piątek, 12 grudnia 2014

(155) Kaczka i Skorpion w bitwie pod Boschem

     Aż nadszedł ten dzień, kiedy Kaczka zamachnęła się płetwą i rzuciła mi w twarz rękawicę. Oczywiście podniosłam szydełkowe różowe zawiniątko. Takie wyzwanie to zaszczyt największy!
    Spotkałyśmy się na uklepanym polu 4 grudnia roku pańskiego 2014, by stoczyć bitwę o odkurzacz. Prowadzona za kronikarską uzdę pragnę donieść, że upału nie było. Kaczka przycwałowała na parchatym kucyku, ja na koniku morskim z astmą. Zalśniły nagie miecze, błysnęła bielą goła pierś kacza. Zgrzytnęły stawy, zastukały złowieszczo kręgosłupy, wysypały się plomby. Ptaki, utopce i pół blogosfery usiadły z popcornem w ławach, by przypatrywać się bitwie pod Boschem na ziemi Scraperki. Leciały pióra, sztuczne szczęki, pampersy i endoprotezy. Starłyśmy się na śmierć i życie, po drodze ścierając kolana i warzywa na zupę. 


 pandeMonia04 grudnia, 2014 09:33
 BALLADA

Jedzą, piją, lulki palą,
tańce, hulanka, swawola;
ledwie chaty nie rozwalą,
Cha, cha, chi, chi, hejza, hola!

Rzuć kiełbasę, Młodszy Bracie!-
Starszy skacząc puszcza bąki-
Masz, uważaj, wiem, nie złapiesz!-
tłuste łapska wciera w strąki.

Na dywanie kłaków kupa
ściele się jak trupy gęsto
(całe szczęście, że nie kupa!)
Przeżyć tutaj – to jest męstwo!

Dzień jak co dzień, znoje wielkie
w statystycznej mej rodzinie:
dwóch Syneczków, Małż w zestawie-
czy sprzątanie mnie ominie?

Nad głową jak UFO w lecie
fruwa pierze z poduch gęsich,
na serwecie po kotlecie
plama wielka jak dwie pięści.

Dalej, biegi po kanapie!
Szus pod stołek! Hop, na zdrowie!
(matka się za serce łapie)
Zawołajcie pogotowie!

I po stole, między miski
na których dobra wszelakie
(pandeMonia z palców śliskich
w stresie sobie lakier drapie).

Teraz galopada wielka
przeniosła się w głąb mieszkania!
Zaraz zrobię z ramion młynka
i ubiję tych dwóch drani!

Synków powieszę wysoko
za szelki u krótkich spodni
i doprawdy mam głęboko
czy im teraz jest wygodnie.

Wołam Synów, palcem grożę
każę się zapoznać z miotłą.
Szmata tutaj pomóc może-
macham im mą rączką wątłą.

Pierworodny z Drugorodnym
z mopem oraz szczotką zwinną
w związku bardzo są swobodnym
patrzą na mnie z dziwną miną.

Przecież, mówią, jest porządek:
sufit jeszcze ściany trzyma,
dywan ciągle na podłodze,
chociaż stół ździebko się kiwa.

Kiwa także pandeMonia
główką złotą nad swym losem:
jeszcze chwila tej mordęgi
i na mary mnie poniosą!

Trumnę zbiją tez niechlujnie?
(O, wy dranie!, o wy zbóje!)
A na pogrzeb przyjdą tłumnie?
Gdzie tam! Kto im wyprasuje?!

Będę leżeć tak powabnie,
ziębić katafalkiem nery…
Ale co to?! Ktoś mi kradnie
spod tyłka ostatnie ściery!

-Bo nie było czystych w szafie-
wyzna szczerze Małż zgarbiony.
-Bez cię nikt nic nie ogarnie!
Bez żony jestem zgubiony!

Nagle nad łkającym Małżem
Jak nie gruchnie i zabłyśnie!
Skisło mleko, rosół zwarzon,
sfermentował soczek z wiśni!

Kto chce niechaj w to nie wierzy,
ale nagle pod powałą
pojawił się Anioł Jerzy
odziany w sukienkę białą!

Małż porażon pada na twarz,
owija ramieniem dziatki
-Spisać w kajet dzisiaj mi masz
jakie życie jest bez matki!

-Nim jej duszę poślesz z Światłem
zadań trójkę masz wykonać!
(Nie dasz rady, Bóg mi świadkiem
przyjdzie ci w łazience skonać).

-Najpierw mój Aniele musisz
sprzątnąć dywan – tu się jadło.
Nie dasz rady! Się udusisz!
Tyle kurzu tu opadło.

Potem zasłon trzy kupony
podłóg bezmiar, bezkres prania!
Nie dasz rady, umilony!
Tedy starczą dwa zadania.

Anioł ukląkł w kącie izby
"Boże"- mówi coś pod nosem.
Ach, to jest modlitwa? Czyżby?!
On wszak "Bosch'u"(!) tu mamrocze!

Odwalił w mig swe zadania
odkurzaczem marki Bosch!
Obudził się Małż ze spania:
-Żono, sen miałem, O Boszzzzzz!!!!!!!!!


[PandeMoniu, uwazaj, nadchodzi kaczka!]

Ma ten BOSCH niewątpliwie potencjał,
Więc gdy tylko skończę nim odkurzanie,
Przez tę srebrną rurę wysączę drink z palemką,
Na czerwonym sznurze zawieszę pranie.

Na turboszczotce, miast na miotle, polatam.
Z torebki na odpad machnę sobie atrapę Vuittona,
Ssawką usunę zmarszczki i celulit,
Pierwszy raz sprzątaniem rozanielona.

Mniej ucieszy się wszystkożerne niemowlę.
Co od świtu mi krąży po kwaterze,
Jeśli BOSCH jest naprawdę tak zwinny,
To paprochy od ust dziecku odbierze!




  1. pandeMonia04 grudnia, 2014 11:13
    Pranie wieszaj raczej suche
    szanuj, Kaczko, życie kruche!
    Bo gdy pranie będzie mokre
    Prąd Cię mocno w kuper kopnie!

  2. PandeMoniu,
    Mądrość pokoleń w komentarzu twym
    Nomen-omen blaskiem promieniotworczym świeci,
    Ale pomyśl, co gorszego może mi zrobić prąd,
    Czego nie zrobiły mi jeszcze me dzieci?

  3. Kaczko!
    Mam dla Ciebie niusy!
    Plusy i minusy!

    Gdy połączysz się z dzieckiem pępowiną,
    nie robi Ci się nic na licu z miną.
    Kiedy prądu zaczerpniesz pod powieki-
    szeroki uśmiech zostanie na wieki!

  4. PandeMoniu,
    Nim wyrzuci nas stąd Autorka,
    Zdradzę ci sekret mej elektrycznej dezynwoltury,
    Tylko prąd o napięciu 230V,
    O poranku układa mi koafiury.

  5. Moja plereza leży wszak wolno
    przedziałek wielki, że jeździć konno!
    Do postawienia na baczność racji
    ja potrzebuję tu trafostacji!

  6. Czytam balladę i komentarz,
    Oczy przecieram w zdumieniu,
    To ty masz jeszcze jakieś włosy!?!
    Nie wyrwałaś wszystkich z głowy w cierpieniu?!

  7. Kaczko, wyczułaś stulecia przekręt,
    zdradzając Moni największy sekret!
    Czeka na Ciebie nius ten bombowy:
    włosy mam wszędzie, z wyjątkiem głowy!
    Kot jest puchaty, włochate dzieci
    Monia więc solo łysiną świeci!

  8. Biznes plan ci od ręki przedstawiam,
    zażądaj podwójnej stawki,
    Gdyż na twojej łysinie BOSCH,
    może testować do tapicerki przystawki!

  9. Przystawką do czyszczenia szczelin
    oczyszczę sobie płuca z wydzielin.
    A żeby mnie jeszcze dobrze wygniotło
    zrobię dziś masaż turboszczotką!
    Przeganiam w wannie minę ponurą
    robiąc jacuzzi tą srebrną rurą:
    mmmmmm, o my Boschhh!!!
    Wydam na to ostatni grosz!

  10. Nim wydasz to zauważ, że producent
    Jakość nam tu jakby zawęża,
    Jest wskaźnik, że czas wymienić worek,
    Brak wskażnika, że czas wymienić męża!

  11. Powiem Ci prawdę tak od niechcenia
    piórem i mężem się nie wymieniaj!
    Tym bardziej mężem z pełniuśkim workiem
    traktuj jak szampan go z dobrym korkiem!

  12. Dobre porady odwiecznie w cenie,
    Piszę ci na nie stałe zlecenie.
    Czy mąż z bicepsem, czy bardziej wiotki,
    Każdemu można dać turboszczotki.
    Jeśli podnoszą włos na dywanie,
    Jakimże prostym golenie się stanie.
    Gdy mąż odzyska fizys człowieka,
    Poślesz go po butelkę mleka.
    Z kabla upleciesz sobie tupecik,
    Do worka upchniesz niegrzeczne dzieci,
    I skoczysz chyżo w jacuzzi toń,
    Z kieliszkiem pełnym Dom Perignon!

  13. Z kablem na głowie i dziećmi w workach
    będę się czuła jak na Majorkach!
    Woda bąbluje, szampan musuje
    Przystojny Arab plecy masuje!

  14. Myślisz, że takie to oczywiste,
    Że Bosch w gratisie da masażystę?
    Acz gdyby nie, spokojna twa głowa,
    Ten masażysta może się schować.
    Bosch ma obrotne cztery kółka,
    Żadna tam z niego jest popierdółka.
    Gdy go rozpędzę z prędkością nyski,
    Wcisnę ci w kręgi wszystkie twe dyski.

  15. Myślę ja właśnie, że oczywiste,
    że Bosch w gratisie ma masażystę:
    w ręce swej silnej - zupełnie nowa
    szczotka rolkowa wprost odlotowa!
    Zanim mnie w grobie, Kaczko, położysz,
    pozwól na nogi te rolki włożyć!
    Potem pokulać się po dywanie
    i z masażystą ćwiczyć wiązanie
    (bo kabla producent tutaj nie szczędzi!)
    Muszę już lecieć - facet mi rzęzi!!!

  16. Rzęzi ci facet? Czyżby, ma miła,
    Gwarancja jemu się już skończyła?
    Zasady swoje łamać dyshonor,
    Zwrócić nie możesz, naprawiaj, cna żono!

    Tymczasem ujawniam, co skrył copywriter,
    Że ten tu Bosch to Hans Helmut. Gastarbajter.
    Twoja ochota by miesił twe ciało,
    Prawdziwych słowian przyprawia o stan przedzawało.
    (wy)

    Jeszcze powiedzą, że cudzołożysz,
    Zrzecz się Helmuta (na kaczki korzyść),
    Czy nie okaże się większą gratką,
    romans z Zelmerem z gumową ssawką?

  17. Rzęzi mi facet związany kablem!
    Nie Małż mój przeca z worem powabnem!
    Chyba za mocno związałam drania
    on tu chce zostać ze mną do rana!

    Małż mój gwarancje ma dożywotnią
    działa on nawet ze zwykłą szczotką!
    Chodzi najlepiej za dwa makowce,
    turbo zaś włącza on po grochówce.

    Żeby już Słowian grzechem nie dręczyć
    pójdę przykładnie Małża pomęczyć.
    On mi najlepiej na dyski chucha
    Rurą od Boscha najlepiej eee..dmucha!

    Ty mi zarzucasz Zelmka na boku?!
    Toż to największe jest kłamstwo roku!
    Mam się ja rzucić w warcianą toń
    rzec swemu ciału po prostu won?!

    Ha! Oczywiście, Kaczko ma droga
    byłaby dla płetw swobodna droga!
    Ale nie ugnę się w pojedynkach!
    Choćbym została o dwóch jedynkach!

    (Didaskalia mówią tutaj semantycznie
    Że tematy zeszły na stomatologiczne).

  18. Pandemonijo,

    Rozpocznę najpierw od praw fizyki,
    Od dynamiki tej bijatyki,
    Gdy się z mym rymem zderzysz czołowo,
    Jedynki stracisz najpierw. Musowo!

    Nie, że ósemki, trzonowe, mleczne,
    Siekacze stracisz swoje bajeczne!
    Każdy dentysta mi tu przytaknie,
    A potem implant z cementu machnie.

    Lecz nim protezę ci się wykona,
    Uroda będzie twa nadkruszona,
    Będziesz seplenić i ziać ubytkiem,
    Hans Helmut da ci odprawę z kwitkiem.

    Wtedy nadchodzę ja i z atencją,
    Podrywam Boscha swą elokwencją.
    Wieszczę, do raju nam uwerturę,
    Gdyż zębów pełną mam klawiaturę.

    Jest to sukcesu ta większa połowa,
    ‘Ich liebe dich’ mogę przeliterować!
    Podczas, gdy ty z przeciągiem w jamie,
    Już przy ‘Ich’ język sobie połamiesz!

    Fakt! Jeden wyjątek!
    Gdy jadasz frytkę,
    Łatwiej ją wsunąć w paszczę ubytkiem.

    Tedy szlochając oddal się w kącik,
    I z Zelmkiem uwij sobie trójkącik.
    A jedząc frytki przez większą część roku,
    Śnij o szczęściu przy Boscha boku!

  19. Scraperce z wrażenia sandały spadną
    żeśmy tu Elę taką powabną
    matkę Kuleczki i Katastrofy
    przywlokły z sobą do walki na strofy!

    Zaraz tu wrócę! Zemstą zasmrodzę!
    Dyszę ja nozdrzem wszawie i srodze!
    Rany wszak liżę, bo jest tu lekko
    rany zasklepić zrobione płetwą!

  20. Okrutna Kaczko! Spójrz więc do lustra!
    żadna krawcowa nie znajdzie mustra,
    które by Ciebie objąć zdołały
    spuchłaś jak odtąd aż do powały!

    Dla pocieszenia powiem Ci, kumo:
    kunszt Twego pióra bardzo mnie ujął!
    Pod włos mnie ujął i Ci wygarnę:
    Boscha ja lepiej niż Ty przygarnę!

    Kto lepiej niż ja, bezzębny smok,
    będzie go w filtry całował, kto?!
    Bezpieczne porty w moich ramionach
    pulchnych i miękkich! Nie w Twoich szponach!

    Jeszcze mi Boscha pazurem draśniesz!
    Teraz z zniewagi w nocy nie zaśniesz:
    powiem Ci rzecz - straszną, okropną
    z Tobą on będzie miał ciągle mokro!

    Co on Ci w stawie, kochana zrobi?
    Ty w wodzie trzymasz swe kacze nogi!
    Bezzębna z natury, żywisz się glonem,
    z Tobą mu rura obrośnie glonem!

    Teraz już, Kaczko nie wyjdziesz żywą!
    Ciężką dostałaś dziś inwektywą!
    Czy zdołasz swą tuszkę jeszcze ocucić,
    strzęp rękawicy do mnie dorzucić?

    MUHAHAHAHA!

  21. Ciskasz tu we mnie, matrono z miopią,
    Strzały wypuszczasz z riposty łuku,
    Ale wciąż chybisz ujemną dioptrią,
    Rykoszetem planujesz popełnić sepuku?

    Na wieść o celności twej inwektywy,
    Syn Wilhelma Tella popuścił w gatki,
    Nie daj bóg, zechcesz na jego jabłku trenować.
    I dokonasz, leksykalnej krwawej jatki!

    O, nieszczęsna, golarką ironii się zacinasz,
    sarkazmem obcięłaś sobie palec,
    Twa Melpomena ma wstydliwą grzybicę,
    po metaforach przejechał walec.

    A przecież!
    O, naiwna! Myślałam, że to dla mnie,
    Dla mnie wyłącznie bierzesz tu udział,
    Że ja Boscha na gładkie słówka wyrywam,
    a ty raz w tygodniu wpadasz mi poodkurzać.

    Przejrzałam wreszcie na oczy,
    Otarłam z nich pleśń, algi i roztocza,
    Do diaska! Ty za moimi plecami,
    Wyznajesz Hansowi, że go kochasz!

    Szkalujesz przed nim mój wodny akwen,
    Tusz(k)ę wywlekasz, że niby co? Za gruba?
    Z Helmutem Boschem planujesz (ro)związłość!
    I myślisz, że ci się uda?

  22. A niech to wszystko kaczki pokopią!
    Szczerbata jestem, z ujemną dioptrią?!
    Chodzę po domu, w mych oczach błyski,
    ciągnę za sobą wypadłe dyski.

    I garb, i wiek, i boląca szyja
    głowę do ziemi mi bardzo pochyla
    Nie dosyć, że mnie nie pożałujesz
    To jeszcze karierę na pewno zmarnujesz!

    Powiem rzecz skrytą i sadystyczną:
    Kaczką Ty jesteś, ale medyczną!
    Poeta rzeknie miast "Anus mundi"
    i słowo ANAS dzisiaj odtrąbi!

    Więc odtąd możesz się czuć już wolna!
    Odsłonić możesz swe suspensoria!
    Które schowałaś w swych krynolinach,
    bo my już z Boschem po zaręczynach!

    Niechaj Ci teraz płetwy nie spuchną:
    możesz być, Kaczko, już moją druhną!

  23. Ratunku! Gorzej jest niż myślałam!
    Żeś z dioptrią, szczerbą o tym wiedziałam,
    Wyjęta z ram abstrakcjonisty,
    Darwina dowód oczywisty.

    Ale tyś jeszcze kompletnie głucha!
    Decybel w uchu ci nie grucha!
    Bosch do cię mruga: Wymień mi worek!
    A ty mu na to, że ślub we wtorek?!

    A może, powiadam tutaj bez ogródek,
    Czyś ty nie żarła jakichś jagódek?
    Nie wypaliła z Amsterdamu ziółek,
    Szalejem nie posmarowałaś bułek?

    Jak mam tłumaczyć delirium twoje,
    Ślub z AGD i zmienne nastroje!
    Powściągnij błagam swoją manię,
    Jeszcze z tosterem popełnisz bigamię!

    Ciiiiii... spokojnie, sanitariusz zakłada ci gardę,
    Na plecach wiążę z rękawów kokardę,
    W dal odjeżdżasz ambulansem na sygnale.
    A Bosch i ja – reunited! – tulimy się poufale!
    HA!

  24. No skandal największy w historii świata!
    Zrobić chcesz ze mnie całkiem wariata?
    Pewnie, najlepiej, zamknij gdzieś Monię
    i na przylądki wyjedź Zielone!

    Tam rozbij namiot między palmami
    i życie prowadź między kaczkami!
    Zsyłam Cię tedy ja na banicję!
    (Monia poprawia pas z amunicją).

    Żeby położyć kres tym rozterkom
    będziemy strzelać ku tym butelkom.
    Więc żeby z tego pomysłu ruszyć,
    musimy wspólnie skrzynkę osuszyć!

    Siadaj więc kumo, o tutaj blisko,
    rozpalmy sobie przy tem ognisko.
    Zaintonuję pierwsza (najlepszam w gminie):
    O mój rozmaryyyyyyyyyynieeeee!

  25. Myślisz, że milczę, bo się boję,
    Że się ze strachu zsikałam w zbroję?
    Że rdza zawiasów mi szczęki przeżarła ,
    Przyłbica trwale na oczy spadła?

    Cieszysz się może, o jak przedwcześnie,
    Że mi komputer pokryły pleśnie?
    A od wilgoci wiadomej w stawie,
    Stało mi się to, co Galvani robił żabie?

    Łudzisz się, pewnie, że artretyzmy,
    Wlazły mi palce od wód zgnilizny?
    Zacierasz ręce, ogryzasz szpony,
    W nadziei, że szlag trafił mi neurony?

    Tymczasem, darling, wij się w udręce,
    Jestem tu, gapię ci się na ręce.
    Pilnuję, byś nawet przez przypadek,
    Helmuta Boscha nie podszczypywała w zadek.

    Milczę nastomiast, bo na kolanach,
    Sprzątam podłogę już od rana.
    Niemowlę dziś swą łapą małą,
    Styropian mi zdezintegrowało.

    Kurdupel wziął się i z ambicją,
    Przystroił razem z koalicją,
    Metrażyk pierdyliardem kulek,
    Brodzimy pośród styro-granulek.

    Mieszkamy jak w trząsanej kuli,
    Trząśniesz, a sztuczny śnieg cię opatuli.
    Styro jest w zupie i w klozecie,
    Na stole i na parapecie.

    W obliczu tego zwrotu akcji,
    Współczucia żądam i reakcji,
    ‘Bierz sobie kaczko tego Boscha’
    Albowiem wyciskasz nam łzy w oczach.

  26. To ja Ci powiem co dzisiaj u mnie.
    Myślisz, że w dziadka walnęło urnę
    i prochy przodka mamy na głowie
    lub inne takie rzeczy szalone?

    Albo, że dzisiaj miecz mój jest stępion?
    Kto tak pomyślał, ten jest potępion!
    Refleks jak łania, szybkość jak łosoś,
    i ja tu, Pani, przyszłam wszak po coś!

    Kaczko ma miła, żal mi Cię srodze
    że ciągniesz szmatą dziś po podłodze!
    Zgotować Kaczce tak wszawy los
    mógł tylko bardzo przebiegły ktoś!

    I ja tu palcem w Ciebie celuję!
    nie ja wszak tutaj te sidła knuję!
    Ty żeś, a nie dzieć Twój, Tyś sama
    kulki po chacie dziś rozsypała!

    Myślisz, że Helmut zaraz przybiegnie
    z włosem rozwianem i Ci ulegnie?
    że skoroś jest taka dziś zasypana,
    on będzie z Tobą mitrężyć do rana?

    Musisz już poznać prawdę okrutną:
    Bosch zbiera u mnie od kota futro!
    A teraz wieścią Ciebie zabiję:
    On futro z norek mi właśnie szyje!

  27. Fantasmagorią karmisz się miła,
    Chcesz by publika tu uwierzyła?
    Że Bosch zakasał swoje rolki,
    I z fermy futer zassał ci norki?

    Trzymajcie mnie! Prawdziwe norki?
    Czy ci się w głowie spaliły korki?!
    Pomijam sens wsysania norek,
    Bosch wyrwałby cię na pusty worek!

    On, najprzystojniejszy brunet z plasitku,
    Wie, że zbyteczne mu jest ryzyko,
    Nocami wściekłe nornice ganiać?
    To robiłby jedynie maniak.

    Bosch to żigolo, on każdej damie,
    Powierzchownością serce łamie.
    I jak czipendejls ma wyniki,
    Gdy tak obnaża nagie silniki.

    Na rurze każda zatańczy chętnie,
    Wystarczy że Bosch ledwie stęknie.
    Stąd wiara moja mocno zachwiana,
    Że futrem będziesz obdarowana?!

    Futrem? Możliwe. Przy dobrej passie,
    Chyba z tego, co Bosch ci zassie?
    Z sierści, paprochów i mysich bobków,
    Z kłaków, farfocli, z nosa wyskrobków?

    Wspomnijmy również, że brudne ucho,
    Mogło zaburzyć ci kontekst na głucho.
    Czy ‘futro z norek’ nie było reakcją,
    Na twe podudzie przed depilacją?

  28. Nóżki me smukłe, gładkie i ciepłe,
    Twoje zaś zimne oraz wszeteczne!
    Żeby je tulić Bosch mój rozgrzany
    musiałby najpierw być całkiem pijany!

    Będąc żigolo wszak w każdym calu
    nie sączy z gniazdka żadnego oktanu.
    I w pełni świadom jest on mych zalet,
    będzie przy łóżku mym jako walet.

    Znaj jednak serca mego dobroci
    dam Ci skosztować trochę łakoci
    I w łasce mojej, płynącej strużką
    pozwolę Ci czasem zaścielić łóżko.

    I robiąc w dziobie na chwilę przydech
    pozwolę cmoknąć Helmuta w wydech!

                           ***

    Kaczka i Monia jak Pudzian z Nastulą
    lubią się droczyć, a teraz się tulą!
    I stoją tak razem, trzymając za ręce
    kłaniają się pięknie, dziękują Scraperce!

    Konkurs niech wreszcie zwieńczą te słowa:
    Toż to jest epopeja narodowa!

    Kaczka - Królowa blogów niszowych!
    i Monia fanka ogórków kiszonych!

                           ***

    I, wyobraźcie sobie, nie przerąbali dla nas Helmuta na pół! Skandal!


    Wzgardziłeś uczuciem Boschu Helmucie,
    Z Funitą planujesz zaznawać uciech?
    Czyn taki powinien być karalny,
    Oszustem jestes matrymonialnym!
    Myślisz, że będę tu stała jak cielę?
    Zapomnij! Idę odkurzać z MIELE.

    I ja uciech doznałam tu wiele-
    kochałam Cię jawnie, kochałam cię skrycie
    idę odkurzać mym wiernym Zelmerem!
    Boschu, odkurzaj teraz Funicie!

środa, 10 grudnia 2014

(154) Podróż transludzka.



     Pamiętacie ten utwór? To motyw przewodni mojego zimowego opowiadania o odnajdywaniu miłości sprzed lat. >>Pamiętacie? U mnie niezmiennie wywołuje on dreszcze i odnajduje tę jedyną strunę, po której idę do nieba.
Przeczytajcie to opowiadanie sprzed dokładnie roku. Włączcie sobie poczciwego Matthewsa i powoli ruszamy! Ja pod kocem (te dreszcze!) i z kubkiem pachnącej mięty.

     Paluch w górę, kto z Was lubi leżeć i gapić się w sufit? Pozwolić myślom wydobywać się przez mieszki włosowe, patrzeć jak łączą się nad głową w puchate chmury i puszczać je na sznurku do nieba? Luuuuuubię je rozsupływać, łączyć i wiązać w nowy sposób. Zanurzać się i pławić w ich migoczącej puchatości bez poczucia czasu i rzeczywistości. Uwielbiam tak pływać z przekrzywioną na bakier czapką z morskiej piany. Po przepłynięciu trzech długości horyzontu, wracam napompowana gwiazdkami.

    Niektórzy uważają to za stratę czasu. Są tacy, podobno ich niemało, którzy tankują siły przez korzenie, nie z chmur. Na pewno takich widzieliście. Idąc, patrzą pod obute stopy, spod których sterczą brody białych kłączy i korzeni. Mają smutne, wciśnięte w kołnierze twarze i nie wierzą kompletnie w nic. A gdy spojrzą czasem w górę i przypadkiem spadnie na nich kropla z chmury, można kątem oka zaobserwować, jak drapią się po lewej stronie torsu, gdzie pewnie łaskocze ich obijający się o kości kamyk.

     I dokąd płynę na swej chmurze, zapytacie. Ach! Najchętniej pływam nad kołem podbiegunowym! Nad grudniową Norwegią! Nad Finlandią! Uwierzycie, że są takie zakątki na świecie? Przymknęłabym nawet oko, że wkoło byłyby inne domki!




   Uchylam drzwi, mocno odpychając świeży, puchaty śnieg. Staję pośród chwiejących się cieni, gdy na świat wylewa się micha niebieskości. Indygo miesza się lepko ze złotem światła sączącego się leniwie z latarenek. Ich mariaż budzi migoczące, drżące drobinki, siedzące na każdym z sekstylionów płatków.  Wybiegam przed szklane igloo w grubym, szarym swetrze i białych spodniach. Na dworze mróz szczypie odkrytą skórę. Chrup-chrup-chrup, ach uwielbiam jak śnieg gada do mnie i dotrzymuje mi równiutko kroku! Zapada zmrok, w ciszy słychać tylko mój oddech i - pac! - odgłos rzuconej śnieżki. Podczas jednego mrugnięcia okiem, wydaje mi się, że widzę, jak za pniem starej sosny mignęła czerwona czapka. Wracam do ciepłego domku, na stole kubek z gorrrrrącą herbatą z imbirem. Gaszę światło i zapatulona w puchate szarości wpatruję się w rozpostarty nade mną ekran Natury. Mistrz ceremonii okryty w najwyższej dziupli, przeciągle, głośnym szeptem nawołuje:

- A teraz przed Pańsweeeeeeeeeeem... Auuuuuroraaaaaa Borealisssssss! Huu-huuuu!- głos wtapia się w kontury lasu.

      A gdybym mogła mieć na wyciągnięcie ręki coś, czego pragnę? Dajmy na to, coś materialnego. Co by to było? Wiadomo, że nie nowy samochód, nie torebka, czy robot kuchenny. Bez wahania wiem, że pozakładałabym takie gniazda w różnych zakątkach Ziemi. Na pewno w Grecji. Na Korfu. W Ameryce Południowej. Na Mauritusie. Barkę na Sekwanie. Chatkę w Bieszczadach. Siedlisko na Mazurach. I czarodziejski proszek ziuuuu, który przenosiłby mnie do gniazd, wedle życzenia.

    A gdybym miała nieograniczoną moc sprawczą i mogła komuś pomóc! Co bym zrobiła? Spełniałabym życzenia każdemu, jak leci? Eeeee, nie. Nie można mieć wszystkiego, trzeba na coś czekać, delektować się czekaniem, stopniować napięcie. Nauczyć się cieszyć z drogi, a nie z celu.
Więc co? Każdemu zdrowie? Chciałabym. Bogactwo? Nie każdy chce. Szczęście? Życie w wiecznym szczęściu przestaje mieć znamiona szczęścia, a staje się codziennością. Więc co?
     Myślę, że chciałabym, żeby każdy człowiek był w o l n y. Ale nie w anarchistyczny sposób. Nie. Wolny bez brawury, bez wyrządzania krzywd. To jedno słowo mogłoby zdziałać cuda.  W najbardziej podstawowej formie- nie byłoby niewolnictwa. Współcześnie niewolnictwo wygląda inaczej - więźniowie wyzyskiwani są przed korporacje, zmuszane są do pracy dzieci, dorośli pracują bez wytchnienia w skandalicznych, szkodliwych warunkach za dolara dziennie. Więzi się kobiety i handluje żywym towarem. Narkotyki robią z wolnych ludzi więźniów.
 Dalej - wolni od cierpienia. Kobiety wolne od bicia. Dzieci uwolnione od strachu. Zwykły człowiek wolny od obawy o jutro. Od strachu przed chorobą. Strach zjada żywcem, hamuje, odbiera siły i wiarę. Zastraszanie - więzi. Strach - zamyka. Wolność, mądra wolność pozwala rozwijać skrzydła i talenty, pokonywać przeciwności losu, ograniczenia, nawet własne. Pozwala uwierzyć w siebie i wykorzystać swój potencjał.

***

To są moje odpowiedzi na pytania, które zadała mi Mama Ammara  >>tutaj. Cenię Ją za siłę, konsekwencję i determinację. Za to ukryte za abają piękno i dobro. Cieszę się, że unosi skrzydełko nietoperza i pokazuje nam czubek swojego kalosza w gwiazdki ;)
A pytania brzmiały tak:

1) Gdybyś mogła gdzieś pojechać, teraz, zaraz, gdy koszty, ograniczenia, zobowiązania zawodowe i rodzinne na chwilę przestałyby istnieć, to gdzie?
2) Gdybyś mogła coś kupić, teraz, zaraz - reszta jw. - to co?
3) Gdybyś mogła komuś pomóc - teraz, zaraz, reszta jw. - to komu i jak?

Przekazując pałeczkę, a właściwie płonący znicz, dalej, z chęcią usłyszałabym odpowiedzi od Ciebie, Elu i od Ciebie, Mirabelko



A Wy, moi mili co byście zrobili? W jak dalekie kraje pojechalibyście? Co chcielibyście sobie kupić? Komu pomóc? Jakie macie marzenia? :)

czwartek, 27 listopada 2014

(153) Hop, na półeczkę czyli kompulsywna obsesja porządku.

     Nadeszła pora, żeby posegregować nagrody, które sypią się na me warkocze. Kiedyś miałam zwyczaj wrzucania tutaj opowiadań, które wygrały konkursy. Ostatnio jakoś przez nieśmiałość, czy przez coś o podobnym wydźwięku emocjonalnym, lecz trudnego do uchwycenia mentalnego, nie publikowałam nic. Powiedzmy prosto z dziury w moście - nie chwaliłam się! No to, kopnięta w zad, chwalę się.

     Albowiem niechcący machnęłyśmy (siostrz blogerska) z Wasiuczyńską Elizawiettą książeczkę dla dzieci. Ale możecie podciągnąć rajstopy. Moje tylko były poniższe podpisy, a i to jest tylko część epopei kosmicznej, całą robotę odwaliła Ela dużo wcześniej. No i nie jest to książeczka sensu stricto, bo powstała spontanicznie i osiadła na rafach bloga. Teraz dzieci Wasze mogą spać w cudnych pościelach z wytworami Eli oraz przeczytać o stworkach, które unieruchomiono na wieki w najdziwaczniejszych pozach, a nawet podczas wstydliwych niekiedy czynności. I to przez wiele blogerek, warto >>zajrzeć i zerwać bok!

Oto laury w kolejności odwrotnie chronologicznej:

1. Chcecie bajkę? Oto bajka:


NIE Z TEJ ZIEMI!


Drogie dzieci tu zebrane!
Każde dzisiaj coś dostanie!
(I nie będzie to mielone
chociaż bywa też zielone).

Nie, to nie dolary będą-
zapoznajcie się dziś z Mendą,
która nóżętami drobi
i zasysa żółć w wątrobie.

Dzięki tej z wytrzeszczem Mendzie
radość zapanuje wszędzie
i nie będzie żółć zalewać,
no bo Menda lubi śpiewać.


A ten z dwójką - Wielka Zmyła
Nie ogonem w boki kiwa!
To jest sprawa FBI!
On głowę w ogonie ma!


Po zielonych tych kosmitach
Toczak kula się w zachwytach
Jest to stworek z demobilu
i gra w golfa setką kijów.

(Toczak tylko grę udaje
nos z korali - całym ciałem -
gąsieniczka to zielona
na kwiatuszku położona!)


W zieloniutkich tych przestworzach
fruwa ptaszek Długonożak.
Jest roznosicielem poczty,
lubi słuchać dźwięków skocznych.


Dźwięki takie generuje
Tłum bałwanków zgodnym chórem
(Długonożak skacząc z chmury
Fotografię zrobił z góry).

 

Za krainą bałwankową
mieszka Rybka z Czarną Głową.
Puszcza z dzióbka ostre trele
pikowane jak piksele.


Z treli powstaje jajeczko,
a z jajeczka bracia Kleczko.
Zawsze przeciwnego zdania,
w nocy, za dnia oraz z rana.


Przyjacielem braci Kleczko
jest, lubiący w tubce mleczko,
Dinotulip - kwiatek żywy
skamielina, cud prawdziwy!

Dinokwiatek, pół-roślina
nie od dzisiaj mnie zadziwia-
jego wielki odcisk stopy
wygląda jak Muzomotyl:


Ma on linie regularne,
oczkiem mruga wciąż figlarnie,
ciało jego w pięciolinię.
To by było o nim tyle.

A nie! Jeszce najważniejsze!
Uwielbia on przecież wiersze!
Piszesz wierszyk w równym rządku,
Bęc! I wierszyk już w żołądku!

Muzomotyl wierszyk trawi
i ... piosenką wszystkich bawi!
(W brzuszku wierszyk z nutą mieli
w pieśń je łączy przy niedzieli.)


Teraz znane Ufoludki,
które mają rozum krótki-
krótkie fale produkują
i trzymają je oburącz.

Łatwo dowieść prawidłowość,
że zielony ten jegomość
fal sztuk trzy może wytworzyć,
kiedy sześć rąk w pracę włoży.


Na obrazku jedenastym
widzicie muchę w potrzasku.
Omyłkowo czarną dziurę
wzięła za wlot w długą rurę.

Zaraz, chwila, to nie mucha!
To jest Panna Wielkobrzucha!
Troje oczu, nozdrza krągłe
trochę przypomina bździągwę.

Niezbyt pachnie nam ta panna -
rzadko gości pannę wanna.
Będąc zatem gdzieś w kosmosie
zatykajcie sobie nosek.


Kiedy szok nosowy minie
przypatrzcie się Małej Krztynie,
która z setką na liczniku
goni w piętkę po ręczniku.

Krztyna rozkłada ręczniki
organizując pikniki.
W każdy weekend to się zdarza
i cyklicznie się powtarza.

Wszystkie ludki z tej krainy
członkami są kosm-rodziny,
chociaż wszyscy z innych domów-
z tych samych cząstek - atomów.


Nawet Bąblowiec Powierzy,
chociaż trudno w to uwierzyć
oraz jego Żwawik - Piesek,
którego głos w kosmos niesie.


A >> TUTAJ można podejrzeć, jak Ela robiła, tfu! rodziła kosmiczne dzieci. Niesamowite.

***

2. W >>tym konkursie Eli de Wu można było wygrać kalendarz z Panem Kuleczką. Zadanie polegało na wymyśleniu sentencji pod poniższą kartą (ach, okazało się, że listopadową, skorpionową!):


 Z woli szanownego Jury - Eli Wasiuczyńskiej i Wojciecha Widłaka
wygrały dwie sentencje ex aequo:

Kaczki:

Dobra książka nigdy nie ma końca

i moja:

Zabujałam się w czytaniu!

Zachęcam do poczytania komentarzy, bo umierałam za śmiechu zawinięta wokół kaloryfera, gryząc wykładzinę dywanową. W komentarzach wykluł się pomysł na adwentowy kalendarz! Niedługo więc znowu zlecimy się hurtem do Wasiukowa i złupimy doszczętnie Gospodynię!

Przy okazji chwalę się ołtarzykiem, który, z racji spływających darów, założyłam. Tak wygląda w porze prawie nocnej i dlatego zdjęcie jest niecnej jakości. Trudno. Widzicie jak ja siedząc przy biurku. Ja też widzę coraz mniej wyraźnie z racji kolejnych jednostek chorobowych, a i wzrok też poleciał o kolejną dioptrię, co opiszę za chwilę na >>Kręgosłupie Oralnym. Jest przynajmniej gotycko - strzeliście, mrocznie i poważnie. Wasiuczyńska zawisła w prawej nawie. Zaraz będę wieszać wokół wota.



***

 3. Kaczkę Katastrofę wygrałam w >>zacnym towarzystwie u boku Jareckiej, u której nie udało mi się wygrać  >>koziołka! W grach losowych nie mam szczęścia!


 Pytanie konkursowe miało za zadanie wywlec na światło dzienne >>rady, które wracają do Was jak memento w dorosłym, zawodowym życiu.


No i wyzewnętrzniłam się:

"Och, Wy Artyści! Uwielbiam Was!
To teraz ja, prosty, ścisły mgr inż:
Jakoś wykładowcy nie zahaczyli się w mój mózg haczykami wysublimowanych sentencji.
Mam kilka, które mi przyświecają, trzymam się tego, co mówił mi tata. Że miłość zwycięża, że zło dobrem zwalczaj i coś najprostszego, do czego musiałam dojrzeć - żyj i pozwól żyć innym.

I coś, co pojawiło się jakoś czas temu, a wtapia się gładko w lukier słów Kaczki.

Otóż.
Jakiś czas temu rozmawiałam z Musierowicz. Nie twarzą w twarz, bo nigdy nie miałam śmiałości. Raz stałam za nią kilkanaście minut w punkcie ksero i dreptałam z nogi na nogę, aż w końcu skserowała jakieś plany i poszłaaaaaaaaaa. Kolejny raz wlazłam na Jej klatkę schodową, na Słowackiego, pooglądałam poręcze, wycieraczkę, drzwi i ...poszłam...
Uwielbiam Jej książki, zaczęłam je czytać w późnym liceum. W wiadomościach prywatnych czasem dostaję sygnały, że piszę "jak Musierowicz". Napisałam do pisarki, przytoczę tu naszą rozmowę, esencję z kilku elektronicznej wymiany zdań, najważniejsze jest jak zwykle na końcu i na dnie :) Ale cała rozmowa jest skarbnicą wiedzy.

"Moniko, (...) jeśli chodzi o doradzanie w tej materii - powstrzymuję się do niego z jeszcze innych względów: autor, zwłaszcza początkujący, powinien polegać przede wszystkim na sobie.
I oto rada, jakiej udzielę Ci na odległość: skoro zarzucają Ci, że piszesz "jak Musierowicz", postaraj się tym zarzutem przejąć. Nie należy pisać "jak" ktoś, nawet "jak Dostojewski". Pisz "jak Monika". To o to przecież chodzi w tej całej zabawie: masz stworzyć własny świat I przedstawić go w jedyny, Tobie właściwy sposób.
Twórczość, która tylko naśladuje, zemrze na anemię.
Do dzieła!
I nie pytaj nikogo "czy to coś warte". Dopóki samej siebie nie zadziwisz I nie zachwycisz, dopóki sama nie uznasz, że to "już"- nikt Ci nie pomoże.
Przepraszam, ale taka jest prawda.
...
O, świetnie, że to rozumiesz, Moniko.
Ale w jednym się mylisz: to nie jest tak, że dziś nie potrzeba nikomu radosnych, słonecznych opowieści. Chyba zawsze są takie potrzebne. A im trudniejsze czasy, tym bardziej.
Nie poddawaj się, pisz, szukaj własnej drogi I własnych środków wyrazu! Warto!

...
Bardzo mądre to zdanie o zachwycaniu samego siebie, ale to przecież bardzo trudna rzecz! (...) Tylko, czy to nie takie uczucie, które przychodzi powoli, z mozołem?
...
To akurat jest oczywiste. Bez pracy nie ma kołaczy, że tak powiem. Namozolić się trzeba.
Bez mozołu piszą grafomani. No I oni właśnie łatwo siebie zachwycają.
Mozół nie wynika z tego, że się człowiekowi trudno pisze, lecz z tego, że tekst łatwo napisany trzeba jeszcze uczynić bardzo dobrym.
Bo kto nam niby obiecywał, że będzie łatwo?
Łatwo nie jest.
I nie ma być.
Wśród trudności zdobywamy siły I doświadczenie.

Pozdrawiam serdecznie!

....

Pani Małgorzato, no właśnie, ale jak odróżnić co grafomańskie a co nie? Jaka jest granica, kto ją ustala? Oceniają czytelnicy? A może krytycy? Koledzy Po piórze? Jak to jest?
Ciśnie MI się wręcz na usta głosem Ireny Kwiatkowskiej: "kto ptak, a kto nie ptak"?
:)

Moniu, ustalasz to sama.
To jest Po prostu zawód dla solistów.

A kolegów Po piórze NIGDY nie pytaj.
Każą Ci pisać tak, jak piszą oni, bowiem przyłożą do Twojego pisania swoją miarę.

A miara ma być Twoja.

Dlatego uważam, że najważniejszą osobą w życiu pisarza jest jego szkolny polonista. To do niego zależy (w ogromnym stopniu) Twoje poczucie miary I Twój literacki smak.
Całej reszty musisz nauczyć się sama (czytając I pisząc). I na nikogo nie liczyć."

O! :)"


Koniec cytatu! 
 
   I powiem Wam w sekrecie ćśśśśśśś!, że zakupiłam wielki, 280-stronicowy zeszyt w twardej oprawie. Myślę, że byłby fajny do podparcia kiwającego się łóżka, ale chyba wezmę go do niego i będę skrobać długopisem za uchem, co?

niedziela, 16 listopada 2014

(152) Prezent

     Dzisiaj jeszcze urodzinowo, dajcie kobiecie się radować, tak rzadko ma okazję. Lwia część z Was teraz rysuje sobie kółko na czole palcem, łyżką, czy pisakiem permanentnym. Ale, gdy tylko przeczytacie poniższe akapity, zaraz pobiegniecie w kazamaty klęczeć na grochu i szorować ślad na czole pumeksem i piaskiem z wycieraczki. A to wszystko, gdy usłyszycie o prezentach, które robi mi Małż.
     
     Oto historia prezentów - wrrrrrróć! Liczba mnoga to zbyt śmiałe posunięcie. Posłuchajcie:
 
    W zamierzchłym, pokrytym pajęczyną i szarością barchanów, XX wieku, u progu kapitalizmu, kiedy to królowały dyskietki wielkości talerzyka deserowego i system operacyjny DOS, spotkali się ONI. Czyli MY. Małż w nieco zmechaconym, tureckim, bogato zdobionym wzorami, sweterku i pseudo rogowych okularach na pół twarzy. I ja. Tego. Eee. No, ja. Trochę czasu ze sobą spędzili i teraz, trawiona przez Alzheimera, nie pomnę, cóż to była za okazja, ale w dniu mego święta, na me smukłe dłonie, został złożony w darze prezent nad prezenty...mianowicie... achtung! Obrus plamoodporny! Łał. Powiem tylko, że nie byliśmy jeszcze skuci złotymi kajdanami i nie prowadziliśmy wspólnego gospodarstwa domowego, co usprawiedliwiałoby tak intymny podarunek. Prezent został przyjęty z godnością i co tu kryć, z konsternacją godną Prima Aprilis. Wszystko bowiem, prócz daty, na to wskazywało. No nic, pomyślałam, młody, zagubiony, pewnie powaliła go moja uroda i oślepiła miłość. Raz można wybaczyć.
     Raz tak, ale nie dwa! 
    Ziemia bowiem nie zdążyła jeszcze nawet połowicznie obrócić się dookoła Słońca, gdy w kalendarzu kur zapiał, że oto wybiła godzina mojego kolejnego święta. I gdybyśmy mieli teraz tę mądrość i doświadczenie narodów, którą dysponujemy po latach, moglibyśmy tylko na kurze poprzestać, choćby z rożna. Prezent, który tym razem otrzymałam, przeszedł do historii, kładąc się smugą na naszym narzeczeńskim, a później małżeńskim życiu oraz tworząc rozpadlinę w pożyciu, którą zasypało dopiero kwiecie >>eustom. W ręce me miał nieszczęście trafić pakuneczek. Ważył niewiele, kształt miał nieregularny i frapujący. Mogło być tam wszystko. I, zaprawdę, powiadam Wam, wszystko byłoby lepsze od tego, co czyhało na mnie spętane papierem ozdobnym.
     Papier litościwie skrywał wytwór szalonego Chińczyka w ostatniej fazie zatrucia się atrapą fistaszków z Shenzhen. Gdy ucichły szelesty i sapanie towarzyszące walce z opakowaniem, opadły kurz i emocje niepewności, nastąpiła niezręczna cisza. Ciśnienie zaczęło unosić mnie nad tapczanem, falbanki mej sukienki drżały wzburzane podskórnymi rzekami adrenaliny, na me lico wypłynął hipertensyjny rumieniec. Wzrok mój bowiem padł na plastikowo-srebrną konstrukcję nieodparcie przypominającą kopernikowskie astrolabium. Na przeciwległych jego końcach kiwały się smętnie dwa plastikowe niebieskie delfinki, którym w wyniku harakiri wystawały z trzewi fragmenty konstrukcji. Delfinki dyndały naprzemiennie nad, jak mniemam, piłką, która była krwawym zlepkiem polietylenowego snu wspomnianego Chińczyka. Delfinki dyndały rytmicznie, za oknem ptaki stanęły w locie, zegary takoż, świat zamarł w szoku pourazowym.
 Po, jak mniemam, stuleciu wlepiłam oczy w Małża z niemym pytaniem wypisanym w modrych tęczówkach i z drżącym w interwałach podbródkiem: CO?! Pal licho CO, ale DLACZEGO?!
    Doprawdy, nie wiem co kierowało rozumem Małża przy zakupie tego kuriozum? Co mu przysłoniło jasny ogląd sytuacji? Dlaczego nie zadziałał instynkt samozachowawczy i atawistyczne mechanizmy samoobrony? I wreszcie: jak ciężkie miał dzieciństwo? Jakże krętymi ścieżynami chadza rozum męski!? I jakże jest krótkowzroczny i destrukcyjny!
I pech chciał, że nieme pytanie zostało wypowiedziane. Małż bąknął , że można delfinki osadzić kiedyś na kominku, dając naszemu związkowi jeszcze cień szansy. Ja, że owszem, ale wolałabym je osadzić bezpośrednio na palenisku, zraszając hojnie benzyną. I w tym momencie poziom stresu u Małża osiągnął czerwoną kreskę tuż nad oczami. Zdawało mi się, że wyszedł z lekka nadąsany.

     Duchy delfinków wyjąc, snują się za nami pokutnie od 17 lat. Albowiem od tej pory Małż przestał mi ze strachu przed szykaną samodzielnie kupować jakiekolwiek prezenty.

     O wy, panny młode, o wy, narzeczone, w imię przyszłości warto czasem ugryźć się w jęzor, a potem po kryjomu zutylizować dary waszych mężczyzn, pod osłoną nocy zdeponować je w piwnicznej izbie lub od razu zakopać pod fundamentami muzeum kuriozów. A ja? Cóż ja, prawda wymaga poświęceń. Oraz asertywność.

     Dlatego eustomy, pokonując tamę 17 lat, spowodowały u mnie erupcję rzeki endorfin. Chociaż i tego roku delfinki zostały oczywiście wskrzeszone wspomnieniem, no ale każda rodzina ma swoje tradycje. My kilka razy w roku czyścimy glony w delfinarium.
  
     Niestetyż, psiajucha, kwiecie nazajutrz zwiesiło smętnie łby, ja również, gdyż zawalił mi się troszkę kręgosłup. Zemsta delfinków, jak nic!

     Zostawię pole dla popisu wyobraźni Czytelnika w zakresie ssaków morskich, a zapodam coś równie odrażającego. Oto co dnia 11.10.2014 zostało znalezione w pobliżu domku dla owadów. Zaznaczę, że pięknie lśniło w październikowym słońcu w trawie i tym przyciągnęło uwagę łasego na skarby Mima. Chociaż pierwotnie myślał, że to mieniący się w promieniach mocz. W kapsułkach.

W środku liścia czai się rodzic tego pomiotu - pomrów.

Dobrze, że nie łyknęłam myląc z Vit A+E!

piątek, 14 listopada 2014

(151) Rękodzieło niemal artystyczne!

       No, jestem już.
    Byłam bardzo, bardzo daleko, bo aż na biegunie, gdzie rozmawiałam z Zimą. Otóż mam wiadomość: możecie już powoli wdziewać ciepłe gatki, szukać grubej skarpety do pary, męska część Czytelników niech szuka barchanowych kalesonów (tak, tak, wiem), a damska niech wygrzebuje rajtki z dna szaf. Zaprawdę, powiadam Wam, zima już idzie, albowiem skończyłam dziergać komin. Wiedzcie, że mieliśmy tak łaskawą pogodę tylko i wyłącznie z powodu mojej drutowej indolencji. Pobrałam co prawda lekcję instruktażową od Izabelki, ale gdy tylko wyszła, szufladka z napisem Uwaga, druty!, została zatrzaśnięta z hukiem i ponownie podłączona pod 230V.
Ale ziarno padło. Na nie padła kobyłka u płota. A sama kobyłka padła na zawał. Na spoczywające na dnie tej żywej piramidy, wspomniane ziarno, spływały zdroje inspiracji od Eli de Wu, która pasła je do nieprzytomności wytworami swych paluszków. Ziarno strzeliło w pąk, a pąk pękł kwieciem. I stało się. Porodziłam komin i siostrę jego pomniejszą, zwaną z francuska etui. Komin w założeniu ma ocieplać ludzką szyję, a etui jedną komórkę. WARM AND PEACE!
Na zdjęciu komin ociepla koci zadek, którego właścicielka, po przeprowadzeniu wnikliwej kontroli technicznej i to na każdym etapie produkcji, zaakceptowała go, hosanna!, jeszcze w fazie nitkowej mejozy. Na dalszych ilustracjach prezent w kobaltowych powijakach, który spoczywał od tygodnia pod kluczem. Nic tak nie smakuje jak długie oczekiwanie na coś pięknego. I zgrał się kolorystycznie!





No i debiut na wizji mojej archaicznej, rodzinnej pranokii. W jej trzewia wlazły dziś życzenia od Waterloo, a do skrzynki wskoczyły analogowe, prawdziwe, namacalne życzenia od Momarty! Z Inwentaryzacją Krotochwil sapałyśmy w słuchawkę przez 57 telefonominut. Brać i Siostr Blogowa jest nieoceniona! Dziękuję Wam!

     I nie zgadniecie co się stało! :O
Nie tak dawno temu, w komentarzach o >>>tutaj łkałam malowniczo i rzewnie w obrus i ręczniczki jednorazowego użytku, że nie dożyję chwili, kiedy gdy moje marzenie się spełni. Marzenie o kwieciu zwanym eustomą. I kwieciem tym zostałam obsypana dziś o poranku o godzinie 7.45. W roli obsypywacza wystąpił Małż, w roli obsypywanki - ja, w roli kwiecia - i tu uwaga - kwiecie eustomy! W kolorze krem łamany przez biel. O raju!
Albowiem dziś świętują urodziny Leopold Staff, Claude Monet, Astrid Lindgren, mój Tata i ja. A kto jeszcze, można przeczytać >>>tutaj. Jednakże, zdaje się, że tylko ja zażyłam prysznica z flory. Zjawisko floracji zostało upamiętnione, bo nie wiem czy dociągnę kolejne 17 lat, by sytuacja się powtórzyła. Zdjęcia przy sztucznym ledowym oświetleniu, więc cienie godne Pirenejów. A na końcu, wiadomo, flora z fauną, pełna asymilacja. Bukiet jest naprawdę ogromny, ale kot o wadze 7,5 kilo (waga Limy zanotowana przed rozsypaniem się szklanej wagi w granulat), przyćmiewa go swoją wielkością.



Ja obżehałam kwiaty?! Wydawało ci się, moja matko!
      I tak to kolejny roczek pyknął mnie i blogowi memu. :) Dziękuję, że jesteście, bo kiedyś, może nie uwierzycie, byłam zupełnie sama. Wielu z Was przeszło na drugą stronę ekranu. Naprawdę, jest nas bardzo dużo :) Spotykamy się, gadamy sobie osobiście, telefonicznie, mailowo, na fb. Piszecie do mnie, komentujecie, spotykamy się. Jestem Wam ogromnie wdzięczna!   Dzięki temu, że dostaję sygnały, że to, co robię, podoba Wam się, mogę marzyć ciągle o nowych rzeczach. A teraz marzę o wyżynach! Jak zwykle łeb w chmurach!
Ściskam Was, Kochaaaaaaani moi! Acha - znacie Karola Olgierda Borchardta? Napisał fenomenalną książkę, którą czytałam sto razy pt.: "Znaczy Kapitan". Jego "Szaman morski" towarzyszył mi audiobookowo podczas klecenia moich dziewiczych dziergadeł. Polecam! I dziękuję Dobremu Duszkowi za przypomnienie mi o nim :*

No, lecę na serniczek. A na 21.00 do Kina Muza! Nie byłam tam 20 lat! To jedno z ostatnich poznańskich kin, które oparło się multiplexom. Bardzo chciałam tam pójść, a w dzień urodzin - bilet i kawka gratis, wiedzieliście? :) 

Cmok!

sobota, 1 listopada 2014

(150) Pod i nad

     Październik mignął żółtym liściem jako sen jaki złoty. Ale, że podobny w składzie do listopada (40% deszczu, 20% wiatru, 20% zimnych nóg i 20% smarków), posłuchać można i teraz. Zatem pstryk i nasiąkajmy dźwiękami jak gąbka:


     W tle U2, kubas z herbatką w ręce, ciepła kołderka, to teraz pokażę Wam co me modre oczęta ostatnio wchłonęły, a główka przefiltrowała.

     Czasami jest wszystko na opak. Góra myli się z dołem, a siedząc na pomoście nie za bardzo wiemy, czy moczymy nogi w wodzie czy w niebie. Bo wyciągamy je tak czy siak sinoniebieskie. Po pewnym czasie zmysły się przyzwyczajają i akceptujemy sznur ptaków sunący pod wodą i wodorost na niebie. Nie dziwimy się, że szuwary rosną w przeciwną stronę, a krople deszczu wpadają w niebo. Korony drzew penetrują toń, a korzenie wrastają w chmury.







Ale wystarczy chwila, by światy powoli zaczęły się rozdzielać.


I to co pod staje się równie ważne z tym, co nad. Równoważne. Ważne.




     Pod i nad, a w tym wszystkim my. Czasem z tej strony, czasem z drugiej. Niekiedy myli nam się góra z dołem, ważne z nieważnym. Ale wewnętrzny, skalibrowany ster, zawsze w końcu kieruje nas w słuszną, wyznaczoną przez gwiazdy, stronę.* Nawet, gdy dookoła się wali i pali, mamy włączonego automatycznego pilota. I ciągle jeszcze tu jesteśmy. Jeszcze od nas zależy, czy jesteśmy pod, nad, w, czy pomiędzy.
     Mimo wszystko miło ciągle jeszcze być tu, na tej huśtawce, prawda?


PS.
Przed chwilą przypomniał mi się ten utwór: (chyba przeżyłam teledysk, co? A mówią, że nic dwa razy się nie zdarza ;) )



* teraz (3.11), po publikacji posta przez Diabła w Buraczkach, nie byłabym już tego taka pewna: