środa, 27 marca 2013

(56) 3 po 4

Miłego wieczoru  Robaczki!


Dziś rzucę tylko kilka złotych myśli wygenerowanych przez potomstwo.

Perełki Mima:

1. Mim wieczorową porą lustruje narząd słuchu starszego brata, po przemyśleniu rzecze:

-Mat, a wiesz, że Twoje ucho wygląda dziwnie? Takie ucho kojarzy mi się z głupotą.

2. Mim literuje wyrazy. Jako prawnuk sławnego lekarza i syn samozwańczej felczerki domowej pięknie kojarzy:

- O jak ODBYTNICA!

3. To pozostańmy jeszcze w tym gównianym temacie:

-Czy wiecie do czego jest podobna pupa naszego kota?

Tu pada mnóstwo błyskotliwych odpowiedzi:

- Do guziczka, groszka, oka, niczego, zdebileliście, do sąsiadki, lejka, dziubka jak mówi się U.

Moja odpowiedź jest najbardziej profesjonal i urywa domownikom głowy przy kolanach.

-Do otworu gębowego skąposzczeta.

- Otóż nie. -Mim podnosi wskazujący paluszek pouczająco do góry. -Do płatka Cheerios!

Hm, no jakby tak się przypatrzeć, to faktycznie.



Wypociny Mata:

1. Przeglądam się w lustrze i wyginam w ponętne 7. Mat żując gumę poniewiera matką:

-Masz ogromną oponę. Ciekawe ile barów?

2. - Mat, co byś zjadł na kolację?

-Szampana i kawior!

3. -Mat, zjesz jabłko? Całe czy pokroić?

-Amputuj gniazdko nasienne i poćwiartuj zwłoki.

4. W tv leci tvn=owy program z założenia odcedzający diamenty od plebsu. Na linach akrobatka wije się w ekwilibrystycznych pozach. Mat znudzony:

-Pffff, moja mama robi większe wygibasy myjąc okna!

Szacun, Synki, szacun!



niedziela, 24 marca 2013

(55) Pęd do życia

   Za oknem plejstoceńskie widoki, glacjał z interglacjałem tarmoszą się za białe łby, w zamieci toczą wojnę na śnieżki i sople. Glacjał poderżnął gardło przeciwnikowi, dookoła biało od jego krwi.
Do wiosny mentalnie daleko. Robię porządki hm wiosenne (hahahaaaaa!)

- Małżu, zastanawiam się, czy nie umaić domu choinką, która w swym wyrazie współgrałaby ze scenerią widoczną za oknem. Śmiem wątpić, czy utorujemy sobie drogę, by przedrzeć się w tym roku ze święconką. Nie możemy ryzykować także, by spadkobiercy zaginęli nam bez wieści w zaspach. Nie po to karmiliśmy ich tyle lat frykasami, żeby teraz ot tak sobie przepadli. 

- Małżowino, nie wiem czy to aby dobry pomysł sprowadzać ponownie do domu legowisko mszyc i pajęczych miotów. Poza tym trzeba by mieć oczy naokoło głowy, żeby upilnować potomstwo rodzone i przysposobione, by nie właziło w igliwie po sufit.

- OCZY-WIŚCIE Małżu! jest na to sposób :)



Nie odchodźmy od tematu. Ja słyszałam!
Jak to przysposobione?!
Zemsta będzie strhhaszna!
Za karhhę usnę na kilka godzin.

A żeby było jeszcze strhhaszniej - nie powiem dobrhhanoc!


   W istocie rzeczy, Małż, święty człowiek, ma rację. Obecnie w kuchni grasują już wybudzone z zimowej hibernacji dzikie hordy mrówek. Szukają szaleńczo ujścia, lądując co noc w misce kota, na której ktoś napisał META. Obudziły się też kątniki i w popłochu biegają na obcasach  po chacie w tę i nazad. W wannie relaksują się kosarze z rybikami. U sufitu na swym hamaku leżakuje krzyżak. Być może w mące wylegują się tłuste robale, boję się zajrzeć do rodzynek, które gotowe są pewnie odlecieć na własnych skrzydłach. Gdzie wejdę- życie wre. Bractwo niecierpliwie przytupuje w blokach startowych przy drzwiach balkonowych, spogląda w kalendarz, czy aby nie za szybko zbudziło się z zimowego snu. No niby nie. Jak wól, wiosna w kalendarzu. Kot robi sobie safari polując na wszystko co się rusza. Rzuca się w przepaść z rozhuśtanej lampy, z prędkością strzykwy przecina pokój pod różnymi kątami, niemal widzę jak w powietrzu zostają snopy laserowego światła z mieniącymi sie drobinkami kurzu. Mała pantera zastyga w zamysleniu nad sznurem wędrujących mrówek. A my, ludzie, nie mieścimy się już z Tą czeredą w czterech ścianach. Siedząc na kuchennych szafkach i zwisając z karniszy kategorycznie żądamy plusowych temperatur i otworzenia bramy trzeszczącej pod naporem robactwa!


 
2xklik! Foty ślicznie się powiększają,
żebyście mogli pozachwycać się cudnym owłosieniem! :)
Monstrum miało ok. 7cm

Wiosno, słyszałaś, czy mam ci wpuścić takiego do kanału słuchowego lub za koszulę?


*foto kota x3- Magdalena Pawełkiewicz-Sakowska

poniedziałek, 18 marca 2013

(54) zamieniam się w słuch

   Jestem czujna jak ważka. Wyostrza mi się słuch. Z każdym dniem bardziej. Leżę w łóżku, czytam, w ręce trzymam szklankę z grubego szkła. Odrywam głowę od poduszki, robię dziubek, naprężam szyję, by zassać płyn, gdy wtem! Słyszę skrzypienie. Straszne, tuż przy uchu. Zastygam zmrożona myślą, że dźwięk emitują pozbawione mazi kręgi szyjne. Skręcam głowę jak gąsior. Nie, nie szyja. Wydawało mi się. Ponownie wargi próbują same wpełznąć do szklanki i ponownie zgrzyt. Matko, to chyba moja żuchwa! Robię kilka krowich ruchów. Cisza. I heroicznie po raz trzeci próbuję cokolwiek uronić. Przechylam szklankę. Ha! Jakże nieprawdopodobnie głośny jest odgłos tarcia szkła o bawełnę!

***

Mim zjawia się przy naszym łożu niczym ranna mara.

- Synu kochany. Co z Tobą? - w okamgnieniu odpierzam się- z każdym oddechem potwornie piszczy Ci w drogach oddechowych!

- To nie ja, to ptaki za oknem, mamo.

***

- Małżu, zawsze, gdy rano jestem w kuchni, odnoszę wrażenie graniczące wręcz z pewnością, że szumi w rezerwuarze toaletnym.

Małż kilkukrotnie przemierzył szlak i kładł swoją małżowinę uszną na klapie, lecz wracał z wieścią, iż muszla idzie w zaparte i milczy, nie nawiązując dialogu.

Szykując sobie śniadanie i witaminkę, Małż lotnie łączy fakty, że dziwnym trafem jego połowica zaczyna słyszeć koncert w muszli dokładnie w momencie wrzucenia wapna do szklanki.

***

Śpiąc słyszę kroki kota na kołdrze.

Co więcej: słyszę kroki śpiącego kota, który śni, że chodzi. Przez sen.

Myślę, że gdybym się postarała, usłyszałabym trzaskanie powiek.

Natomiast Małż i synowie mają odwrotnie. Nawet gdy strzępię struny głosowe, oni nie słyszą. Zastanawiam się nad kondycją ich narządu słuchu. Z drugiej strony, kto wie, może emituję ultradźwięki? To tłumaczyłoby okresowe naloty stad nietoperzy nad naszym domostwem.




niedziela, 10 marca 2013

(53) kocionoc

   Od zarania dziejów uważałam się za psiarę. Z psem sprawa jasna. Czytelna. Z kotem niekoniecznie. 
Czy wasze koty są kanapowcami? Lima błyskawicznie osiągnęła wyższy stopień naukowy i jest dyplomowanym łóżkowcem. Po 2h pobytu w nowym miejscu bezbłędnie odgadła gdzie się należy podziewać nocą. Powinowactwo czterech nóg? A może kocie futro ma jakieś magnetyczne powinowactwo do gęsiokaczego pierza? 12-tygodniowe kocię nie zna rozkładu domu, lecz bezbłędnie lokalizuje najszersze łoże i zaszywa się w pościeli na wieki już pierwszej nocy.
Odkryłam, że najpierw zasypia oko lewe. Po zamknięciu się oka lewego zasypia reszta kota.
Małż odnosił ją do koszyczka a ta hyc do wyrka jak bumerang.
koszyczek- wyrko
koszyczek- wyrko
koszyczek-wyrko
koszyczek wyrko
wyrko
wyrko
I żeby jeszcze w nogach, ale przylazi cichaczem do twarzy i mruczy jak wiertarka
więc ja ją w nogi, a ta do góry
nogi- góra
nogi- góra
nogi- góra
nogi- góra
góra 
góra
Wykończyliśmy się wszyscy tymi akrobacjami. Spała od 22 do 6 rano i udawała słuchawki. Dziwnie spać w czapce. O 6 rano usiłowała wyjąć mi kolczyki bez zdejmowania. Następnie zorganizowała sobie polowanie na wzorki na pościeli. Godzina 6AM.

Następnej nocy nie byliśmy już tacy głupi, dzięki czemu noc w trójkącie minęła bez większych szaleństw. Nasze łózko do tej pory widziało 3 chłopa i jedną babkę naraz. Teraz tworzymy malowniczy pięciokąt w konfiguracji 2 plus 3. 
Mim pobłażliwie orzekł, że koty są takie glupkowate. Ponadto wyznał, że szczerze brzydzi się jej patrzeć do ucha, bo tam jest rój gąsienic. Po co zagląda.
Kotka ponadprzeciętnie i momentalnie zapałała miłością informatyczną. Godzinami pisuje z Małżem dokumenty, pilnuje, czy wydruuk został prawidlowo sporządzony i czy pod klapką starcza tonerów. W przerwach zalega na klawiaturze pod lampką. I umie pisać. Dziś Małżowi napisała od serca sssssssssssssssssssssssssssssssssssssssssssssssssssssdad
Czyli na koncu dad- tatuś.
I zna skróty klawiszowe, dzisiaj wyłączyła w ogóle kursor.
Powiększa strony. 
Owiera je w nieskończoność.
nawet nie przypuszczałam, że poznam tyle niespodziewanych skrótów.

A to dopiero początki.

Dziwnie mieć kota. 





czwartek, 7 marca 2013

(52) ranne ranki

   Otwieram oczęta i pierwszą rzeczą, którą rejestruje mój mózg jest piżamka Mima z zawartością. Zawartość piżamki emituje:

- Mamo, czy możemy od razu przejść do tego momentu, kiedy podajesz mi śniadanie?

Omaryjko...Przechodźmy zatem. Z każdym dniem coraz wcześniej przechodzimy do tego momentu, gdyż nasza gwiazda słoneczna raczy wybudzać Mima o coraz wcześniejszej porze. Mim ma coś w sobie z kury. Muszę przeanalizować i sprawdzić empirycznie jak zawartość piżamki reagować będzie na pokrycie jej nieprzezroczystą tkaniną. Na kanarki ponoć działa.

- Mamo, a ja miałem wczoraj zapłacić karę w bibliotece za przetrzymywanie książki.- wyznaje Mat. -Miałem zapłacić złotówkę, ale utargowałem na 50 groszy!

- Mat, czy Ty się dobrze czujesz? Nie można targować kary! Kara to kara, jest słuszna i należy ją ponieść z godnością, to kara symboliczna, aż nie wypada szarpać się werbalnie z panią bibliotekarką! Dlaczego to zrobiłeś?!- nawiasem mówiąc powoli dociera do mnie, dlaczego biblioteki są w tak fatalnym położeniu...

- No dobra... nie zrobiłem tego. Powiedziałem tak tylko, żeby zrobić Ci przyjemność :P

-O_o ?

- Mam plany na przyszłość - kaliber 6mm w porze śniadaniowej. Mat ciągnie dalej -otóż postanowiłem zapuścić wąsy i mieć zęby.

-No masz przecież zęby. Co prawda niektóre jeszcze w postaci larwalnej, a szczęki twe wyglądają jak wycinanka kurpiowska, no ale są.

- Ale ja postanowiłem ich nie wybić.

A, no to tak się rzeczy mają. Przed oczami staje mi dzień, kiedy Mat wrócił ze spacerku z Małżem z ukruszoną nowiuśką szóstką. Mat był bramkarzem, Małż napastnikiem. Plan niestracenia zębów jest więc planem ambitnym. Może być ciężkawo przy takim trybie życia, jaki prowadzi Mat. Siatkówka, koledzy, zabawy z bratem i kotem, piłka nożna, rakieta tenisowa. Szanse maleją. Ale przynajmniej nie wybije sobie jedynki hetmanem w klubie szachowym.

- Co czytasz Małżowino?- zapytuje Małż, który ugotował się tymczasem do wędrówki po bułeczki do piekarni.

- "Wstydliwy problem młodych kobiet".

- Daj spokój, ty już nie jesteś kobietą!

Po Małżu zostaje dymiąca kupka popiołu.- A Ty Małżu, mógłbyś iść jakoś godniej z tą płócienną siatką? Wyglądasz jak bezrobotny.

Na kuchennej podłodze są już dwie kupki.
Kot produkuje trzecią niedymiącą.
Mat krztusi się herbatą- jak zwykle.
Mim kaszle- jak zwykle.

Nihil novi sub sole..Ufff witaj dzionku!
 



poniedziałek, 4 marca 2013

(51) usprawiedliwienie

   Dla tych, którzy zerkają i czekają- jeszcze żyję. Jestem w trakcie opanowywania tornada zdarzeń, które namolnie i z wielką siłą pragną mnie zdmuchnąć z tego padołu. 

 
Do ważniejszych klęsk żywiołowych ostatniego czasu zaliczyć należy:

1. Nieoczekiwane odcięcie wątłego ale jedynego źródła dochodu całej rodziny, jakie zasysał w dom wąskim, acz jednostajnym strumieniem Małż we własnej osobie, jedyny poławiacz pecunii. Kamieniołom Małża dokonał tym samym rytualnego seppuku. (Proces gwałtownie sfinalizowany w miniony czwartek o 14.20).

2. Przysposobienie kota (proces w trakcie). Dla żartu powiem, że Małż dopiero dzisiaj dowiedział się, że to największa rasa kotka domowego, jaka chodzi po globie.
Na razie za ostatni grosz zakupiono kuwetę i żwirek, koniecznie ekologiczny (oooooo mój ostatni pierdolec* ekologiczny, a jeszcze żaden nie został poruszony w Rosole).

Oto nasa Kotecka:



3. Do ważniejszych wydarzeń, ale chyba nie klęsk żywiołowych, mam nadzieję, zaliczyć należy podjęcie spektakularnej współpracy z Newą w zakresie abordażu blożka na fejsbukowe targowisko próżności. (proces baaaaaardzo w trakcie, a w zasadzie w zalążku). Zdaję sobie sprawę, że współpraca może być jak poród. Długa i mozolna - jak zagroziła mi Newa. Niemniej piszę o nim, by mieć już Newę na widelcu ;) Jestem ogromnie dumna i szczęśliwa, że spotkałam tę Istotę na drodze mego żywota. Dziękuję :***

Te życiowe fajerwerki i tak są na poziomie pikusia w porównaniu z tym co stało się w Hameryce (nomen omen w tenże czwartek). Słyszeliście zapewne o tym nieszczęśniku, pod którym Ziemia raczyła się rozstąpić? Toż to dopiero pechowiec! Wgłębić się w domowe łóżkowe pielesze by zaraz potem spaść 30 metrów w głąb globusa i zniknąć na wieki w leju krasowym. Ależ ktoś na górze ma czarne poczucie humoru i wyczucie chwili. Misterne skoordynowanie wszelkich zbiegów okoliczności, począwszy od miejsca budowy domu, umiejscowienia sypialni, a w niej łózka i ulokowanie delikwenta w punkcie X w czarnej godzinie, daje tu do myślenia, że maczały w tym palce siły nadprzyrodzone.
Niektórych pochłaniają dziury budżetowe, innych ziemne. I to w tym samym czasie. Pewnie gdzieś na dnie oceanicznym wyrosła góra, bo musi być constans.  

Lej krasowy w Gwatemali

Reasumując - dwa pierwsze punkty spowodowały u rodziny szok pourazowy. Wszystkie trzy punkty razem wzięte spowodowały u mnie to co powyżej plus efekt klęski urodzaju. Jestem w dysonansie poznawczym. Wybaczcie zatem mój niebyt.  Idę wybierać miseckę dla kotecka.

Zaczyna się Nowe :) Lubiemto.


*"Każdy ma swojego pierdolca"- tak mawial mój Tata. I jest to święta prawda.

piątek, 22 lutego 2013

(50) światłocień

    W piątki placówka dydaktyczna Mata oferuje mu w swej szczodrobliwości godzinę uplastyczniania. Bodajże po raz pierwszy w karierze młodzieńca zdarzyło się, by sztukę w całości kazano wyprodukować pod rodzinną strzechą. Temat: światłocień. Pytanie brzmi: kiedy Mat zaczął się brać za dzieło? No właśnie. Brawo. 
  Czwartkowe popołudnie obfitowało we wzloty i upadki godne samego van Gogha.

- Mat, mówiłam Ci niejednokrotnie, żebyś zabierał się za prace domowe szybciej.

- O rany  zapomniałem! Jezu!!! Gdzie ja teraz o tej porze znajdę światłocień?! - rozpacza.

Frapujące. Nie wiem co odpowiedzieć. Nie wiem, czy dla artysty jest jeszcze za jasno, czy już za ciemno? Zapalać lampy naftowe? Odpalać fajerwerki dla pożądanego efektu czy lecieć na lotnisko po bilet do Dubaju? Na razie stoimy i świecimy oczami. Dzieło powstanie zatem w oświetleniu sztucznym.

- Co mam namalować?- desperacja polującego drapieżcy maluje krwiste esy-floresy w lazurowym spojrzeniu syna.

- Może spróbuj te dwie zielone butelki?

- Jak zielone?! Przecież to musi być obraz w czerni i bieli! 

     Zaraz potem Mat dostaje ataku rozpaczy z malowniczym wiciem się po podłodze z powodu odkrycia braku bytności bloku formatu A3. Po chwili okazuje się, że blok A3 śpi na wznak na dnie szuflady. Mat z godnością otrzepuje spodnie, siada przy stole, na którym leżą pieczołowicie rozbełtane gwasze w trzech odcieniach szarości, na potrzeby dzieła b&w. Potomek z namaszczeniem godnym artysty przez duże A otwiera blok, po czym doznaje ataku nr 2. Atak nr 2 dopada go w momencie rejestracji faktu, że blok nie zawiera w swym bogatym wnętrzu tak pożądanych w tym momencie kartek w kolorze w&w, lecz w niepotrzebnych teraz- stu kolorach tęczy. Pozytywna strona zdarzenia jest czysto medyczna- radość z utwierdzenia się w przeświadczeniu, że Mat nie jest daltonistą. Poza tym syn dwukrotnie posłużył za wałek do zbierania farfocli z dywanu, co jest nader korzystne do pozytywnej percepcji estetyki wnętrza. Tu odezwa do matek- spróbujcie w/w myku ze swoimi dziećmi, z zaznaczeniem, że dzieć musi mieć na sobie włochaty sweterek. 
Po chwilowym zamieszaniu sytuację ratuje przewidująca Mamina, która z jednej z licznych tajemnych skrytek wyjmuje dziewiczy blok, nie dość, że formatu A3, to jeszcze z nieskalanymi kolorem kartkami.
Potencjalny światowej sławy malarz zabiera się do roboty. Pozują- kubek termiczny pospołu z drewnianą skrzynką na kwiaty. W czasie, gdy Ziemia skupiona była na obrocie wokół własnej osi o równo 18 stopni, Mat zwieńczył swe dzieło niezidentyfikowanym w etologii mruknięciem. Znaczy się koniec. Ukontent, ale jakby jednak połowicznie, bieży do matki swej. 

Części ciała dorysowane ołówkiem powstały dla rozweselenia,
gdy oboje po ciemku płakaliśmy nad efektem.

- Ykm. Synu mój umilony, czy ty aby nie cierpisz na astygmatyzm gałek? Dlaczegóż wnętrze kubka wychodzi poza? Jakim cudem powstały te krawędzie, ponadto jakim cudem w tak zaskakującej i niespodziewanej lokalizacji i wreszcie - jakim cudem światło przeczy tu cieniom i zasadom optycznym?  Czy między tymi cierpliwymi nad wyraz modelami miałeś zapaloną gromnicę? Toć tak to odbieram. Musisz namalować dzieło po raz drugi i je udoskonalić. Zmień również kolorystykę na mniej agresywną. Namalowałeś wszak ciało doskonale czarne. -(Atak nr 3 przerwany przez wujka Google i jego łopatologiczny przekaz o światłocieniu).

Podczas, gdy wykładzina lśniła już czystością,  nastąpiła zmiana pingwiniastokształtnego kubka z dramatycznie wygiętym skrzydłem na klasyczny. Mat z garściami wskazówek w kieszeniach dżinsów ponownie siada z uniesionym pędzlem. Ziemia dokonała teraz efektownego tour en l’air o 7 stopni, kryjąc się w ciemnościach, a Mat zafiniszował.

- Nie mam już siły katować Cię synu, ale zważ na te cienie. Każdy z nich rzepkę sobie skrobie. Jeden w tę, drugi wewtę. Popraw proszę. 

Ku memu zaskoczeniu, spodziewanego ataku z czyszczeniem podłoża tym razem nie było, być może ze względu na późna porę i spadek sił witalnych każdego członka rodziny, a być może, że nie było już na nim farfocli.
Godzina 22 i finis coronat opus. Amen. Można zakończyć dzień. Oto efekt, oceniony przez Panią Sztukmistrzynię na tłuste 6:

Światłocień jako żywy.

- Czy Ty Małżowino musisz tak na 100% wszystko?- pyta Małż nocna porą.

 - Tak, Małżu Pobłażliwy, muszę. Muszę wymagać, ale nie wymagam więcej niż wiem, że tego kogoś na to stać. Znam naszego syna i wiem, że go stać. Więc wymagam.  Przyda mu się to w życiu. Dzisiaj rysuje światłocień. Jutro przyda mu się to na geometrii. Potem będzie stawiał domy. Czy odważyłbyś się powierzyć plany budowy domu takiemu architektowi, który jako dziecko nie nauczył się podstaw? No właśnie. ja też nie grzeszę w tej materii brawurą. Dobranoc.

wtorek, 19 lutego 2013

(49) od koguta do kurczaka

   Zauważam główną różnicę pomiędzy mamą Mata a mamą Mima.

Mama Mata była od momentu powicia ww Matką Prowadzącą.
Proponowała zabawy, łamigłówki, dyktanda. Omawiała, naprowadzała, prostowała. Poszerzała, czytała, demonstrowała. Dbała, by zmysły syna były cały czas stymulowane. Każda chwila, gdy nie ćwiczył ciała lub umysłu, a zwłaszcza umysłu, była dla Matki chwilą straconą. Tak się przynajmniej Matce prowadzącej wydawało. W wieku 3 lat Mat znał litery, umiał liczyć i znał różnice między układem geo- i heliocentrycznym. W wieku lat 5 był już dziecięciem w pełni piszącym i czytającym. Niestety, z racji swej nieśmiałości i niechęci błyskania wiedzą poza domostwem, ukrywał się ze swoimi umiejętnościami do czasu zerówki. A dokładniej do grudnia. Nie wiem doprawdy jak te 4 miesiące utrzymał w tajemnicy fakt, że prócz pisania i biegłego czytania posiadł już dawno umiejętność dodawania i odejmowania w pamięci. I to nie w zakresie 10, czego wymagał program zerówki. Gdyby tabliczka mnożenia nie była w tak powszechnym użyciu, byłabym pewna, że jej odkrywcą jest Mat. Po prostu kiedyś w rozmowie zagaił:

- Mamo, zobacz jakie to fajne- jedna czwórka to 4, dwie czwórki to 8, trzy czwórki to 12...

Tiaaaa.

Matka Prowadząca z biegiem czasu ewoluowała w Matkę Wodzoną, a dokładniej Dającą się Prowadzić. Nie zawraca nieletniego umysłu ze ścieżki, by wskazać prawidłową drogę, lecz sama jest ciekawa dokąd kręte ścieżki mózgowych zwojów, które sama wyhodowała, ją zaprowadzą.

Oto stenograficzny zapis procesu zasypiania Mimka po lekturze "Pana Twardowskiego":

- O, jak fajnie lecieć na kogucie! A ten diabeł z Twardowskiego to jakiś dziwny jest. Diabły wyglądają inaczej. Mają ogon i rogi z takimi prążkami. A dlaczego te prążki, hm?

Opowieść matki o wytworach skóry i naskórka. Przyrosty prążków na rogach krów świadczą o ilości przebytych ciąż. Matka zaczyna się sama zastanawiać, czy diabły to samice? Charakterologicznie nawet by to pasowało.

- A wiesz, mamo, jaki jest znak diabła? Wąż. Bo wąż kusił pierwszych ludzi.

Opowieść matki o drzewie wiadomości dobrego i złego, beztroskim wiecznym życiu w Niebie, a potem na ziemi już z chorobami i śmiercią :/

- Ja nie skusiłbym się na jabłko, o nie!

- O?

- Nie. Stanowczo nie zjadłbym jabłka od tego złego węża, BO NIE LUBIĘ JABŁEK. A skąd się w ogóle wzięły diabły?

Krótka historia o strąceniu aniołów z Nieba do piekieł.

- To ja bym rozwalił jednym kopniakiem to piekło!

Wizualizacja matki jak rozwalenie piekła jednym kopniakiem wpłynęłoby na dalsze losy uwolnionych tym uczynkiem dusz morderców i innych złoczyńców oraz ich ponowne panoszenie się po świecie.

- Uuu, to nie rozwaliłbym, bo Hitler by wyszedł. Hitler jest w piekle. Strzelił sobie w głowę.

Wywód o samobójstwach, wykrystalizowanie ścisłej korelacji pomiędzy tchórzostwem i samobójstwem. Ukazanie na ww tle odwagi by żyć i stawiać czoło przeciwnościom losu, których życie niestetyż, ach niestetyż, nie szczędzi.

- Czyli w piekle są wszyscy mordercy i wszyscy, którzy zabili kogoś na wojnie?

Ha! Błyskotliwy monolog nt przymusu do wykonania rozkazu i zwolnienia od grzechu ciężkiego, na tle bezwzględnych i wyjątkowych warunków wojennych. Rozmowę taką matka odbyła jakiś czas temu  z rodzinnym duchownym, bo sama była tego ciekawa.

- Mamo, a były dwie wojny światowe, wiesz? I wiele walk. Ciekawe czy tak zginął Hipolit Cegielski. On był młody jak umarl, miał 55 lat. A podczas wojny zginął KURCZAK.

- Kurczak?

- No ten, który ocalił dzieci.

- KORCZAK może? Janusz Korczak?

Opowieść matki o ostatnim heroicznym czynie Korczaka w Treblince.

- Tak, tak własnie! A wiesz, że Korczak to nie Korczak tylko GOLFISTA?

- Chyba GOLDSZMIT? Henryk Goldszmit?

- Tak! O Cegielskim i Korczaku mieliśmy w szkole na projektach!




   Matka Prowadząca i ewolucyjnie doskonalsza Matka Prowadzona prężąc seksownie obie półkule, wysuwają hipotezę, że gdyby po raz trzeci dane im było matkować, zostałyby wspólnie Matką Prawie Idealną.

środa, 13 lutego 2013

(48) rybnie

   Dom od tygodnia w żałobie pogrążon. Najpierw Nurek. Przestał jeść i przemieszczać się w zbiorniku. Podsypiał tuż pod meniskiem wody. Zgon nastapił w godzinach nocnych, zupelnie niepostrzeżenie, acz spodziewanie niestetyż. Rano synaki poszły w bój szkolny, a my zostaliśmy z niebieskim problemem. Zbielałe ciało Nurka leżało na kamieniach jak na katafalku. Mój szloch zwabił Małża, który, cóż za zbieg okoliczności, właśnie urlopował się chwilowo. 

- Trzeba go jakoś pochować - łkam.

- Co Ty mówisz, spuścimy go w sraczu i szybko pojedziemy po nową rybę - wyrokuje Małż.

Drętwieję, a całe owłosienie staje mi dęba. 

- Czyś Ty oszalał? Jak można członka rodziny spuścić? Karmiłeś go niemalże własną piersią, na Twojej krwawicy wzrastał, zmieniałeś mu pieczołowicie wodę, jak pieluchę. Podpływał tak ufnie do ręki karmiącej, a Ty tą ręką... Jak możesz? Serca nie masz! Idź i kop mu grób. 

- Ziemia jest zmarznięta na kość!

- A czy ja Ci każę kopać głębinowy grobowiec dla całej familii?

Po chwili przychodzi nasz rodzinny grabarz i melduje wykonanie zadania.

- Uznałem, że pod jabłonią będzie wystarczająco godnie i zarazem romantycznie, czyli tak jak lubisz, Małżowino.

 Wspólnie z zatroskaną Maminą usiedliśmy do stypy. Między wspominkami o nieboszczyku układaliśmy plan jak przekazać hiobową wiadomość synom. 

- I jak? powiedziałaś im, Mamino? - dzwonimy z Małżem do domu jakiś czas później ze sklepu zoologicznego.

- Nie miałam serca. Nie zauważyli. Uf.

No tak, znowu cały ciężar na barach matki. 

Mim bardzo przeżył utratę ukochanej rybki. Nie wierzył. Krzyczał. Płakał. Negował.
Pytam Mata, dlaczego nie płacze, nie drze szat, łez nie roni. Mat stwierdził, że łzę utoczył w odosobnieniu, że mu przykro, owszem, ale bez przesady :O
Martwię się, że w Małża się wdał :| A był taki delikatny jak chińska porcelana i wylewny jak Jangcy...

   Dwa dni później czerwony Czabi. To samo. Prawdą jest, że zmarły ciągnie kogoś za sobą. Dewodowania Nurka dokonywaliśmy bowiem na oczach Czabiego. Pamiętam ten pełen niemych pytań i wyrzutów wzrok. Obydwóm kuchnia zaserwowała tę samą partię zdradliwych larw wodzieni. Larwy okazały się zabójcze. Toksyczne. Wodzienie to złooooo.
Nasz rasowy grabarz musiał więc dokonać ekshumacji i ponownego pochówku, już podwójnego.
I zakupu bojownika.

Chwała Panu i jego mądrości - że ryby nie wydaja głosu. Podczas nocnej agonii nie krzyczą, przed Wigilią takoż, nie łkają, nie rzężą, nie wyją. Posiadanie akwarium ze spazmatycznie wrzeszczącą rybką byłoby dla mnie nie do zniesienia. 


Nurek alias Turkusek

Czabi vel Czerwonka. Szybszy niż migawka.


poniedziałek, 4 lutego 2013

(47) po/rachunki

   Z trwogą czytam opinie młodzieży i nie tylko, jakoby matematyka nie była w życiu do niczego potrzebna. O dreszcz grozy przyprawia mnie jedyny przytaczany tu argument, traktujący o IQ kas fiskalnych, które są podobno na tyle inteligentne, że same obliczają ile reszty powinny wydać klientowi. Smutek mnie oblewa swym chłodem, bo wnioskuję z tego, jaka jest ich definicja inteligencji oraz jak bardzo konsumpcyjnie i jednotorowo nastawieni są do życia autorzy takich hipotez. Parahipotez.

A kredyty, raty, spłaty? A gotowanie, pieczenie? A wielokrotności? A stężenia w procentach i promilach? A wielkość ubrania, obuwia? A kalorie? A czas? Przyszłość i przeszłość, ciąg zdarzeń? A nierówności ze stadem życiowych niewiadomych? A ułamki i ułomki? A ujemne i ułomne? A podział majątku? Jak dzielić by rządzić? Jak rządzić by starczyło? Jak mnożyć sukcesy i na kogo liczyć?

A najbardziej, moi mili, matematyka potrzebna jest do tego, by umieć przewidzieć konsekwencje swoich wyborów w kwestii związków, ot co.

Prześledźmy więc kilka faktów:

Trzeba mieć na uwadze, ku zaskoczeniu wszystkich, że półgłówek z półgłówkiem tworzą związek idealny.
1/2+1/2 = 1

Ale tylko, gdy żyją sami. Inaczej wygląda to, gdy się mnożą:
1/2 x 1/2 = 1/4
półgłówek x półgłówek = ćwierćinteligent

albo co gorsza
1/2 x 1/4 = 1/8
półgłówek x ćwierćinteligent = 3 ćwierci do śmierci
 
a już klapa tu:
1/4 x 1/4 = 1/16
ćwierćinteligent x ćwierćinteligent = yntelygęcja

W takim przypadku potomstwo wychodzi na tym jeszcze gorzej niż rodzice. Ale i tak lepiej niż związek z zerem. W takim przypadku efekt jest zawsze identyczny. I to zarówno u półgłówka, ćwierćinteligenta, jak i profesora. Warto to równianie zapamiętać i przekazać potomnym.
1/2 x 0 = 0
1/4 x 0 = 0

Zupełna klęska jest wtedy, gdy ludzie tacy albo ich potomstwo dążą do potęgi i władzy. Im większa potęga, tym bardziej opłakany wynik. Tylko czy władza półgłówków jest lepsza od władzy ćwierćinteligentów? Matematyka mówi, że tak:
Półgłówek do potęgi 2 to ćwierćinteligent
(1/2)2 = 1/4
A do trzeciej jak dziecko ćwierćinteligentki i półgłówka
(1/2)3= 1/8
Adekwatnie ćwierćinteligent u władzy to ułomek, a im dalej tym większa jego ułomność.
(1/4)2 = 1/16
(1/4)3 = 1/48

A gdy wszyscy z osobna mają do tego rozdwojenie jaźni, czyli wszystko trzeba jeszcze podzielic przez 2, dramatyzm sytuacji ulega drastycznemu pogłębieniu.

Matematyka jest matką nauk. A każda matka kocha swe dzieci. To powinno nas trochę uspokoić. 

c.n.d.
czego należało dowieść.
 


P.S.
Weź kalkulator i licz:
Twój numer buta x 5.
Do wyniku dodaj 50.
Pomnóż x 20.
Dodaj 1012.
Odejmij Twój rok urodzenia.
Wynikiem jest liczba 4-cyfrowa. Pierwsze dwie liczby to nr Twojego buta, kolejne dwie- wiek :)

środa, 30 stycznia 2013

(46) tragedia nie antyczna

PROLOGOS
czyli wstęp, który zapowiada nadejście tragedii

Pada śnieżek, pada,
a Małż z żoną gada.
Gdyby z nią nie gadał
to by i tak padał. 
Mógł wszak gadać z nią na dachu
i odśnieżyć rachu-ciachu
ten nieszczęsny dach /bis/



PARODOS
czyli pieśń wejściowa chóru informująca jak doszło do konfliktu

Woda kapie, Małż nie chrapie.
Mój Ty Panie, co za zima
Czy nasz sufit to przetrzyma?


EPEJSODION I
czyli część akcji

- Przesącza się. Zaobserwowałem, że z coraz większą intensywnością nawet. Małżowino, ja wiem, że Ty o 1 w nocy zazwyczaj śpisz, by zregenerować swe nadwątlone siły fizyczne, a co ważniejsze, psychiczne, po tej codziennej orce na ugorze, ale zrób wyjątek. Wstań i zobacz ten przesącz. Pieczołowicie zbieram go do misek.
Małżowina kroczy w mrok, z lekka zaniepokojona liczbą mnogą. Temperatura zmienia się odwrotnie proporcjonalnie do intensywności dźwięku, z ust unosi się para. Wilgotność powietrza osiąga rekord wszechczasów. I to wszystko w pomieszczeniu.  Małż już czeka na Małżowinę w saloonie, stopiony z ciemnością w jedno za przyczyną piżamki w kolorze jesiennej szarówki, skromnie stojąc nad miskami i kiwając się rytmicznie w przód i w tył. Rzeczywiście, niewyspaną kobietę również bardzo pociąga dźwięk hipnotycznie kapiącej i ciurkającej do zbiorników wody, wystukującej zawiłe ornamenty muzyczne. Trzymając ręce każdy na swoim padołku, stoją nad miskami jak nad trumienkami, stanowią chwytający za serce dwuosobowy orszak.

-Ładny dźwięk Małżu, co? Pamiętasz Deszcz jesienny Staffa?  O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny i pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny...-deklamuje, po czym przeprowadza badanie organoleptyczne przesączu przefiltrowanego przez ich osobisty dach.-Substancja jest klarowna. Znaczy się nie gnijemy, gdyż byłaby brunatna lub herbaciana. Przesącz nie jest czarny ani zielony, więc nie mamy pod dachem nielegalnej hodowli grzybów. Nie obrośliśmy mchem i paprocią. Kiełkują nam meble. Jak cudownie. Wniosek: H20 w czystej postaci.

-Co robimy zatem z tą oszałamiająca wiedzą? -zagaja Małż.

-My? Ja się pomodlę do boga wody, a Ty, no nie wiem. Przynieś może canoe z garażu .

-Hm. Czy mam zatem wchodzić na dach w środku nocy?- Małż deliberuje, czy w razie nie uprzątnięcia zwałów z dachu grozi im katastrofa budowlana czy tylko odmrożenie prostaty. Małżowina nie posiada prostaty, więc ochoczo optuje za postulatem nr 2. Przegłosowane.



STASIMON I
czyli pieśń chóru komentująca wydarzenia

Woda w miskach już przebiera
Małż w ubranie się przebiera
i nogami po drabinie
jak gazela... też przebiera.



EPEJSODION II
czyli część akcji cd.

Małżowina posiada, mimo zwichrowanego kręgosłupa, mocny kręgosłup moralny i już po krótkiej walce z pokusą rzucenia się w rozchylone i ciepłe ramiona pościeli oraz zamiarem spędzenia w ich okowach reszty nocy, rzuca swe ciało na posadzkę i miota się w ekwilibrystycznych pozach, by jak najwięcej tkanin nasiąkło przesączem sufitowym.




STASIMON II
czyli pieśń chóru komentująca wydarzenia

Nie stój babo, Małża nie dręcz
bo przeziębisz sobie pęcherz.
Chwyć za mopa,
jedź na szmacie
Później z Małżem pogadacie.



EPEJSODION III
czyli część akcji cd.

W którym to za opis posłużą tylko zdjęcia.




STASIMON III
czyli pieśń chóru komentująca wydarzenia

A na szczycie
uwierzycie?
tańczy z szypą
Małż o świcie.


EPEJSODION IV
czyli część akcji cd. W czwartym epejsodionie następował punkt kulminacyjny

Małżowina po opanowaniu żywiołu poszła jednak do sypialni, by uwiecznić Małża na dachu. Mimo, że opatuliła się poduchami, w akcie solidarności z Małżem postanowiła, że nie zaśnie. Pijąc gorącą herbatkę z cytrynką popatrywała sobie na odcinającą się ostrym konturem na niebie, sylwetkę Małża, jak na Anioła. Ledwo wytrzymała do godziny 3 w nocy. O tej godzinie dach był już ciemniejszy niż niebo, co nadało akcji spowolnienie i "spocznij".
Okazuje się, że Małż wziął błysk flesza Małżowiny za światło koguta na samochodzie policyjnym, myśląc, ze policja wzięła go z kolei za włamywacza, dlatego droga ewakuacyjna zabrała mu dziesięciokroć mniej czasu niż droga w kierunku przeciwnym.




STASIMON IV
czyli pieśń chóru komentująca wydarzenia

Chór już poszedł spać 2h temu.



EKSODOS
czyli podsumowująca pieśń chóru opuszczającego scenę

Kto chce domek mieć w całości,
dożyć w zdrowiu swej starości
i by mieć spokojne życie:
sprzątaj dach swój należycie!
Bo jak nie uprzątniesz dachu
skończyć możem wszyscy w piachu.



Koniec tragedii powinno zwieńczać KATHARSIS czyli Oczyszczenie. Niestety, tego elementu zabrakło, gdyż, wedle hipotetycznych przypuszczeń Małżowiny, nawet pingwinowi nie chciałoby się po tak arktycznych przeżyciach siadać jeszcze na zimnych jajkach.


niedziela, 27 stycznia 2013

(45) post'imieninowy

  W związku z nielicznie napływającymi do mnie pytaniami o przebieg imienin Mima, spieszę uspokoić Państwa lub wręcz przeciwnie, że się odbyły. A jednak. Nie fikcja. Choć prawie Sajens Fikszyn i trailer filmu katastroficznego w jednym.

  Mim wieczorem nastawił swój wewnętrzny budzik na 7 rano, co w naszym województwie uchodzi za co najmniej nietakt, żeby nie nazwać tego po imieniu chamówą, a to z uwagi na to, że w Wielkopolsce w najlepsze panuje feriastyczny czas. Do imienin był, jak się okazało, nader przygotowany, gdyż spał przewidująco w skarpetkach. Mógł więc w ułamku sekundy opuścić lotem koszącym łóżko, w ramach cichego budzika stratować bezwładne ciało brata i podbiec do rodzicielki by wrzasnąć jej prosto w zakolczykowaną część ciała (nie, nie tą):

- A PREZENTY GDZIE SĄ?? Byłem już we wszystkich pokojach. -(o, to przegapiłam jakoś)- Przyznaj się, czy schowałaś je w pralni? A może są u Babciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii... - głosik cichł w mrokach korytarza snując się za właścicielem.

  Muj musk o tak barbażyńskiej poże pracóje mniej wiencej na takih obrotah i ma takom moc, rze po prostó staje i zaciera siem sam s siebiem. Prendkość przesyu impólsuf nerfofyh jest rufna prentkości Państfa czytania f hfili obecnej, a wienc niesbyt oszałamiajonca. F takim momęcie jestę arhitektę własnej stróktóry muskó i własnom zwłokom. Menczonce, menczonce, nat wyras, niepraftasz? Prosz.

  Rozumiecie Państwo zatem, że nie od razu wyskoczyłam z łoża. A gdy rozum śpi, budzą się demony. Kto posiada potomstwo, a już bynajmniej kto ma powyżej 1 sztuki, ten wie, że rumor nie jest tak straszny dla matki jak grobowa cisza. I właśnie owy brak jakichkolwiek dźwięków wyrwał mnie z korzeniami. Jak kot łowię każdy szelest, słyszę zderzenia cząsteczek poruszonego powietrza. Skradam się w poszukiwaniu ultradźwięków, pełznę po ścianach, wpływam pod wykładziny. Docieram do kuchni i wrastam w próg. Bo oto w kuchni mej wyrósł wulkan. W dodatku czynny i w szczytowej fazie erupcji purpurową mazią, która zdążyła już utworzyć surrealistycznie zawiłe wzory na szafkach i podłodze. Nad wulkanem pochylone są dwa gargulce, jeden straszniejszy od drugiego. Mniejszy zielony błyska wielkimi białymi ślepiami. Oboje szczerzą się w bezgłośnym chichocie, większy szary demonstruje przerażające braki w uzębieniu. Elektryzujące.

  Miłość babci gargulców, a mojej Maminy jest bezbrzeżna, trzeba przyznać. Opłacało się jechać bladym świtem do Biedronki. Wstrząsające przeżycie. Nie trzeba kawy. Zresztą i tak nikt nie jest w stanie sforsować tonącej w purpurze drogi do czajnika.

Te szykowne ochraniacze oczne dołączono,
chwalić Pana, do zestawu małego geologa.
Tak,  zasymulAwali wybuch...



środa, 23 stycznia 2013

(44) jadłodajnia

- Posuń się pan do cholery! No jak pragnę wiosny, co za tłok, jakby Princepolo rzucili 30 lat temu!

- Jak tłok, to przynajmniej cieplej, co nie? W kupie raźniej!

- Patrzcie go, przyleciał zziajany i bez kolejki się pcha!

- Do ogonka! Na końcu stań!

- Sam se stań na końcu, jak potrafisz!

- Hehe a zoba tego, jaki se śliniaczek czarny założył hehe!

- A w dziób chciałeś?!

- Gdzie z tymi pazurami?! Oko mi zaraz wydłubiesz, bucu jeden!

- Panowie, panowie, dama tu przecież siedzi i słucha!

- Niech nie słucha dziewucha i zatka se ucha hłe hłe!

- Poeta z Koziej Wólki się znalazł!

- Ja! Uwielbiam ją! Ona tu jest! I taaaaańczy dla mnie! 

- Stul dziób, frajerze! 

- Co za chamstwo po prostu, no jak matkę kocham!

- Panie, no co pan, na głowę mi pan wchodzisz! Uważaj pan!

- Podskakujesz czubku?!

- A ty co?! Na koncercie se tak piórami rzucaj, obrzeżki do żarcia strząsasz!

- Patrzcie, a ten fagas w żółtym skafandrze! Hahaha panie, popraw se pan ten czarny berecik!

- Co za prymityw!

- Te, uważaj, bo ci przyfanzolę!

- No nie, co mi pan tu giry pod nos kładzie?! No co za typ!

- Te pazury to trzeba chyba frezarką ciąć!

- Taaa, jak udrapnie, to nic panie, tylko tężec i zgon pod płotem!

- A widzieliście, był tu dzisiaj duchowny jakiś albo co. Czarny taki i czerwona myckę miał, pukał i pukał, ale jakoś wszyscy uciekli jak go zobaczyli.

- Ale jaja!

- Hej, ty z boku, walnij w plecy tego w zielonym wdzianku, bo dławi się, cymbał jeden. Tak to jest jak się wydziera i opycha równocześnie!

- Sam jesteś zbokiem!

- Walnąć to se możesz kupę!

- No rynsztok jak pragnę zdrowia! A tu panie siedzą!

- Niech na jajach se siedzą!

- Co się paniusiu pchasz?!

- A ten gruby z czerwonym garbatym nochalem to dzisiaj żonkę przyprowadził, kolejna gęba do wyżywienia. Widzieliście ich? Biorą po jednym kęsie, żują, przesuwają się boczkiem coraz bliżej i bliżej, patrzą niby w dal, ale spróbuj im panie sprzed nosa świsnąć. Zadziobią!

- Panie, a pan co ciągle o tym żarciu? Obsesję kompulsywną pan masz?

- A co?! Nie wolno?! Patrzcie go, jaki ą-ę!

- Hej, chłopaki, a patrzyliście na to okno? W tym domu, za oknem, to cuda normalnie. Ludzie jacyś bez przerwy tu łażą i podglądają. Widzieliście tego co tu codziennie przychodzi? Taki mały i ciągle coś żre. Dziwne co? Najmniejszy, a żre najwięcej. Ja piórkuję!

- Albo ta okularnica! Haha! Ta to jest dobra! Rozanielona patrzy na nas przez okno jak cielę na malowane wrota. Krzyczy, skacze czasem, łapami macha, potem zlatują się inni i wszyscy patrzą. Zero intymności. Jeden chudy większy no i ten mały żrący. Taki chudy dryblas fajny, co? No i na końcu taki czarniawy duży przyłazi, a za nim blondyna gruba. Uhuhuhu!


- Panowie, odlot, kot na horyzoncie!







fot.4x  Magda Pawełkiewicz-Sakowska

W rolach głównych:
sikory modre i sikory bogatki (chór wiodący)
para grubodziobów (z wyższością)
dzięcioł czarny (pukający)
dzwoniec (krztuszący się)

wtorek, 22 stycznia 2013

(43) dzień babci i dziadka

   Ferie na półmetku. Za kilka dni imieniny Mimka. Każdego dnia pyta o obowiązującą danego dnia datę i oblicza ile dni ciężkich bezimieninowych cierpień go czeka. Od bodajże dwóch tygodni przed zaśnięciem pieczołowicie ogląda folderek Biedronki z fotomaterializacją swoich pragnień własnoręcznie zakreślonych fluorescencyjnym pisakiem. Każdy z członków rodziny dostał już dawno wytyczne co ma nabyć i w jakiej torebeczce podarować solenizantowi. I każdy z osobna jest co wieczór instruowany na nowo, by nie zapomniał co i jak ma wręczyć. Ja mam ofiarować dary w torebce w koniczynki i biedronki.
Tymczasem po drodze jest Dzień Babci i Dziadka. Mroźny i śnieżny jak sam Died Maroz. W ten dzień budzik Maminy zadzwonił o nieprzyzwoicie wczesnej porze. Podczas, gdy wszyscy jeszcze pogrążeni są we śnie, Mamina pospiesznie obleka swe ciało w zwoje ciepłych tkanin, łyka 58 pastylek przepisanych przez rodzinną, wsiada do japończyka i z piskiem opon znika w zamieci.
Po dwóch godzinach Mamina wraca objuczona jak wielbłąd. Za nią, jak ogon pawia, wciskają się pęki siatek z szerokim asortymentem biedronkowych ucielesnień marzeń Mima. Tylko jeden jedyny sklep w mieście posiadał na składzie pożądane przez niego precjoza i ten właśnie sklep bladym świtem w śnieżycy nawiedziła Maminka, by sprawić przyjemność wnuczkowi i przeputać żebraczą emeryturę.
Bractwo rzuca się winszować i czcić dzień i jego królową szykowną laurką wyprodukowaną  na tę okoliczność przez Mata.
 Laurkę dla drugiej babci i dziadka shendmejdował Mim. Na przodzie widnieje drzewokwiat i trzy stworzenia. Jestem żabą mówi zielony stwór z sześcioma łapami. Jestem ptakiem prawi kubistyczne stworzenie w locie. Identyczne, lecz o przeciwnym zwrocie czai się u dołu kartki, ale, tu pełen zaskok, napis głosi jestem rybą.
 Mamina nie nadąża z opanowaniem zachwytów własnych nad talentem latorośli, a już musi biec na jonoforezę krtani. Po zjonoforezowaniu źródła dźwięcznego głosu i kolejnych dwóch godzinach wpada pobrać obiad i już musi pędzić na zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Akurat, co jest ewenementem, z odpowiednim zapasem czasowym, gdyż cechą Maminy jest, wstyd przyznać, spóźnialstwo. Japończyk po raz wtóry znika w ścianie śniegu. Po 20 minutach odbieram telefon:

- Już jestem! Ale szybko dojechałam! Ale wiesz, chyba zapomniałam zabrać stroju na gimnastykę.

Faktycznie, przy drzwiach grzecznie opiera się o ścianę znudzona reklamówka i powolnie przeżuwa swą zawartość ze sportownościami Maminy. Za chwilę nad nią pojawia się w szparze drzwi głowa mojej rodzicielki, z której wypływa niepewny, acz donośny głos (jonoforeza czyni cuda):

- Ale czy teraz opłaca mi się jechać?

- Spróbuj- rzeczę salomonowo- będę Ci kibicować.

Japończyk błyska światłami i daje susa w białą ruchomą ścianę.

Po kolejnych dwóch godzinach Mamina wpada po popołudniową garść tabsów i wymianę stroju gimnastycznego na kostium kąpielowy. Czas na ćwiczenia na basenie. Srebrny cud z wyspy Honsiu ponownie znika w wieczornych ciemnościach.

Z braku czasu z powodu nadaktywności emerytki (doping?), upieczony przez Maminę sernik zjemy chyba jutro...

Wnuczkowie takżę znikają w ciemnościach, by zmaterializować się u dziadka i drugiej babci, która jest bardziej statyczna. Dużo bardziej...




Wszystkim Babciom i Dziadkom Mat i Mim deklamują:

Niechaj Dziadziuś z Babcią tak nam długo żyją,
póki kaktus z sukulentem morza nie wypiją!


środa, 16 stycznia 2013

(42) drabinka

Godzina 8.50 czasu środkowoeuropejskiego. Mat równocześnie budzi się i biegnie do komputera, a może, co wielce prawdopodobne, dopiero budzi się w biegu. Porywa lotem ślizgowym komputer, prawie wyrywając go razem z blatem biurka i ląduje w moich piernatach. W tym samym momencie wydobywa się spod nich potępieńczy jęk. Mój ci on. Mój jęk. Jęk matki ugodzonej synowym łokciem w śledzionę, wielce bolesne doświadczenie o poranku, muszę przyznać. Z trudem łapię powietrze, a Mat wpełza obok mnie i zamiera. Jego oczy wpadają w pląs: prawa-lewa-prawa-lewa-prawa-lewa... A mnie mrozi myśl, że jego mózg przez noc całkowicie zużył zapasy glukozy i w ten karkołomny sposób domaga się dopływu kolejnej porcji.

- Czelendż! Sokole oko do pioruna! - wrzeszczy Mat. - nie ma sokolego oka!? How many times?!

Hm, tak. To glukoza, rzecz pewna. Biec trzeba po śniadanie.

Mat od pół roku bacznie śledzi każdy ruch Janowicza. Także ten dzisiejszy, o którym tak głośno. Bo Janowicz, drodzy Państwo, został NAMASZCZONY. I to przez Mata.

Wiosna i lato 2012 było burzliwe nie tylko w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mat porzucił karierę piłkarza wszechczasów na rzecz fascynacji siatkówką i tenisem. Pasjami oglądał w TV wszelkie zawody poświęcone tym dwóm dyscyplinom. Faktycznie, pani od WF wyłowiła go spośród licznej gawiedzi szkolnej do drużyny siatkówki. Zaczęli jeździć na turnieje, z których przyjeżdżali zawsze z liściem laurowym w zębach. O ile siatkarzem jest zostać łatwo, byle mieć dryg, halówki i siatkę, to tenisistą jest zostać trudniej. Trzeba mieć choćby rakietę. Mat postanowił, że zrobi wiele, by osiągnąć swój cel. Wygmerał w internecie, że na zielonych obrzeżach miasta będzie miała miejsce nie byle jaka sportowa perełka - Algida Cup Poznan Open 2012. Uczestnicy tej imprezy mieli możliwość wchodzenia na rozgrywki Poznan Open 2012 dorosłych i to za darmola. I tu zaświtała diabelska myśl w głowie Mata.

- Postanowiłem wziąć udział w turnieju tenisowym- stanął wyprężony przed nami dzierżąc w prawicy paletkę od badmintona.

- Hahahahahahaaaaaaaaaa- nasza reakcja była chyba oczywista. -Synu mój umilony- rzekłam z żabim rechotem- jakżesz chcesz tego dopiąć, skoro nawet nie trzymałeś rakiety w ręce nie mówiąc już o odbiciu kiedykolwiek piłeczki tenisowej?

- W teorii jestem świetny- rzecze niespeszony.- Turniej jest za tydzień. Muszę zatem mieć rakietę.

- A ja zegarek z wodotryskiem- marzy Małż. 

Po burzliwej nocy wypełnionej po brzegi realnymi groźbami rozwodem i, co gorsza, niezrobieniem porannej jajecznicy, z portfelem rodzicieli chudszym o kilkadziesiąt złotych, świat owacjami na stojąco powitał potencjalnego tenisistę. 
Przez kilka dni naszym największym marzeniem było zostać posiadaczami dwóch par zatyczek do uszu. Jedynymi ludźmi na świecie radującymi się szczerze na widok  piłeczki poruszającej się monotonnie po ściśle określonym torze: ściana domu-pozbruk-Mat, był on, zarodek tenisisty, we własnej osobie oraz Mamina, babcia tegoż. Mamina cyklicznie i ze szczerym oddaniem donosiła odżywcze pokarmy i płyny, biła brawo i aportowała wyautowane w chaszcze piłeczki. 

- Muszę mieć tłumik do rakiety- ton głosu Mata brzmi kategorycznie. 

- Synu, wybierasz się teraz w kosmos?- wstąpiła we mnie nadzieja.

- Tiaaa. Tłumik drgań, trochę męczy mnie ten dźwięk. Was nie?

Kolejna noc upłynęła pod znakiem gróźb karalnych i słów powszechnie uznawanych za obraźliwe. Tego rześkiego i jakże wielkiej urody, poranka, Małż był chyba pierwszym klientem sklepu sportowego. Tłumik okazał się być małym gumowym dynksem. Po jego zakupie zauważyłam jakby więcej siwych włosów u Małża i dwie luźne plomby. Albo mi się zdawało.

Nadeszła pora zawodów Mata. Okazało się, że inni uczestnicy płci obojga trenują od co najmniej dwóch lat. Przyjechali z trenerami, firmowymi rakietami i żądzą wygranej. Zachowanie, siedzącego na trybunach, Małża ekspresyjnie ewoluowało z lekko znudzonego do zrywów szaleństwa w miarę awansów Mata. Po całodziennych bojach i hektolitrach przelanego w upale potu, Mat ostatecznie zajął 4-te miejsce.
 Jak widać nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera- ciśnie się tu na usta znana prawda. Chcieć to móc. Wiara przenosi góry i czyni cuda. I takie tam.
Zwycięstwo miało smak podwójny. Mat dostał przepustkę na dorosły Poznan Open. Upatrzył sobie najwyższego, nieznanego nikomu tenisistę. Kibicował mu gorąco, zaciskał kciuki. W końcu jego faworyt okazał się zwycięzcą. Mat  grzecznie poprosił dryblasa o autograf na piłce tenisowej wielkości piłki do kosza (kolejne 40zł i realna wizja rozwodu), na daszku i na plakacie.
Tajemnicą poliszynela jest to, kto odkrył Janowicza i był jego pierwszym menago. Prawda? No.


Mat - w koszulce Algida Cup, Mim w koszulce Dinuś Wartuś. Ale to już inna historia...


Autograf Jerzego Janowicza i Dasnieres'a de Veigy.