Wyjeżdżam.
Ośmielam się wysunąć rogi i spod granatowej karoserii podpatruję inne kolorowe puszki na kołach z żywą zawartością.
Mogę już zdjąć z barków muszlę utoczoną ze zwojów kabli, fastrygowaną lampasami torów tramwajowych, z haftem z sieci miejskich dróg, guzikowymi ćwiekami kołpaków i płyt kanalizacyjnych. Strzepuję z ramienia łupież asfaltu, robię ostatni smrodliwy spalinami wydech.
Jako pierwsze odpadają mi przytwierdzone do pleców białe, ciężkie pąkle, przypominające aż nadto o osiadłym trybie życia.
Tuż za rogatkami linieję. Pęka mi skóra, płatami schodzą pola pszenicy, na żywą tkankę sypie się igliwie z poruszonych do głębi sosnowych borów. Tnę sobą powietrze, a w pionową, wysoką do nieba ranę, wlewa się błękit pachnący facelią. Włosy wplątują się w słomkowe łany, oczy mieszają się z chabrami. Makowe usta szepczą; dalej, jeszcze dalej!
Gubię nogi na polnych drogach, rozrzucam ramiona w mijanych wioskach. Dalej, dalej!
W małżach uszu szumi ciepły wiatr. Mijając małe cmentarze, rzucam na wiatr kośćmi jak prochem.
Płynę coraz łatwiej i nie wiem już, czy to powietrze traci na lepkości, czy ja tracę ciało i zmysły.
Na końcu drogi na północ zostaje samo serce. Staje na krańcu świata, gdzie niebo, słona woda i piach stają się jednością. Bije się z myślami i trzepocze na wietrze wstęgami seledynowych żył i tętnic w kolorze karminu. Zachłystuje się i z komory wypluwa do morza perłę, którą łapczywie zagarnia w głębiny pięciopalczastymi falami.
Jestem pusta. Zabieram więc z plaży ziarnko piasku pod powiekę by drażniąc serce, zainicjowało proces po raz kolejny.
Zamknę rozprute niego błyskawicznie. Obrosnę pąklami, coś stworzę.
Wracam.
***
No i wróciłam do codzienności. Pomiędzy chłoszczącymi kartami czasu uwięzło kilka historii. Ot, choćby o mojej cioci schizofreniczce.
Ciocia jest bardzo miłą panią o słodkim hiperglikemicznym uśmiechu, która kurczy się z każdym rokiem coraz bardziej. Obecnie jest jej już nawet mniej niż więcej. Kurczy się i wzwyż i wszerz, a gdyby ją ubrać z dziewczęca sukienkę, można by ją wziąć za dziewięciolatkę. Oczywiście z tyłu i w peruce. Dziewięciolatki mają bowiem naturalne brwi i pełne uzębienie. Ciocia za to ma wszystko sztuczne - pierś, narysowane jak węglem brwi i zęby z NFZetu, które wkłada wyłącznie na specjalne okazje. Ma nawet rzeczoną kruczoczarną peruczkę, gdyż ząb czasu wygryzł jej połowę włosów i, co tu kryć, gryzie konsekwentnie dalej.
Otóż ta słodka 83-letnia istota wychynęła z domu pod osłoną nocy i dopuściła się czynu z pogranicza survivalu i kryminałki. Wdrapała się bowiem na gzyms i to bez asekuracji, stawiając stopy wyłącznie na wypustkach tynku i dokonała aktu dezintegracji nowego monitoringu sklepu, który miał pecha być na linii wizyjnej z jej mieszkaniem.
Po dokonaniu aktu rozpłynęła się w powietrzu i przeniknęła rurociągiem do swojego lokum. Wyskoczyła ze zlewozmywaka i zmaterializowała się przy kredensie. Tutaj też o poranku zaskoczył ją dzwonek u drzwi. Ciocia podejrzała przez wizjer - szybkę wielkości denka od szklanki, kto zacz i ubrała się w strój ninja. Za drzwiami zobaczyła bowiem dwie ekipy samurajów z napisem Policja. Na pierwszy ogień poszli ci z tarczami. Ciocia broniła się zaciekle dwoma tępymi siekierkami do drewnianych szczap, roztrzaskując tarcze w drobny mak i to pierwszym ciosem.
I tu wypada się zacukać nad tym, jak taki kordon samurajów ma nas bronić przed rosłymi osiłkami. A co najważniejsze - jakim sprzętem? Za chwilę się okaże, że pistolety są z plastiku, hełmy z wosku, a samoloty wojskowe z bibuły.
Edit 15.07.2017.
Ciocia zmarła nad ranem 10 kwietnia 2017, przed świętami WN. Zabiła ją cukrzyca, zjadając po kawałku. Nogi nie oddała. I życia.
Nigdy wcześniej nie przebywałam tak długo z nieżyjąca osobą. Nie ubierałam jej. Nie siedziałam na łóżku, na którym leży ciało. Pożegnałam się i poprosiłam ją o coś. Ciocia spełniła moją prośbę, której spełnienie zakrawało na cud. Niezwykle.
Okoliczności przyrody zazdraszam - tarzałabym się chętnie w takich, łykała i wgryzała się w ową naturę radośnie. Przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać. Ale cioci to Ci gratuluję. Z nudów nie umrzesz, co najwyżej farba do włosów nadszarpnie Twój budżet.
OdpowiedzUsuńI gdyby kordon niedozbrojonych, fajtłapowatych samurajów zamienić na kordon krewkich, zdeterminowanych drobnych staruszek, moglibyśmy spać spokojnie :)))
Psie, jeszcze będziesz biegała z wywieszonym jęzorem! Już niedługo!
UsuńTak, to pokolenie jest nie do zdarcia. Przypuszczam, że za 30 lat Ciocię trzeba będzie po prostu zastrzelić.
Ależ Ci się Skorpionie szczypczyki wyostrzyły mistrzowsko do cięcia delikatnej, literackiej materii!
OdpowiedzUsuńDalej, dalej! Wykrój nam tutaj kolejne słowa, zdania. Nie przestawaj!
Alko, kłaniam się. Krawiec kraje jak mu staje, czy jakoś tak...
UsuńPasjami uwielbiam takie konce swiata. Z reszta Ty chyba o tym wiesz :)
OdpowiedzUsuńTeskni mi sie za morzem, baaaardzo. Ale chyba nam w tym roku nic z tego nie wyjdzie, niestety... A ja wiedne bez morza! Diably podlewa sie slona, morska woda o turkusowym, szczypiacym w policzki zapachu.
No tak, morze głaszcze takie ładne deseczki dla Ciebie. Ale nie wiedziałam, że diabły trzeba podlewać. A mogłam nabrać do wiaderka tej wody z meduzami i planktonem i wysłać Ci cysterenkę. Podlewam Cię duchowo zatem, na zdrowie i rośnij nam duża okrąglutka!
UsuńIntryguje mię ta fotka z góry - wdrapywaliście się na myśliwską ambonę i wygłaszaliście słowo pasterskie? Czy też tworzyliście żywą piramidę, a ten co na górze- nomen omen CYKAŁ?
OdpowiedzUsuńA osprzęt nasza policja ma ani chybi z twarogu.
Zgadłaś! Zrobiliśmy ekwilibrystyczną wieżę ludzką. Ja oczywiście jako wspornik i nieruchawa opoka. (można wizualizować mnie jako Atlasa). Cykały świerszcze, cyknął Małż, skowronek trzepotał się nad facelią, dzieci sikały na mrówki i było pięknie! Lubię takie magiczne zakątki w drodze. Aż żal, że muszę ich do tego zmuszać batem.
UsuńTy wiesz co ja teraz robię, nie? Padam, no tak.
OdpowiedzUsuńWierzaj mi, ten pad był absolutnie mistrzowski, przy Tobie rozwijam się w padaniu! Wezmę udział w następnej olimpiadzie i spektakularnie padnę.
Jarecki zapytał, czemu tak rżę i wcale się nie zdziwił jak mu powiedziałam, że jest nowy post u Skorpiona.
Pozdrawiam z podłogi w samochodzie :)
Jarecka, pisać dla Ciebie to ogromna, perwersyjna przyjemność! Uwielbiam Tobą pomiatać po trotuarach, posadzkach, poniewierać Cię po gumolitach, klepkach parkietowych i podłogach samochodowych! ♥
UsuńNawet przy komciach padam!
UsuńMoże Ty od razu czytaj na leżąco, co?
UsuńPiękna podróż, blogowa księga wyjścia. I plucia ;)
OdpowiedzUsuńA inicjacja procesów powrotnych bolesna.
Co do cioci to ze smutkiem pragnę poddać myśl, iż prawdopodobnie nie tyle ząb czasu wygryzł cioci to i owo, ale nużeniec (fuj!)
:*
UsuńLedwo człowiek wyszedł, a już wraca! Czas nad morzem ulega jakiejś transformacji.
IK, Ty mnie nie strasz nużeńcem! Człowiek ma to podobno w rzęsach. A pies by się drapał chyba i wygryzał sobie futro. A futro ma piękne, splątane i zawadiacko ubłocone!
(dlaczego JA się drapię?!)
Człowiek w każdej podróży ulega transformacji i wraca napełniony zmyślnymi słowami, które stymulują tęsknoty u innych.
UsuńTrzym to w sobie i poemanuj nam jeszcze.
ps. Zabiłabym za spacer we kłosach lub w zupie z jeziornej rzęsy (tam chyba nużeńce nie siedzą? Meh).
Ja tak czuję, że te słowa tak mię od wewnątrz ryją jak nie przymierzając jaskiniowiec mamuta naściennego. I jeszcze trochę, a rozpęknę się na pół, a wszyscy będą mogli czytać te naskalne dłubanki z mojego kadłubka.
UsuńWew kłosach to ja mogę z Tobą połazić. Pamiętam jak tak łaziłam i nie wystawałam ponad.
Ale do rzęsy nie ciągnie mnie, mogę Ci jedynie z pomostu pokibicować jak się będziesz taplać toples. Bo toples, mam nadzieję?
Łupież asfaltu <3 <3 <3 :D
OdpowiedzUsuńCioteczka może ostatnio czytywała opowieści o szwedzkich stulatkach i ich przygodach z oknami do wyskakiwania?
Nie, tego nie. Ostatnio widziałam, u Niej "Ja jako były" Urbana i Kapuścińskiego. Ale teraz jest chyba na etapie Pippi.
UsuńPippi też stanowi nielichą inspirację. Ja bym uważała. ;)
UsuńNie bez kozery wspomniałam Pippi. Wypisz, wymaluj! :)
UsuńMój zmysł dedukcji ;-P podpowiada mi, że jednak pozostała druga kamera, która sfilmowała modus operandi cioci wraz z corpus delicti dając casus belli.
OdpowiedzUsuńA może inter partes powinno dojść do wyjaśnienia sprawy, a nie tak zaraz rycerzy zbrojnych wysyłać? wszak My home is my castle.
1:0 dla cioci.
I o to chodzi. Też myślę, że zanim człowieka się napadnie, to trzeba z nim pogadać. No ale cóż. Nie zdążyliśmy z odsieczą.
UsuńPięknie opisałaś. Prawie bym się dała nabrać...niestety, wiem z własnego doświadczenia, że pomiędzy niebem a ziemią znajdują się mrówki, pająki, kleszcze i inne ohydy. Natura jest taka okrutna;-)
OdpowiedzUsuńCo do cioci...wow:-)
Dziękuję, Wieprzu!
UsuńNo, a ile bakterii chorobotwórczych! A ile pasożytów! No, też sobie oczy mydlę.
No, moja Ciocia jest najlepsza!
Pięknie...tak mi było dobrze z początku :-)...
OdpowiedzUsuńAniukowe, niech Ci będzie dobrze zawsze i wszędzie! Zawsze możesz sobie czytać początek w kółko :)
Usuń