czwartek, 20 czerwca 2013

(71) nocny upalec

   Matusiu, taki gorąc, że komórki mózgowe zwijają się w supeł i tracą swój żywo szary, zdrowy odcień. W ogródku kurtyna wodna odcina mnie od 33C w cieniu. Kot liże się jak opętany, by zwiększyć intensywność schładzania poprzez parowanie, czy tam odwrotnie, Małż się nie liże. Czytałam, że gdy kot z powodu otyłości nie może się dokładnie wylizać, popada w depresję. Rajusiu, byle by nie zatuczyć kota i siebie, oczywiście, a co najważniejsze- Małża! Jeszcze nam tu depresji potrzeba do całego wachlarza ułomności fizycznych i psychicznych. Wystarczy malkontenctwo, niezdecydowanie (pozdrawiam IK) i rozdrażnienie.




Zaczęło się już wieczorem.


-Gorąco, jak w piekle, otwórz okno, Małżu.
Zamknij, zapomniałam, że kot śpi na parapecie, zawieje go, dostanie zapalenia ucha, gangreny mózgu i umrze.
Wiesz, jednak otwórz okno i przenieś kota do koszyczka.
Uważaj! Miałam Ci powiedzieć, że dzieci zostawiły klocki na podłodze.
Dobrze, że utrzymałeś kota.
Woda utleniona jest w szafce.
Że co? Nie ma? A, robiłam hennę i zapomniałam kupić.
Nic Ci się nie stanie, przeciez nie dostaniesz gangreny i nie umrzesz.
Daj kotu do wylizania tę ranę.
Jak gdzie, w koszyczku, sam go tam położyłeś.
No to przenieś go na parapet, będzie Ci łatwiej podnieść stopę.
Przedtem zamknij okno, bo zawieje kota.











Nie dotykaj mnie, jest tak gorąco, że wszystko się klei.
Pogłaszcz mnie po głowie.
No mocniej i żwawiej.
Nie psuj mi fryzury.
Wiem, że jest noc, ale może mi się uchowa, nie musisz mnie targać.
O tu, jeszcze po plecach.
Nie całą łapą ciepłą.
O, tak, 2cm nad skórą.
Oczywiście, że czuję, jestem delikatna, a nie jakaś maciora.
Myślałeś że maciora?!
No nie. Bo pójdziesz do stołowego.
Wiem, że nic nie mówiłeś.
Głaszcz.
No jak masz tak głaskać, to nie głaszcz mnie wcale.
dlaczego przestałeś?










No nie chrap!











Ooooooo, ale mi się pić chce.
Dziękuję, ale chciałam zimne.
Ale to za słodkie.
A to co? że zimne i nie słodkie?
ale wiesz, że nie lubię wody.
No jak co, miętkę lubię.
No to ostudź.










Ooooooo, ale mi się pić chciało.











Jasny gwint, co ten kot szaleje? Zupełnie jak ty.
Ja Ci spać nie daję?!
Ok, mogę się już nigdy nie odzywać.
Pff.















Możesz zabić tego komara?














A kochasz Ty mnie w ogóle?


















Śpisz?












ŚPISZ ????!!!!!  :O
no jak co, dobranoc Ci nie powiedziałam.

:*


no nie wiem, nie wiem....

środa, 12 czerwca 2013

(70) przypowieść o kapslach

- Czy chciałbyś obejrzeć moje kapsle? - chłopięcy trel i ufny wzrok połączyły się w jeden proszący znak zapytania. 

- Nie, nie chcę. - niski męski głos ściął powietrze jak bicz.

- Mam całe pudło, przyniosę - nie tracąc jeszcze entuzjazmu cierpliwie naciskał chłopczyk, targając z wysiłkiem tobołek o wadze połowy swego ciała.

Niski głos krajał nić porozumienia dalej:

- Fuj, po co ci te kapsle, wyrzuć je!

- Dlaczego? - oczy chłopca stawały się coraz większe i pełne zdziwienia, a rozczarowanie coraz zamaszyściej wywijając pędzlem, zmieniało ich kolor z niebieskiego na szary.

- No jak dlaczego, to są przecież śmieci. - larwa pytania przeobraziła się w postać imago stwierdzenia.

- Ale to nie są śmieci, to przecież kapsle...- bronił się chłopiec.

- Czyli śmieci. - stwierdził obcesowo niski głos.

Chłopczyk nie nalegał już na wspólne oglądanie kolekcji. Cichutko skrzypnęły drzwi jego pokoju. Promyk słońca zatańczył na kolorowych blaszkach.

***

Wieczorem tuż pod powiekami chłopca prześlizgiwała się zwinnie ławica ryb czy. Do ryb czy trzeba w miarę celnie strzelać harpunami odpowiedzi.

Mamo, a czy, mamo aczy, mamoaczy...

Czy właściciel głosu domyślił się, że sprawił chłopcu przykrość?
Czy to, że jest się kilkadziesiąt lat młodszym sprawia, że jego pasje są nieważne?
Czy niski głos wiedział, że zbieranie kapsli nazywa się birofilistyką, a sam kapsel to inaczej zamknięcie koronowe?
Że, niezależnie od tego, z jak odległego zakątka świata pochodzi, każdy jest tej samej wielkości i ma 21 ząbków, a ten, który można odkręcić ma ich 29?
Czy wie, że chłopiec uzbierał kapsle już z kilkudziesięciu krajów?
Czy wie, że chłopiec i tak będzie dalej kolekcjonował kapsle, owady i pieczątki. To takie pasjonujące!

Może wie. A moze nie. Ale dla niego to ciągle tylko śmieci...

***

   Chłopiec przepływa przez gęsty tłum, który falując, płynnie rozstępuje się na boki, otaczając go ze wszystkich stron. Wszystkie twarze zwrocone są w kierunku dziecięcej postaci. Drobne dłonie trzymają pogiętą karteczkę, a z ust wydobywa się dźwięczny i nadspodziewanie donośny głos:


Nie psuj mnie. Dobrze wiem, że nie powinienem mieć tego wszystkiego, czego się domagam. To tylko próba sił z mojej strony.

Nie bój się stanowczości. Właśnie tego potrzebuję- poczucia bezpieczeństwa.

Nie bagatelizuj moich złych nawyków. Tylko ty możesz pomóc mi zwalczyć zło, póki jest to jeszcze w ogóle możliwe.

Nie rób ze mnie większego dziecka, niż jestem. To sprawia, że przyjmuje postawę głupio dorosłą.

Nie zwracaj mi uwagi przy innych ludziach, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. O wiele bardziej przejmuję się tym, co mówisz, jeśli rozmawiamy w cztery oczy.

Nie wmawiaj mi, że błędy, które popełniam, są grzechem. To zagraża mojemu poczuciu wartości.

Nie chroń mnie przed konsekwencjami. Czasami dobrze jest nauczyć się rzeczy bolesnych i nieprzyjemnych.

Nie przejmuj się za bardzo, gdy mówię, że cię nienawidzę. To nie ty jesteś moim wrogiem, lecz twoja miażdżąca przewaga.

Nie zwracaj zbytniej uwagi na moje drobne dolegliwości. Czasami wykorzystuję je, by przyciągnąć twoją uwagę.

Nie zrzędź. W przeciwnym razie muszę się przed tobą bronić i robię się głuchy.

Nie dawaj mi obietnic bez pokrycia. Czuję się przeraźliwie tłamszony, kiedy nic z tego wszystkiego nie wychodzi.

Nie zapominaj, że jeszcze trudno mi jest precyzyjnie wyrazić myśli. To, dlatego nie zawsze się rozumiemy.

Nie sprawdzaj z uporem maniaka mojej uczciwości. Zbyt łatwo strach zmusza mnie do kłamstwa.

Nie bądź niekonsekwentny. To mnie ogłupia i wtedy tracę całą moją wiarę w ciebie.

Nie odtrącaj mnie, gdy dręczę cię pytaniami. Może się wkrótce okazać, że zamiast prosić cię o wyjaśnienia, poszukam ich gdzie indziej.

Nie wmawiaj mi, że moje lęki są głupie. One po prostu są.

Nie rób z siebie nieskazitelnego ideału. Prawda na twój temat byłaby w przyszłości nie do zniesienia. Nie wyobrażaj sobie, iż przepraszając mnie stracisz autorytet. Za uczciwą grę umiem podziękować miłością, o jakiej nawet ci się nie śniło.

Nie zapominaj, że uwielbiam wszelkiego rodzaju eksperymenty. To po prostu mój sposób na życie, więc przymknij na to oczy.

Nie bądź ślepy i przyznaj, że ja też rosnę. Wiem, jak trudno dotrzymać mi kroku w tym galopie, ale zrób, co możesz, żeby nam się to udało        

Nie bój się miłości. Nigdy.                

Autor apelu dziecka: Janusz Korczak
pedagog, pediatra, pisarz,
prekursor walki o prawa dziecka



poniedziałek, 10 czerwca 2013

(69) limerykanctwo

   Tak mi się przypomniało, więc dziś ku pamięci, bo zauważam straszne spadki w zapamiętywaniu czegokolwiek. A chciałabym, by dzieci me zapamiętały też cokolwiek innego prócz matczynych krzyków.

Wierszyk ten jest wierszykiem pożegnalnym napisanym dla Andrzeja Ziobra, który pełnił onegdaj funkcję kierownika, a którą bezpośrednio po nim odziedziczyłam. A.Z. jako kilkunastukrotny Mistrz Świata w budowaniu modeli redukcyjnych oraz naczelny Skrzydlatej Polski i Aeroplanu, opuścił swe miejsce pracy i poświęcił się swej pasji. Ja pełniłam w tych zamierzchłych czasach zaszczytną, a z drugiej strony bardzo fajną funkcję plastyka.

Pierwotnie miał to być limeryk. Jednak obwarowania limeryczne są bardzo skostniałe. Obejmują one określoną liczę wersów, sylab, rymów i koniecznie pointy. Krótko mówiąć- w limeryku nie zmieściłabym się.

Zobaczmy, co o limeryku sądzą Anna Bikont i Joanna Szczęsna. W wydanej w 1998 roku książce poświęconej limerykom piszą one:
Limeryk jest rymowaną anegdotą. Pierwszy wers przedstawia głównego bohatera i miejsce akcji. Wers ten najczęściej kończy się nazwą miejscowości.
Płetwonurkowi z miasta Pekin
W następnej linijce powinna sie zawiązać akcja i pojawić zapowiedź dramatu, konfliktu, kryzysu. Może się też objawić druga postać. Rymuje się z pierwszym wersem (aa).
Urodę życia odgryzł rekin.
Trzeci i czwarty wers w klasycznym limeryku jest zawsze krótszy; chodzi o to, by wzmocnić efekt niespodzianki. W tym miejscu rozgrywa się zasadnicza akcja, tu mamy do czynienia z kulminacją wątku dramatycznego. Pojawia się nowy rym (bb), który silnie wiąże ze sobą oba te wersy.
I choć czytał Mao,
Lecz nie odrastao,
Ostatnia linijka przynosi rozwiązanie, najlepiej nieoczekiwane, nonsensowne, no i, ma się rozumieć, zabawne. Rymuje się z pierwszym i drugim wersem, dając strukturę (aabba). Kiedyś była echem linijki pierwszej, ale większość współczesnych limerystów zrezygnowała z tego, uważając, że takie powtórzenie zubaża i treść, i formę.
Więc pracował jako damski manekin.
Schemat fabularny jest prosty, jak w klasycznym limeryku przystało: bohater pochodzący z określonego miejsca robi (tu raczej: zdarza mu się) coś niezwykłego, co pociąga za sobą zaskakujące (dla czytelnika) następstwa.
(Schemat fabularny za: William S. Baring-Gould "The Lure of the Limerick"; limeryk Macieja Słomczyńskiego)
Lepiej.
Ale to jeszcze za mało.
Autorki pominęły bardzo ważną dla tej formy poetyckiej kwestię metrum. Co prawda nieco dalej, nawet w kilku miejscach, wspominają o pewnych dodatkowych prawidłach, na przykład o wymaganym rodzaju rymów albo o konieczności zachowania rytmu, albo też o tym, że skracanie ostatniego wersu do trzech sylab jest niedopuszczalne. Nigdzie jednak nie formułują wyraźnych reguł, których trzyma się metrum limeryku. (Zresztą, limeryk "ilustrujący" zasadę zachowania rytmu jest raczej dla tej reguły kontrprzykładem.

A oto mój wierszyk-dedykacja w książce "Rekordy przyrody". 

W pewnym mieście wśród zieleni

ZOO się kolorami mieni.

W jego centrum, w splotach chaszczy,

obok zwierząt groźnych paszczy-

domek DD* wśród porostów

przy wybiegu nosorożców.

W nim to rządy swe prawiłeś

i kolegą dobrym byłeś.

Nagle- pomysł Ci zaświtał.
Zostawiłeś swój kapitał

i pognałeś w świat szeroki.

Samoloty i obłoki

stały się Twym powołaniem.

Usłysz jeszcze to wołanie:

bij rekordy w swej dziedzinie

i niech szczęście Cię nie minie!

A gdy smutno Ci się zrobi-

śmiało przekrocz nasze progi

w grono ludzi Ci oddanych

w kolejności podpisanych:
……………………………………….

DD*- zwyczajowo używany skrót Działu Dydaktycznego


Nowe Zoo (powyżej) jest ogromne, zajmuje aż 117ha, Stare Zoo znajduje się w centrum miasta.

wtorek, 4 czerwca 2013

(68) buty z kupy

   Tak, żeby podbić sobie ranking, (bo zauważalny był ponadnormatywny, jak na to spokojne z natury miejsce, ruch spowodowany tematem poruszanym w poście nr 66), powiem tylko, że Małż jest od wczoraj już oficjalnie bezpracowy.
Pławiąc się w oceanie wolnego czasu, oddał dziś swe jestestwo oprawie obrazów pana Stanisława Bogusławskiego pt. "Storczyki" i pani nomen omen Duch pt. "Kwiaty kasztanowca"  oraz towarzyszącej tej druzgoczącej nasz związek czynności, zadumie egzystencjalnej.
Jako, że od dziecka lubię majsterkować, odróżniam tarnik od pilnika, bejcę od pokostu, potrafię położyć tynk ozdobny, umiem posługiwać się wiertarką, a nawet zmienić wiertło, gipsować, ciąć piłą ręczną a także wiem co to brzeszczot i nie mówię na poziomicę poziomnica*, tako objęłam samozwańcze kierownictwo nad oprawą dzieł olejnych. No, ale wiadomo jak to jest w robocie- Non Hercules contra plures, co bardzo swobodnie możemy sobie przetłumaczyć jako "I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa".
No i tu przechodzimy do sedna.
Między wibrującymi w okolicach dwukreślnego "E" manifestami braku porozumienia między małżonkami, a chrzęstem i stukotem używanych niewprawnie przez Małża narzędzi (no, dobra, to było złośliwe, po kubku melisy powiem, że wprawnie) był czas na ochłonięcie, wystudzenie emocji i po raz dwutysięczny trzydziesty ósmy rozebranie sytuacji życiowej na cząstki.
Cząstki zebraliśmy do kupy (sic!) i wyszło nam, że w dzisiejszych czasach da się utrzymać jedynie czerpiąc zyski z rzeczy i zjawisk, które się nie dewaluuja, są nieśmiertelne i ponadczasowe w swej istocie, czyli na:
a) seksie
b) dzieciach
c) organach
d) śmierci
e) i po chwilowym wahaniu powiem, że KUPIE.

Kolejność jest przypadkowa, aczkolwiek upatruję w niej nieuchronny i złowrogi łańcuch powiązań. Hm.

ad a):
Dywagowaliśmy kto z nas dwojga miałby ewentualnie stanąć na Placu Cyryla w charakterze żywej, drżącej z pożądania skarbony i kto miałby większe branie, a tym samym oceniliśmy wzajemnie i bez lukru własny poziom potencjalnej lukratywności jako wprost proporcjonalny do stopnia komercyjnej atrakcyjności.
Po kolejnej szermierczej wymianie zdań i opatrzeniu rany ciętej poziom został wzajemnie definitywnie i jasno określony (w alkowie w stosunku do Małża wyciągniete zostaną surowe konsekwencje).
Załóżmy, że pomysł padł li tylko i wyłącznie z natężenia poziomu lęku przed alfonsami, bakteriami i urzędem skarbowym. Można się też łatwo nabawić fobii, zaleznie od wieku nabywcy:




ad b):
Tu jedno votum separatum goniło drugie. 
Rozważamy oddanie jajeczek do adopcji, niestety nie ustalilismy czyich dokładnie - moich czy Małża.
Rozważamy (od lat) oddanie potomstwa do cyrku.
Rozważamy również wysłania dzieci na żebry nawet bez charakteryzacji.

Ożywiona dyskusja została przerwana stłumieniem w zarodku poherbacianego zachłystowego zapalenia płuc zainicjowanego parsknięciem śmiechu na skutek nieodróżnienia przez Małża surykatki od surogatki, co zaowocowało nader malowniczym animalistyczno-humanistycznym obrazem wykreowanym w moich zwojach mózgowych.

ad c)
Na organach można zarobić krocie. Ale ciężko jest je wynieść z kościoła niezauważonym...

ad d)
Pomysł w swej prostocie nienajświeższy, wręcz reanimowany w czasów studenckich Małża. Małż bowiem miał młodzieńczy a przy tym brawurowy pomysł, by ze swoim przyjacielem do grobowej deski towarzyszyć swym głosem duszyczce w podrózy do lepszego świata. Moja gorsza połowa miałaby śpiewać w kulminacyjnym momencie uroczystości piękną, skądinąd pieśń. Nawiasem mówiąc Małżowina perwersyjnie uwielbia gdy Małż śpiewa jej ten hit do poduszki.




ad e)
Pomysł dostarczania do zaprzyjaźnionych właścicieli pracowniczych ogródków działkowych kociego pomiotu spalił na panewce raz- z powodu deficytowych ilości pozyskanego surowca od 5-miesięcznej kotki, nawet przy próbach podniesienia wskaźników poprzez nadmierne jej futrowanie oraz dokarmianie wlewami dożylnymi, dwa- z powodu braku dojść do pokładów południowoamerykańskiego guana.
   
   Od kota łajna mało, ale co powiecie na łajno słonia? Duża, że się tak wyrażę, sprawa. 
Zatem decyzja podjęta. Małż jedzie albo do Afryki albo do ZOO, co i tak na jedno wychodzi. Z żadnego z tych miejsc nie wychodzi się bez szwanku na zdrowiu i urodzie. Pozostaje kwestia opracowania trasy Szlaku Stolcowego, wzorem Jedwabnego czy Bursztynowego. Małż siedzi więc nad mapami, ja tkam sakwy. Pozostaje nam wybrać środek lokomocji. Z racji braku finansowego wkładu własnego, lot samolotem odpada. Pozostaje skidnapowanie wielbłąda. Albo karawany. Jak kochać to księcia, jak kraść to miliony.

   Po przyjeździe do Polski i ocleniu towaru pozostaje mi wyjąć z szaf wszystkie pary obuwia dostępnego w domu, zaprząc dziatwę do toczenia gnojnych kul, a Małżowi pozwolić dokonać salta mortale w obuwiu damskim i nadziać kule na szpile obcasów. Powinno pójść jak po maśle. Biznes plan mamy dopracowany do perfekcji. 

A oto efekt, o który będziecie się bić parasolkami w sklepie i omdlewać z pożądania w kilometrowych kolejkach:



 Więcej tutaj.



*W tym momencie, by uspokoić płeć brzydką, powiem, że do tej pory mam problemy z ogarnięciem spalonego.

niedziela, 2 czerwca 2013

(67) *

w wolnych chwilach od toczenia kuli twego świata
odmień mnie przez przypadki
połaskocz językiem moje imię
nadaj swym myślom nibykształt mej postaci 
rozłóż w szufladzie lub rozepnij nad łóżkiem
popieść dłonią zagłębienie pod pulsacją lewego żebra
ot, tak tylko,
by sprawdzić czy żyję
po drugiej stronie
jeszcze



piątek, 31 maja 2013

(66) papierem ściernym po oczach bezrobocia

   Dziś mija ostatni dzień 3-miesięcznego wypowiedzenia Małża. Od jutra oficjalnie zasila on rzesze bezrobotnych. Ramię w ramię z chłopcami po trzech klasach, z panami spod budki z piwem, może już swobodnie podać rękę tłumowi bezrobotnych absolwentów. Nie, żeby tego wcześniej nie robił, no ale teraz może się czuć jak równy z równym, już na legalu.
Małż jak wiecie abdykował równo z Benedyktem XVI. Z tym, że Benedykt może poświęcić się temu co lubi i nie martwi się, że mu dzieci z głodu pomrą. Za to my, po opłaceniu haraczu w gazowni, elektrowni, wodowni, samochodowni itp, mogliśmy dokonać niezwykłej sztuki przeżycia miesiąca za 520 złotych polskich. Z siódmymi urodzinami Mima po drodze. Ha, nie każdy to potrafi.

Małż złożył dziś wizytę swojej ex Alma Mater, która karmiła nas skąpo, acz miarowo, przez ostatnie 17 lat. Szefostwo jak zwykle nie zawiodło. Jest niesamowite.

- Przecież mógł pan u nas w dalszym ciągu pracować. Proponowaliśmy panu stanowisko kasjera, nie skorzystał pan - rzekł współczująco prezes robiąc słodki dziubek.- I jak tu go nie kochać?

Jakże byłoby to motywujące dla pozostałych pracowników, myślę sobie, takie wystawienie Małża na pokaz, jak małpę w ZOO. Małż, który fruwał swobodnie w rejonach ostatnich górnych szczebli drabiny zawodowej, miałby skulić skrzydła i siedzieć zamknięty w oszklonej budce o wymiarach 1,5/1,5m, by przez maleńkie suwane okienko zdziobywać kody kreskowe wjeżdżających wielmożów na furze z kartoflami oraz dumnie cisnąć czerwony przycisk podnoszący w magiczny sposób szlabanik. Łał. Ile by od niego zależało! Pan życia i śmierci, normalnie. Za to, że wdrożył system informatyczny zawiadujący całym ustrojstwem, że wymyślił elektroniczny system wjazdów, że robił analizy marketingowe, pozwolono mu obsługiwać tak skomplikowane urządzenie jakim jest czerwony guzik na stróżówce!  Hurra!
Och, mój gupi Małż! O, ja gupia baba! Dlaczegośmy na to nie poszli? Małż zdobyłby sławę po grób, jeszcze 3 pokolenia po nas przekazywałyby sobie z ust do ust to niecodzienne zdarzenie!



Dzięki absencji pracowej Małża, niektórzy mogą nareszcie spokojnie dalej sobie kraść z magazynu i sprzedawać na Allegro (och, jak tanio, jaka okazja!), bo nie ma już nikogo, kto by na kradzież reagował, pracownicy znowu mogą oglądać filmy przez 8h/dzień, a trójosobowa boska góra znowu może jeździć na zagraniczne konferencje. Oczywiście z całą, kilkuosobową rodziną i na dużo dłużej niż trwa konferencja. Któżby się nie cieszył z gratisowej wycieczki do Chin czy Meksyku? Prawda?
Hm, niemniej teraz, przy kilkumilionowym zadłużeniu firmy, wyjazdy mogą stanąć pod znakiem zapytania. Ale co tam, Polak potrafi!
Można zaoszczędzić, nie organizując uroczystości jubileuszowych dla pracowej gawiedzi, zafundować im bilety do Filharmonii i wyciągać konsekwencje, gdy ktoś nie skorzysta. (Małż, fan muzyki chóralnej o dziwo zgrzeszył obecnością), na emerytury można wywalać przecież po cichu, można ciachać premie, bo są uznaniowe,  i może nikt nie zacznie nic podejrzewać, gdy zwolnimy kolejnych długoletnich pracowników? Zielony ukradł paczkę worków na śmieci- won. Ktoś odkrył oszustwa- won. Doktora z biegłą znajomościa jezyków i iberystkę zrobić akwizytorami lub powierzyć pracę w centralce przy czytaniu ogłoszeń gdzie kupić taniej kalafiora i pęczek botwinki? Nu, ba! Musi być żer dla rodziny, zatrudnionej oczywiście gdzie? Tak, tu, we wspomnianej Firmie. A więc, według starszeństwa- brat prezesa, bratanek tegoż, córka, a jakże, szwagier prezesowej, znajomy z tej samej miejscowości... ufff jeszcze by się ktoś znalazł na tym prywatnym folwarku.
Jeszcze kilka lat, byleby do emeryturki! Po trupach, po ludziach, na krzywdzie, na zniewagach, każdy każdego musi kryć, bo wspólne interesy, bo tajemnica służbowa, bo ja tobie, a ty mi. Obrzydlistwo.

rys. Raczkowski
  Mówi się, że szczury uciekają pierwsze z tonącego statku. Tutaj jeszcze zostały, bo jeszcze przed zatonięciem dwa lata będzie co żreć. Do ostatniej kosteczki. Cudzej oczywiście. W świetle prawa i pod baldachimem własnych lepkich łapek.

Chyba napiszę do telewizji, tak mnie ta sytuacja do łez ubawiła. Dodatkowo tutaj:

 http://www.pracuj.pl/zarobki-wynagrodzenia-raporty-placowe-wyksztalcenie-wplyw-na-zarobki.htm#top

dowiedziałam się, ile moja druga połowa mogłaby zarabiać, ach, a co mi tam, powiem od razu- ile powinna zarabiać! Niemniej, ja nie jestem łasa na hajs, żadne z nas nie ma ciągot do tabletów, MP piątek, kosmetyczek, plazm, nowych komórek czy firmowych ciuchów. Ot, żeby na chleb z masłem i książki starczyło. 

Dla wzrokowców fragment, z którego dowiadujemy się, jakiż to Małż (i ja, również prosty mgr inż.) zrobił życiowy błąd uzyskując tytuł magistra inżyniera, nie zostając hydraulikiem, operatorem maszyny do robienia kulek do łożysk, czy sklejającym do kupy banery reklamowe. Jak się dowiadujemy w PUPie, nie ma pracy dla magistrów, co gorsza inżynierów! Jest popyt za to na budowlańców. Może popyt bedzie w PIPie...

A tyle kasy państwo włożyło w Małża, normalnie aż dziw, że nie chce ich teraz wyciągnąć w postaci owoców jego rąk i, co ważniejsze, mózgu, hm...

"Niezależnie od stażu pracy w Polsce najwięcej zarabiają osoby z tytułem magistra inżyniera. Mediana ich wynagrodzeń całkowitych kształtuje się na poziomie 5 400 PLN. „Magistrzy” zarabiają 4 500 PLN, a osoby z licencjatem lub tytułem inżyniera otrzymują 3 718 PLN. Pracownicy z wykształceniem średnim lub policealnym zarabiają 2 990 PLN, a ci z wykształceniem zasadniczym zawodowym 2 500 PLN brutto."

praca, oferty pracy

Jako, że stałam się w tej materii desperatką z duszą kamikadze, poniżej, CV Małża (w wersji okrojonej, rzecz jasna) tak tylko, gdyby to czytał potencjalny nowy pracodawca. :)

Curriculum Vitae

Imię i nazwisko

Adres:........
Data urodzenia: 1972
Stan cywilny: żonaty
Telefon:.............
E-mail:...........

Wykształcenie:
1979-1987 Państwowa Podstawowa Szkoła Muzyczna nr 3 im. Jerzego Kurczewskiego w Poznaniu – klasa skrzypiec i fortepianu,
Absolwent Poznańskiego Chóru Chłopięco-Męskiego „Polskie Słowiki” pod dyrekcją Jerzego Kurczewskiego.
1987-1991 VI Liceum Ogólnokształcące im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu – klasa o profilu matematyczno-fizycznym.
1991 Egzamin maturalny
1991-1996 Studia wyższe magisterskie na Politechnice Poznańskiej na wydziale Budowy Maszyn, kierunek Zarządzanie i Marketing, specjalizacja Ergonomia
1996 Obrona pracy magisterskiej

Doświadczenie zawodowe:
07.1992 Praktyka produkcyjna w Zakładach Produktów Spożywczych "Amino" w Poznaniu
07.1994 Praktyka organizatorska w Firmie "Auto-Impex" - dealera samochodów Renault w Poznaniu
07.1995 Praktyka organizatorska w Agencji Reklamowej "Just" w Poznaniu
08.1995 Praktyka dyplomowa w Przedsiębiorstwie Handlowo-Usługowym "Elektro-Serwis" w Toruniu
09.1995 Praca w Zakładzie Przetwórstwa Spożywczego "Bozen" w Poznaniu
Od 08.1996 Praca w Firmie w Poznaniu w charakterze specjalisty w Dziale Marketingu.
03.1998 do teraz Samodzielne stanowisko informatyka w zakresie zorganizowania i prowadzenia komputerowego systemu wjazdów, logistyki i monitoringu wjazdów klientów i operatorów na teren Firmy
03.1998 do teraz Administrator bazy danych klientów i operatorów Firmy
od 10.1998 Kierownik „Projektu rozwiązań organizacyjnych, informacyjnych i technicznych dla systemu logistycznego integrującego rynek produktów dla Firmy realizowanego w ramach prac badawczo-rozwojowych w ramach projektu celowego współfinansowanego przez Komitet Badań Naukowych
01.2000-12.2001 V-ce prezes klubu ECR (Efektywna Obsługa Konsumenta) działającego przy Instytucie Logistyki i Magazynowania w Poznaniu
01.2004 do teraz Koordynator i sekretarz biura Stowarzyszenia Polskie Rynki Hurtowe SPRH z siedzibą w Warszawie
01.2011 do teraz Współpracownik ogólnopolskiej telewizji rolniczej TVR w Warszawie w zakresie przygotowywania i udzielania komentarzy eksperckich

Dodatkowe informacje:
Języki obce angielski – dobry, rosyjski - dobry
Komputer MS Word, MS Excel, MS PowerPoint, Corel DRAW, Photoshop,
MS Access, F-Secure, Ashampoo, Internet Explorer, Mozilla Firefox, programy dedykowane oparte na bazie danych SQL

Prawo jazdy kat. A, B, E, uprawnienia do obsługi wózków widłowych

Ukończone kursy i szkolenia:

01.10.1997-31.07.1998 
                         Ukończenie szkolenia dla uczestników „Zintegrowanego Systemu Informacji
Rynkowej” zorganizowanego przez
Ministerstwo Rolnictwa i Gospodarki
Żywnościowej w Warszawie
Maj 2005
Ukończenie kursu rachunkowości
Lipiec/sierpień 2005
Ukończenie kursu w zakresie grafiki
komputerowej i technologii informatycznych
Luty-listopad 2006
Ukończenie kursu języka angielskiego
na poziomie średniozaawansowanym
i uzyskanie „Certificate of Course”.
Styczeń/luty 2009
Ukończenie kursu w zakresie projektowania
i tworzenia grafiki komputerowej
Grudzień 2009
Ukończenie szkolenia dla Audytorów
wewnętrznych Systemu Zarządzania
Bezpieczeństwem Żywności zgodnie z normą ISO 22000:2005
Uczestnictwo w wielu szkoleniach, konferencjach i targach krajowych i zagranicznych dotyczących zagadnień informatycznych, logistycznych
i marketingowych.

Zainteresowania:
Informatyka, technika, ekonomia, polityka, motoryzacja, podróże, sport.

***
 Zapraszamy, kulturalnie, po kolei, bez przepychanek i rękoczynów! Dla każdego starczy po kawałku Małża! Małż, wbrew prawom fizjologii nabrał masy! Krytycznej!
 

(65) chyba powinnam dawać upust pomysłom

   W TV właśnie leci program śniadaniowy, w którym pokazują młode wilki nie tyle z pazurem, co z pomysłem na biznes. I kolejny raz nie tyle, co szlag mnie trafia, ale stoję jako ten rozdziawiony słup solny, że interes można zrobić na czymś, co wymyśliłam osobiście parę lat wstecz, a co, jak mi się wydawało, jest tak oczywiste i trywialne, że aż wstyd się z tym ujawniać. No bo po co ogółowi pokazywać to, co z pewnością sam wie? A tu zonk. Okazuje się, że nikt na to nie wpadł wcześniej Tak było z nausznicami:





Tak było z filcankowymi torebajkami, ta jest przepiękna, więc gdyby ktoś chciał mi taką uszyć, to ja jak najbardziej, a jakże:



   Tak jest teraz z dodatkami do butów kompletnie zmieniającymi ich oblicze, by dostosować je do pory dnia czy rodzaju wyjścia, a które są elementami zmiennymi. Tu na ten przykład autorka ma własnoręcznie ulepszone buty, ulepszone o kremowe piwonie. Autorka miała być sama jako ten kwiat, jednakże było tego majowego dnia tak zimno, ze była zmuszona założyć pod sukienczynę, nota bene o nazwie kolekcji GARDEN, bluzeczkę z długim.Zapamiętajmy tę fotę, gdyż jest to jedyna fota, na której autorka jest w butach na obcasie. Na co dzień gustuje w zgoła innych obuwiach.


Małż i Małżowina po dekapitacji, Mim robi miny.


Jedyne, czym można się pochwalić, to cena całości około 60zł, no, nie licząc najdroższych w outficie rajstop, których tak naprawdę nie ma, czyli rajstop w sprayu. 

Ufff, z tych nerw robi mi się szafiarski blog.



piątek, 24 maja 2013

(64) czary-mamy

   Bezwład mnie ogarnął. Bezwład ruchów ciał ziemskich i, co gorsza, brak możliwości ruchów. Człowiek chciałby ruszyć, ale się nie da. W tej chwili leżę związana pętlami przeciwności losu pod wozem życia i oglądam dyszel oraz zad koński uśmiechający się pionowo do bata. Cóż, zawsze to uśmiech. Niech będzie optymistycznie.

Z tej perspektywy widać to co dla mnie najważniejsze. I tych, co nomen omen - koło mnie. Na przykład taką jętkę.
  
 Po pełnym pełzających cieni, rzucanych przez wijącą się wiosennie roślinność ogrodową, suficie, wolno przechadza się wspomniana jętka. Zastyga z ciekawością w bezruchu, wytrzeszczając swe kuliste jasnozielone oczy, które z każdym zasłyszanym dźwiękiem i każdym zarejestrowanym kadrem robią się okrąglejsze. Mały móżdżek w postaci niezbyt rozwiniętych zwojów rejestruje co następuje:
Miliony jętkowych kilometrów w dół, w epicentrum niebieskiego bezkresu  morza bawełny, spoczywa na dryfującej ku snom tratwie, dwoje ludzi. Kobieta na lewym boku, z podwiniętymi nogami tuli do siebie siedmioletniego chłopca. Chłopiec jest lustrzanym odbiciem mamy. Leży w tej samej pozycji, co ona, stykają się czule głowami i kolanami. W wieczornym pachnącym lawendą półmroku, ich twarze pieszczą pędy glicynii, a pąki magnolii na przemian z różanecznikami muskają smukłe nogi. Przyklejone do szyby krople deszczu pod magicznym wpływem światła księżyca ożywają i falują w przestrzeni pokoju jak tęczowe bańki. Mniejsza para ludzkich oczu jest przykryta rzędami długich czarnych rzęs, skrzydełka nosa lekko poruszają się łaskotane piórkiem wychodzącym z miękkiej, puchatej poduszki, a pudrowo-różowe usteczka są lekko uchylone.
 Jętka otwiera swe owadzie, niczym nieskalane usta w zachwycie. Z dna pokoju do jętki dociera dziecięcy kryształowy głosik:

- Jadę.
Pędzę. 
O, ostry zakręt.
Muszę skręcić. 
Skręciłem. 
Ale co to? 
Ktoś mnie goni. 
Ciekawe. 
Jadę dalej. 
Zakręt znowu. 
Dogania mnie. 
Nie. 
Dałem radę.
Zgubiłem go.
Gazu! 
O, policja. 
Mijam ją. 
O, ale dziwne. 
Policjant zmienił się w potwora.
Dam radę. 
Szybko! 
Szybko! 
Przez las i góry, po kamieniach, po błocie! 
Wyskok i drift! 
Ooooooo!

Jętka rejestruje, jak ręka matki przesuwa się delikatnie po różanych policzkach syna, jak poprawia niesforną grzywkę, jak usta dotykają ciepłego czoła.

Chłopięcy głosik milknie, by po dłuższej błogiej chwili z determinacją rzec:

- Mamo, czy możesz mnie teraz nie głaskać, bo jak mnie głaszczesz, to przełącza mi się obraz na kwiatki. A ja chcę wyścigi.

***

-Świat jest piękny! Pełen miłości i dobra- pomyślała jętka jednodniówka, przekonana, że jeden dzień to wieczność, a pokój to cały świat.

-Dobrze znaleźć się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu, zauważać dobre chwile i żyć odpowiednio długo, by się nimi wspólnie cieszyć - pomyślała mama widząc jętkę.

-Łał, Mother-Power! - pomyślał chłopczyk i zasnął.