piątek, 7 grudnia 2012

(32) sekrety nocnego życia Małża

Mogę być dumna. U mego boku conocnie leży Mistrz Świata w Szybkości Zasypiania. We własnej osobie. Aktualny rekord wynosi 19,79sek. Ha! Ktoś jest lepszy? Wontpiem. 


Hop! do wyrka!

Małż kładzie się na bokobrzuchu, inaczej nie potrafię nazwać tej pozycji, wtula czaszkę w gniazdo poduchy, po czym mogę już rozwieszać taśmy z napisem Uwaga! Budowa. Przejście drugą strona ulicy. Niestety, z racji nadmiernej ilości decybeli, sama uczynić tego nie mogę, gdyż musiałabym wygryźć dziurę w ścianie i przeczołgać się do pokoju chłopaków.
Rzeczą dziwną, która zawsze wywoływała u mnie napad osłupienia w koalicji z wytrzeszczem oczu, jest to, że odgłosy wydobywane z paszczy Małża wpływały zawsze kojąco na proces zasypiania potomstwa. To, co u mnie budzi skrajnie ludobójcze zapędy, na nich działa wręcz narkotycznie. Małż niejednokrotnie zostawał oddelegowany w charakterze pozytywki do wydania dzieciuff Morfeuszowi. Zawsze skutkowało. Chociaż z perspektywy czasu sądzę, że synowie mogli po prostu tracić przytomność.

Zauważalne było, iż Małż niejednokrotnie budził się w stanie pogorszonym w stosunku do stanu sprzed snu. Skarżył się zawsze na drętwienie trzech środkowych palców u rąk, naprzemiennie raz prawej, raz lewej. Dziwne to uczucie objawiało się na trasie- miejsce w łokciu, które czyni prąd- palec fakof z tendencją do rozwidlania się w kierunku wskazywacza i serdecznie bezobrączkowego. Nawiasem mówiąc, mój palec też jest bezobrączkowy. Stwierdziliśmy parę dni po ślubie, że Apart robi obrączki zbyt wysokiej próby, co skutkuje pojawianiem się rys i zagłębień na kajdanach, a to w konsekwencji uszczuplało w znaczącym stopniu zasób urody tychże. Wobec powyższego insygnia złożone zostały do domowego skarbca.

Ad rem.
Dziwne te bóle zasiały we mnie ziarno podejrzeń o podżeranie fundamentów zdrowotnych Małża przez jakiegoś chorobnika. Może jakieś porażenie, zmiany w kręgach, uciski, stwardnienie rozsiane, demienilizacja albo rak. Dochtory zbadały kręgosłup rtg i naocznie, zbadały odruchy, bezdechy (Małż musiał spędzić noc w warunkach szpitalnych, spętany kilometrami okablowania, które zostało połączone z szeregiem mierników i urządzeń, a tych z kolei na pół kroku nie odstępował pan technik. Pan technik radził nie przejmować się rurą na twarzy i cykaniem przyrządów, a w żadnej mierze tym, że będzie całą noc bacznie obserwował Małża z wręcz intymnej półmetrowej odległości. Cóż full service, jednak nie wiem czy przyznałabym lokalowi chociaż dwie gwiazdki.

Efektem tych medycznych peregrynacji była diagnoza, że Małż śmiało może konkurować z F16 w zakresie ilości wytwarzanych decybeli, ma zdrowy sen, z rzadka tylko przerywany krótkimi, nieszkodliwymi okresami bezdechu. I tyle.
 A, no i jeszcze jedno- gdy leży na brzuchu, ma nie trzymać rąk w górze, bo wtedy drętwieją mu trzy palce.

Małż ponadto w porze nocnej jest bardzo podatny na sugestie i zachcianki. Różne. Już po trzeciej prośbie pójdzie zrobić picie potomstwu, a nawet Małżowinie, a za pierwszym szturchnięciem przestaje chrapać. Co prawda na jakieś 5 sekund, ale zawsze proces można powtarzać. Drugorodny, gdy boi się w nocy, nigdy nie woła mnie do siebie do łózka, zawsze ojca. Tralalalala! Ti dam! Co prawda to ja muszę dać sygnał do opuszczenia łoża, bo tylko ja słyszę wszystko nawet przez sen. Ale dzisiaj Małż wykrzesał ze mnie o 4 nad ranem szczery wybuch śmichu. Słyszę, Mim cichutko i melodyjnie woła taaaaaaaatooooooooo.
Procedura ruszyła. Łokciem w podżebrze, ciało małża łapie kontakt z rzeczywistością, wyskakuje z łoża przyjmując postawę "baczność!", mózg jeszcze nie nadąża. Przytomne usta powtarzają to co mózg śni: "Tak, tak, najlepiej! Spuścić męża z linki!"

Aż bojam i wstydam się pomyśleć co mu się śniło!


(31) my name is Bond. Mim Bond.

Leżę z Chustką i chustką. Jeszcze drzwi wejściowe (dlaczego nie wyjściowe, achhhh ta gościnność) nie zostaly otwarte, a juz słyszę monolog Mima.

- To nie był Mikołaj, tylko jakies dziecko. Mały był taki. Nie miał brody, to znaczy miał, na gumce. Jak mówił, to zdejmował. A jak kiwał to rękaw  miał czarny, no jaki czarny? Powinien być czerwony. I mały taki, no chyba dziecko, bo kto? No kto jest taki mały? Tylko dziecko. No i nie przyszedł do szkoły, on tam już BYŁ. No więc nie przyjechał, nie przybył, nie przyszedł. Był już.

i dalej głos płynie juz z łazienki razem z wodą, panta rhei:

-prawdziwy nie mógł przyjechać, to pewne. Ten to był Podróba. Fałszywiak. Pfff.
Poza tym dostałem Pierścień Mocy. Wkładam na palec i co? I NIC! A miałem się zmienić w Gormita. Dobrze, że się nie zmieniłem. Mat, Ty myłeś ręce? AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!! NIE MYŁEŚ!!! Nie dotykaj mnie!!! Masz bakterie!!!!!!!!!!!!!!
Nie mogę Ci tego wytłumaczyć, no bo tego...eee... bo zapomniałem co chciałem powiedzieć.

:P



wtorek, 4 grudnia 2012

(29) o trzech deszczach cz.3

rys.Magda Pawełkiewicz-Sakowska

trzeci
.....

prowadzi ją
wzdłuż rzeki po jezioro i dalej w las
w las
głębiej
i jeszcze
byle dalej od świata
byle dłużej
w poszukiwaniu wskazówek
których nie da się pchać do tyłu

tak bardzo chciałby jej dotknąć
że dłonie zamyka w klatkach kieszeni
niebieskich
jak jej spojrzenie
przecież to kolor przyjaźni

w Iranie to kolor żałoby

nie może zostać banitą

w tym samym lesie
czas zatoczył koło trzy razy
stoją naprzeciwko siebie
mogą tylko patrzeć
siła odśrodkowa wdusza ich w przeciwległe krańce
odległość jest constans ciągle dwa promienie

z hukiem i kroplami

wpadają pod koszulę

w kamienną wnękę z tętniącym srebrem
próba Tollensa na żywym sercu
cud najprawdziwszy

odbijając się od zimnej tafli
mówiła a jednak nie kamień

.......

odchodzili

a deszcz zmywał w nich dokładnie wszystko
bardzo powoli i skutecznie
najpierw pozbawiał ich konturów
by wypłukać barwy
i grunt spod nóg na wiele lat

potem nie było już ich

nawet klaksonu samochodu
jak trąby Jerycha

oto zamknęło się niebo

ukrzyżowani dwoma MM


sobota, 1 grudnia 2012

(28) o trzech deszczach cz.2

rys.Magda Pawełkiewicz-Sakowska

drugi
.......

wpadli na siebie
i w siebie
nie wiedząc czy niebo i morze jeszcze istnieją
istnieją

i jeszcze ten głos
i wcale nie sarnie spojrzenie

morze wzbiera
niebo huczy
niezmiennie od wieków

wokoło sztorm i ciemność
okamgnienie
zagłada ludzkości
Atlantyda

pośrodku ich wyspa
dokładnie tyle ziemi ile przykrywają stopy
na niej dwie wieże ze zrośniętych ciał
z wirem pod wspólnym dachem
i jego myśl nie puścić steru
ostatniej szansy na ratunek

przecież wiesz staliśmy tam sami i nadzy wszyscy już utonęli

w gąszczu

on mówi że będzie padać
ona że są zielone
drzewo nachyla się ku nim
mości gniazdo z konarów

kolczyki z kropel i iskier
zmieniane co sekundę
tak pięknie wyglądasz w deszczu

jak to robi że deszcz jej nie moczy
potrafi chodzić między kroplami
cud najprawdziwszy

...

za lasem
brama z dwóch tęcz
po jednej dla każdego

przechodzą

w przyszłość

na niewieczną pamiątkę


piątek, 30 listopada 2012

(27) o trzech deszczach cz.1


rys.Magda Pawełkiewicz-Sakowska

 pierwszy
...

wracali
w jej oczach szmatka z nieba
w jego haust morskiej wody
ona boso on nie miał śmiałości
w zielonych spodniach przecież to kolor nadziei
w białych koszulach tak czystych jak ich dusze
przejrzystych
aż widać karmin ognistych serc
splecione ręce
i włosy
i życie

nad głowami pęka nabrzmiała lipcowa chmura
wylewa swe wnętrze

ona wspina się na palce by dosięgnąć ust
on schylony jak do modlitwy
w złożonych rekach jej twarz
na ofiarę

krople tańczą na rzęsach
jak pięknie wyglądasz w deszczu
spływają po włosach i twarzach wprost do ust
zmieniając się w wino
cud najprawdziwszy

szum deszczu w głowie
głośne oddechy
i żar pod warstwą mokrego płótna
świat skurczony do granic skóry

tonęli
utonęli

w objęciach i ulewie

...

a naokoło deszcz zmywał dokładnie wszystko
bardzo powoli i skutecznie
najpierw pozbawiał konturów
by wypłukać barwy
i grunt pod nogami na wiele lat

potem nie było już nic

tylko klakson samochodu
jak trąba Jerycha

oto rozwarło się niebo

ukoronowani dwoma MM


poniedziałek, 26 listopada 2012

(26) już mężczyzna

Nie wiem, czy dzieje się tak wszędzie, ale u nas kołdry są najcieplejsze w poniedziałkowe poranki. Efektem zalegania pod furą pierza jest nasz trucht do Alma Mater dziatek (notabene jakaż dewaluacja określenia Alma, które w dzisiejszych czasach kojarzy się najprędzej z Mekką nabywców artykułów spożywczych!)
 Trójca gna do szkoły. W imię matki i synów. Mat cwałuje z przodu, przygnieciony do ziemi stukilowym plecakiem i wyrzutami sumienia (po południu jego rodzicielka odkryje, że nie napisał wypracowania z polskiego), wlecze WF-owy worek po trotuarze i kuśtyka. Wczoraj umilił wszystkim niedzielny wieczór tnąc w powietrzu hołubca zakończonego efektownym szpagatem, do którego przyczynkiem była mokra łazienkowa podłoga. Brzęk tłuczonej szyby w drzwiach był tak donośny, że nie zdziwię się, gdy jutro zapukają do nas przedstawiciele Niebieskiej Linii. Muszę przyznać, że Anioł Stróż Mata ma pełne ręce roboty.
 Mim, co nie jest zaskoczeniem,  nie jest obładowany jak dromader, jego potwór uczepił się moich, nadwątlonych wiekiem i trudami dnia codziennego, pleców. Bez wątpienia Mim poradzi sobie w życiu. Drobi kroczki i przeczesuje teren wyimaginowanym detektorem metalu w poszukiwaniu kapsli. Kapsle to słabość Mima odziedziczona po Macie. Pamiętam jak lat kilka wstecz w czasie beztroskich wakacji wybraliśmy się w rejs stateczkiem po Świnie. Stateczek okrążał malowniczą wysepkę Karsibór, następnie Świna wypluwała go na chwilę w toń Bałtyku, po czym zasysała nas z powrotem. Na początku beztroskiego rejsu Mat wyniuchał na półce piwo, którego kapsla jeszcze nie spolował. Nieskrępowanie w te słowa zatem: "Mamo, kup sobie to piwo, musisz być dziś napita!". W około zrobiło się cicho, stałam samotnie smugach świateł reflektorów, z sekundy na sekundę stawałam się coraz cięższa od zawieszanych na mnie dziesiątek oczu.
Ad rem:
Mat momentalnie wtopił się w szkolną ciżbę i z gracją rozmył się w powietrzu. Mim i ja - za rączkę, podchodzimy do szafek. Rozbierantus, wrzucam potwora na barki syna, daję buziaka. Och...
-Poczekaj, wytrę Ci nos. 
Smarku-smarku, buzi, paaaa.
Patrzę, a w oczach Mimka łzy. 
Biedny Mim, łzy rozstania. Ach... Przytulam go w akcie matczynego oddania i solidarności rodzinnej.
Nad uchem słyszę głos cedzony bez ruchu warg:

- NIE RÓB MI OBCIACHU!

-Ach, że buzi i że tulę, no tak, przepraszam, masz już w końcu 6,5 roku.

-NIE, ŻE SMARKAM PRZY KOLEGACH!!!

Słowo daję, że podczas drogi do klasy Mim zdążył urosnąć o co najmniej pół metra, przejść mutację i zapuścić zarost.

czwartek, 15 listopada 2012

(25) wąż

Mim odrabia pańszczyznę. Dzisiaj rozmowy edukacyjne na temat zwierząt domowych i opieki nad nimi.
Zadanie nr ileśtam- połącz w pary cienie zwierząt. Opowiedz o zwierzęciu, które zostanie bez pary. Jadymy z koksem..  Pies do psa, kot do kota, papuga do papugi, chomik do chomika (tu były dywagacje czy to aby nie szczur po amputacji ogona). Stanęło na chomiku. Tadam, kto zostaje sam? Wąż. Mim włącza hydraulikę ocząt, wypuszczając je na 10 centymetrowych sprężynach i zawiesza je nad kartką.

-Jak to wąż? Wąż w domu?!

-Ano tak. I węże trzymają po domach.

Opowiadam o różnicach między akwarium a terrarium, najpopularniejszych gadach które są trzymane w mieszkaniach. No, pole zaorane, trza teraz siać.

-Mimku, teraz Ty opowiedz jak trzeba się opiekować wężem w domu?

-Trzeba mu codziennie robić masaż stóp.

środa, 14 listopada 2012

(24) 100 lat

Dziś obchodzę urodziny. Szerokim łukiem. I głównie na drutach i w eterze. Nie było wielkiego tortu z pęczkiem świec. Był mały serniczek ze świeczką sztuk jeden wybraną przez konesera Mima. Była laurka od potomstwa, oryginalny kwiatek doniczkowy pod tytułem zygokaktus i 5 drożdżówek nabytych drogą kupna osobiście przez Mata za jego osobiste zaskórniaki. Mim, jak to Mim- podpiął się pod brata. O moje dziatki, chwała Wam i dziękczynienie! Mim indywidualista poświęcił dzień na pisanie listu do Świętego Mikołaja. Co z tego, że 3 tygodnie za wcześnie. Taki  miał feel dzisiaj.


Ale, ale- od początku.

Miałam barrrrrdzo napięty plan na dziś: ubrać się szałowo, wymalować również w ten deseń. Wykąpać tudzież pachnieć. Machina poszła w ruch. Start.
Dryyyyyyyyyyyyyyyń. Telefon, na drutach z Madzią 10 minut, po czym na drugich łaczach dryyyyyyyyyyyyyyń sister Maminy. Po króciutkiej, 20 minutowej wymianie zdań i uczuć, dryyyyyyyyyyyyń dokończyłam przerwaną rozmowę z psiapsiółą. Niestety, już po 70 minutach musiałyśmy kończyć konwersację, gdyż zbliżała się pora zwrotu potomstwa przez placówkę oświatową. A ich mać wciąż bez makijażu, zapachu i ogarnięcia. W miedzyczasie jeszcze dyyyyyyyyyyyyń ciotki dwie, dryyyyyyyyyń ciotka z wujciem, dryyyyyyyyyyyyyyń kuzynka i kilka mejlowych życzeń. Między dryyyyyyyyyyyń a dryyyyyyyyyyyń wrzuciłam obiad na stół no i bach, niepostrzezenie Małż wiernułsja z pracy, banku plus cukierni. Po "coś" z cukierni ja zrobiłam ku niemu dryyyyyyyyń, oszywysta, bo przeca czasu nie mam ni grama. Usiedliśmy nad sernikiem i kawką, gdy wtem dryyyyyyyyyyyń. Ha! nienienie telefon. Do drzwi wejściowych dryndanie. Patrzę zza firanki- bezdomny. Trapery na nogach, spodnie dresowe nad kostkę, powyżej wyziera blada włochata łydka, na przeciwległym krańcu zwieńczenie z wełnianej góralskiej czapeczki, wszystko zakutane w tweedową jupkę sprzed 4 dekad, w ręce koszyk wiklinowy. Elegancki nawet. Damski. Dryyyyyyyyyń. Choleraż, jaki namolny. No dzisiaj nie otworzę, kaski brak. Dryyyyyyń. No dobra, niech będzie, mam 2 zyla.

-A co tak długo teścia nie wpuszczasz, hę?

wtorek, 13 listopada 2012

(23) 1,2 list/opadł

Mój Dzień Zmarłych w tym roku zaskoczył mnie. Zaczął się 29.10 i trwa. Intensywnie. Ewoluuje i czyni dobro. 
W tym roku jest to dla mnie mimo wszystko święto żywych.
Śmierć i jej świadomość zbliża nas do siebie.
Każdego dnia cierpliwie szlifuje moje kanciaste komórki i układa w całość.
Wpasowuje mnie w teraźniejszość.
Teraźniejszość łagodnieje, by przelać się miodowym leniwym strumieniem w przyszłość.
Czuję, że pasuję i przybieram kształt naczynia.

Jestem szczęśliwa

Nie boję się.

Dziękuję Chustko.

Nie myślę, że to koniec.
Myślę, że to nie koniec.









środa, 31 października 2012

(22) feeder

Minęło 20 minut.

-Żeby rozkosz miała jeszcze większą słodycz, Małżowino- otulił mnie welwet z krtani Małża, który tym razem odnalazł mnie bez trudu.
Natenczas (fajowy wyraz) wjechało do mnie ciastko francuskie z jabzem. Nojacie.

Spodnie jęknęły.
Cicho być, zastanawiam się jak nazywa się ta dewiacja, kiedy tuczy się swoja kobitę?

(21) oblubienica

Małż wrócił z ośmiogodzinnej zsyłki. 

-O, tu jesteś!- odnalazł mnie, bystrzak.-jak się czujesz?- zażartował.

- Dobrze- zażartowałam.

-Cudownie wyglądasz z tym zalotnym lokiem, spójrz kupiłem Ci pomidory z potasem. I takie śmieszne stożki czekoladowe, facet wyprzedawał, bo są na skraju przydatności. Przyniosłem Ci też ulotki, zobacz, może coś chcesz. Są takie fajne podkładki i do masażu.

Hm, czy ja potrzebuję masująca podkładkę? Chociaż pomysł takiego mariażu jest nęcący, nie powiem.

Moje spodnie też są na granicy przydatności. A prawie nowe, no popatrz.

(20) lekcja fizyki

Wiele rzeczy ważnych dzieje się w łóżku. Na przykład kolejne tournee po bezkresach wyobraźni. 

- Mamo, a co jest na świecie najmniejsze? -pyta Mim.

- Powiedziałabym, że cząsteczka, gdyby nie to, że w cząsteczce są jeszcze protony, neutrony, a wokół nich szaleją elektrony...Kwanty to najmniejsza porcja energii.- Nie oszczędzam nigdy synów, jeśli chodzi o ciosanie mózgów. W mojej głowie zaczynają wirować jakieś strzępy wiedzy o kwazarach, małych karłach, oplecione cudnie wijącymi się tęczowymi  fraktalami. Przepędzam je jednym mrugnięciem. Mam tylko nadzieję, że fizyka, od kiedy miałyśmy ostatnią randkę, nie zmieniła radykalnie swych poglądów, choć po wpadce z Plutonem wszystko jest możliwe.

- Kwant? Oooo to ja mam kwanty energii. kwanty szybkośći i kwanty siły! Czuję właśnie, że mam dużo kwantów szybkości! Pokazać?

Zachichotałam wewnetrznie wyobrażając sobie sypiące się  spod bosych stóp Mimka snopy iskier.

- A ja jakie mam kwanty, jak myślisz?- ciągnę za mały język.

- Ty? - zaczął lustowac mnie bardzo uważnie, z lekką nutą litości jak mi sie wydawało...- Ty masz KWANTY WOLNOŚCI!

Łał. Jednak z tą litością nie zgadłam! Wolności rzekł! Poczułam wiatr w żaglach piżamy, poduszka zmieniła się w pierzastego cumulusa. Jak Felix Baumgartner- mogę wszystko, stoję 40 kilometrów nad ziemią.

- Bo jestes taka powolna, mamo.

Łups. Ziemia bezczelnie okazała się nie być tak daleko.

sobota, 6 października 2012

(19) romantico

Świeża sprawa, sprzed 10 minut.

Miejsce akcji:
łazienka.

Osoby:
bracia eM.

Zawiązanie akcji:
Mat zażywa ablucji, pławi się z lubością w ciepłych odmętach  i śpiewa. Mim siedzi i robi się lżejszy. Wiadomo, człowiek czasem musi, a towarzystwo lub jego brak podczas tej czynności jest Mimowi najzupełniej obojętne.

Akcja:
srebrzyste dzwoneczki drżą w gardziołku pierworodnego, pieszcząc uszy mimowolnych słuchaczy. Anielskie pienia Mata doznają perforacji rubasznym basowym wtrętem drugorodnego:

-Wąchaj mi puuuuuuuuuupę!!!!!!! wąchaj mi puuuuuuupę!!!!! Bo zrobię ci tam kuuuuuupę!!!!!

Koniec akcji.

Rozkoszne.

wtorek, 2 października 2012

(18) Mim akwarysta

Dzisiejszy seans wieczorny z Mimem, pytania konkursowe:

-Mamo, chciałbym glonojada. Albo rekina- Mim jest specem w dawkowaniu napięcia. -Albo najlepiej delfina, wieloryba albo inną rybę.

-Akurat delfin i wieloryb to ssaki. Oddychają powietrzem.

-No dobra, z tym mogę się zgodzić. Ale na pewno nie zgodzę się, że to ptaki!

Wchodzimy do półfinału.

-Mamo, a lubisz ze mną gadac przed snem?

-Oj, bardzo.

-Nooooooo, tak z godzinkę albo dwie najlepiej, co?

-...

 I pytanie finałowe:

-Mamo, a kupisz mi taką rybę ze skrzelami?

-???

- No, żeby nie musiała chodzić po wodę.

Oklaski, publika szaleje, aż płetwy bolą. Wygraliśmy 9h snu plus 1h gratis.

P.S. dla szczególnie dociekliwych: w wolnym tłumaczeniu Mim zapytał, czy kupię mu rybę, która nie będzie musiała wypływać na powierzchnię, by zaczerpnąć tchu.

:)

 
Bojownik Mimka.