piątek, 1 sierpnia 2014

(137) Skoki na główkę

OSTRZEŻENIE:

Dzisiaj wchodzicie tu na własną odpowiedzialność.
Osoby zbyt wrażliwe nie powinny oglądać dwóch pierwszych filmów.
Ja dochodziłam po nich do siebie wiele tygodni.
Zachęcam natomiast do czytania pozostałych trzech podlinkowanych artykułów.


     Na oko może mieć ze 20 lat. Szczupły, bezczelnie uśmiechnięty. Wpakowali go do Oddziału VI za jakieś głupstwo. Słyszy krzyki: przebieraj się! Zaraz zetną ci włosy!
Stawia się z powrotem, Mina już nietęga, bo luźne spodnie spadają z bioder, nogawki wkręcają się w drewniaki. Piżamowa góra odbiera resztki godności.
Nie będę mył latryn - głos jeszcze zawadiacki, w kąciku ust tańczy szelmowski uśmieszek.
Będziesz. Zrobimy tak, że będziesz.

Po kilku godzinach spuścił spodnie przed kamerą. Pośladki sine, mięso będzie odchodzić od kości. Głowa jest dwa razy większa. Nie ma na niej oczu, są tylko wąskie szparki. Jedno ucho wielkości dłoni. Brak przednich zębów. Chłopak słania się na nogach, starczym, posuwistym i wolnym krokiem zmierza do latryn, całą drogę trzymając się ścian. Pokornie klęka nad dziurą w podłodze i gołymi rękami wybiera fekalia.

***

     Mamo, klawisze chcą śrubokręt i dwadzieścia metrów kabla. Tak, traktują mnie dobrze, ale jak przyślecie paczkę, będą mnie traktowali jak króla. Tak, myślę, że dyrekcja wie o tych wymuszeniach. Co robi? Korzysta i przyzwala.
Mamuniu, oni chcą betoniarkę. Ciężarówkę. Cysternę.
Rodzice zadłużają się masakrycznie, ale przysyłają wszystko. Matka płacze bez przerwy.
Ukochanego syna i tak katują na śmierć.

Innemu więźniowi udaje się przeżyć wyjść na wolność. Oskarża klawiszy o znęcanie się. Sąd skazuje go za pomówienia i osadza w tym samym więzieniu. Ile mu dajecie? Nie odsiadki. Życia.

To nie fikcja. To rosyjskie więzienia XXI wieku.

***

     Nie udają, że to pomyłka. Pociski z bronią chemiczną z premedytacją uderzają w syryjskie szpitale i szkoły. W takim wypadku zazdrości się zmarłym na miejscu.
Hałas, rwetes, przed szpitalem pojawia się znikąd czterdzieścioro dzieci. Chłopiec jest w wieku Mata. Stoi jak strach na wróble, dygocze, z rąk i nóg wiszą strzępu ubrań, na głowie szmata z kapelusza. Po chwili dochodzi do mnie, że ubranie stopiło się, a to, co wisi z głowy i ciała jest jego własną skórą.
W szpitalu nie ma nic. Okien, łóżek, w apteczce tylko paracetamol. Dzieci nie mają gdzie się położyć. Większość strachów stoi.Nie ma krzeseł.

***

Małpka zabawnie skacze. Robi stójki, jaka mądrutka! Ach, ci Rosjanie!



***

     W domu dziecka powinny zaznać ciepła i miłości. Te, z którymi los obszedł się okrutnie, nie znają delikatności ręki mamy, ciepłego uścisku ramion taty i bezpieczeństwa, które z miłością tworzą gniazdo, w którym się wzrasta. W siłę, w wiarę, w miłość.


***

     My, cywilizowani Europejczycy uważamy, że świat ma wyglądać tak, jak my im zagramy. Pępek świata. Szkoły dla wszystkich, komunikacja miejska, małżeństwo z wybraną osobą. Odkryte ramiona na ulicy, publiczne pocałunki. Nikt nie oblewa kwasem, nie torturuje, nie gwałci. Biedronka za rogiem, pomoc społeczna, służba zdrowia. Tymczasem to my jesteśmy mniejszością. Mentalność poza Europką i Stanami jest diametralnie inna. W Chinach nie ma uczuć ani więzów rodzinnych, a jedyną religią jest pieniądz. Marny pieniądz. Ale opłaca się tu robić sztuczne fistaszki i jajka. Zanieczyszczenia dopływają aż do Wysp Kanaryjskich.





     Tymczasem w Japonii... Japonii nigdy nie zrozumiemy.

http://www.focus.pl/czlowiek/rece-ktore-lecza-czyli-szokujace-zwyczaje-dotyczace-masturbacji-8179

***

     Jedyne co wiem, to to, że nie zbawimy świata i nigdy nie będzie na Ziemi pokoju. Mam hippisowską duszę i organicznie nie znoszę przemocy pod żadną postacią, krwawych porachunków, politycznych machlojek, prawa pięści. A muszę żyć ze świadomością tego, co dokoła mnie.

Dziś 1 sierpnia. Wycie syren o 17.00 zastanie mnie na Starym Rynku. I będę dalej żyć. Z worem pamięci ciężkim jak głaz.

     Jestem pierwszym pokoleniem, które wojnę zna tylko z opowiadań. Boję się, że jednak nim nie będę. Patrząc, co się dzieje na świecie, boję się o dzieci. Nurkuję tak często jak tylko się da. Nie chcę wypływać. Pod powierzchnią paradoksalnie mam czym oddychać, mogłabym całymi tygodniami pływać wokół grządek, donic, mieszać w garze wiśniowe konfitury. Czytać, tulić dzieci i nie wychodzić z pościeli. Wypływając za próg duszę się.



I dlatego skaczę na główkę w rzeczy piękne:

W ZOO.

w rzeczy niezwykłe i piękne:

W Łazienkach.

  zwykłe  i proste - dlatego piękne




     Przycinam lawendę, by zakwitła po raz drugi, wdycham odurzający zapach glicynii. Zawieszam domek dla owadów i obserwuję pierwszych lokatorów. Wracam do fajansów i szydełkowych serwetek. Nad rosołem spowalniam zegary. Nie gnam, nie ścigam, nie popędzam.

Codziennie skaczę na główkę z synami, pływamy:

Mimku, cieszysz się, że jedziemy w góry?
hmmm niezbyt. Mam równie małe szanse spotkania żmii zygzakowatej, jak szukanie wiadra w polu.

***

Mim na pływalni nie słucha instruktora, robi wszystko po swojemu. Pan Michałek mówi, że powie w takim razie babci, którą zna, nota bene, z 5 lat co najmniej. Kiwają sobie zawsze rąsiami przez szklaną taflę. Mim spłoszony biegnie do instruktora i szepce mu coś do ucha.

-Niech pan nie mówi nic babci, szkoda fatygi, ona jest stara i głucha jak pień!

***

-Mamo, ruszyły zapisy do Hell's Kitchen, nie martw się, nie trzeba być profesjonalistą! Można być tylko amatorem!
A Ty jesteś amatorem, tak?
.
.
.
.
.
Czy jeszcze gorzej?

***

      Zaciekawiło mnie jakimi Wy, zbłąkane duszyczki, pokrętnymi drogami wpadacie tutaj.
Aż się boję pomyśleć, kto to czyta, bo znajdujecie Skorpiona po wpisaniu w gugla haseł:

co może wygryzać kurczakom wnętrzności

ślimak jak odciąć mu nogę i wyjąć wnętrzności

trucizna na koty.


Fuj, wstydzicie się, mam nadzieję, bando dewiantów! ;)

sobota, 26 lipca 2014

(136) Skorpion na globusie. O wężach i krokodylach w łóżku.

     
Żeby było ładnie, na początek roślinka zwana Płomieniem Egiptu.

     A potem, żeby zgrabnie wprowadzić Czytelnika w temat, powiem tylko, że do Egiptu nie jeździ się w lipcu. Zwłaszcza na dwutygodniową wycieczkę objazdową bez dostępu do akwenu większego niż mydelniczka w hotelu.

Wysiadając późnym wieczorem na lotnisku w Egipcie, stawiając stopę po raz pierwszy na afrykańskiej ziemi, stwierdziłam:

- Małżu, ależ bucha gorąc z tych silników samolotu, jakby kto piekarnik otworzył!

Okazało się, że to nie powiew silników.

     W dzień na dworze było 52C w cieniu, nie wiem ile było w słońcu, z opisów siedzącego na kamieniu Małża wiem, że jajka można swobodnie gotować na twardo. W autokarze z klimatyzacją panowała świeża atmosfera i chłodząca bryza 40C. 

     Na kreskówkach pokazują delikwenta w pozie swobodnej, wyprostowanej, lekko oklapłej jednak, wyduszającego z czoła i przyległości dorodne krople potu. Pot perli się na czole, spływa kroplami, krople łączą się w strużki, strużki spływają po plecach do majtek, wlewają się do sandałów, a osoba wypacająca chodząc zostawia po sobie mokre ślady jak ślimak. Myślałam, że to bzdury wyssane z mokrego palca. Do czasu jednak. Stałam się człowiekiem z kreskówki. Nie wierzyłam, że to możliwe, Małż tez nie. Patrzyliśmy na siebie i obserwowaliśmy płynące strużki. Wrażenie, jakby ktoś puszczał w przyspieszonym trybie program na Discovery. Gdybym stała na wadze, obserwowałabym zanik masy. Dodatkowo Małż w trakcie zmiany stanu skupienia nie był w stanie skupić się na tym, co mówi przewodnik. Małż stał się bowiem pierwszą ofiarą zemsty faraona. Dopadła go ona, nomen omen, nad gobowcem w Dolinie Królów. Małż łkał, żeby go dobić, zmumifikować  i przesłać do RP bez nadbagażu. Przypuszczam, że i w stanie niezmumifikowanym ważył już tyle, co ośmioletnie dziecko. W Dolinie Królów nie ma królewskich latryn. Zbadano.
Wielbiąc Ra za oszczędzenie mnie pojechaliśmy do wytwórni naczyń z alabastru. I tu dopadła mnie klątwa. Powiem tylko tyle, że arabskie WC różnią się od europejskich wychodzącą z muszli, skierowaną do góry, długą rureczką. Nie wiem jednak, jak można sprawić, żeby rureczka trysnęła. (Mam nadzieję, że wodą a nie.... aaa!) I jak uchronić rureczkę przed tym, co leci na nią z góry. Zafrapowało mnie kto myje rureczki i jak rureczka ma myć to, co nad nią zawisa. Wojna światów, doprawdy! Czy zwycięża ten, kto ma większe fi? Czy dłuższy miecz?
     Po udrożnieniu wszystkich gruczołów potowych i wydalniczych (w małżeństwie takie problemy hydrauliczne są na porządku dziennym, ale my mieliśmy dopiero roczny staż. W zasadzie, nie ma to jak dogłębnie poznać partnera), Małż został delegowany do apteki. Małż jako osobnik czarnowłosy i śniady zaczął uchodzić momentalnie za swojego, ludność zapraszała go na herbatkę z hibiskusa i sziszę, ale on, twardo i uparcie brodził w tej ludzkiej ciżbie i obcym mieście w poszukiwaniu znachora. O dziwo wrzuciło go z XIX wieku wprost w XXI. Klimatyzacja, biały kitelek, znane leki, język angielski. Pan dowiedziawszy się skąd delikwent przybywa, od razu wiedział o co cho. Białe tabletki opisane egipskimi robaczkami nie okazały się ani trucizną, ani zbryloną kokainą. Być może zawierały sproszkowaną mumię, ale za to sterylną, bo zdarzył się cud. Nazajutrz stawiliśmy się na śniadaniu rześcy i głodni, kątem oka, nie bez satysfakcji, stwierdziliśmy uszczuplenie w szeregach bladych twarzy. Faraonowi podpadliśmy nie tylko my. Zbieraliśmy laury i uwielbienie od zwijających się w toaletowych konwulsjach za białe tabletki. Ha, dealerzy!
Każdego wieczoru, gdy schodziliśmy na nasz statek (płynęliśmy tydzień w górę Nilu- za dnia wypełzaliśmy na suchy ląd, nocą płynęliśmy), z sąsiednich kajut dochodziły cyklicznie okrzyki zachwytów i treli. Zastanawiające, bo z kajut niekoedukacyjnych również. Zgłębiliśmy temat i okazało się, że sąsiedzi mieli w kajutach zwierzęta. A to pawia, a to prosiaka, ryby i inne dziwadła. Z ręczników. Z pościeli. Z papieru toaletowego. Jakimś cudem pod nieobecność lokatorów do pokoju wbiegała horda Egipcjan i tańcząc przy poniższym kawałku, robiła origami ze wszystkiego, co miała pod ręką:


Tylko nie u nas. Hm.
 Każdego kolejnego dnia zwiększaliśmy bakszysz. Doszliśmy od 1 do 10 funtów egipskich. Zadziałało dopiero w ostatni dzień, chyba z litości. Wchodzimy do pokoju, a tam...TADAAM!
Na łóżku czekał na mnie ręcznikowy mężczyzna!
Ubrany w piżamkę i okulary!

A w drugim łóżku krokodyl rzucił się na puszkę!
  To nie jedyne spotkanie ze zwierzętami.
Będąc w Kom Ombo napotkałam bardzo miłego staruszka. Staruszek miał pewnie ze 40 lat ;) I na szyi boa. Nie pierzaste i różowe, ale blisko. Wyglądało jak gumowa zabawka. Pan łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie. I zrobił to o czym można tylko śnić. Ale nie to. Wręcz przeciwnie. Pan rozwarł  otwór gębowy (swój) i bezceremonialnie wepchnął sobie kilka dobrych centymetrów węża w organizm. Publika zamarła. Ja umarłam, ale trzymałam już w rękach to, co pan wypluć raczył. Zwisające z szyi ciało było ciepłe, suche i ledwo żywe. Pan uśmiechnął się promiennie, a oczom moim ukazał się widok mrożący krew w żyłach. Zęby jadowe! Tylko dwa zęby, jak mniemam, niemyte zamieszkiwały jamę gębową. Zadumałam się, czy kobra egipska, którą trzymam w rękach jest równie szczerbata, czy może jednak zatopi mi swe uzębienie w szyi. Wąż chyba był tak oszołomiony i umęczony, że chyba nie miał ochoty na takie ekscesy.
Pan jednak kazał mi trzymać gada tuż za głowa i nie puszczać, więc coś jednak było na rzeczy.
Kom Ombo - starożytne Miasto Złota na terenie Nowej Nubii.
W drodze do portu.

     Jakie jeszcze spotkania ze zwierzętami czekały na nas? najbardziej wstrząsające spotkanie miałam z... nie, nie ze skorpionem. Też nie z krokodylem. Najbardziej wstrząsnął mną poniższy widok:
Edfu. Tutaj trafiliśmy nazajutrz po przepłynięciu śluzy w Esnie (post nr132)
Koń miał metalowe klapki na oczach.
Niestety, biuro wykupiło zawiezienie powyższą taksówką.
Na szczęście tylko kawałek.
     W Egipcie spotkaliśmy też krokodyle, które obficie wystepują w Jeziorze Nasera, a które ze względów bezpieczeństwa odgrodzone są od ludności siatką. Być może turyści są szkodliwi, in spe.
Abu Simbel nad jeziorem Nasera.
Powstało w wyniku budowy Tamy Asuańskiej, zalewając tereny Nubii.
(Nubijczyków widzieliśmy na wyspie Asuan.
J.Nasera ma 496 km długości i 7800km linii brzegowej.
To najdalej wysunięte na południe miejsce Egiptu, które widzieliśmy.
40 km dalej jest Sudan.

Widzieliśmy tez morskie ślimaki, które, gdy wyjąć je z wody szukały ręki, która je trzyma, wynicowując z siebie długi, zielony syfon. Czytałam, że niektóre mają tam jadowy kolec.  Nie wiem, czy akurat te, Małż nie chciał sprawdzić, tchórz.

No i wielbłądy! Utrzymać się na garbie podczas wstawania to nie byle sztuka!

Giza. Gubię klapki przed Piramidą Cheopsa.
Wchodziliśmy do piramidy Chefrena, o ile mnie pamięć nie myli.
Trzecia to P. Mykerynosa.

      Zwierzęta też nas poróżniły w dniu wyjazdu. Awantura w stylu polish folk pobrzmiewała swojsko już wieczorem. Awantura o krokodyle, wypchane dziecko, nabyte drogą kupna i wypchane zawartością owocu z drzewa kapokowego (jest takie, jest!) O ile mogłam się zgodzić na owoce tegoż drzewa, obrus na 12 osób, ręcznie wyrabiany obrus nr2 (ręcznie farbowane i naszywane kwiaty - przez mężczyznę!, a także salaterkę z alabastru, kwiaty Płomienia Egiptu, gałązkę akacji, gałązkę bugenwilii, malowane kamienne jajo, zakładki z wypisanymi hieroglifami naszymi imionami, setkę fałszywych papirusów - z bananowca, papirus prawdziwy, dla porównania), to na zwłoki krokodylka się nie zgadzałam. I na muszlę wielkości klozetowej też nie. Respektuję wszak Konwencję Waszyngtońską! Całą odprawę paszportową udawałam, że tego pana nie znam. Czasami mam ochotę to powtórzyć.


Bo ja przecież jestem taaaka malutka i pod ochroną!
Karnak - 3km od Luksoru.
Sala hypostylowa, kolumny mają 25m wysokości.
W tym czasie Polacy biegali odziani w skóry
i próbowali drapać po ścianach jaskiń.

                       Na kolejny odcinek Skorpiona na globusie zapraszam za tydzień!

wtorek, 22 lipca 2014

(135) Noce i dnie

     Niby wakacje, niby można się wyspać i niby człowiek powinien być wypoczęty, bo nie musi wrzucać tych żywych granatów z własnego DNA w budynki szkolne i zrywać się o 7 w nocy.

     Ależ! Już chciałam gasić światło, by obejrzeć śluzówki powiek, gdy moje oko zawisło na reportażu o Syrii. Półtorej godziny i pudełko chusteczek później, jedyne, na co miałam ochotę, to na pójście z transparentem "make love, not war" na miasto. Zdruzgotana i rozdygotana wstałam, odkryłam z litości Małża, umyłam ręce mydłem Aleppo, co wytrąciło mnie ponownie z homeostazy i łkając udałam się na poszukiwania czegoś bardzo szkodliwego do picia. GPS zlokalizował butlę coli zakitraną za chrupkami kukurydzianymi jakoś przed Gwiazdką. Nie pamiętam, który wariat zakupił ten odkamieniacz, ale z lubością wlałam w siebie dwie szklanice, jednym okiem macając etykietę w poszukiwaniu daty przydatności do spożycia. Jak długo butelka musiała spoczywać w sklepie, jak długo spoczywała u nas, by w stanie dziewiczym przetrwać do własnego krańca wyznaczonego przez producenta, pozostanie to tajemnicą paleontologów. Butla, faktycznie, jakby nadgryziona zębem czasu i kwasem fosforowym. Poczułam, jak mi się zawiasy w kolanach odrdzewiają. Przyjemne.
Położywszy się, policzyłam do miliona pięćset dwudziestu ośmiu i już przekraczałam most, gdy strącił mnie do morza świadomości dźwięk nader irytujący, coś jak skrobanie kociej łapy w pudełko na niestrawione resztki pokarmowe. Skrobie, skrobie, skrobie, jasny gwint, czy ja też tak skrobię w sedes, zanim?!
Przestało. Wstałam, by zutylizować  patrzę, w nocniku czyściutko. Szukam źródła dźwięku. Jest. Leży rozwalone na papierowym wachlarzu made by Mim i, nie uwierzycie, wachluje się, emitując dźwięki skrobawcze. To zapewne skutki uboczne coli.
Idę do łóżka, Małż w kokonie, odkrywam go jak Amerykę i już mam zasypiać, gdy Mim zaczyna krzyczeć. Wstaję, odkrywam Małża z litości, bo znowu w ułamku sekundy zakokonił się i cierpi upalne katusze, zalegam u Mima. Zrywam się na równe nogi, żeby nie zasnąć i szybko biegnę do łoża właściwego, by donieść te resztki snu. Małż, a jakże, bliski przepoczwarzenia. Na dworze jasno. Kocia łapa miesza w nocniku, skrob, skrob, skrob, zasypiam. Skrob se.

No i wstaję, noc to czy dzień. Małż kwitnący. Mat włazi na drabinę, by uratować wkopniętą tam piłkę, Mim sika szlauchem w niebiosa, kot pod pergolą wybiera 112. Żar z nieba leje się razem ze zwrotną wodą, piski, galopada, dzicz i swołocz.
Jeszcze tylko 5 tygodni i będę miała wakacje!


     A wychodząc omal nie potykam się o zwłoki przytargane pod mój próg przez Batmankę, kota z naprzeciwka. Obrazek Limy z komórką przy uchu przestaje być rebusem.

sobota, 19 lipca 2014

(134) Skorpion na globusie! Jak to się zaczęło?

     Dawno, dawno temu, kiedy Mat i Mim nawet nie byli w planach, Małż był jeszcze narzeczonym, a i ja nie byłam stara, gruba i brzydka, przeciągając się o poranku i kłując Giewontem w piętę, miętosząc jedną ręką lasy WPN, a drugą macając Wdzydze, zahaczając nosem o Hel i mocząc włosy w Bałtyku,  pomyśleliśmy sobie, że można by sobie wyjechać urlopować się gdzieś dalej, gdzie oczy poniosą, gdzie zgrzytający piach w zębach nie smakuje flądrą i meduzą, a ludzie i choroby są egzotyczniejsze.
     W tych prehistorycznych czasach dopiero co upolowałam prywatny, pokryty łuską komputer wielkości młodego diplodoka, w którym, tak, tak, Młodzieży, tu Was zaskoczę - wcale nie było internetów! Trzeba było wsiąść w czerwony październik (łada sputnik pisana cyrylicą) i pomknąć analogowo do nielicznych biur podróży, jakie rozkwitły świeżo w młodym kapitalizmie jak glony na stawku i złowić w sieć kilka katalogów wycieczkowych. Ileż radości przysparzały te brawurowe jazdy palcem po mapie! Ile herbatek z cytryną się nad nimi wypiło! To czytanie soczystych opisów wędrówek po arabskich sukach, mentalne brodzenie po pustyniach, sączenie soku z owoców tak egzotycznych, że aż bezimiennych. Budowle, które znaliśmy tylko z encyklopedii, dzieła mistrzów pochowane w cieniach Alhambry, Gaudi machający nam z wieży na samiuśkim szczycie Sagrada Familia, Delfy, Mykeny, Kair, Lion, ach! Ileż miejsc nas wzywało w trybie pilnym!
     W takim samym trybie pojechaliśmy do biura Alpina Tour, na Placu Cyryla Ratajskiego, który pełen rozkwit, zwłaszcza patologicznych mikroorganizmów wewnętrznych, przeżywał po zmroku, chowając się pod woalem tajemnicy, spalin, stringów i lekko wyczuwalnej woni ryby.
     
     W końcu ulegliśmy Egiptowi. Jak szaleć to szaleć. Wycieczka życia. Faluki na Nilu, Sfinks, Dolina Królów. Piaski, 40 wieków historii i my. Bajka. Zarzuciliśmy worek banknotów na plecy, monety wesoło pobrzękiwały w przytroczonych do łady sakwach, weszliśmy bezbronni do saloonu i rzuciliśmy okup na biurko. Zdążyliśmy! Na zegarze 17.50, jeszcze chwila, a wycieczka życia pokazałaby nam soczyste cztery litery. Wymienilśmy gotówkę na kawałek papieru z pieczątką, by spokojnie przejść do historii w rodzinnych albumach. 
     Przeszliśmy już nazajutrz i to tak gwałtownie, jak Cezar Rubikon. Alea iacta est. Cała Polska w szoku. Zdarzenie bez precedensu, dziki zachód, samowolka! Biuro podróży Alpina Tour zwinęło kram, poskładało biureczka, wywiesiło białą flagę.*
     Jak podróżować, to z przytupem! Tupnęliśmy więc nóżką i cóż, wróciliśmy do katalogów. Teraz lżej, bo bez sakw i worów, które Alpina gładko zutylizowała. Magia!
     Afryka nas nie chce, to zaczniemy od początku. Od kolebki cywilizacji. Grecjo! Nadchodzim!

Zdecydowaliśmy się nawiedzić ww miejsca.
Czas 15 dni!
Start!

     Po nieoczekiwanym i brzemiennym w skutkach zdarzeniu, które miało miejsce tuż przed wyjazdem, osiągałam jednak szczyt. Jak? - opowiadałam tutaj:

     Całą drogę do Grecji - przesiedziałam wyprostowana jak niemiecka guwernantka z laską dynamitu wystającą górą i dołem. Nie było łatwo, bo autokar wiózł nas 2 dni, a prom kolejną dobę. W końcu wypluł nas w Olimpii.

Olimpia.
Palestra - sala, w której sportowcy trenowali zapasy,
walkę na pięści i skok w dal.

     Odzyskawszy władzę w kończynach, stałam zauroczona przyrodą, w małym gaju oliwnym, w którego omszonych koronach aż ćwierkało od chmary cykad. Pod nimi dom Fidiasza, w którym rzeźbił jeden z siedmiu Cudów Świata- Zeusa Olimpijskiego. Tu rodzi się ogień olimpijski, a potem wędruje przez kontynenty, by ogrzewać serca sportowców i widzów na całym świecie. Niesamowite uczucie stać u źródła. O ile w tamtych zamierzchłych czasach w stan taki wpadałam nawet dosyć często i każdorazowo mogłam się nim nurzać i delektować się nim do woli, tak w takich chwilach obecnie jestem ściągana za piętę na ten łez padół małymi lepkimi łapkami i okrzykiem - chce mi się kupę! Albo: mamo, a on mi wsadził z premedytacją patyk do oka! Zostaw mnie ty świnio! Ale wtedy nie. O nie. Wtedy byłam drobna, filigranowa, delikatna, a gdzie stąpnęłam wyrastał kwiatek, a z ust mych wyfruwały skowronki. W zasadzie jakby się zastanowić z tymi kwiatkami, to byłam równie dobra jak nawóz.

     W pewnym mieście portowym zaginęliśmy bez wieści. (Młodzieży, tu drugi zaskok - nie było wtedy komórek!). Zaginęliśmy na jakąś godzinę. Nie lubię ginąć, nie lubię nie być na czas, bo wtedy wstyd mi okrutnie, płonę rumieńcem, a ciśnienie mi zwyżkuje. Do tego z daleka już słyszałam ten wyśrubowany szept zniecierpliwionej zawartości autokaru, kiedy to zbliżaliśmy się do niego objuczeni dywanem i narzutą na łóżko, którą osłaniałam się przez zwisającymi ze sznurów długimi i śliskimi mackami ośmiornic. Jak się wieczorem okazało, brodziliśmy w kolacji. Do tego były moje ulubione kalmary i maleńkie fioletowe ośmiorniczki w całości. Jeść takie pyszności pod greckim niebem w tawernie i patrzeć jak przyrządza to przystojny Geek - bezcenne. Dookoła wesoła grecka muzyka, krasi z okolicznych winnic w dzbanie, za które płaciło się prawdziwymi drachmami. Grecki teatr on line.
Do każdej kolacji zamawialiśmy dzban krasi. W każdej tawernie, w każdym hotelu smakowało inaczej.
     Jedno było tak dobre, że w pewnym momencie straciłam zdolność przeliczania drachm na złotówki i dwukrotnie zachodziłam z drobniakami i szklaneczką, którą ze śmiechem napełniano do pełna. 

     Będąc w uroczej miejscowości Kalambaka, gdzie góry wyglądały jak maczugi Herkulesa, tylko w ciemniejszym kolorze, a po każdej wspinały się ludzkie mrówki uwieszone na cieniuśkiej niteczce, zeszliśmy na kolację. Na kolację podano ouzo. No, nie tylko, ale ono, powiedzmy, zagrało pierwsze skrzypce. Dla mnie ouzo nalał wcześniej Małż, tfu, Narzeczony jeszcze. Jako, że ouzo pije się z wodą i w szklankach, a podczas procesu dolewania wody staje się z przezroczystego cudownie mleczne, zaczęłam od tegoż mleka. Nie spodziewając się mleka z procentami, zakrztusiłam się tak skutecznie, że moja solówka trwała bez mała 20 minut. Małż dostał ataku śmiechu, ja rzęziłam, a ratowało mnie starsze małżeństwo. Ona trzymała mnie za omdlałą prawicę, on walił w plecy, albo na odwrót. Byłam bliska oddania ducha Panu, każdemu wciąganiu powietrza towarzyszyła orkiestra szkocka dudziarzy, mówić nie mogłam przez godzinę. Nigdy wcześniej ani później nie przeżyłam tak drastycznego i jednocześnie upokarzającego zdarzenia. Przepraszam wszystkich myśliwych, którzy udali się tego wieczora na nieudane polowanie na kozice. Na Małża, a jakże,  obraziłam się śmiertelnie. Do śmierci. Całe 20 minut.
     Po kolacji jesteśmy w windzie, do zamykających się drzwi dopada zdyszany Grek i pyta, czy się jeszcze zmieści. Kiwamy potakująco głową, a on, zrezygnowany - to pojadę później.**

A w ten sposób czekaliśmy na zrealizowanie zamówienia w tawernie.

W drodze do Pirgos Diru.
Jeszcze wtedy nie miałam klaustrofobii
i dałam się wwieźć łodzią do jaskiń wydrążonych w skałach.

Mistras.
Górne Miasto i ruiny Kastro.
Po wdrapaniu się tutaj byłam w podobnym stanie, co one.

Mistra.
Kościół bizantyjski Agia Sofia stoi tylko dzięki mojemu wsparciu.

Epidauros.
Współczesne zajęcia szkolne powinny być prowadzone w teatrze
zaprojektowanym przez Polikleta Mniejszego w IVw.
Średnica teatru 114m, a mógł pomieścić 14 000 widzów.
Wystarczyło zgnieść papierek na dole,
a było to słyszalne w ostatnim rzędzie u góry.
Niesłychane!

Nafplion.
W XXw. nie mieliśmy cyfrówki, więc posługiwaliśmy się analogiem.
Zanim Małż nastawił parametry, ja zdążyłam poznać skład geologiczny skał.

Mykeny. Grób Agamemnona.
Jeśli czytać Słowackiego, to tylko tu. Sprawdziliśmy!
A kuku, widzicie mnie?

"Nad drzwiami grobu, na granitu zrębie
Wyrasta dąbek w trójkącie z kamieni:
Posadziły go wróble lub gołębie,
I listkami się czarnemi zieleni —

I słońca w ciemny grobowiec nie puszcza;
Zerwałem jeden liść z czarnego kuszcza"

https://www.youtube.com/watch?v=7XpPrj-HrFw

Kanał Koryncki.
Tutaj uwiecznione początki lęku wysokości.
Dł. 6,3km, szer. 24.6m.
Tylko na zdjęciach wygląda niewinnie!
Aż dziw, że w ogóle nie ma barierek.

Delfy.
Omfalos - Pępek Świata!

Meteory znaczy "zawieszone w powietrzu"
Widać tęczę!

Meteory.
Na piaskowcowych szczytach stoją jedne z najwcześniejszych
średniowiecznych klasztorów bizantyjskich.
Widok na Klasztor Varlaam ze schodów wiodących do Megalo Meteoro
najstarszego i najwyżej położonego (623m) klasztoru.

Meteory. Klasztor Varlaam (św Warłama).
Założony w 1518r
Że ja tam wlazłam!

Gwardziści (evzones) przed Pałacem Prezydenckim w Atenach.
Zmiana warty jest bardzo śmieszna :D
Naprawdę, warto obejrzeć!


     Po Grecji łaziliśmy kilkanaście dni. Naprawdę trudna wędrówka w górzystym terenie. Ale ostatnie trzy dni to była laba! Mieszkaliśmy na przecudnej wyspie Korfu. Hotel położony był na wzgórzu, a z okien rozpościerał się widok na las, góry i morze równocześnie. Pod stopami przyjemnie chłodzący marmur, przed wejściem drzewa cytrynowe i pomarańczowe, o liściach tak intensywnie zielonych, że można by patrzeć na nie godzinami. W morzu szmaragdowej zieleni ukryte cykady, a w morzu ławice niezwykle kolorowych ryb. Patrząc na dno, człowiek spodziewa się go pół metra pod powierzchnią wody. Po czym zeskakuje z pomostu i ląduje 3 metry pod powierzchnią wody, nie dotykając jeszcze dna. Woda tak klarowna i turkusowa, że zapomina się o wszystkim.


Z łodzi wysiadamy z dziarską miną, adekwatną do ilości spożytego wina.
Śmiechu było po pachy. Jedliśmy, piliśmy, kąpaliśmy się po pijaku w zatoce.
Najzabawniejsze były podskoki na falach, lewitacja to nie mit!

    10 lat później, szukając anglistki dla dzieci, mam okazję poznać Dorotę. W życiu bym nie przypuszczała, że Doroty chłopakiem jest Grek Jani! I że zwiąże się na stałe z Grecją i z Korfu! Teraz, po latach Dorota, prócz całej wiedzy z historii sztuki, zna już grecki, Jani jest Jej mężem i mają swoje biuro podróży! Moim ogromnym marzeniem jest tam trafić po raz drugi, teraz z dziećmi. 
Zawsze mówię, że na świecie nie ma przypadków. Albo wszystko jest przypadkiem! :)

Warto zajrzeć na Jej blog, w którym opisuje życie w Grecji : Sałatka po grecku i drugi, o Korfu, gdzie można zamówić przewodnika po wyspie w Jej własnej osobie! Sałatka po grecku w podróży.



* Sprawa Biura Turystycznego Alpina Tour była bardzo głośna. Oszukanych zostało wielu ludzi. Straciliśmy całą kwotę. Kilka lat później toczyła się sprawa karna przeciwko właścicielom. Okaząło się, że właściciele nie mają żadnego majątku, bidulki. Cały majątek - samochody, domy, konta, mają ich żony, z którymi podpisali intercyzę.
My dostaliśmy ... 80 zł.
**  Grecji kręci się głową dokładnie odwrotnie niż w Polsce. W dodatku tak po grecku wymawia się jako ne.

Na kolejne odcinki
Skorpiona na globusie 
czyli lekkich jak morska piana wspomnień
zapraszam w każdy weekend wakacji!

A wieczorem proszę wrócić, by obejrzeć zdjęcia.
Paluszek mój omsknął się i opublikował przedwcześnie post, 

jeszcze przed wkroczeniem części dla oka.
Niestetyż muszę czekać, aż pokolenie zstępujące przywlecze aparat fotograficzny.
Zdjęcia sa bowiem, o zgrozo! Analogowe! Jednakowoż w kolorze.
Część będzie miła, bo przedstawiać będzie różne ładne rzeczy. O!

Zdjęcia dodane :)
Wybaczcie jakość, ale i w XXI wieku nie mam skanera ;)



poniedziałek, 14 lipca 2014

(133) Wasiuczyńska przechodzi samą siebie, a już na pewno wszelkie pojęcie!

     Niedawno Ela Wasiuczyńska, matka Pana Kuleczki poprosiła o nasze, czyli czytelników, złote myśli, którymi zostaliśmy obsypani przez mentorów. Zapytała tutaj o "rady, które wracają do Was jak memento w dorosłym, zawodowym życiu. Paradoksalne, ale słuszne aż do bólu".

     Zachęcona licznymi komentarzami, ale onieśmielona ich treścią, zebrałam się w sobie i postanowiłam w końcu podzielić się czymś, o czym wiedzieli tylko nieliczni bliscy, a co stało się moją latarnią, cytuję:

"Och, Wy Artyści! Uwielbiam Was!
To teraz ja, prosty, ścisły mgr inż:
Jakoś wykładowcy nie zahaczyli się w mój mózg haczykami wysublimowanych sentencji.
Mam kilka, które mi przyświecają, trzymam się tego, co mówił mi tata. Że miłość zwycięża, że zło dobrem zwalczaj i coś najprostszego, do czego musiałam dojrzeć - żyj i pozwól żyć innym.

I coś, co pojawiło się jakoś czas temu, a wtapia się gładko w lukier słów Kaczki.

Otóż.
Jakiś czas temu rozmawiałam z Musierowicz. Nie twarzą w twarz, bo nigdy nie miałam śmiałości. Raz stałam za nią kilkanaście minut w punkcie ksero i dreptałam z nogi na nogę, aż w końcu skserowała jakieś plany i poszłaaaaaaaaaa. Kolejny raz wlazłam na Jej klatkę schodową, na Słowackiego, pooglądałam poręcze, wycieraczkę, drzwi i ...poszłaaaaaaaaam...
Uwielbiam Jej książki, zaczęłam je czytać w późnym liceum. W wiadomościach prywatnych czasem dostaję sygnały, że piszę "jak Musierowicz". Napisałam do pisarki, przytoczę tu naszą rozmowę, esencję z kilku elektronicznej wymiany zdań, najważniejsze jest jak zwykle na końcu i na dnie :) Ale cała rozmowa jest skarbnicą wiedzy.

"Moniko, (...) jeśli chodzi o doradzanie w tej materii - powstrzymuję się do niego z jeszcze innych względów: autor, zwłaszcza początkujący, powinien polegać przede wszystkim na sobie.
I oto rada, jakiej udzielę Ci na odległość: skoro zarzucają Ci, że piszesz "jak Musierowicz", postaraj się tym zarzutem przejąć. Nie należy pisać "jak" ktoś, nawet "jak Dostojewski". Pisz "jak Monika". To o to przecież chodzi w tej całej zabawie: masz stworzyć własny świat I przedstawić go w jedyny, Tobie właściwy sposób.
Twórczość, która tylko naśladuje, zemrze na anemię.
Do dzieła!
I nie pytaj nikogo "czy to coś warte". Dopóki samej siebie nie zadziwisz I nie zachwycisz, dopóki sama nie uznasz, że to "już"- nikt Ci nie pomoże.
Przepraszam, ale taka jest prawda.
...
O, świetnie, że to rozumiesz, Moniko.
Ale w jednym się mylisz: to nie jest tak, że dziś nie potrzeba nikomu radosnych, słonecznych opowieści. Chyba zawsze są takie potrzebne. A im trudniejsze czasy, tym bardziej.
Nie poddawaj się, pisz, szukaj własnej drogi I własnych środków wyrazu! Warto!

...
Bardzo mądre to zdanie o zachwycaniu samego siebie, ale to przecież bardzo trudna rzecz! (...) Tylko, czy to nie takie uczucie, które przychodzi powoli, z mozołem?
...
To akurat jest oczywiste. Bez pracy nie ma kołaczy, że tak powiem. Namozolić się trzeba.
Bez mozołu piszą grafomani. No I oni właśnie łatwo siebie zachwycają.
Mozół nie wynika z tego, że się człowiekowi trudno pisze, lecz z tego, że tekst łatwo napisany trzeba jeszcze uczynić bardzo dobrym.
Bo kto nam niby obiecywał, że będzie łatwo?
Łatwo nie jest.
I nie ma być.
Wśród trudności zdobywamy siły I doświadczenie.

Pozdrawiam serdecznie!

....

Pani Małgorzato, no właśnie, ale jak odróżnić co grafomańskie a co nie? Jaka jest granica, kto ją ustala? Oceniają czytelnicy? A może krytycy? Koledzy Po piórze? Jak to jest?
Ciśnie MI się wręcz na usta głosem Ireny Kwiatkowskiej: "kto ptak, a kto nie ptak"?
:)

Moniu, ustalasz to sama.
To jest Po prostu zawód dla solistów.

A kolegów Po piórze NIGDY nie pytaj.
Każą Ci pisać tak, jak piszą oni, bowiem przyłożą do Twojego pisania swoją miarę.

A miara ma być Twoja.

Dlatego uważam, że najważniejszą osobą w życiu pisarza jest jego szkolny polonista. To do niego zależy (w ogromnym stopniu) Twoje poczucie miary I Twój literacki smak.
Całej reszty musisz nauczyć się sama (czytając I pisząc). I na nikogo nie liczyć."

O! :)


     Wyobraźcie sobie, że Ela wybrała mnie na prawną opiekunkę Kaczki Katastrofy! Powyższa złota myśl okazała się prawdziwie złota! Spostrzegawczy Czytelnicy Skorpiona z pewnością zauważyli nowe trofeum na półeczce z prawej strony ;)
Adopcja nastąpiła dzisiaj, w dzień zburzenia Bastylii! Mam ogromne szczęście, że to, co piszę, chwyta Was za serca i, że chcecie to czytać! To dla mnie bardzo ważne, bo tylko tym chciałabym się zajmować. Czy tak będzie? Chciałabym! Chciała! Trochę wiary mi trzeba i odwagi.

A teraz - stoliczku, nakryj się!

W życiu jak na sankach-
raz w górę, raz w dół.
Chcecie bajkę? Oto bajka!
zajmuje cały stół!


Tak grubaśna koperta wyglądała z przodu.
Zwróćcie uwagę na ten piękny charakter pisma,
na zróżnicowanie odcieni szarości w adresie!

Z tyłu Pan Kuleczka informował o stopniu ważności przesyłki.


W środku... kolejna koperta. Znak zapytania podwaja mą ciekawość.

Z tyłu stado znaków podziesiąciaja ją!

Lak na kopercie o ręcznie zaokrąglonych rogach wypłynął z serca.

A ze środka wypłynęło morze pocztówkowych ilustracji!
Matulu! Wszystkie znam z książeczek chłopaków!
Niesamowite uczucie!

Moja ulubiona ilustracja, którą oglądałam z zachwytem... 9 lat temu!

Ilustracja z Bajki o rybaku i złotej rybce i fragment Jasia i Małgosi.
Piękne, co? Wytatuuję sobie na plecach!

Nie zgadniecie co jeszcze kryło się w kopercie głównej!
Kolejna koperta poboczna!

A w niej.... skarby i jeszcze jedna!
List miłosny w błękitach! Z kwietnym znaczkiem!

Kopertka z tyłu zdradzała Nadawcę!

W środku... co to może być? Ręcznie wyprodukowane znaki na ziemi i niebie!

A z tyłu...

W żółtej kopercie kryła się krewetka dla Mima!

A Mat gna na koniku!

No i clou przesyłki! Wygrana Kaczka Katastrofa! Z dedykacją na odwyrtce!

Ale to nie wszystko! Moja ulubiona książeczka, w wersji maxi i germańskiej!

A to wszystko tak po prostu - z serca do serca ♥

 DZIĘKUJEMY, ELU!

Moje piersi eksplodowały z radości! :)
Dzieciaki oszalały ze szczęścia! Obrazki zawisną w pokoju!
Mat rzekł, że wyprodukuje niebawem post na swoim blogu,
prosił przekazać Wszystkim wieść, która się niesie tymi słowy:
Proszę, odwiedźcie i skomentujcie moje
(klik!) "Fikoły na macie", co? ;)

Co niniejszym czynię.
(Co te dzieci robią z rodzicami, porządnymi blogerami! ;))