poniedziałek, 10 września 2012

(11) disco-patka

    No i stało się. Brzdęk! Kręgosłup znowu rozsypał się  jak wieża z kostek lodu. Czeka mnie kolejna podróż wgłąb siebie, szukanie i mozolne sklejanie.  Mogłabym sobie teraz wyrzucać- ech, niepotrzebnie myłam okna, niepotrzebnie zmieniałam pościele, niepotrzebnie rozjeżdżałam żelazem zagniotki na ubraniach... Nie bolałoby wtedy, nie byłoby szpryc w poopkę, nie musiałabym zawracać głowy wszystkim dokoła...
Z drugiej strony było warto, było to po coś- mogę teraz leżeć w pachnącym morzu czystej pościeli,  patrząc przez kryształowe okna na błękit nieba. Spędzę tu jakis czas, więc było warto :) Gościłam moją przemiłą Panią Doktor, z którą fajnie pogadać. Jutro przyjdzie pielęgniarka Iza. Pobiadolimy troszkę, pośmiejemy się. A za jakiś czas minie ból przy każdym oddechu, wszystko mija.
Życie jest piękne :)


Niech nikt nie zwątpi w odwieczne, zdawałoby się- trywialne- prawdy:

Nie ma tego złego...!
Jutro też jest dzień!
Po burzy zawsze świeci słońce!

Mam tylko prośbę do Słońca - poczekaj na mnie!

Frida Kahlo. Moja opoka w zmaganiach z klatką ciała.
Jeszcze do niej wrócę. Do Fridy :)


sobota, 8 września 2012

(10) ot, lipcowy pogaduch


    Obrazek: rodzina przy stole, wokół którego swobodnie kołuje stado mniej i bardziej wysublimowanych tematów, lekko przerzucanych z ust do ust prawie równocześnie z kawałkami brojlera rasy Leghorn. Szczątki ptaka leżą rumieniąc się na półmisku, jego kołowanie bowiem zakończyło się dużo wcześniej w naszej zamrażarce. Niezobowiązująca pogawędka nad talerzami, przerwana została rzuconym od niechcenia pytaniem Mata:

- Mamo, a kiedy urodził się tata?

- W 1972, Synu.

- O, to podczas rozbiorów?

- ?!

Krew w żyłach Małża i moich zmieniła konsystencję i przeistoczyła się w gęste wapno. Wokół nas wystrzeliły skrzypy i paprocie drzewiaste, krzyk pterodaktyla przeszył niezręczną ciszę. 

-Chodź Małżowino- zdołałam usłyszeć pomruk Małża- złożymy nasze cielska w grocie sypialnianej i obsypiemy nasze głowy popiołem.

-Jestem ogromnie ciekawa co w takim razie będziemy robić za 30 lat?

-Ja będę leżał i wył..-z przekonaniem rzekł Ślubny.
........
Przysięgłabym, że torując sobie drogę pośród mchów i zwałów węgla kamiennego, zauważyłam kątem oka ślady naszych trójpalczastych łap...

Tymczasem takie odciski zostawiali chłopcy na plaży.


czwartek, 5 lipca 2012

(9) armagedon cz.1


     Kataklizmy przewalają się przez nasze życie jak chcą, hałaśliwie i w ilościach hurtowych. Dlaczegóż to? Ano, pewnikiem po to, żebyśmy poczuli, że żyjemy.
Armagedon nastąpił punktualnie o godzinie 10.00 dnia 14 szóstego miesiąca. Spodziewanie. Wyczekiwanie nawet. Ucieleśnił się pod postacią swych wysłanników: rosłego Pana Waldka - kierowcy i delikatnie mówiąc- mniej... bardzo mniej rosłego Pana Gienia- nazwijmy go Nosicielem. Dwaj Panowie przyjechali własnym transportem wielkości samicy smoka w sprawie przesiedlenia naszego dorobku życia. Przesiedlenie nie miało być w założeniu zbyt czasochłonne, bo odbywało się w miejsce niezbyt odległe, może ze 2km na północ od dotychczasowego miejsca bytowania, lecz jakże pracochłonne. Postanowiliśmy bowiem  na walnym zgromadzeniu rodziny, że łączymy siły rodzinne w jedność. Jednością silni, rozumni szałem łączymy się z Maminą i przenosimy dwa mieszkania do wspólnego domu. Dotychczasowe M3 Maminy wesoło bytowało vis-à-vis naszego. Blok w blok. Okno w okno. Firanka w firankę. A między nami stado srających srok. Po zmroku siadają zawsze równiusieńkim rzędem na gałęzi zwieszającej się nad parkującymi pod nią automobilami mieszkańców, a zaraz potem słychać konspiracyjny szept: Panowie, mobilizacja! Na trzyyyyyyy, czteeeeeee.....ryyy!

    Zostawmy jednak te malownicze obrazy blokowiska i przenieśmy się z powrotem do dnia X.
Parze naszych zuchów towarzyszyli najemnicy. W dodatku wzięci w jasyr z łapanki. Obławę przeprowadził Małż poprzedniego ranka w akademiku swej Alma Mater. Przyszłe magistry inżyniery sztuk dwie stawiły się na miejscu kaźni punktualnie o godzinie 9.00. Czekały na wcielenie myśli w czyn na kanapce przed TV, grzecznie spijając zaserwowany soczek z malin. W Telewizji śniadaniowej nadawano program o wakacyjnym seksie małżeńskim. Jako, że po rekordowym czasie minuta osiemnaście, rumieniec już przebrał miarę i zaczął wylewać się na niewinne lica żaków, ulotniłam się w inne rejony klęski żywiołowej.


c.d.n.

sobota, 23 czerwca 2012

(8) Dzień Ojca


 Codziennie o poranku pod naszym sypialnianym oknem przechodzi wszelkie pojęcie. Wszelkie pojęcie nie jest w stanie ogarnąć operowego staccato naszej sroki. To traumatyczne doznanie każdego poranka stawia nas na nogi w poziomie pod  donośnym i złośliwym wręcz obstrzałem tatatatatatattatata!!!! Wśród czarnych piór skrzydła miga przez chwilę Browning kaliber 7,65mm, a ostry głos wrzeszczy- Rączki w górę!!!! Małż z rękami nad głową codziennie patrzy większym wilkiem na najniższą gałąź igielnego drzewa, a jego zmrużone oczy toną w oparach buchających z rozszerzonych nozdrzy.

-Zetnę chociaż tę jedną, nie będzie miała gdzie usiąść...-słowa sączą się z zaciśniętych ust.

-Daj spokój Małżu, wszak dziś Dzień Rozpłodnika. Leż i czekaj na deszcz całusów od potomstwa. 

Leżymy zatem i czekamy. Nienasycona kiszka Małża zaczyna podrygiwać w rytmie marsza. Nie wiadomo już, czy to miarowy tupot jelita czy też solo oszalałego ptaka wyrwało z objęć Morfeusza braci eM. Dwie milisekundy później dwuosobowy tabun przewala się przez dziecięcy pokój.... korytarz... bliżej....głośniej... by... oddalić się i zamilknąć w okolicach Dakoty. No, powiedzmy roboczo- kuchni. Słychać stłumione szepty i chichoty. Noooo, bractwo staje na wysokości zadania.. laurki, te sprawy... Zaraz przytruchtają i  przywalą swego stwórcę słodkim ciężarem ciał.

-Obowiązkiem Twym Małżu jest wytrzymać napór fali miłości- rzekłam kierowana instynktem macierzyńskim.
Fala nie nadchodziła. Owszem, słychać odległy szum..tostera. Brzdęk! Wyrzucił na suchy ląd rumiane tosty.
Mlaskanie stada dało nam do myślenia, że nie będzie śniadania do łóżka i fajerwerków.
Auć! Policzek dla mego macierzyństwa.
Jako dobra Małżowina zwlekam swe grzeszne ciało, by uczynić magicznym sposobem śniadanie dla wszystkich rozbitków.
Rzeczywistość jest okrutna. Bracia eM. zapomnieli o Rodzicielu. No tak... To było do przewidzenia. Zgodnie z wielowiekową tradycją o wszelkich uroczystościach rodzinnych, datach urodzin, zgonów, rocznic i różnorakich rodzinnych tajemniczych dat- pamięta matka. Dzięki matczynej zapobiegliwości  i ograniczonej dozie zaufania w poczynania lub też, bardziej- niepoczynania potomstwa w większości kwestii, na dzisiejsze Święto został przygotowany jej rękami dar. Ów dar wprowadził  Małża w stan lekkiego osłupienia i konsternacji: kto komu zrobił tu prezent?

Niespodziewajka objawiła się w postaci słoika po kawie Jacobs. Złotej, oczywiście, jako, że Małżowi-królowi cudo przeznaczone. Wzdłuż dumnie wyprężonego brzucholca słoja wije sie napis:

Małżu Rodzicielu
rodziny żywicielu!

Od chłopców swoich
przyjmij ten słoik.
Do niego codziennie
wrzucaj sumiennie
z pracy swej główki
po dwie złotówki
Ucieszy synków Twoich
po wieczko pełen słoik.
Mama potem go odkręci
i rozdzieli wedle chęci:
dla Taty- kubek herbaty,
dla mamy- trzy tulipany,
dla chłopaków góra lizaków.
A babcia Małgosia
dostanie pół trzosa.

Na dnie wesoło harcuje samotna dwuzeta, żeby nie było, że cała gloria za pęczniejące wnętrzności słoja spłynie na Rodziciela :)


wtorek, 19 czerwca 2012

(7) szlachetne zdrowie

Wieczór pełen gwiazd. Leżymy już, Mim tuli swój ciepły policzek do mojego. Owiewamy się wspólnie oddechem. Prawie odpływamy od brzegu, ale jeszcze z daleka, spod fal słyszę smutny głos synka:
-Mamuś, to przeze mnie jesteś chora... bo jeszcze nie wymyśliłem jak zbudować maszynę do spełniania życzeń... życzę Ci zdrowia mamuś i żeby Cię nie bolało...

Przycisnęliśmy się bardzo mocno, łza spłynęła mi po sercu i popłynęliśmy...

sobota, 16 czerwca 2012

(6) tęcza


-Jeżynowy Królu! Zadrzyj swą zacną głowę i racz zauważyć, że na sklepienie Twej komnaty wylała się tęcza.

-Dziękuję, Pisarczyku, to tęcza z mojej szklanki.

-No tak... rzecz to przecież oczywista, że Jeżynowi Królowie mają tęczę w szklankach. Skąd mieliby niby cały świat w sercu? Świat bez tęczy jest nieważny.

-Jak smakuje tęcza Jeżynowy?

-Nie wiesz? Jak sobie tylko wymarzysz. Na końcu tęczy jest to, co kążdy kocha najbardziej... Najważniejsze, aby zauważyć tęczę, Pisarczyku.


Udało mi się złapać tęczę - akurat wpływała do domu.
Zsunęła się z nieba, musnęła słońce,
przeskoczyła po magnoliowym drzewku i ziuu!!

środa, 16 maja 2012

(5) dom


Przymykam po kociemu oczy… wiatr głaszcze mój policzek, bawi się zalotnie kosmykiem jasnych włosów…

- MAMOOOOooooo!! - Wyrywa mnie z objęć Zefira stereofoniczne legato wydobywające się spod dwóch pszenicznych grzywek.

- Mamo, wróciła! Jest!- Dwie pary chabrowych oczu spoglądają na mnie z radosna ulgą. – Nie było jej pół dnia! Tak jej tu dobrze z nami. Nasza kochana Mysia!

 Moi synowi są przeszczęśliwi, zlizują z pyszczków sok z malin, które bosko pysznią się na tle drewnianej ściany. Stoją na cienistym ganku i przestępują z nogi na nogę. Obok znienacka zatrzeszczała wiklina- to zsunął się wełniany koc wprost na podłogę. Podnoszę go, kątem oka widzę skrzydełko siedzącej w szparze ćmy. Skryła się tu przed ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Jak pięknie wyglądają w tym świetle słoje  i sęki- pomyślałam… Jak tu ciepło…

- No Mamo, czy mogę wrzucić muchę Kuleczce? Ja chcę!! Ja chcę!! – Słodkie imię „Kuleczka” przylgnęło już chyba na stałe do pająka krzyżaka iście monstrualnych rozmiarów. Nie dziwota, skoro jest futrowany przez moich spadkobierców muchami pierwszego sortu. Kuleczka jest właścicielem zwiewnego M3, które umiejscowiła przy belce nad drzwiami naszego domku. Ma piękny widok na wielobarwne strzeliste malwy, które tak przypominają mi dzieciństwo. Kolejny lokator… Ilu ich jeszcze? Wierny pies, wylegujący się na tarasie, żywe mruczando w plamie słońca, mysz w norce pod schodami, lokaj Kuleczka w drzwiach, nocny marek jeż nazywany raz Markiem, raz Jerzykiem… Pasiaste piękności, których lepiej nie drażnić zamieszkują piękne celulozowe gniazdo u stropu. Każdy się tu pcha J Nawet motyle, ale codziennie zwracam im wolność, delikatnie wyplątując z bawełnianych nitek firanek... fruuuuuuuu lećcie!
Pięknie tu pachnie mmmmmmmmmmmm……. Uwielbiam zapach drewna… i te odgłosy… Każdy krok nabiera rzeczywistego wymiaru podkreślany swojskim trzeszczeniem desek. Lubię ten dźwięk, lubię wiedzieć dokąd każdy krok prowadzi… Wiem, że jutro rano obudzi nas tupot małych ptasich nóżek na dachu.
 ..................
 –Chłopcy śpią- słyszę cichy głos- połóż się też, już późno. Chyba rozmarzyłaś się, Żonko. Znowu tam byłaś, tak? Zamknę okno, tak hałasują te tramwaje… Idź już, dobranoc Kochana.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

(4) mój

z mokrym cmoknięciem
wyjmuję Cię ze słoja
rzucam na deski
mocno ściskam kośćmi kolan szamoczący się korpus
uda przygważdżam pamięcią
grzebię palcami w żywym mózgu
szybko wertuję Twe myśli
ślinotok słów
z sykiem skapuje z języka do otwartej czaszki
nie wierzgaj,
wiem, że boli
zabić Cię?
zbyt proste

dusząc Cię będę patrzeć Ci w oczy i całować w usta


bój się, na pewno Cię nie zabiję

..........

a teraz mów jak bardzo mnie kochasz

niedziela, 22 kwietnia 2012

(3) tadam!

Podobno skorpiony mają tyle zdolności jawnych i ukrytych oraz nieprzebraną mnogość możliwości samorealizacji, tyle pomysłów, że .... nie robią nic..

poza tym, że przez ten czas kilka razy umarłam i o raz więcej zmartwychwstałam.

Wystraszyłam się, że kiedyś będzie o ten jeden raz za mało.

niedziela, 7 listopada 2010

(2) odmiana przez przypadki


   Światem i naszym życiem kieruje dziwny splot wydarzeń. Kilka niezwiązanych z sobą ścieżek nagle spotyka się w punkcie X. I dopiero spoglądając z tego punktu wstecz widać, że miały z sobą coś wspólnego.
Najpierw czerwone serce z ostrokrzewem. Wyskoczyło dziś rano zupełnie niespodziewanie- bum bum. hm... serce, ostrokrzew....ładne, mogłabym takie mieć na choince. Hm....turkawki na drzewie, synogarlice.. Bingo! Wharton! Mój stary wspaniały William Wharton. Uwielbiam go, a Franky Furbo... mmhmmm...
Bingo palnęło mnie z pełnym impetem po raz drugi- dzisiaj są urodziny Whartona!!! I to okrągłe 85-te! Wiecznego szczęścia!
Hej, siedzisz pewnie na chmurce, kiwasz nogą, gwasze kapią z blejtramu nieba, mam nadzieję ,ze na mnie. Pewnie z moim Tatą patrzycie na mnie z góry. Trójca skorpiońska. Wierzę, że to nie przypadek, że wszyscy urodziliśmy się w odstępie tygodnia od siebie, ba! moje narodziny były prezentem na okragłe urodziny Taty. Wasza śmierć październikowa- kolejny przypadek?
W takim razie, chyba to dobrzy opiekunowie i dobra pora na początek? Na mój początek?

(1) hmm... początek

  Od dawna zastanawiałam się jak umieścić część mojego życia, ba! jego znaczący fragment, w ramkach nierealnego, wirtualnego bytu. Jak zamrozić choć jego część, by przetrwały skrawki myśli i uczuć, a życie zamieniało się w skostniałe klatki filmowe, by móc do nich wracać, ilekroć przyjdzie na to Wam lub mnie ochota.
Myśli moje błądziły po swych własnych elipsach, jak po pętlach Mobiusa, by dojść do kolejnej- to nie życie mam wpleść w eteryczne byty ożywiane klawiszami klawiatury, lecz pozwolić tym dwóm życiom i myślom łączyć się i przenikać w tę i wewtę przez ciekłe kryształy, by splatać się we wspólną formę, lapidarnie nazywaną blogiem...
Jak i kiedy zacząć, by było, ładnie i spektakularnie? Ciągle czekam na coś nieokreślonego, co będzie jak supernova i obsypie mnie deszczem pomysłów. Ale nic takiego się nie dzieje...Nie wchodzę z wielkim boom, lecz raczej kuchennymi drzwiami i niepostrzeżenie. Wplatam.  

Niech i tak będzie. Niech w gmatwaninę codziennych myśli i czynności wplącze się coś jeszcze...

Czas na nową przygodę.