wtorek, 23 lipca 2013

(77) jak osiągnąć stan Nirwany w 60 sekund

   Nie odkryję Ameryki, gdy stwierdzę, że upał może zabić. Mnie zabił wczoraj. Moja psychika leży w pudełku pod rododendronem otoczona przez krocionogi i rój much. Soma słaniając się na nogach stara się jeszcze sprawiać wrażenie, że nie jest opuszczona, ostatkiem sił zdołała nie umyć zębów klejem Magic, który któryś z samców zostawił w łazience. Pytanie- co on tam kleił? Zarost? Doklejał owłosienie łonowe? Kota?

Kto jest rodzicem dwójki dzieci, ten znacząco i współczująco pokręci głową. Kto jest rodzicem dwójki chlopców, poklepie po ramieniu i poczęstuje piwem, może nawet wręczy bilet na dwudniowy pobyt w SPA. A kto jest z woli losu matką dwóch chłopców... cóż, ten wie, o czym mowię...
O, matki jeszcze skanalizowanych potomków! Cieszcie się każdą chwilą niemobilności Waszej drobnicy! Wszak czas ten trwa niespodziewanie krótko, o czym wiedzą ci, co po, bo będąc jeszcze tymi, którzy przed, myśleli, że gdy oddzielą dziatwę swą od kuwet, a dziatwa stanie się samobieżna, ich życie stanie się łatwiejsze, lżejsze, będą wyspani, mniej zmęczeni, ich ziemista cera nabierze prawie zdrowego kolorytu, a ich styrane szukaniem śliniaków i klocków oczy ujrzą światełko w krętym jak jelito roślinożercy tunelu trudów rodzicielskich.
MUAHAHAHAHAHA!!

Siedziałam sobie zatem grzecznie, nikomu nie wadząc na obrzeżach tarasu, kiwając się autystycznie w przód i w tył, obcinałam pędy przekwitłej lawendy, by raz jeszcze tego lata uraczyła nas prowansalskimi widokami. Siedzę ja sobie atrakcyjnie po turecku, motylek fruwa, pszczółka brzęczy, słońce oblewa mnie szczodrze fotonami, podczerwienią i ultrafioletem,  a ja równie szczodrze kąpię swe obłe ciało w samodzielnie wytworzonych kaskadach wody z NaCl i śladowymi ilościami pomniejszych pierwiastków. Myśli moje kołują wokół gabarytów, jakie niepostrzeżenie, acz finalnie- zaskakująco, osiągnęłam. Jedno słowo- Budda. Nie daj Bóg, teraz ktoś wyskoczy ze spotkaniem klasowym, zjazdem studenckim albo pogrzebem. Głupio wyglądałaby samica foki omotana w sukienkę koktajlową. 

Podczas, gdy czas skakał niefrasobliwie po wskazówkach zegara, ja siedziałam w bezpiecznym z pozoru, wyalienowanym akwarium własnego ego, przy kępach roślinności o odurzającym zapachu, kiwałam się kojąco, kąpałam myśli w mózgowej zupie, dochodzącej już do krytycznej temperatury, w której ścina się białko i witamina C- a tymczasem dookoła mnie... dookoła mnie szalało Guantanamo. Ściany mojego akwarium pękły z hukiem, dopuszczając do mnie w sposób aż nazbyt dynamiczny, informacje z zewnętrza. Fontanny wody wydobywającej się ze szlaucha dzierżonego przez drugorodka bryzgały boleśnie me plecy. Słupy wody lądowały na długiej na 3 metry słońcochronnej markizie i szeroką kaskadą godną brazylijskich wodospadów Iguacu spadały lawiną na trawnik, a właściwie już teraz klepisko. Przekwitłe kwiecie lawendy wzbijało się w przestworza i oblepiało taras, szyby, meble ogrodowe i samych bryzgaczy. Mat z niewieścimi piskami galopował dookoła mnie, ciumkając klapkami, z rzadka przechodząc w dziki cwał, podczas, gdy Mim bezlitośnie chłostał po nagich ciałach biczami szkockimi. Woda zamieniona w crocsach w ziemistą ciecz zmieszaną z łodygami skoszonej trawy oblepiała systematycznie szczelną warstwą tarasowe płytki zmieniając, chyba już trwale, ich pierwotny kolor z ciemnego beżu na ekologiczne maziaje w kolorach ziemi. Papasan, za moimi plecami drżał na myśl o ponownym wodowaniu i krystalizował w swych trzewiach myśl o puszczeniu korzeni. Kot obserwował z błyskiem w oku przebieg wypadków spod liścia funkii olbrzymiej.

- Ommmmmmmmmmmmmm, ommmmmmmmmm- próbowałam samouspokojenia wizualizując sobie rodzinę z reklamy serka Almette.

Przez ścianę mantr agresywnie przedzierały się efekty wizualne i akustyczne mrożące krew w żyłach nawet u rdzennych ludów Afryki równikowej. Zdziwienie: To moje dzieci?! Zaskoczenie: Jakim cudem?! Wyparcie: Ależ skąd! To dzicz i swołocz lat niespełna 11 i 7! Buzujące energią samczyki o ujemnym poziomie testosteronu, za to z hektolitrami hormonu nadpobudliwości ugotowanej w 40C! Na Jowisza!
Moim marzeniem stają się dwa karne jeże z wykałaczek i korkociągów ogrodzone drutem kolczastym. Pod napięciem 230V. Na polu minowym dla uzyskania pewności i na muszce snajperów.
 Jeszcze  w powietrzu furkotały źdźbła traw i kwiecia, jeszcze nie opadły krople wody z węża, ani bijące w błony uszne decybele, gdy chwyciłam za miotłę ulicówkę, próbując okiełznać żywioł. Zamiatałam zamaszyście, zrywałam świeżo położoną wykładzinę z lawendy i parkiet z łodyg, brnęłam w wodnych oparach z samozaparciem krótkowzrocznego nosorożca, nie zważając na otoczenie. I to był błąd. Powietrze przeszył zwierzęcy ryk rannego stwora dokładnie w tej samej chwili, gdy nastąpił biologiczny karambol. Czoło nosorożca uderzyło z dźwięcznym głuchym brzękiem w poziomą, solidną metalową rurę markizy. Siła uderzeniowa przeniosła naprężenia skokowo na żuchwę, która raptownie pod wpływem naporu głowy nie znajdując ujścia dla wytworzonych sił spowodowała uderzenie dolnych siekaczy o górne. Ból przeszył błyskawicą twarzoczaszkę i skumulował się w okolicach lewej jedynki, a resztki świadomości dokonały szybkiej analizy, z której z prędkością światła wynikło, że nie będzie nas stać na instalację implantu stomatologicznego, a zaraz potem, że brak jedynek jest niemałym uszczerbkiem wrażeń estetycznych. Jedynym plusem byłaby instalacja w diastemie papierosa lub eleganckiej szklanej fifki z cygaretką. 
Po uciszeniu się nieco szumu buzującej krwi w tętnicach i wybuchu złości zakraszanej suto francuskimi inwektywami usłyszałam nareszcie... ciszę. Wkoło mnie stała cała familija z żuchwami na wysokości mostka, kot zastygł z łapą w górze i językiem wywieszonym na prawą burtę. Wszystkie oczy zawiesiły się na mnie- kobiecie z nadwagą w różowym stroju kąpielowym w stokrotki, ze szczotą ulicówką w dłoniach, skórze pokrytej roślinnością i wyłupiastym jak u neandertalczyka czołem i zapewne adekwatnie niezbyt inteligentnym wyrazie twarzy.

Ot, i problem zbyt swawolnych wakacyjnych zabaw dzieci rozwiązany. Trzeba się walnąć w łeb. 
Na jutro planuję publiczne batożenie mopem.

Nie do pomyślenia, bym w prehistorycznych czasach panieństwa i bezdzietności, tak tęsknie wypatrywała września jak teraz.


Malownicza sytuacja nie została upamiętniona fotami, jednakże mam tu kilka ze spokojnego spacerku nad Maltą, dzięki której można poczuć preludium powyższych zajść. Jak widać młodzież, mimo IQ znacząco powyżej średniej krajowej,  nie jest zdolna przejść po ludzku na dwóch łapach 20 metrów.





środa, 17 lipca 2013

(76) papasan czyli sztuka przetrwania


   Zza ściany dochodziło głośne sapanie Małża i dopingujące okrzyki Jego Małżowiny:

   - No i jak Ci idzie? Wejdzie? Pchaj mocniej, musi wejść! Jak nie da rady? Że otwór jest za mały? No jakim cudem za mały? 15 lat był dobry, a teraz za mały? Zawsze wszystko się mieściło, a to w końcu jedna rzecz, którą trzeba wsadzić. Włóż rękę i wymacaj, czy jest jeszcze miejsce, bo może tylko wejście jest za wąskie. O, no widzisz ile tam jeszcze jest miejsca? Pchaj, pchaj! Dwiema rękami! Kolanem! Mocniej! Ufffffff, no nareszcie!
Dobra, to teraz wyjmij, muszę polać go odplamiaczem, to był wpych próbny.



   Zachciało mi się przeżyć estetycznych i powrotu do czystego beżu! Raziły mnie już mazaje od zielonej farby plakatówki, ciapki po czekoladzie białej i mlecznej oraz naturalnie osiadły kurz. Aż się dziwię, że jakimś cudem miał czas osiąść, Mat i Mim wzbudzają jego tornada systematycznie w kilkuminutowych interwałach.
W zasadzie mogłabym poprzestać na wywabieniu zielonych plam artystycznych z siedzisk papasanów, bo kojarzyły mi się z niezdrowym nalotem kolonii pleśni. Tak też chciałam zrobić, z ręką na sercu. Ale w przewidującej czaszy ruszyła projekcja niechybnych zdarzeń: gdybym wywabiła jakimś cudem zielone placki, na bank na ich obrzeżach powstałyby zarysy licznych lokalnych atoli w beżo-khaki. Gdybym zaczęła z kolei czyścić atole, połączyłyby się zapewne globalnie w wojskowe moro, co jest nie do przyjęcia z racji przyjętego w siedziskach pacyfistycznego hawajsko-kolonialnego stylu. Co robić? Co tu robić? Po przebiegnięciu przez myśli jednego pełnego okrążenia stadionu mózgu, wróciłam do bloków startowych. A więc jednak. Trzeba wytoczyć grube działa i prać. Zaczęłam więc, przy użyciu Małża, rzecz jasna, upychać próbnie grubaśne siedzisko o średnicy metr dziesięć do bębna pralki. Stłoczeni w maleńkiej pralni wydawaliśmy okrzyki jak wyżej. Niestety, wsad pierwszy był wsadem ostatnim, Małż odmówił bowiem dalszej współpracy w tej materii, zasłaniając się fałszywą troską o machinę piorącą. A tymczasem na siedzisku spryskanym sowicie ekologiczną chemią zaczęły pojawiać się międzygwiezdne plany lotów i zagmatwane konstelacje. Teraz nie można się wycofać do okopów. Pozostało mi nalać wody do wanny i utopić w niej ten kosmos. Jako, że zastała nas nad wanną ciemna noc, spotkanie z mapą nieba odłożyłam do rana. Mędrcy powiadają że wieczór jest głupszy od ranka, wyskoczyła mi więc adekwatnie, rączo i ochoczo lekka i brawurowa myśl, że przecież analogowo wypiorę raz dwa i dam radę bez Małża rankiem. Bez Małża, bowiem Małż został wchłonięty blisko 3 tygodnie temu przez nowy zakład pracy. Zakład wydala go dopiero o 16.
Wchodzę do wannowni rankiem i co me niewinne oczy widzą? ANUS MUNDI! Łapczywy kosmos wchłonął w siebie 2 kubiki wody z białą pianką z ekologicznych preparatów dla nowoczesnych gospodyń domowych, a oddał całe bogate wnętrze w postaci mętnej rdzawej żybury. Przez zwoje mózgowe przecwałowała mi ze zgrozą wizja, jak to sterylne pośladki mych dzieci były na odległość bąka od wnętrzności śmiercionośnego papasana! Na jadusa wszechmocnego! 
Rzuciłam się w tej świątyni czystości na kolana. Namydliłam materac szarym mydłem a, co!- ekologicznym i podczas tego namydlania nieodparcie czułam wszelkimi zmysłami jakbym kąpała w wannie tuszę maciory z cellulitem i rozległą plackowatą egzemą. Gąbczaste kulki wypełniające trzewia maciory zwiększyły kilkukrotnie swa objętość i masę, z kolei wielkie, napęczniałe obciągniętę skórą (no, bawełną) cielsko szczelnie wypełniało sobą wnętrze dwuosobowej wanny. Tak jak bezwładne ciało waży o tonę więcej niż władne, tak materac papasana osiągnął wagę dorodnego perszerona. Próbowałam go zwinnie przerzucić na drugą stronę, ale za uchem  noszę rulonik z wypisem ortopedy, który zezwala mi jednorazowo na udźwig 3 torebek cukru. Wypis zaczął robić bip bip i niebezpiecznie migać na czerwono po tym, jak rozebrawszy się do rosołu wlazłam nago do wanny, nurzając się po łydki i drepcząc po materacu w grząskich borowinowych odmętach, z których przy każdym kroku uwalniały się całe cysterny gazów. Aż się boję pomyśleć, skąd się tam wzięły. Poczułam się jak na torfowisku albo bagnie. Albo w lesie tropikalnym u ujścia Amazonki. Wzrok słabł mi coraz bardziej, opary osiadały na szkłach pingli, na pewno to sprawka unoszących się w powietrzu jadowitych oparów siarkowodoru, metanu i dwutlenku węgla. Ratunku!!!!!! Ubrana tylko w okulary wołałam rozpaczliwie. Niestety uprzytomniłam sobie, że jestem sama i zapewne skonam przyduszona mokrymi zwłokami tłustego wieprza, co dla koronera będzie zagadką stulecia.
Patowa sytuacja. Ziemia ruszy wszak ponownie dopiero o 16.17, wraz z powrotem Małża.

To ja poczekam. Tymczasem  idę na słoneczko zrelaksować się przy "Trafnym wyborze" Rowling. Taaaa, grunt to umiejętność dokonywania dobrych wyborów.

środa, 10 lipca 2013

(75) w komórce pod schodami serca

   Zamieszkuje małą, wydzieloną z korytarza komórkę pod schodami. Mimo, iż jest tu ciągle ciemno, a komórka jest wielkości pięści, nie potyka się o zgromadzone licznie sprzęty. Ich rozkład nie zmienia się od lat.

 Na ścianach własnoręcznie zrobione rzędy sosnowych półek zastawionych pedantycznie poukładanymi, wspólnie przeczytanymi książkami, ustawionymi w bibliofilskim porządku. Obok pieczołowicie zwinięte w tutkę bilety na pociąg, który, mimo, że odjechał kilkanaście lat temu, odjeżdża co dzień z peronu 4a. Dalej- złożone w kostkę przykrótkie dżinsy, błękitna koszula, czarny garnitur, grzebień. Wędka, papierosy, sznurowane buty, rzemyk. Mereżkowa biała pościel, szczoteczka do zębów, fotografie, kasety. Pióro, koszula w gwiazdki, woda po goleniu, maszynka na najprawdziwsze na świecie żyletki. Plik kart w wyświechtaną damą i waletem kier. Oprawione w ramki odciski palców zebrane delikatnie, dwoma palcami ze szklanki z ulubioną niedopitą herbatą z plasterkiem cytryny, taką, co to można ją wypić tylko w jednym miejscu na świecie - i tylko tam, gdzie ciągle podają ją wiecznie gorącą, w tym samym miejscu, którego już nie ma od lat.

  Na najniższej półce wypinają przezroczyste brzuchy pękate karafki. W pierwszej garść bałtyckiego piasku z wojskowej plaży zawiniętego w czerwoną bandankę. W następnej- zdjęcie małego domku na skraju lasu, dalej: powietrze z ostatnim oddechem, które jeszcze było wspólnym. W kolejnej karafce żywa woda, zaprzeczenie praw fizyki. Krystalicznie czyste krople nie zlewają się w jedno, nie przyjmują kształtu naczynia. Każda jest osobnym bytem. Każda cicho szepcze, przemieszcza się i puka w ścianki. Łzy. Trzy pełne karafki, czwarta zapełniona w ćwierci. Do śmierci, ha!, do śmierci. Taaak, do śmierci będzie pełna.

Obok regału stoi zaadaptowana na potrzeby kuchni, komoda, nad którą wisi makatka. Zwinna ręka wyhaftowała sielski obrazek przedstawiający domowników z podpisem MADE SALAD NOT WAR. Komodę szczelnie wypełniają puste słoje. Gdyby je wziąć do ręki, nie ważą prawie nic, tyle co nalepki na ściankach:  Zapach Jajecznicy z Grubo Krojoną Cebulą, Woń Pieczonych Nadziewanych Papryk, Zapach Kapusty z Kminkiem, Aromat Szaszłyków z Grilla w Ziołowym Sosie. Zapach Spaghetti, Przed Którego Geniuszem Klękano.

Honorową część górnej półeczki zajmują przyprawy: Papryka Ostra Jak Słowo. Pieprz Mielony Jęzorem, Kminek Do Rozkminiania, Cebula Do Płaczu. Gorzka Gorczyca Kłótni. Mięta Do Czucia. Pokrzywa Do Parzenia. Szałwia Do Szału. Rumianek By Się Rumienić. Lubczyk Do Kochania. 

Wszystko poukładane, wszystko dopowiedziane. Wypełniło się. Wypreparowane lancetem z przeszłości, oddzielone chirurgicznie od przyszłości. Przyszyte do korpusu innej teraźniejszości.

Mieszkaniec komórki pod schodami za dnia zazwyczaj jest spokojny. Leży na czerwonej pluszowej kanapie, czasem spaceruje. Słychać miarowe kroki bosych stóp: bum-bum, bum-bum, bum-bum. Czasem jednak, wystarczy, że wyda mu się, że usłyszał znajomy głos, że owiał go znajomy zapach perfum, o, ta piosenka, ten wiersz. Obraca w dłoniach któryś słoik, jakąś karafkę. Wertuje książkę. Wtedy kroki przyspieszają, mieszkaniec obija się o pulsujące ściany. By nie upaść, przysiada na podłodze i opierając łokcie o kolana długo siedzi z głową w dłoniach chroniąc się od ogłuszającego bum-bum! bum-bum! bum-bum! Po policzkach płyną szkarłatne krople łez. Wypełniają cały pokoik pod schodami, strumienie wylewają się oknami, płyną tętnicami do najdalszych zakątków mikroświata,  w którym żyje.

W nocy zaczyna żyć intensywniej i wychodzi ze swojej klatki. Kieruje się schodami na strych, wprost do kulistego pokoju z puchatym, szarym dywanem i miariadami drobnych gwiazdek pod sklepieniem. W ścianie widoczne są dwa okna z zamykanymi okiennicami i szybami w delikatnym odcieniu akwamarynu. Mężczyzna siada przy stole pod oknami, opiera łokcie o parapet i godzinami patrzy...

***

Rankiem powoli budzi mnie szczebiot ptaków i gorące powietrze. Jeszcze przez sen czuję zmęczenie, kłuje mnie serce. Wstaję i biegnę boso pod prysznic. Coś miałam zrobić? O czymś zapomniałam? E, niemożliwe, wszystko gra. Lekcje odrobione. Rozczesuję palcami mokre włosy, które nieposłusznie zwijają się przy zetknięciu z wodą. Unoszę powieki i spoglądam w lustro. Przez milisekundę wydaje mi się, że w głębi tęczówki oka w kolorze akwamarynu widzę zarys męskiej sylwetki...




sobota, 6 lipca 2013

(74) patronat mentalny

Muszę coś wyznać. Jestem psychofanką. 

A było to tak:

Pewnego zimowego dnia poznałam alter ego umysłu mego :) wyławając z sieci, co poniżej leci:


Zakochałam się w rysunkach od pierwszego wejrzenia i zaczęły mną targać lubieżne marzenia, że, być może babeczka, która je tworzy zlitowałaby się nade mną i skrobnęła mi co nieco. Napisałam więc. A po jakoś nieokreślonym czasie- odpowiedziała! A w dodatku narysowała tabun skorpionów, które widnieją zarówno na blożku, jak i na fejsiku. 
Widząc rysuneczki Newy mój mózg wchodzi z nimi w natychmiastową korelację i na poczekaniu wypływają z niego poniższe rymy. Muszę przyznać, że fuzja ta bardzo kojąco wpływają na me jestestwo i wprawia je w euforyczny stan. Cóż tu kryć- Newa ma tajny klucz do pajęczyny moich neuronów.

Jest to osóbka skryta do granic monitora. Nie wiem o niej zupełnie nic. Taka jest chyba jej wola, coby się nie ujawniać światu. Nadmieniam, że nie znam Jej, nie należy do mojej rodziny, ale niech tylko rzeknie słowo, a zostanie bez wahania moim żonem. Nie sztuka promować bowiem swojego pociotka czy innego osobnika ze wspólną butlą genów. Zatem z uwagi na powyższe i poniższe, samozwańczo mianuję się mecenasem z zakwasem i zamieszczam małą część tego, co Newa narysowała, a ja skomentowałam.

Nie od dzisiaj żyję w tym kraju, by nie wiedzieć, że krytyka przychodzi łatwiej. Pochwalić kogoś, poklepać po ramieniu - rzadko to widzę. Głośno się zachwycać i to SOLO, gdy coś naprawdę wpadnie w oko - jakoś jest passe. A więc, z trzaskiem łamię stereotypy i odważnie wyznaję miłość Newie ;) 

Wrzucam pościk z boku, będę go aktualizować być może :)

Ale nade wszystko idźcie do źródła ;)

rysunki: Newa
teksty: ja


Rozgrzeszenie ;)

Ach, pochędoż ze mną chwilę
anielico w złej godzinie!
Niech nas nic już nie rozdzieli,
pitigrilmy się w niedzieli!

Zdejmę Tobie aureolę
bez kółeczka wszak Cię wolę
Wtedy nie mam już kompleksu
że wywodzę się ja z plebsu.

Anioł skrzydłem machnął zdrożnie
- Czy to będzie dziś pobożnie?
Czy też może jak ten zwierz
weźmiesz tu mnie wzdłuż i wszerz?

I nie zdążę nawet krzyknąć,
ty nie zdążysz nawet zniknąć!
Ja nie zmówię już paciorka,
ty nie zapniesz już rozporka!

-Mój aniele słodki, mały
grzech nasz będzie doskonały:
nie martw się co myślą w niebie-
Biorę winę wszak na siebie!
 ***
 Więzy rodzinne.

Mam ja z Tobą dwójkę dzieci-
rzecze satyr zgrabnej pani-
czas tak szybko wszakże leci,
że nie zdążam być na fali.

Mamy razem chłopca synka
oraz córcię suczkę burą?
Czy mi się coś poplątało
i stało się wielką bzdurą?

Kręci mi się, gdzie jesteście-
czy ty w pracy, u fryzjera,
czy syn w szkole, czy na mieście
i gdzie pies się poniewiera?

Wpadłem więc na pomysł srogi
i na linkę was nawlekę,
przywiązując was do nogi
żadne z was mi nie ucieknie!

Ja tam wiem, że zaufanie,
miłość, przyjaźń tu zostanie,
lecz, by pewnym mam być was
muszę zawsze wiązać was!

PandeMonia właśnie rzekła,
żem nie satyr, lecz chabeta!
I że latam chyba z gazem,
bo jestem ja wszak pegazem!

Wszystko mi się poplątało,
jakby zwojów było mało!
aaaa!

Na rodzinę mam dowody-
moje dwa nasieniowody.
(To jest to, czym was krępuję
oraz ciasno obwiązuję).

Wet już chciał mnie wykastrować
i podbrzusze wynicować,
ale znalazłem metody
na te dwa nasieniowody!
ha!
Usuń
nie ha!, tylko hej, kolęda, kolęda!
Pomyliłam se.
***



 "Bardzo martwa natura" czyli
wierszyk pod wszystko mówiącym tytułem:
Co sie stać może gdy róży gryziesz korzeń

Drogi mężu, wiem, żeś chory
lecz czy możesz tego roku
być choć raz na tyle skory
by wystąpić dziś we fraku?

Miła moja, aksamitna,
spójrz na ogród, o, tam z boku
róża właśnie dziś zakwitła
aby dodać ci uroku.

Więc podziwiaj póki możesz
wszak to już ostatni roczek
Ze mną już nie będziesz łożyć,
bo na stole krwią ja broczę.

Za ten krzaczek róży marny
po ogrodzie już nie łażę
jestem już horyzontalny
i azymut ciałem wskażę.

Mój katafalk jest nadobny:
tu śliweczka, a tu kwiatek,
ja do siebie niepodobny-
wina to jest trutki raczej.

Więc jak chciałaś, już od rana
frak na ciele mym spoczywa
ale co to, ma kochana,
też wyglądasz jak nieżywa.

***
 "Sezon na grzyby"

Laryngolog rozbawiony
szukał wciąż po grzybach żony.
Nie byłby omylny taki,
gdyby jadł maślaki ;)

***


 "Nie dziel skóry na niedźwiedziu"

 Kiedyś może poznam tatę
zaraz z nim do ZOO pojadę!

Ale teraz wie Ludmiła
jaki wielki błąd zrobiła!

Bo gdy z tatą los ją skleił,
no to zaraz ZOO rozdzielił.

Nawet to dzieciaki wiedzą
nie dziel skóry na niedźwiedziu!

***


Czy Wy tez kiedyś śniliście,
o tym, że pozowaliście?
Mnie to właśnie dziś spotkało:
Coś mnie w nocy uwierało-
jakieś strzemię lub popręgi
zostawiły w skórze pręgi.
Budzę się i jestem w szale,
bo to nie był sen mój wcale
i nie byłam w fazie REM,
kiedy śniłam konno sen.

Podkowiński, hej, mój bratku
czemuż kłaki mam w pośladku?!

***


Smok raz pewien kolorowy
cierpiał srodze na ból głowy.
Postaw się wszak w jego roli:
Ogień z paszczy przecież boli!

Kiedy kaszlał, prychał, chrząkał
lub gdy kwiatki sobie wąchał
z paszczy buchał słupem ognia,
intrygował smok przechodnia.

Każdy wnet ze strachu konał,
straż pożarną zaraz wołał.
No i takie są powody
tego, że smok pełen wody.

Jak coś gadał, to deszcz padał.
(Zgryzu mu wszak nikt nie badał-
rzadko chadzał do dentysty
pysk ciągle miał niezbyt czysty).

Nie pogodzisz ognia z wodą,
płomień z kroplą się nie zgodzą,
więc dlatego chińskie smoki
stawiają w powietrzu kroki.

Każdy smok dziś o tym marzy,
by napędzał go wachlarzyk
umieszczony w tylnej łapie,
no bo w przednią brodę łapie.

Smok żywiołów ma unikać
jak latawiec latać, fikać.
Bo to przecież smok z kartonu
a nie z chińskiego kantonu!

***


Pewna panna z miasta Łodzi
Miała problem co wychodzi
gdzieś spod pachy w równych splotach
i się wije w kurt-kapotach

Poczuła się przez to chora.
Poszła panna do doktora.
Doktor pannę dobrze zbadał
i receptę tak obgadał:

Droga pani, ten warkoczyk
sam z siebie tak nie wyskoczył
moje słowa będą ostre:
Pani ma pod pachą siostrę!

***

Smokopies (kontr)atakuje!

Kiedy noc nad miasta płynie,
sen nikogo nie ominie.
Wpływa cicho przez lufciki,
miesza w mózgach równe pliki.

Potem jakoś je układa:
część wyrzuca, nie wypada
bowiem śmieci w głowie nosić,
trzeba chwasty w mózgu kosić.

Sen się wije, cuda plecie
czyś dorosły czy tez dziecię
niebieskimi cud barwami
każdego z nas nocą mami.

O czym śnisz chłopczyku chory
w drugim oknie z lewej strony?
No a ty, dziewczynko mała,
którą matka skatowała?

A ty, słodkie i nerwowe,
z krótsza nogą, z drenem w głowie
i syneczku potentata
który dostał ot, tak, fiata?

Czy sny dzieci są te same?
Czy im równo odcinane
z długich zwojów, kłębów nieba,
czy ich mają ile trzeba?

Niech każda świata istota
ma na własność pieso-smoka,
by ją dnia każdego bronił,
choroby i strach przegonił!

Każdy swojego piesmoka
ma hodować i w pysk cmokać!
I uważać na lekarstwa,
bo niektóre, silne draństwa!*

* Ja tu mówię o Helence
która chyba zjadła więcej...
***

Plażowicze.

Kiedy słońce wszystko praży
i wysmaża wszystko wokół
zacznij myśleć więc o plaży
nawet, kiedy wszy masz w kroku.

Dziś Pan Jurek, metr czterdzieści
Po raz pierwszy tego roku
postanowił piwko zmieścić
i kosztować chciał urlopu.

Wziął na plażę połowicę,
synka oraz suczkę starą
i wyłożył swoje cyce
mówiąc - "Tera filtrem smaruj!"

Nie od dzisiaj wszak wiadomo:
Nie uciekniesz od promieni!
Oblewają cię pionowo-
skóra zbytnio się zrumieni.

Co tu robić na tej plaży?
Nudno jak u teścia w grobie
Ile można tyłek smażyć
i się pocić jak w chorobie?

Żeby słońce obłaskawić
stopni kilka trzeba ująć
zimne piwko sobie strawić
z ruchem ręki się hamując.

Ręka jednak zawsze brodzi
nauczona od ćwierćwiecza
tam gdzie się przyjemność rodzi
powodując rozrost miecza.

-Jurek, trochę się pohamuj
Zobacz, z gaci ci się sypie!
Maścią weź ty się posmaruj
pod ręczniczkiem, jakoś skrycie!

Jurek zaczął potakiwać,
wskoczył raźno pod swój kocyk,
który zaczął podskakiwać
no i Jurek kocyk zmoczył.

Maria zaś w tym samym czasie
idąc z duchem letniej mody
oddała się spadku masie
wytapiając tłuszcz spod brody.

Żeby waga constans była
oraz constans ich uroda,
parasolką osłoniła
synka liżącego loda.

Stara suczka gdzieś pognała-
nie było jej godzin pięć;
z psem sąsiada w krzakach spała,
bo się puścić miała chęć.


I po całym dniu na plaży
można wniosek tu wysmażyć:
każdy miał dwie przyjemności:
wspólną i na osobności :)

***


 Randka w ciemno.

Następowali w porządku chronologicznym.

Wybrała:

Pierwszego - Sercem
Drugiego - Losem
Trzeciego - Rozumem.

Od prawej do lewej.

Myśli, czy nie trzeba było od lewej do prawej z chronologią i uśmiechem do góry nogami.

 ***

 Choć przerazić się możecie,
nie jest to prawdziwe dziecię.
I nie chodzi do przedszkola-
to jest piękna lala Ola.
A to co się wije w kroczu-
rzeka włoczki to, nie moczu!
Parazytologią trąci?
Glista ludzka spokój mąci?
Albo myśli o trychinie?
Czytelnicy o mdłej minie
tak myśleli tu ze wstrętem.
A to Jasiu śrubokrętem
zrobił lali drożne ujście
ułatwiając zamążpójście.

 ***



Żabi cyrk.
Kiedy ranek pachnie cudnie
swą świeżością, a południe
cudnie grzeje kości moje
znak, by rozprostować zwoje.

Więc coś sklecić trza w ten upał-
jakieś rymy abab,
by duch bloga nie podupadł,
weźmy na tapetę żabę.

Żaba, stara malkontentka,
znana była z żądań dziwnych:
glisty miały być al dente,
jaszczur zlany masłem zimnym.

Ślepe koty wystąpiły:
miały toczyć gnojną kulę,
ale żaba im mówiła
"Toczcie kłębek wełny czulej!"

Koty w ciemnych parach bryli
Żuka słyszą głos utruty:
że, o ile węch nie myli,
toczą jego kulę z kupy!

Potem żaba niezbyt chętnie
zmienia obiekt swego śmiechu
I ogląda więc namiętnie
ze spokojem, bez pośpiechu:

aby zadowolić płaza
przed wianuszkiem jego gości
kotek numer dziś powtarza:
ciepły kłębek tka z wnętrzności.

Żabie ciągle jeszcze mało!
Drugi kotek razem z trzecim,
aby się cokolwiek działo,
wysysa jaszczurce dzieci.

Żeby żabę zadowolić
no i dostrzec w żabie chwata
skok jej każą robić w słoik,
w którym stała marynata.

Chyba wiecie, moi mili.
kogo koty dziś strawiły?

***




 Na trawniku, panie władzo,
pańcia pieski wyprowadzo.
Jeden piesek i trzy suki,
strach już wyprowadzać wnuki!
Pierwsza tłusta leży w chwastach
tłuszczem ciało jej porasta.
Ta z kolczatką, groźna - druga
wciąż debilkę z siebie struga.
Jej to lepiej nie zaczepiaj
nogi za pas i uciekaj!
Inna sprawa jest pieseczka:
oczy mówią: WOW, jest cieczka!
Widać takie miał zyczenie-
co zaułek - nowe szczenię.
Panie władzo, ja wyśpiewam
co codziennie widzi Newa! 

***


O, nie, ja nie wierzę!
Newa znowu na spacerze
podgląda kolejne psy,
co na sobie noszą pchły.
Pierwszy piesek z tej psiej trupy
robi wielkie zdrowe kupy.
Drugi, z prawej w nich gustuje
i z zapałem kup pilnuje.
A na dole to psie misski
każda z nich pedigri z miski
skubie sobie, trochę śmierdzą
i nad michą tak gawędzą:
-Panie dziejku, my, dwie damy
już od rana tu czekamy
na tę Newę ze sztalugą,
co to nas maluje długo.
Siada z nami, nic nie gada
tylko nam do misek wkłada.
My tu dla niej pozujemy
- i za żarcie dziękujemy!

***


 Młoda para gdzieś spod Pszczyny
święcić miała zrękowiny.
Pojechali do kościoła
lecz panienka na wpół goła!
Panie, co pan tu wyrabia!
Tak wpół nago- to zniewaga!
Więc narada szybka była
i dziewczyna co zrobiła?
Skoro wpół- nie można było
wszystkie ciuszki z niej już zmyło.
no i goście też pospołu
rozebrani do rosołu.
A już dzisiaj para marzy
by banana mieć na twarzy
tak, jak wtedy gdy tak stali
i cierpliwie pozowali.
Bo rysunek ten stworzyła
Newa, gdy się obudziła
dnia trzeciego po impezie
bo tańczyła ile wlezie. 

***


w odpowiedzi na pytanie Newy: Ktoś zauważył jednookiego kotka cyklopka? ;)

Kulturysta już od rana
ćwiczy sztangą bez ubrania.
-A dlaczegóż on nie w dresie?-
szmer przez salę się poniesie.
Na golasa on dziś stęka,
bo za oknem cud panienka
w najmodniejszym szarym trenczu-
oto powód szyi kręczu.
Stukotu obcasów słucha.
Jak on słucha?! Nie ma ucha!
Co tam ucho, spójrzcie niżej
jeszcze ciut poniżej krzyży.
Czemuż spuszczasz na dół oczy
czyżby kotek cię zaskoczył?

***


Spotkały się cztery panie
każda w odmienionym stanie.
Pogadały,placek zjadły
i na pomysł taki wpadły:
kto powiedział, że brzuchate
mają zawsze być garbate
i wydęte mieć w przód trzewia?
To ciężarne już wcholewia!
Więc by nie być jak ten leń
jęły ćwiczyć ostro Zen.
-Łe tam zen- mówi kudłata-
mnie od zen boli już klata!
Zamiast zen
ja wolę sen,
a podusia jest puchata!
Trzecia z nich wymachy robi
brzuchem pucuje podłogi.
A ostatnia, nie uwierzę!
Zapalenie ma pęcherza.

PO tygodniu takich bóli
każda z nich dzieciątko tuli
i panienki znów przy cieście
w kawiarence gdzieś na mieście ;)

***




Mój ulubiony wierszyk, muszę przyznać:

Wielka pupę mam i basta-
zamyśliła się niewiasta.
Wpadł jej pomysł wielkiej wagi:
dla półdupków przeciwwagi
pchać trza misę- pomyślała
zgięta wpół- i tak została.
Stąd moralik dziś wypływa-
jeśli chcesz pozostać żywa
nie pochylaj się nad misą,
bo, nie dość, że cycki wiszą,
to ponadto w takim stanie
rój dochtorów cię zastanie.
No a wtedy - rzecz wiadoma.
śmiech na sali- TAAAAAKA żona!
- Panie , ona w pałąk zgięta
jest na co dzień, czy od święta?
- W sumie niech już tak zostanie
będzie robić tu za ławę.
- A w pośladkach okrąglutkich
może być stojak na wódki.

Z baby to pożytek zawsze
póki żyje i nie zgaśnie.

***



Limeryk o dopingu.

Pewna pani w Białych Błotach
Ćwiczy fitnes w dres-galotach.
-Pani, a gdzie pani stanik?!
E, tam, po co? Biust mi zanikł
od hormonów w papilotach.

***


Newa:
"Centaur Jeremi miał wielką nieśmiałość do kobiet i tylko nieznaczną do klaczy ;)
KonieC końCów niezbyt był jednak zadowolony z cech, jakie odziedziczył po nim jego syn."


Mimo, że wyglądem srogim
straszy czasem też niebogi,
Centaurowi Jeremiemu
można mówić po imieniu.
Na centaura (nie wypada?)
chrapkę miała klaczka gniada
i od świtu aż do nocy
wciągała go wciąż pod kocyk.
A Jeremi nie umykał-
z żądzy drżały mu kopyta
oraz wszystkie inne członki
gdy brykali w środku łąki.
Tu motylek, a tu ważka...
Sprawa stała się poważna
gdy klacz przyszła i coś drąży
że jest chyba w stadium ciąży.
Niemożliwe! - rzecze satyr -
tu musi być jakiś hak w tym!
- Hak ty masz już zamiast dłoni-
tak mu klaczka wnet przygoni.-
A w otwory delikatne
pcha się rzeczy adekwatne!
Więc hak- pewna jestem tego
będzie do czegoś innego.
Przyszedł kiedyś do ogrodu,
a tu klaczki dzień porodu!
Satyr cały jest już spięty
Skubie sobie kłaczki z pięty
i stukocze pokrywkami
bo na filmach pokazali
że gdy pierworódka rodzi
wody tyle, co powodzi
trzeba szybko narychtować
tylko po co? Boże, prowadź!
Żeby nie odstraszyć panien
by nie bały się wnet wanien
Autor poród więc pomija.
Pępowiną już wywija!
-Hip! Hip! Hura! Komu winka?!
Mam od dzisiaj konia synka!
Niepodobny jest on do mnie
więcej ma z urody koniej.
Wiem, że końskiej, lecz w wierszyku
może być byków bez liku.
No, bo spójrzcie- kot i koń
i tu częsty pada błąd.
Komu? czemu? Wiem, koniowi!
No to czemuż nie kotowi?
Czemuż kotu a nie koniu?
Współczuć wiecheć przekaż, Moniu
studencinom, nie omieszkaj,
co mowę poznają Mieszka.
Więc wracając do ad rem:
dąsy taty poszły w cień
i nie myślał on już brzydko
gdy syn wygrał Pardubicką!




niedziela, 30 czerwca 2013

(73) Magellan od kuchni

   Każdego poranka Magellan staje na mostku swego żaglowca.
Wiatr łopocze nocną koszulą, rozwiewa i plącze włosy. Żeglarz przykłada dłoń do czoła, by osłonić oczy przed rażącym blaskiem słońca. U jego stóp lawendowy ocean, z którego raz po raz wyskakują latające ryby, by po chwili zanurkować z powrotem w gąszcz fal.
Na tle błękitu nieba rysuje się biała flotylla cirrusów płynąca wprost na armadę cumulonimbusów. Wpadają na siebie, akwamaryn broczy opalizującym pyłem startym z kłębiastych burt, a po niemym abordażu daleko na wschodzie spada deszcz. Albatrosy znikają z malachitowych przestrzeni.

Wzrok podróżnika troskliwie muska wydęte żagle galeonów. Obok nich suną brzemienne w wiatr barkentyny i fregaty. Bukszpryty skierowane są równo na zachód. Fordewind popycha flotyllę posłusznie do przodu, a na zielonym grotmaszcie ze sroczym gniazdem powiewa bandera z metalowym ptakiem. 

Laundry 5. Emmeline Craig

Laundry in the wind. Emmeline Craig

Laundry in the wind. Emmeline Craig

Laundry with Green Hills. Emmeline Craig

 


Wieczorem przychodzi czas refowania żagli. Na niebie srebrzy się twarz księżyca uśmiechając się do kapitana pochylonego nad deską. Jeszcze gorące, wygładzone groty i foki, składają swe skrzydła i wedle ustalonego porządku lądują na półkach. Klar na pokładzie.

Wszyscy już śpią.
Nasz żaglowiec mknie w czerń kosmosu w dynamicznym porządku azymutu o wysokim stopniu entropii.

***

Gdybym przeczytała taki tekst, dajmy na to w Wysokich Obcasach, czy czasopiśmie literackim, od razu przed mymi chabrowymi oczami pojawiłby się On. Autor natchniony. Siedzi w ogrodzie, obserwuje pracę pszczół spijających nektar z pachnących kwiatów lawendy, patrząc na soczyste zielone liście magnolii trącane palcem wiatru. Poeta z rozwianym włosem sączący nalewkę z malin, które jego różane palce rwały o świcie zeszłego roku. Czułabym, jak aksamitny płyn rozlewa się owocową chmurą na języku i spływa gorącą strugą wgłąb autora, rozgrzewając namiętnie jego wątpia.

E-e. Stop. Nic z tych rzeczy moi mili. Autor jest płci żeńskiej, co już tu zgrzyta. W dodatku uwikłany po pachy w warunki pracy o wysokiej szkodliwości, porównywalne jedynie do pracy w łódzkiej szwalni, w fabryce przy taśmie lub w szoferce walca w upalne południe. Harówa. Znój, pot i kryształy skoncentrowanego wkurwu, za przeproszeniem.

Mim, mój drugorodny 7- letni syn chce uzyskać stopień mistrzowski w kozłowaniu piłki. Robi to namiętnie od momentu, gdy rano drgną mu powieki, czyli od 7 w nocy. Bam bam bam bam sram bum srum bam bum bum bum srum. Odgłosy różnią się swym tembrem w zależności od podłoża. Mim koło południa dochodzi do poziomu master, odbijając dwie piłki równocześnie. Każda piłka jest innej wielkości, z innego tworzywa stworzona i o inne tworzywo uderza. Kanonada, odgłos lawiny albo odglosy walenia w walenia lub w cokolwiek innego pod wodą z głową zanurzoną pod jej powierzchnią - do tego można by przyrównać trening kozła.

Kolejnym, nakładającym się w czasie i powodujące wychylenia sonometru odgłosem, jest miarowe walenie piłeczki tenisowej w mur, które generuje Mat i jego rakieta.
Wszelkie miarowe w swej powtarzalności odgłosy wpływają na macierz destrukcyjnie, miażdżą jej wątłą psychikę i powodują zapętlanie myśli w nierozwiązywalny kłąb nieprzepuszczalny dla kaganka błyskotliwych myśli, nie mówiąc już o iskrzących pomysłach. W czaszy panuje wtedy drętwy mrok, resztki myśli próbują taplać się w gęstej mazi, ale i tak wypływają uchem, nie znaleziwszy mózgu, który drżąco tuli się do ścianek pajeczynówki. (jest w ogóle takie słowo znaleziwszy? Powtarzane po raz trzeci traci dla mnie sens).

Wszystkie te odgłosy rżnięte są jeszcze w krwawe plastry ostrym falsetem bezlitosnego Małża, który wchodzi bez ogródek i ostrzeżenia w rejestry F dwukreślnego i wpada w wibracje z całą kubaturą znajdującego się w domu powietrza. Szklanki, kieliszki, weka, oprawki halogenów, okulary i membrany z przeponą na czele wpadają w kamertonowe harmoniczne drżenie, by po osiągnięciu stanu o oczko mniejszergo od strzelenia z hukiem wszelkich arterii w ciałach zywych stworzeń, które znajda się w zasiągu głosu, więc tak circa 7km, zamilknąć tak gwałtownie, jak sie pojawiło. Szybciej jedynie o ułamek sekundy od apogeum wylewu i udaru znajdujących się w hipocentrum.
Wysoce wkurzające.
Po waleniu tabunu piłek i dyszkantowych popisach operowych Małża, podczas których mam ochotę uczynić z Małża, jednym ciachnięciem nożyc, Farinelliego, słychać błagalne:

- Mamooooooooooo, a mogę pograć? Mooooogę? No powiedz, że mogę. No na pewno moooooooooooooogę. Włączam! Uwaga, włączam! No pozwól mi! No proszę, mamoooooooooooo. pliiiiiiiiiiiiiiiiiis. No moge włączyć? No moooogę? Tylko chwilkę, tylko minutkę, mogę mogę? No powiedz, że mogę, zagram raz i grzecznie wyłączę tylko pozwól!

- W TV własnie był program, najdroższy Mimku o tym, jak szkodliwy jest internet i wszelkie gry jego dla zdrowia tak małych i cudnych chłopczyków jakim jesteś Ty, źrenico oka mego. Jak to dyskretne drżenia monitorów powodują zmianę fal mózgowych małych chłopców, doprowadzając ich do epilepsji, jak to odwapaniaja się i rzeszotnieją kości małego chłopięcego szkieleciku. Jak to przestają chłopczyki być ruchliwe i elokwentne przy tym. I tracą na inteligencji, jak ubywa im słownictwa i jak przecieka przez ich małe paluszki czas, a zdrowie ulatnia się przez małą czaszkę w niebyt.

- Mamo, a mówiłaś cały czas, że telewizja kłamie.

- :O

I bądź tu mądry i pisz, człowieku. I nie oszalej. I steruj dalej tą galerą.

Cat on a Roof. Emmeline Craig

niedziela, 23 czerwca 2013

(72) dzień ojca dwóch pokoleń + -


 Pokolenie - do Taty: 


by Manuel Rodriguez Sanchez

Jeśli cię spotkam w życiu przyszłym
możesz być pewny - poznam cię
nawet gdy wszystkie twe pieprzyki
zmienią na mapie miejsca swe

jeśli cię spotkam w innym świecie
starczy że przejdziesz obok mnie
z tobą to samo będzie przecież
staniesz i powiesz imię me

w nowym wcieleniu gdy cię spotkam
choćbyś gazelą miał być
wierz mi że stado twoje dognam
i swoje miejsce znajdę w nim

poznam cię po zapachu snów
po tęsknocie w twoich oczach
którą gasi widok mój
poznam cię
- spośród wszystkich gwiazd
tylko jedna w tym kosmosie
ma pulsować tak jak ja
poznam cię nie ukryjesz się
po znamieniu na twej duszy
które znakiem moim jest

jeśli cię spotkam w innym świecie
możesz być pewny - poznam cię
z tobą to samo będzie przecież
staniesz i powiesz imię me

poznasz mnie po zapachu snów
po tęsknocie w moich oczach
którą gasi widok twój
poznasz mnie
- spośród wszystkich gwiazd
tylko jedna w tym kosmosie
ma pulsować tak jak ja
poznasz mnie nie ukryjesz się
po znamieniu na mej duszy
które znakiem twoim jest

poznasz mnie po zapachu snów
po tęsknocie w moich oczach
którą gasi widok twój
poznasz mnie
- spośród wszystkich gwiazd
tylko jedna w tym kosmosie
ma pulsować tak jak ja
poznasz mnie nie ukryjesz się
po znamieniu na mej duszy
które znakiem twoim jest


.........................................


Pokolenie + do Taty:





Żegnaj, tato – ja sobie dziś znikam.
Bardzo brzydko cię robię w konika.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
Może spotka zła burza mnie za to –
więc się na mnie nie wkurzaj zanadto.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
To jest łza, ta plamka
w dużym „A” – jak w ramkach.
Lecz że dzielna jest ze mnie panienka,
więc nadmiernie przeze mnie nie pękaj.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
Czas tęsknotę uprzędzie z twych rysów
i czasami mi będzie dość łyso.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
Wiem, że sobie popłaczę nierzadko.
A ty nie płacz, a raczej zrób flakon.
Tato, pa!
Pa, tato, pa!
Znów ta łza się kręci –
będzie schła w pamięci.
Grosz i serce-ś pchał, tato, w córunie,
co tym listem ci za to przysunie…
Tato, pa!
Pa, tato, pa!


Za tę "córunię" synowie zbiczują mnie mopem zapewne.

.........................................


"- Z drugiej strony, dlaczego tak zależy ci na tym, żeby być ojcem? - zapytał, skupiony na tym, żeby pozostać racjonalnym. (...)
- Cóż, jest wiele powodów - odparła Murzynka, kręcąc się po kuchni. - Niektóre z nich są bardzo głębokie. Na razie zajmijmy się jednym. Otóż, kiedy zostało zerwane Przymierze, wiedzieliśmy, że ludziom będzie bardziej brakować postaci ojca niż matki. Nie zrozum mnie źle, jedno i drugie jest potrzebne, ale nacisk na ojcostwo jest konieczny ze względu na jego ogromny deficyt." *

"- Pamiętaj, że są decyzje i zachowania, które ułatwiają relacje z innymi. Sam tak postępujesz, Mackenzie. Nie grasz w różne gry ani nie malujesz razem z dzieckiem, żeby pokazać swoją wyższość. Raczej postanawiasz się ograniczyć i w ten sposób wyrażasz szacunek dla drugiej osoby i łączącej was więzi. Nawet przegrywasz rywalizację, żeby okazać miłość. Nie chodzi o wygrywanie i przegrywanie, lecz o miłość i szacunek." **

*,**- William P.Young "Chata"


.........................................


I na koniec- żeby zakończyć krotochwilnie, przypomnijmy sobie jak upłynął zeszloroczny Dzień Ojca:

Dzień Ojca A.D.2012

Odnotowano, że w słoju spoczywa 268 złotych! Niestety, z racji przedłużającej się bezpracowości Małża, monety niekiedy znikały, by w zamian pojawić się w postaci drobnych dóbr spożywczych. Przy takim stanie rzeczy poważnie zastanawiam się nad założeniem monitoringu domowego.

(pst!
będę wyłączać, żeby mnie nikt nie przyłapał na nocnym wyjadaniu z lodówki :P)





czwartek, 20 czerwca 2013

(71) nocny upalec

   Matusiu, taki gorąc, że komórki mózgowe zwijają się w supeł i tracą swój żywo szary, zdrowy odcień. W ogródku kurtyna wodna odcina mnie od 33C w cieniu. Kot liże się jak opętany, by zwiększyć intensywność schładzania poprzez parowanie, czy tam odwrotnie, Małż się nie liże. Czytałam, że gdy kot z powodu otyłości nie może się dokładnie wylizać, popada w depresję. Rajusiu, byle by nie zatuczyć kota i siebie, oczywiście, a co najważniejsze- Małża! Jeszcze nam tu depresji potrzeba do całego wachlarza ułomności fizycznych i psychicznych. Wystarczy malkontenctwo, niezdecydowanie (pozdrawiam IK) i rozdrażnienie.




Zaczęło się już wieczorem.


-Gorąco, jak w piekle, otwórz okno, Małżu.
Zamknij, zapomniałam, że kot śpi na parapecie, zawieje go, dostanie zapalenia ucha, gangreny mózgu i umrze.
Wiesz, jednak otwórz okno i przenieś kota do koszyczka.
Uważaj! Miałam Ci powiedzieć, że dzieci zostawiły klocki na podłodze.
Dobrze, że utrzymałeś kota.
Woda utleniona jest w szafce.
Że co? Nie ma? A, robiłam hennę i zapomniałam kupić.
Nic Ci się nie stanie, przeciez nie dostaniesz gangreny i nie umrzesz.
Daj kotu do wylizania tę ranę.
Jak gdzie, w koszyczku, sam go tam położyłeś.
No to przenieś go na parapet, będzie Ci łatwiej podnieść stopę.
Przedtem zamknij okno, bo zawieje kota.











Nie dotykaj mnie, jest tak gorąco, że wszystko się klei.
Pogłaszcz mnie po głowie.
No mocniej i żwawiej.
Nie psuj mi fryzury.
Wiem, że jest noc, ale może mi się uchowa, nie musisz mnie targać.
O tu, jeszcze po plecach.
Nie całą łapą ciepłą.
O, tak, 2cm nad skórą.
Oczywiście, że czuję, jestem delikatna, a nie jakaś maciora.
Myślałeś że maciora?!
No nie. Bo pójdziesz do stołowego.
Wiem, że nic nie mówiłeś.
Głaszcz.
No jak masz tak głaskać, to nie głaszcz mnie wcale.
dlaczego przestałeś?










No nie chrap!











Ooooooo, ale mi się pić chce.
Dziękuję, ale chciałam zimne.
Ale to za słodkie.
A to co? że zimne i nie słodkie?
ale wiesz, że nie lubię wody.
No jak co, miętkę lubię.
No to ostudź.










Ooooooo, ale mi się pić chciało.











Jasny gwint, co ten kot szaleje? Zupełnie jak ty.
Ja Ci spać nie daję?!
Ok, mogę się już nigdy nie odzywać.
Pff.















Możesz zabić tego komara?














A kochasz Ty mnie w ogóle?


















Śpisz?












ŚPISZ ????!!!!!  :O
no jak co, dobranoc Ci nie powiedziałam.

:*


no nie wiem, nie wiem....

środa, 12 czerwca 2013

(70) przypowieść o kapslach

- Czy chciałbyś obejrzeć moje kapsle? - chłopięcy trel i ufny wzrok połączyły się w jeden proszący znak zapytania. 

- Nie, nie chcę. - niski męski głos ściął powietrze jak bicz.

- Mam całe pudło, przyniosę - nie tracąc jeszcze entuzjazmu cierpliwie naciskał chłopczyk, targając z wysiłkiem tobołek o wadze połowy swego ciała.

Niski głos krajał nić porozumienia dalej:

- Fuj, po co ci te kapsle, wyrzuć je!

- Dlaczego? - oczy chłopca stawały się coraz większe i pełne zdziwienia, a rozczarowanie coraz zamaszyściej wywijając pędzlem, zmieniało ich kolor z niebieskiego na szary.

- No jak dlaczego, to są przecież śmieci. - larwa pytania przeobraziła się w postać imago stwierdzenia.

- Ale to nie są śmieci, to przecież kapsle...- bronił się chłopiec.

- Czyli śmieci. - stwierdził obcesowo niski głos.

Chłopczyk nie nalegał już na wspólne oglądanie kolekcji. Cichutko skrzypnęły drzwi jego pokoju. Promyk słońca zatańczył na kolorowych blaszkach.

***

Wieczorem tuż pod powiekami chłopca prześlizgiwała się zwinnie ławica ryb czy. Do ryb czy trzeba w miarę celnie strzelać harpunami odpowiedzi.

Mamo, a czy, mamo aczy, mamoaczy...

Czy właściciel głosu domyślił się, że sprawił chłopcu przykrość?
Czy to, że jest się kilkadziesiąt lat młodszym sprawia, że jego pasje są nieważne?
Czy niski głos wiedział, że zbieranie kapsli nazywa się birofilistyką, a sam kapsel to inaczej zamknięcie koronowe?
Że, niezależnie od tego, z jak odległego zakątka świata pochodzi, każdy jest tej samej wielkości i ma 21 ząbków, a ten, który można odkręcić ma ich 29?
Czy wie, że chłopiec uzbierał kapsle już z kilkudziesięciu krajów?
Czy wie, że chłopiec i tak będzie dalej kolekcjonował kapsle, owady i pieczątki. To takie pasjonujące!

Może wie. A moze nie. Ale dla niego to ciągle tylko śmieci...

***

   Chłopiec przepływa przez gęsty tłum, który falując, płynnie rozstępuje się na boki, otaczając go ze wszystkich stron. Wszystkie twarze zwrocone są w kierunku dziecięcej postaci. Drobne dłonie trzymają pogiętą karteczkę, a z ust wydobywa się dźwięczny i nadspodziewanie donośny głos:


Nie psuj mnie. Dobrze wiem, że nie powinienem mieć tego wszystkiego, czego się domagam. To tylko próba sił z mojej strony.

Nie bój się stanowczości. Właśnie tego potrzebuję- poczucia bezpieczeństwa.

Nie bagatelizuj moich złych nawyków. Tylko ty możesz pomóc mi zwalczyć zło, póki jest to jeszcze w ogóle możliwe.

Nie rób ze mnie większego dziecka, niż jestem. To sprawia, że przyjmuje postawę głupio dorosłą.

Nie zwracaj mi uwagi przy innych ludziach, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. O wiele bardziej przejmuję się tym, co mówisz, jeśli rozmawiamy w cztery oczy.

Nie wmawiaj mi, że błędy, które popełniam, są grzechem. To zagraża mojemu poczuciu wartości.

Nie chroń mnie przed konsekwencjami. Czasami dobrze jest nauczyć się rzeczy bolesnych i nieprzyjemnych.

Nie przejmuj się za bardzo, gdy mówię, że cię nienawidzę. To nie ty jesteś moim wrogiem, lecz twoja miażdżąca przewaga.

Nie zwracaj zbytniej uwagi na moje drobne dolegliwości. Czasami wykorzystuję je, by przyciągnąć twoją uwagę.

Nie zrzędź. W przeciwnym razie muszę się przed tobą bronić i robię się głuchy.

Nie dawaj mi obietnic bez pokrycia. Czuję się przeraźliwie tłamszony, kiedy nic z tego wszystkiego nie wychodzi.

Nie zapominaj, że jeszcze trudno mi jest precyzyjnie wyrazić myśli. To, dlatego nie zawsze się rozumiemy.

Nie sprawdzaj z uporem maniaka mojej uczciwości. Zbyt łatwo strach zmusza mnie do kłamstwa.

Nie bądź niekonsekwentny. To mnie ogłupia i wtedy tracę całą moją wiarę w ciebie.

Nie odtrącaj mnie, gdy dręczę cię pytaniami. Może się wkrótce okazać, że zamiast prosić cię o wyjaśnienia, poszukam ich gdzie indziej.

Nie wmawiaj mi, że moje lęki są głupie. One po prostu są.

Nie rób z siebie nieskazitelnego ideału. Prawda na twój temat byłaby w przyszłości nie do zniesienia. Nie wyobrażaj sobie, iż przepraszając mnie stracisz autorytet. Za uczciwą grę umiem podziękować miłością, o jakiej nawet ci się nie śniło.

Nie zapominaj, że uwielbiam wszelkiego rodzaju eksperymenty. To po prostu mój sposób na życie, więc przymknij na to oczy.

Nie bądź ślepy i przyznaj, że ja też rosnę. Wiem, jak trudno dotrzymać mi kroku w tym galopie, ale zrób, co możesz, żeby nam się to udało        

Nie bój się miłości. Nigdy.                

Autor apelu dziecka: Janusz Korczak
pedagog, pediatra, pisarz,
prekursor walki o prawa dziecka