    kłaniają się pięknie, dziękują Scraperce!

    Konkurs niech wreszcie zwieńczą te słowa:
    Toż to jest epopeja narodowa!

    Kaczka - Królowa blogów niszowych!
    i Monia fanka ogórków kiszonych!

                           ***

    I, wyobraźcie sobie, nie przerąbali dla nas Helmuta na pół! Skandal!


    Wzgardziłeś uczuciem Boschu Helmucie,
    Z Funitą planujesz zaznawać uciech?
    Czyn taki powinien być karalny,
    Oszustem jestes matrymonialnym!
    Myślisz, że będę tu stała jak cielę?
    Zapomnij! Idę odkurzać z MIELE.

    I ja uciech doznałam tu wiele-
    kochałam Cię jawnie, kochałam cię skrycie
    idę odkurzać mym wiernym Zelmerem!
    Boschu, odkurzaj teraz Funicie!